1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Ekstra, mega, giga, czad – takie jest życie. Rozmowa z Margaret, piosenkarką, kompozytorką, autorką tekstów

Ekstra, mega, giga, czad – takie jest życie. Rozmowa z Margaret, piosenkarką, kompozytorką, autorką tekstów

Margaret (Fot. Karol Małecki)
Margaret (Fot. Karol Małecki)
Jeśli to ona miałaby wybierać tytuł dla tej rozmowy, wybrałaby wersję najbardziej optymistyczną… od niedawna Margaret patrzy na siebie i na to, co wokół, w inny sposób. Paradoksalnie w jej drodze na jasną stronę ważne jest to, żeby się na siłę nie uśmiechać i nie „odsmucać”.

Umówiłyśmy się wcześnie, czy to znaczy, że nie jesteś z natury sową? Istnieje takie stereotypowe wyobrażenie, że wy, artyści, wstajecie w południe.
Tak, wiem, albo nawet po południu! Ja żyję w dwóch trybach. I faktycznie, kiedy w dzień poprzedzający – głównie ma to miejsce latem – gram koncert, a po nim trudno mi ugasić emocje, nie mogę zasnąć, to wstaję późno. Ale w tym drugim trybie, zimowym, zdecydowanie jestem rannym ptaszkiem.

Od czego zaczynasz dzień?
Puszczam sobie jakiegoś winylka, ubieram się i z gorącą kawą idę na spacer z psami do lasu.

Oczywiście opisuję ci teraz taki idealny poranek i już właśnie czuję się winna za ten dzisiejszy, który wyglądał zupełnie inaczej. Ale tak, lubię długie poranki, lubię mieć czas na swoje małe rytualiki. A później już dosyć szybko się rozkręcam, także pracowo. Mam ten luksus, że studio nagraniowe mieści się tuż pod moim domem.

Nie masz daleko.
Nie mam daleko, zdarza mi się pisać piosenki o piątej nad ranem. To jest chyba nawet mój ulubiony czas na tworzenie, właśnie bardzo rano, umysł jest wtedy najświeższy.

Czas dla siebie, własne rytuały – mówi się, że to właśnie one dają nam poczucia bezpieczeństwa. Marzy mi się rutyna, bo czuję, że ona mi służy, ale mam ADHD i ciężko mi ją utrzymać.

Podpytuję szczegółowo o twoje ranki, bo w którymś z wywiadów wspomniałaś, że przez dużą część życia wstawałaś rano i wybierałaś uśmiech numer jeden, pięć czy osiem, „zaganiając” w ten sposób siebie do funkcjonowania.
Dziś pozwalam sobie wreszcie na to, żeby moja mina oddawała to, jak naprawdę się czuję. Rzeczywiście miałam tendencję, by wymuszać na sobie dobre samopoczucie. Teraz już się nie „odsmucam”. To jest bardzo ważne w moim dzisiejszym życiu, bo zaczynam akceptować siebie dokładnie taką, jaka jestem.

Oczywiście stare nawyki dają o sobie jeszcze znać, podnoszą łeb: „Jak to? Przecież musisz dawać radę!”. Prowadzę więc taką walkę „mechaniczną”, muszę się powstrzymywać, muszę starać się być wciąż świadoma, przytomna, żeby nie wracać tam, gdzie byłam przez większość mojego życia.

Widzisz postępy?
Zdecydowanie. To jest taka ulga, kiedy pozwalam sobie na przykład być smutna… Nie szukam gorączkowo powodów, nie analizuję, nie racjonalizuję, tylko po prostu jestem smutna. Zawsze wręcz obsesyjnie szukałam powodu, ciągle miałam w głowie słowo „dlaczego”. Ostatnio – ten proces rozpoczął się podczas tworzenia mojego ostatniego albumu „Siniaki i cekiny” – przestałam wymuszać na sobie po pierwsze sztuczną radość, a po drugie odpowiedzi na miliony pytań. Jak jest mi źle, pozwalam sobie na to „źle”, wiedząc, że z tego coś ma wykiełkować; nie muszę też od razu wiedzieć, co. Po prostu daję żyć temu, co czuję.

Ile razy wcześniej powtarzałaś sobie, że musisz dać radę?
To się działo non stop. Całe lata. I dziś z przyzwyczajenia, z automatu też mi się to zdarza. Mam to wgrane. Prowadzę więc świadomą walkę z przyzwyczajeniami. Zmieniam nawyki.

Skąd te stare nawyki wzięły się u ciebie w aż takim nasileniu? Wiesz to? Szukasz powodów?
Myślę, że to jest opowieść o płci, o tym, jak ta płeć została nam przedstawiona, bo nie zgadzam się, że tego rodzaju przymus naprawdę jest w nią wpisany. Wpisała go kultura, wdrukowano to nam jak instrukcję.

Moje pokolenie żyje w bardzo ciekawych czasach. Pamiętam okres, w którym nie było jeszcze telefonów komórkowych, mama krzyczała z okna: „Dzieci, obiad!”. Pamiętam czas, kiedy Internet i telefony wchodziły w życie, dziś jest czas Instagrama. Doświadczyłam więc kilku solidnych przełomów, a zmiany wciąż się dokonują. Na przykład ten ruch kobiecy, o którym właśnie rozmawiamy – zauważam jego efekty, widzę, jak się przebudzamy.

Co widzisz jako zmianę w postrzeganiu kobiecych ról?
Widzę to bardzo wyraźnie w relacjach, które nawiązuję z kobietami. W swojej otwartości, ale też w ich otwartości. Na przykład zauważyłam, że zaczęłyśmy siebie wzajemnie komplementować, doceniać siebie, pomagać sobie, ale też czasem przyznawać się do błędów. Mam za sobą rozmowy, w których usłyszałam od innej kobiety: „Słuchaj, kiedyś ci zazdrościłam, przepraszam, ale czułam się gorsza”.

Te rozmowy są ważne, według mnie przełomowe. Naprawdę uważam, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Do kobiecego ruchu dołączają kolejne dziewczyny, jest nas coraz więcej. Każda z nas przechodzi tę przeminę inaczej, po swojemu, w swoim tempie, ale już dziś widzę w nas dużo siły. Może jeszcze często takiej nieopierzonej, takiej nieośmielonej, ale jednak siły.

Widzisz, że rzadziej odnosimy się do siebie z zawiścią, zazdrością, rzadziej rywalizujemy?
Ostatnio dużo o tym myślę, ale wydaje mi się, że oprócz mówienia o siostrzeństwie, promowania go, fajnie by było też przyjrzeć się właśnie problemom, które mamy między sobą. Bo komunikacja między nami wciąż bywa jeszcze okupiona – nie wiem – może lękiem, strachem? Ja na przykład często boję się porozmawiać z jakąś kobietą, bo martwię się, że ją urażę, i to sprawia, że milczę. A milczenie „owocuje” potem kłótnią o coś abstrakcyjnego, bo w ogóle nie o to chodziło, zupełnie nie tam było źródło.

Myślę, że nie mamy jeszcze wprawy, bo przecież nie chodzi też o zagłaskiwanie siebie, ale o to, by było więcej czułości, a mniej oceniania. A właśnie oceniania, porównywania się uczono nas od zawsze. Tym, co włącza się jako pierwsze w kontakcie kobiety z kobietą, często jest ocena i porównywanie się. Mądrej komunikacji nikt nas nie uczył.

O empatii też nam w szkole nie wspominano.
O tak, ile razy obraziłam się na jakąś dziewczynę, bo brakowało mi empatii, bo skupiłam się wyłącznie na tym, co komunikat, który dostałam z zewnątrz, zrobił mnie. Bo skupiłam się na sobie, po prostu. Nie miałam w sobie dość empatii, żeby pomyśleć: „Przecież ona pewnie też prowadzi jakąś walkę z samą sobą, tak jak ja, i może tak jak ja wcale nie chcę jej dopiec, ona też nie chce dopiec mnie”.

Siostrzeństwo, mówienie o nim stało się modne. Nie masz czasem wrażenia, że ta moda bywa trochę jak krzykliwy napis na sztandarze, a za nim niewiele się kryje?
Tak, myślę podobnie. Super, że chcemy się wspierać, doceniać, ale chyba przyszedł czas, kiedy warto zacząć mówić też o tym, co nam nie wychodzi we wzajemnych relacjach, i nad tym pracować. Z życzliwością.

Jak tylko zaczęłam mówić, że siostrzeństwo stało się modne, od razu pomyślałam, żeby zagadnąć cię właśnie o modę. W różnych kontekstach i ujęciach.
Ponieważ z zawodu jestem projektantką mody, zacznę dosłownie – od ciuchów. Moda jest dla mnie ważna, zawsze była, ale z drugiej strony, żyjąc już chwilę na tym świecie, dostrzegam ten jej zły wpływ. Mówię o wpływie na środowisko, o konsumpcjonizmie, który źle działa też na nasze głowy. Stajemy do nigdy niekończącego się wyścigu i cały czas chcemy więcej. Zatem jest tu pułapka.

Ja ostatnio zaczęłam z tej pułapki wychodzić tylnym wyjściem, czyli wróciłam znowu do rzeczy używanych, do vintage shopów. Jakiś czas temu kupiłam sobie na przykład stary płaszcz i sprawdziłam jego historię. Okazało się, że należał do konkretnej włoskiej rodziny, zaczęłam zagłębiać się w jej dzieje. Myślałam o kobietach, które go nosiły, o ich życiu. Ten płaszcz zrobił mi dzień. Fajnie. Może tędy droga? Po co ta nadprodukcja…

A teraz wracam do twojego pytania, bo wiem, że chodziło ci o szersze podejście do słowa „moda”. Przyszły mi na myśl feminatywy i pytanie, jak ważne jest to, żeby powiedzieć „gościni”, a nie „gość”, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie.

Według ciebie ma?
Myślę sobie, że w kwestii siostrzeństwa, kobiecości, postrzegania roli kobiety mamy jeszcze tyle do zrobienia, że mnie po prostu te feminitywy jakoś nie zajmują. Rozumiem ludzi, którzy są wyczuleni na słowo, ja też jestem wyczulona, pracuję ze słowem, ale jednocześnie wiem, że sama mam na poziomie emocjonalnym, mentalnym tyle do zrobienia, do przerobienia, że dbałość o feminatywy schodzi na drugi plan. Nie one są sednem sprawy.

W kontekście mody na siostrzeństwo widzę jeszcze coś, co mnie niepokoi – szukamy wymówek, żeby się odegrać na mężczyznach. Czy to musi być elementem naszej kobiecej przemiany? To mi się nie podoba, jest w tym niepotrzebna agresja.

Dzielenie się teraz na te dobre i tych złych, którzy zamykali nam przez lata usta, nic dobrego nie przyniesie. Ani kobietom, ani mężczyznom.

Jakiś czas temu bardzo poruszyło mnie jedno twoje zdanie. Że nie pamiętasz właściwie nic ze swojego dzieciństwa. Wcześnie zaczęłaś karierę i w twojej szufladce z napisem „najwcześniejsze lata życia” jest pusto. Pomyślałam wtedy, że przecież dla wielu z nas właśnie tam, w tej szufladce – oczywiście jeśli nie mamy traumatycznych doświadczeń – schowane jest nasze wytchnienie. Tam „wracamy” po spokój w trudnych momentach. Mamy zapachy, smaki, miejsca, słowa, które przywołują tamten czas, bywa, że chowamy się w nich jako dorośli ludzie. Gdzie jest twoje wytchnienie?
Właśnie poszukuję tego wytchnienia z moją terapeutką. Ale faktycznie nie mam jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Zazdroszczę ludziom dobrych wspomnień z dzieciństwa. Piosenka „Mała ja” w sumie tego właśnie dotyczy, pisząc ją, chciałam odnaleźć te najstarsze wspomnienia, bo jednak żyję w przekonaniu, że one gdzieś są, te dobre także. Dotknęłaś tematu dla mnie bardzo aktualnego, bo właśnie tego lata miałam misję, pojechałam do Ińska, pod namiot. Zrobiłam sobie taką sentymentalną podróż po miejscach, po których kręciłam się, jak byłam dzieciakiem, po tych górkach, na które się wspinałam. I rzeczywiście udało mi się odnaleźć kilka wspomnień – noszę je teraz w sobie. Są fajne i świetliste. Rozmawiałam o tym ostatnio z jednym z moich słuchaczy, że są wśród nas ludzie, którzy w związku z różnymi sytuacjami z przeszłości nie mają dziecięcych wspomnień, one są wyparte. Opowiedziałam mu, że mnie jednak udało się odnaleźć kilka z nich. Obiecał, że w takim razie on też wybierze się w taką podróż sentymentalną do swoich korzeni. W każdym razie to jest praca, którą teraz wykonuję. I faktycznie znalazłam małą Gosię bawiącą się nad jeziorem.

Jest uśmiechnięta?
Tak.

Postanowiłaś otwarcie opowiedzieć o tym, co spotkało cię w dzieciństwie, przyznałaś, że doświadczyłaś przemocy seksualnej. Rozumiem, że pracujesz nad tym, by wyciągać te świetliste kawałki z przeszłości, poczuć, że one tam jednak były.
One zawsze tam były, po prostu był inny temat, który je przysłaniał.

A w co uciekasz, kiedy masz jeden z tych smutniejszych dni?
Na pewno chowam się w las. Zapach sosen mnie koi. Chowam się też w różne zajawki, często wracam do gliny. Ostatnio robię z niej lampy.

Wszyscy robią kubki……więc ty robisz lampy.
Tak, bo ja muszę robić coś innego! Dotykanie gliny, odbijanie na niej linii papilarnych i w tym samym czasie tworzenie czegoś, budowanie – jest dla mnie formą medytacji.

Do lasu wyprowadziliście się z mężem dość spontanicznie. To było tylko takie szaleństwo na próbę czy jednak silna potrzeba?
To było wielkie szaleństwo. Jak sobie o tym teraz myślę, to drugi raz na pewno byśmy tego nie zrobili. Przez dwa miesiące spaliśmy w namiocie na pustej, nieogrodzonej działce w lesie, bez prądu i wody. To było zupełnie szalone, ale tak bardzo potrzebowaliśmy kontaktu z naturą. Znajomi byli pewni, że będziemy tam jeździć na weekendy, a u nas w ogóle nie było takiej opcji.

Żadnych półśrodków. Pojawiła się też Hiszpania, macie tam dom.
Zawsze bardzo lubiłam ich „manianę”, lubię również język hiszpański, muzykę hiszpańską. No i odległość od Polski jest do wytrzymania. Zresztą pomysł na dom w Hiszpanii też nie był przemyślany. Mamy tę swoją „ruderkę”, bo pierwotnie nią była, na hiszpańskiej plaży, remont robiliśmy własnymi rękami. Wykończył nas oczywiście, ale dobiegł końca.

Nieraz naprawdę warto po prostu zamknąć oczy i skoczyć.

Czyli teraz przez pół roku za oknami masz sosny, a przez drugie pół roku morze. Uczysz się hiszpańskiego?
Oczywiście.

I będziesz śpiewać po hiszpańsku? Chodzi ci to po głowie?
Na razie sobie podśpiewuję.

Czy gdybym chciała dać tytuł naszej rozmowie „Życie jest fajne”, zgodziłabyś się?
Oj, to ja bym cię poprosiła, żebyś dała tytuł: „Życie jest ekstra, mega, giga, czad”.

Najnowszy album Margaret „Siniaki i cekiny” (Fot. materiały prasowe) Najnowszy album Margaret „Siniaki i cekiny” (Fot. materiały prasowe)

Margaret właśc. Małgorzata Jamroży piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów piosenek, z wykształcenia projektantka mody. Laureatka wielu nagród muzycznych, znana jest też z działalności charytatywnej. Niedawno ukazała się wersja deluxe jej albumu „Siniaki i cekiny”. W marcu odbywa się jej w klubowa trasa koncertowa.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze