Kiedy oglądamy film lub serial, często ku własnemu zdziwieniu zauważamy, że czujemy bliskość czy też pewne pokrewieństwo z bohaterami, z którymi na pierwszy rzut oka niewiele mamy wspólnego. Czy tak może rodzić się siostrzeństwo? Odpowiada psychoterapeutka Kasia Miller.
Ponieważ przez długi czas słowo „siostrzeństwo” kojarzyło się z relacją, jaka tworzy się między biologicznymi siostrami, pomyślałam, że równie dobrze za propagatorkę siostrzeństwa – w literaturze, ale i w filmie, bo powstawało wiele ekranizacji jej prozy – można by uznać Jane Austen. Co ty na to?
A to bardzo ciekawe. Rzeczywiście Austen genialnie analizuje siostrzane relacje. Jest tam zarówno dużo wzajemnego wsparcia, jak i rywalizacji. No i jest ogromna różnorodność postaw, charakterów i osobowości, zawsze bardzo naturalna wśród rodzeństwa. Austen ukazuje ją jako ogromne bogactwo i coś, co każda z nich wnosi do rodziny. Zauważ, że siostrzane relacje w prozie Austen są i ciekawsze, i silniejsze niż te między siostrami a ich rodzicami. Zwłaszcza matki były tam, że tak się wyrażę, durnowate i zainteresowane tylko zamążpójściem córek.
„Duma i uprzedzenie” (Fot. NG Collection/Interfoto/Forum)
I to zamążpójście często było właśnie przyczyną międzysiostrzanej rywalizacji – która pierwsza, która lepiej. Austen pokazuje jednak, że więcej dobrego przynosi wzajemna życzliwość. I właściwie dotyczy to wszystkich kobiet, jakie pojawiają się w jej prozie, nie tylko sióstr.
Podkreślmy, że ta rywalizacja była wymuszona przez realia społeczne, bo rodziny, które miały wiele córek na wydaniu, jak choćby państwo Benett z „Dumy i uprzedzenia”, żyły w lęku, że jeśli im się nie uda, to wszyscy wylądują na bruku, co w pewien sposób stało się w „Rozważnej i romantycznej”, gdzie po śmierci ojca cały majątek przejął starszy brat, a matka i dwie siostry musiały wyżyć z niewielkiej rocznej renty.
Obie książki były wielokrotnie ekranizowane. Komuś, dla kogo nie do końca jest jasne, czym to siostrzeństwo właściwie jest i dlaczego miałoby dotykać kobiety ze sobą niespokrewnione, poleciłabym maraton filmów na podstawie prozy Austen. Bo ukazują, że choć od wieków jesteśmy uczone rywalizacji zamiast współpracy, to tak naprawdę współpracą osiągamy więcej. Bo też więcej nas łączy, niż dzieli.
Ale po to nie musimy sięgać do filmów historycznych czy period drama. Nie wiem jak ty, ale ja mam poczucie, że kino w przeważającej części jednak pokazuje dobre międzykobiece relacje. Zauważ, że choćby w każdej komedii romantycznej główna bohaterka zawsze ma przyjaciółkę lub przyjaciółki i zawsze te przyjaciółki są ważne. W dodatku robią dla naszej bohaterki więcej niż ona sama dla siebie. Przeżywają jej wzloty i upadki, pocieszają, gdy tego potrzebuje, a kiedy trzeba – dopingują. Wystarczy jeden telefon i są na miejscu. Cieszą się z jej sukcesów i potem zawsze są druhnami na jej weselu. Nawet w powszechnie ulubionym „Pretty Woman” postać grana przez Julię Roberts, czyli Vivian, ma współlokatorkę Kit, która wcale nie jest zazdrosna o to, że jej koleżance wiedzie się lepiej, tylko bierze z niej przykład i też zaczyna stawiać na siebie. Ale jest i przyjaciółka w „Pracującej dziewczynie”, są przyjaciółki w „Dzienniku Bridget Jones”.
„Dziennik Bridget Jones” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum)
Właściwie każdy tak zwany babski film, który przychodzi mi do głowy, ukazuje fajną przyjacielską relację z drugą kobietą. Jej podstawą są lojalność oraz zwykła ludzka życzliwość.
Natomiast jeśli chodzi o samo siostrzeństwo, to myślę, że ludzie zaczęli się z tym określeniem już oswajać, choć na początku kojarzyło im się głównie, tak jak mówisz, z relacją między rodzeństwem. Już niedługo zacznie być traktowane tak, jak zawsze było traktowane braterstwo: coś więcej niż to, co łączy rodzonych braci, bo obejmujące choćby braterstwo broni.
No właśnie, braterstwo swobodnie mogło wykuwać się na polu walki, bo też nasza historia obfitowała w bitwy, wojny czy różne inne rewolucje, w których ramię w ramię walczyli obcy sobie mężczyźni. Tymczasem kobiety spotykały się głównie w domu, czyli w grupie spokrewnionej lub sąsiedzkiej. Jedynym wyjątkiem były chyba żeńskie zakony, gdzie były siostry czy siostrzyczki, tak jak w zakonach męskich byli bracia czy braciszkowie. „Siostro” mówiło się długo także na pielęgniarki, które zaczęły pojawiać się grupami także z powodu powstawania szpitali polowych.
Jednym słowem, mężczyźni mieli wystarczająco dużo czasu, by razem ze sobą poprzebywać i wykształcić wzajemne zaufanie oraz lojalność. Braterstwo broni to była taka pewność, że jeśli zajdzie potrzeba, to drugi facet poświęci za ciebie życie albo poniesie cię, kiedy będziesz ranny. Kobiety w towarzystwie innych kobiet mogły co najwyżej wykonywać swoje codzienne obowiązki, mam na myśli wspólne darcie pierza albo w wyższych sferach – pogawędki w salonie lub zbiórki na cele dobroczynne. Natomiast jeśli chodzi o siostry zakonne, nie mam o nich dobrego zdania, bo bardzo krzywdziły moją Nianię, sierotę, i Jej koleżanki w sierocińcu. Czytałam też znaczącą książkę Natalii Rolleczek „Drewniany różaniec”, opowiadającą właśnie o ciężkiej doli dziewczynek w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne.
„Volver” (Fot. Mary Evans Picture Librar/Forum)
Zostawmy zatem siostry zakonne i wróćmy do prawdziwego siostrzeństwa, które mogło wreszcie zacząć się wykuwać w szkole czy w biurze. A mogło się to zacząć dopiero od momentu, kiedy wolno nam było choćby studiować, głosować czy pracować zawodowo.
Można powiedzieć, że właściwie od czasów pierwszych sufrażystek zaczęło się kształtować inne rozumienie tego słowa, jako działania na swoją rzecz, wzajemnej życzliwości i zrozumienia wobec kobiet, z którymi nie jesteśmy spokrewnione ani nawet zaprzyjaźnione. Dziś potrafimy przejmować się losem kobiet na drugim końcu świata, jak choćby w Iranie, Afryce czy Ameryce Południowej. Losem kobiety bitej, gwałconej, napadanej, opłacanej niewspółmiernie do jej wysiłku czy talentu, wykorzystywanej, niedocenianej czy dyskryminowanej. Kiedyś to było jednak nie do pomyślenia.
Oczywiście historia sufrażystek jest dłuższa, ale ja mam poczucie, że w naszym kraju jest to sprawa właściwie ostatnich kilkudziesięciu lat. Od tego momentu to się bardzo wyraźnie rozwija. Widzę to po kobietach, które przychodzą wspólnie na warsztaty, ale też wyjeżdżają na babskie wypady czy wspierają się zawodowo. Ile prokobiecych inicjatyw czy stowarzyszeń od tego czasu powstało! Ile się mówi o szklanym suficie, luce płacowej czy syndromie oszustki.
„Siostrzeństwo świętej sauny” (Fot. materiały prasowe Against Gravity)
Dzięki siostrzeństwu możesz czuć pokrewieństwo z kobietami, które mieszkają na drugim końcu świata, które wykonują taki sam zawód jak ty albo pełnią podobne do ciebie role – choćby matki. A już najbardziej podoba mi się to, że możesz czuć pokrewieństwo z twoimi przodkiniami czy potomkiniami – kobietami, które będą żyły na tym świecie, kiedy ciebie już na nim zabraknie.
Ja to nawet mam poczucie i nadzieję, że robię, co mogę, żeby tym kobietom, które będą po mnie, żyło się jak najpełniej. Dlatego na przykład pracuję z matkami, by ich córki miały lepiej. By pewne rzeczy miały już dane, a nie wyszarpywane, jak my. Dla mnie siostrzestwo jest jednym z najważniejszych wątków i tematów – osobiście i zawodowo. Zabrzmi dziecinnie, ale gdyby ktoś mi kazał wybrać, z kim chcę żyć na tym świecie, z mężczyznami czy kobietami, to wybrałabym kobiety.
Kiedy to się u ciebie po raz pierwszy pojawiło? Taka pewność?
Bardzo długo nie utożsamiałam się z byciem kobietą, bo byłam dzielnym dzieckiem, a ojciec wychowywał mnie praktycznie jak chłopaka, miałam więc w sobie cechy obu płci. Jednak jako młoda dziewczyna dokonałam wewnętrznego wyboru dotyczącego tego, co chcę w sobie rozwijać. Wybrałam kobiecość i zawsze byłam z tego bardzo zadowolona.
Wybrałaś kobiecość, czyli co?
Zawsze byłam krewka i przebojowa, lubiłam się bić, głównie chodziło o obronę słabszych i zwierząt. Dawało mi to też poczucie siły. Ale zostawiłam to, poczułam, że już nie chcę. Bardziej podoba mi się dogadywanie się, te wszystkie tak zwane kompetencje miękkie, które łączy się zwykle z kobietami. Cieszę się, że nauczyłam się bronić, szanować siebie i swoje zdanie, bo to mi się szalenie przydaje, ale nie chcę, by ludzie się mnie bali. Wolę ich rozumieć i dzielić się z nimi niż rywalizować czy walczyć. To jest o wiele bardziej fascynujące!
Który film wybrałabyś jako taki sztandarowy przykład siostrzeństwa?
Zdecydowanie „Thelmę i Louise” – pokazał mi, że z siostrą można nawet umrzeć z radością, bo wolność jest najważniejsza. Bardzo mi się podobała ich dzielność, ale i ich fantazja. Piekielnie ważny film! Duże wrażenie zrobiły na mnie też „Trzy kobiety” Roberta Altmana – to były czasy, kiedy kobiety nie były głównymi bohaterkami filmów, w dodatku tak uznanych reżyserów. Nie do końca rozumiałam wszystko, co się między nimi w tym filmie działo, ale na pewno zapisał się w mojej pamięci i w moim życiu. A jaki zapisał się w twoim?
„Seks w wielkim mieście” (Fot. materiały prasowe Warner Bros. Discovery)
Też wskazałabym na „Thelmę i Louise”, ale zaraz potem na „Seks w wielkim mieście” – bo zarówno film, jak i serial pokazywały, że można przedkładać przyjaciółki ponad faceta. Dużo siostrzeństwa znalazłam też w filmach Pedra Almodóvara, uwielbiałam jego „Volver” i „Wszystko o mojej matce”. Z kolei od innych kobiet wiem, że bardzo przemawia do nich dokument „Siostrzeństwo świętej sauny”.
Też jestem fanką tego filmu, podobnie jak znacznie starszego, z Dianą Dors – „Łaźnia”, w którym w tytułowej łaźni kobiety opowiadały sobie o swoich przeżyciach i problemach. Wymieniłabym też „Stalowe magnolie”, gdzie z kolei kobiety spotykają się w salonie fryzjerskim, ale i „Kolor purpury” oraz „Smażone zielone pomidory”.
To są filmy, które nas ukształtowały, ale wiesz, co zauważyłam? Że właściwie wszystkie niedawne premiery filmowe opowiadają o siostrzeństwie. „Balkoniary”, „Dziewczyna z igłą”, „Substancja”, ale i faworyt tegorocznego wyścigu po Oscary – „Emilia Pérez”. Wzruszyło mnie, że wszystkie grające w nim kobiety dostały zbiorową nagrodę dla najlepszej aktorki na festiwalu w Cannes.
Tak, to rzeczywiście było wyjątkowe.
„Balkoniary” (Fot. materiały prasowe Against Gravity)
Co więcej, tytułowa Emilia przeżywa coś podobnego do tego, o czym ty opowiadałaś jako o wewnętrznym postanowieniu, by iść za swoją kobiecością. Tylko ona robi to zarówno fizycznie, uzgadniając płeć do kobiecej, jak i mentalnie, stawiając na budowanie wspólnoty, troszczenie się o innych i wspieranie kobiet. Wcześniej jako szef kartelu narkotykowego raczej niszczyła – teraz buduje i naprawia swoje błędy.
Koniecznie muszę zobaczyć ten film, jest na mojej liście.
A gdybyś miała wymienić polski film lub serial?
Przychodzi mi na myśl serial „Gang zielonej rękawiczki”, który niedawno obejrzałam. Ale też dość świeży film z Kasią Warnke „Rzeczy niezbędne”. Jest serial „Przyjaciółki”, kiedyś była na przykład „Magda M.”. A starsze? Na przykład „Seksmisja”, która jednak z kobiecego zjednoczenia się wyśmiewała, czy „Rzeczpospolita babska”, która była po prostu sympatycznym filmem, i tyle. Zdecydowanie lepszym przykładem są „Dziewczęta z Nowolipek”, oparte na świetnym pierwowzorze Poli Gojawiczyńskiej.
„Gang Zielonej Rękawiczki” (Fot. materiały prasowe Netflix)
A „Panny z Wilka”?
Bardzo lubię „Panny z Wilka”, ale nie nazwałabym ich jednak filmem o dobrym siostrzeństwie, raczej o siostrzanej rywalizacji. Jest ich pięć, wszystkie są nieszczęśliwe i zakochane w tym samym dupku, każda chciałaby mieć go dla siebie. To smutny, ale bardzo prawdziwy film, opowiadający o tym, jak to jest być panną z dobrego domu, która nie ma zbytnio okazji, by poznać prawdziwych ludzi i prawdziwe życie, więc żyje głównie w przestrzeni wyobrażeń. A ty? Który polski film o siostrzeństwie najlepiej zapamiętałaś?
Chyba jednak wskazałabym na film „Lejdis” jako pierwszą polską odpowiedź na „Seks w wielkim mieście”, a jeszcze wcześniej na „Matki, żony i kochanki”. Pamiętam, że kiedy ten serial pojawił się w telewizji, wszyscy się nim bardzo ekscytowali.
Już samym tytułem podkreślał, że będzie tylko o kobietach. Z nowszych wymieniłabym chyba jeszcze „Lęk”, czyli kino drogi o dwóch siostrach, oraz „Moje córki krowy” i „Córki dancingu” – kolejne opowieści o siostrach.
„Lęk” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
To ja dorzuciłabym „Dwie siostry”, które niedawno weszły do kin… A czy jest taki film, który o relacjach między kobietami powiedział ci coś, czego nie wiedziałaś? Albo z innego powodu zapadł ci wyjątkowo w pamięć?
Wraca do mnie film „Sierpień w hrabstwie Osage” i relacja między matką graną przez Meryl Streep a córką graną przez Julię Roberts. Mamusia jest apodyktyczna, zwariowana i męcząca, córka średnio sobie z tym radzi, dopiero na koniec się w jakiś sposób wyzwala. Może właśnie dlatego tak go pamiętam, bo mówi o tym, że kobiety muszą się też wyzwolić spod władzy swoich patriarchalnych matek i że bardzo ważne jest wspieranie się w tym nawzajem. Obserwuję to na swoich grupach dla kobiet – ponieważ gdy jedne uczestniczki zaczynają mówić o tym, jak ciężko im było z ich własnymi matkami, to drugie zaczynają się przed samymi sobą przyznawać, że im też było niedobrze i niełatwo, tylko do tej pory to wypierały, no bo jak można źle mówić i myśleć o matce.
„Sierpień w hrabstwie Osage” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum)
Jednak przede wszystkim wymieniłabym „Godziny”. Film, który uwielbiam, jeden z najważniejszych. Jest tam kilka bardzo istotnych planów: para lesbijek, która żyje ze sobą od lat, ich córka, uwielbiany pisarz – przyjaciel bohaterki granej przez Meryl Streep, Virginia Woolf i matka naszego pisarza, grana przez Julianne Moore. Ten wątek najbardziej mnie poruszył, pierwszy raz ktoś tak przejmująco pokazał, że aby uratować siebie, czasem trzeba uciec. Nawet od własnego dziecka. Scena, w której Moore przychodzi do pokoju hotelowego, by się zabić, i nagle zalewa ją woda wdzierająca się z każdej strony na łóżko, na którym leży – jest dla mnie jedną z najciekawszych, odkrywczych i najbardziej metaforycznych scen w kinie. To film o trudnych wyborach w życiu kobiety i o tym, że nie można uciec przed sobą.
Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).