Jak sprawić, by marka wyróżniała się na tle innych? Jak powiedzieć o zaletach produktu lekarzom i farmaceutom? Tym zadaniem w marce Vichy zajmuje się Paulina Andrycz – Polka, którą pasja do kosmetologii zaprowadziła do Paryża. Jako globalna dyrektor komunikacji medycznej marki Vichy przyjechała opowiedzieć Polkom o nowym odkryciu dotyczącym kolagenu i innowacyjnym produkcie, jakim jest serum Vichy Liftactiv Collagen Specialist 16.
Alicja Szewczyk: W strukturze firmy L'Oréal pełni Pani funkcję globalnej dyrektor komunikacji medycznej marki Vichy. Co kryje się pod tą nazwą?
Paulina Andrycz, globalna dyrektor komunikacji medycznej Vichy w Paryżu: Moja rola w Vichy jest podwójna. Po pierwsze, kieruję sześcioosobowym zespołem, który przygotowuje informacje o naszych produktach dla lekarzy i farmaceutów z punktu widzenia naukowego i klinicznego. Druga część mojej pracy to zaś organizowanie eventów: kongresów medycznych i dermatologicznych, sympozjów oraz spotkań z przedstawicielami mediów. Opracowanie strategii tego, jak mówimy o naszych produktach do ekspertów, również jest jednym z moich zadań. Niedawno w Paryżu odbył się Kongres IMCAS, czyli Międzynarodowy Kongres Medycyny Estetycznej. Było na nim obecnych 20 tysięcy lekarzy. Vichy miało okazję spotkać się z 6 tysiącami z nich. Opowiadaliśmy o naszej nowości w gamie Vichy Liftactiv – serum Liftactiv Collagen Specialist 16 i o wynikach naszych badań naukowych. Spotkania z lekarzami i farmaceutami to dla mnie okazja, żeby zweryfikować z ekspertami wyniki naszych badań, zanim wprowadzimy produkt na pole konsumenckie. Bardzo ważne jest bowiem dla mnie to, czy zagadnienia, o których mówimy jako marka, znajdują odzwierciedlenie w codziennej praktyce lekarzy i farmaceutów.
(Fot. materiały prasowe)
Kończyła Pani studia na wydziale farmacji. Czy one pomagają Pani w pracy?
Oczywiście. Dzięki temu, że jestem naukowczynią i mam wykształcenie farmaceutyczne, mogę być łączniczką pomiędzy światem nauki a konsumentem.
Jak to się stało, że pomimo studiów farmaceutycznych zajęła się Pani zupełnie inną dziedziną, jaką jest komunikacja? To był świadomy wybór czy przypadek?
Uważam, że w życiu nie ma przypadków. Wychowałam się w Polsce, od 10 lat mieszkam i pracuję w Paryżu, a studiowałam w Turynie chemię i technologię farmaceutyczną. Farmakologia w ogóle mnie nie interesowała – uczyłam się jej przez pięć lat tylko po to, żeby dojść na studiach do ostatniego roku i mieć wykłady z chemii kosmetycznej, która szalenie mnie ciekawiła.
Skąd fascynacja tak wąską dziedziną jak chemia kosmetyczna?
We Włoszech chodziłam do liceum klasycznego i miałam dwie pasje: łacinę oraz grekę. Pierwszą opcją, jaką brałam pod uwagę, jeśli chodzi o studia, była literatura antyczna. Drugą był kierunek chemiczno-biologiczny. Wydawało mi się, że dobrze będzie mieć konkretny zawód, a te dziedziny nauki bardzo mnie fascynowały. Gdy zaczęłam je zgłębiać, odkryłam chemię kosmetyczną. Pracę magisterską napisałam na temat efektów antyoksydacyjnych na filtrach słonecznych fizycznych, czyli na talku. Przeprowadzałam doświadczenia naukowe, co z jednej strony było niezwykle ciekawe, a z drugiej utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie chcę pracować w laboratorium.
Nuda?
Rutyna! Codziennie to samo! Mnie, jak widzisz, najlepiej wychodzi rozmawianie z ludźmi. Kiedy skończyłam studia, miałam do wyboru dwie opcje: pracować w aptece lub w Estée Lauder. Wybrałam aptekę.
Większość osób pewnie wybrałoby znaną na całym świecie markę.
A ja chciałam poznać system pracy profesjonalnego aptekarza, czyli mówiąc wprost – chciałam zobaczyć, co to znaczy nim być. A dzięki temu, że potrafiłam robić kremy, mogłam pomagać ludziom. Klienci mówili, jaki mają problem, a ja robiłam dla nich organiczny krem. Dwa lata później zgłosiło się do mnie Laboratorium Alès Groupe, będące właścicielem m.in. marki Lierac, i „zgarnęło” mnie do Paryża, gdzie zajęłam się szkoleniami oraz komunikacją naukową. Jeździłam po całym świecie i uczyłam teamy odpowiedzialne za edukację i marketing. A gdy robisz to non stop, to przy okazji sama się wiele uczysz. Muszę też przyznać, że miałam w czasie swojej kariery wspaniałych mentorów. Gdy przechodziłam z laboratorium do laboratorium, z jednej pracy do drugiej – uczyłam się jeszcze więcej.
(Fot. materiały prasowe)
Jakie cechy są potrzebne, żeby odnaleźć się w takim zawodzie?
Umiejętność szybkiego przystosowywania się. Nigdy nie pytam się samej siebie, czy dam radę. Kiedy pojawia się pomysł albo propozycja, mówię „tak”, a dopiero potem zastanawiam się, jak to zrobić. „Fake it till you make it” – to cała ja. Miałam 11 lat, kiedy wyjechałam do Włoch. Później do Francji. Nie mówiłam po włosku ani po francusku, ale nauczyłam się tych języków. Go with the flow.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z szansy, którą dostałam, gdy wyjechałam z Polski. Uważam też, że to, kim i w jakim miejscu dzisiaj jestem, zawdzięczam umiejętności szybkiego adaptowania się do różnych sytuacji, życiowych i zawodowych. Zresztą, kiedy dostałam pracę w Paryżu, to w pierwszej kolejności zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam im „dziękuję”. Mam taki charakter, że zawsze jestem otwarta na zmiany w życiu – jak choćby na wyjazd do innego kraju – ale to rodzice dali mi dali karty, którymi dzisiaj mogę grać.
Wspomniała Pani o haśle „Go with the flow”. Czy to oznacza, że w biznesie kieruje się Pani intuicją?
Uważam, że są dwa rodzaje ludzi: ci, którzy robią, i ci, którzy mówią, że zrobią. Ja jestem z tych, którzy działają, i takie też osoby rekrutuję do swojego teamu. Na początku kariery w L'Oréal Group sugerowano, żebym przed podjęciem decyzji zastanowiła się, co chcę zrobić, jak to zrobię i po co to robię. Tymczasem ja mam silną intuicję, a we wszystkim, co robię, jestem kreatywna. Działam według metody „najpierw zrobię, potem zobaczymy”. Nawet gdy nie wiem, jak coś zrobić, to i tak próbuję. Vichy daje mi duży kredyt zaufania i wolność działania po swojemu. Jak na razie zawsze, gdy ufam swojej intuicji i kreatywności, wychodzi z tego coś dobrego.
Co jeszcze pomaga Pani w pracy?
Szacunek dla ludzi, którzy ze mną pracują. Staram się otworzyć nad nimi duży parasol ochronny. Moi szefowie mówią, że jestem jak wilczyca. (śmiech) Mój team to niezwykle docenia. Mamy bardzo zdrowy system pracy: przychodzimy o 9.30, wychodzimy najpóźniej o 18.30. Uważam, że już po 7 godzinach intensywnej pracy każdemu człowiekowi zaczyna brakować energii, żeby „wyprodukować” więcej.
W zdigitalizowanym świecie komunikacja to o wiele więcej niż napisanie informacji prasowej w Wordzie. Jakie największe wyzwania stawiają przed Panią obecne czasy?
Po pierwsze, na rynku jest ogromna konkurencja – zarówno na poziomie lokalnym, jak i międzynarodowym. Szacuje się, że tylko we Francji każdego dnia powstaje tysiąc nowych marek kosmetycznych. Własne produkty kreują też influencerzy, a nawet marki modowe. Powstała dżungla kosmetyczna i pierwszym wyzwaniem jest wyróżnić się w tej „masie”. Być brandem jedynym w swoim rodzaju i zawsze trzymającym rękę na pulsie.
Drugi ważny aspekt mojej pracy to komunikowanie rezultatów badań klinicznych. Dla Vichy ważna jest powaga marki: kim jesteśmy, jak pracujemy, z kim pracujemy. O tym wszystkim trzeba głośno mówić, żeby nie zginąć w morzu marek. Wszyscy żyjemy w szalonym tempie. Wszyscy jesteśmy przebodźcowani. Dlatego tak istotna jest konsekwencja, by to, co mówimy do lekarzy, co mówimy do farmaceutów i co mówimy do konsumentów, było spójne.
Ważne jest też, żeby dodać nauce odrobiny seksapilu. Większość marek kosmetycznych jest biała: ich produkty mają białe opakowania, ich ekspozycja jest w kolorze białym. Ja mam okazję pracować dla marki, w której mogę trochę więcej, bo ona jest czerwona. I dlatego, gdy jesteśmy na Kongresie Międzynarodowym Medycyny Estetycznej, zakładamy czerwone kurtki z hasłem „Collagen Revolution” na plecach, a po kongresie robimy w paryskiej brasserie „Collagen Party”. Z jednej strony mamy silne podstawy w badaniach klinicznych, z drugiej – jesteśmy kreatywni. Efekt jest taki, że ludzie są ciekawi naszych produktów. Gdziekolwiek się pojawiamy, chcą do nas przyjść i dowiedzieć się, co Vichy ma im do zaprezentowania. Równie ciekawi tego są eksperci, jak i konsumenci.
Spotykamy się z okazji premiery serum Vichy Liftactiv Collagen Specialist 16. Dlaczego Vichy ponownie zainteresowało się właśnie kolagenem?
Nie zajęliśmy się kolagenem dlatego, że jest obecnie globalnym trendem. Vichy prowadzi badania nad nim od 1997 roku, czyli odkąd wypuściliśmy na rynek pierwszy prokolagenowy produkt Liftactiv. To, że dzisiaj prezentujemy konsumentom nowy produkt, jest możliwe tylko dlatego, że po wielu latach badań nasze laboratorium rok temu zsegmentowało rodziny kolagenu. To z kolei pozwoliło nam opracować formułę „next generation”.
(Fot. materiały prasowe)
Dlaczego to serum jest tak innowacyjne?
Dzięki nowej formule jesteśmy w stanie dać skórze o wiele więcej, niż daje jej kolagen będący tylko składnikiem kosmetologicznym. Co to oznacza w praktyce? Po pierwsze, to serum daje skórze możliwość regeneracji – nie pracuje z zewnątrz, tylko od wewnątrz.
Druga sprawa to rezultaty kliniczne. Ta formuła naprawdę działa i im więcej serum używamy, tym więcej dobrych rezultatów widzimy.
A trzecia rzecz, niemniej ważna – ta formuła jest uniwersalna. Serum łatwo wchłania się w każdy typ skóry. Jest lekkie, ładnie pachnie i aż chce się go używać!
Na koniec chciałam zapytać o Pani spostrzeżenia dotyczące pielęgnacji skóry. Wychowała się Pani w Polsce, dorastała we Włoszech, a teraz mieszka w Paryżu. Czy jest coś, czego my, Polki, możemy się nauczyć od Włoszek albo Francuzek?
Z radością powiem, że to my, Polki, możemy uczyć innych tego, czym jest pielęgnacja. Im bardziej na wschód, tym większą wagę kobiety przywiązują do pielęgnacji – najbardziej widać to w Korei i Japonii. Im bardziej na zachód, tym mniejsza jest troska o siebie. Paryżanki niezbyt przykładają się do pielęgnacji. To, czego nauczyłam się we Włoszech, to chodzenie do fryzjera, żeby się uczesać. Czasem, żeby się dobrze czuć i mieć dobry dzień, jestem w stanie pójść do fryzjera, by ułożyć włosy. To mój osobisty empowerment.
Byłam wychowana dosyć surowo, za co dzisiaj jestem rodzicom wdzięczna. Ale przy tym wszystkim moja mama zawsze powtarzała: „Paula, możesz wszystko, ale zawsze dbaj o to, by mieć dobrą jakościowo torebkę, dobre buty i dobrą pielęgnację skóry”. Odkąd skończyłam 16–17 lat, dbanie o skórę mam we krwi. Bardzo dobrze znam jej potrzeby i konsekwentnie trzymam się sprawdzonych rytuałów, które jej służą. Na co dzień w ogóle się nie maluję, regularnie robię maseczki, chodzę na manicure i pedicure. Dbam też o to, by moje włosy były w dobrej kondycji. A co najważniejsze – robię to wszystko dla siebie. Skóra to nasz największy organ.
Cokolwiek się dzieje w naszym życiu, widać to również na skórze. Gdy jesteś spokojna, zrelaksowana, wyspana, szczęśliwa – widać to na twarzy. Stres, przemęczenie, brak snu, złe odżywianie, zaburzenia hormonalne, depresja też się na niej odbijają. Dlatego, co może jeszcze nie jest tak oczywiste, dbanie o skórę to również dbanie o nasze zdrowie psychiczne, np. poprzez pójście na terapię czy uprawianie sportu. Jeśli chcemy, żeby nasza skóra była zdrowa, musimy zatroszczyć się o nią kompleksowo: dobrze się odżywiać, pić odpowiednią ilość wody, wysypiać się, zapewnić jej jakościową pielęgnację, a jeśli sytuacja tego wymaga – skorzystać z pomocy dermatologa.
Zawsze mówię, że to się samo nie dzieje. To jest praca, do wykonania każdego dnia, ale też inwestycja w siebie. Dla mnie mój wygląd to moja tarcza, mój strój rycerza, w którym wychodzę zmierzyć się ze światem.