Być może znasz to uczucie. Z podjęciem każdej decyzji czekasz, ile tylko się da, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie pojawi się na horyzoncie lepsza opcja. To może dotyczyć wakacyjnego wyjazdu, tego, jak i z kim spędzić weekend, ale też poważniejszych decyzji: którego kandydata zatrudnić albo z którą firmą związać się umową. To takie decyzje last minute, które w pewnym sensie trzymają w szachu wszystkich wokół ciebie.
Termin FOBO (z ang. Fear of Better Option) ukuł inwestor i przedsiębiorca Patrick McGinnis, człowiek stojący za osławionym już FOMO (Fear of Missing Out), które oznacza lęk przed wypadnięciem z obiegu, obawę, że coś istotnego nam umknie, kiedy nie będziemy online. Na swoim blogu wyjaśnia, że oba te pojęcia są ze sobą powiązane: „FOBO, czyli strach przed lepszą opcją, jest podstępnym bliźniakiem FOMO. Powstrzymuje cię przed podjęciem decyzji, jeśli pojawi się inna, lepsza okazja. W ten sposób rozciągasz procesy podejmowania decyzji (zarówno dużych, jak i małych) tak długo, jak to możliwe, ostatecznie wybierasz w ostatniej chwili, nie biorąc pod uwagę wpływu twojego zachowania na tych, których dotyczy twoje niezdecydowanie. Szczerze wierzę, że przewlekły przypadek FOBO może sprawić, że staniesz się kiepskim przyjacielem, kolegą, partnerem biznesowym i ogólnie kiepską wersją siebie”. W obu tych syndromach problem jest podobny: boisz się, że ominie cię coś, co jest dla ciebie najlepszą z możliwych opcji. Podstawowa różnica, co podkreśla McGinnis, polega jednak na intencjonalności. „O ile FOMO jest niemal mimowolne, w przypadku FOBO dokonujesz świadomego wyboru – nie dokonujesz żadnego wyboru” – tłumaczy dość przewrotnie.
Czytaj także: Syndrom FOMO – co to znaczy? Jak sobie z nim radzić?
FOBO to nic innego jak uporczywe uczucie, że może istnieć lepszy wybór niż ten, którego zamierzasz dokonać, co prowadzi do paraliżu analitycznego. Masz wrażenie, że nie wszystkie karty leżą na stole, więc wolisz poczekać, aż się pojawią, co oczywiście nigdy nie następuje. Niektórzy twierdzą, że syndrom ten dotyczy uprzywilejowanych. I faktycznie, by go doświadczyć, trzeba w ogóle mieć wybór, a więc kilka dostępnych opcji albo przynajmniej poczucie, że za chwilę się one pojawią. Jednak FOBO może pojawić się nie tylko w luksusowej sytuacji, gdy ktoś do ostatniej chwili nie umie podjąć decyzji, czy wakacje spędzić na Karaibach, czy też postawić na Malediwy, ale i w zupełnie codziennych okolicznościach. To ten czas, który spędzasz na przeglądaniu propozycji Netflixa i wszystkich innych platform streamingowych, co zajmuje ci znakomitą większość wieczoru, partnera doprowadza do szału, a finał jest taki, że ostatecznie oglądacie piętnaście minut kiepskiego kryminału, bo coś w końcu trzeba było wybrać, po czym zasypiacie… Podobny scenariusz może dotyczyć wyboru jedzenia z dostawą do domu, który w obliczu ilości dostępnych opcji wydaje się niemal nie do dokonania, więc finalnie, przejrzawszy dziesiątki menu, wybierasz przytłoczona nimi dosłownie cokolwiek, głodna i zła, a potem… niezadowolona.
Chodzi trochę o zasadę „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, czyli o to, że trawa u sąsiada zawsze jest ciut bardziej zielona. Przy FOBO żaden wybór nie jest dobry, bo przy każdym pozostaje nuta wątpliwości. Z całą pewnością chodzi jednak o ilość dostępnych opcji. Znacznie łatwiej wybrać pomiędzy dwiema rzeczami niż wtedy, gdy do wyboru jest dużo więcej możliwości – potwierdzają to zresztą badania naukowe. W jednym z nich naukowcy przy użyciu MRI wykazali większą aktywność mózgów uczestników, gdy musieli oni wybrać jedną opcję z 12, niż gdy pula opcji wynosiła 6 lub 24. Okazuje się więc, że zbyt duży wachlarz możliwości paraliżuje mózg mniej więcej tak samo jak ich niedostatek. A żyjemy w czasach, w których próba zakupu zwykłych tenisówek przez internet owocuje milionami rekordów wyplutych przez wyszukiwarkę. Oczywiście można przeglądać owe wyniki w nieskończoność, poszukując tych najlepszych z najlepszych, a na koniec albo kupić przeciętne, ze zwykłego zmęczenia, albo całe lato spędzić na bosaka, bo może jutro pojawią się jakieś szałowe na wyprzedaży…
Czytaj także: Dlaczego niektórzy nie potrafią dokonywać wyborów?
Większy wybór stworzył więc nowy problem: eskalację oczekiwań. Nasze wymagania rosną wprost proporcjonalnie do ilości opcji, te zaś w wielu obszarach wydają się nie mieć końca, i wcale nie chodzi tylko o zakupy. Zbyt wiele możliwości wyboru towarzyszy nam dziś niemal na każdym kroku, więc naprawdę nietrudno o FOBO choćby w przypadku aplikacji randkowych. Możesz przeglądać i przeglądać, a decyzja, z kim umówić się na randkę, wcale nie staje się łatwiejsza. Andrzej wydaje się miły, ale Karol ma ten błysk w oku, z kolei z Przemkiem świetnie się rozmawia, a Maciek ma cięty dowcip, który uwielbiasz, więc na piątkowy wieczór umówisz się z…? Sama nie wiesz, a dochodzi 18.00. Nie wiesz tego również o 20.00, zwłaszcza że napisał jeszcze Krzysiek z rewelacyjną propozycją kolacji w nowej tajskiej knajpce. Na koniec lądujesz w dresie z paczką czipsów i nigdzie nie idziesz – przecież się nie rozpięciorzysz!
Można by postawić pytanie, komu właściwie miałoby szkodzić albo przeszkadzać to, że ulegasz FOBO? Przecież tylko ty tracisz swój czas i energię, tkwisz w rozkroku, a czasem wychodzisz na swoim zwlekaniu jak Zabłocki na mydle, więc w czym problem? Otóż w tym, że twoje FOBO dotyczy nie tylko ciebie, ale najczęściej wszystkich wokół. To bardzo ważne w kontekście nie tylko wyborów konsumpcyjnych, lecz przede wszystkim relacji. „Im bardziej pozwolisz FOBO kierować twoim procesem podejmowania decyzji, tym bardziej stanie się częścią twojej osobowości. Kończy się to przenikaniem każdego aspektu twoich osobistych i biznesowych relacji. W końcu inni ludzie zauważą, że nigdy nie są twoim pierwszym wyborem. Wtedy zapłacisz cenę: im bardziej ludzie przyzwyczają się do twojego schematu FOBO, tym mniej będą ci ufać, zapraszać cię, angażować się w relację z tobą. Pewnego dnia pominą cię dla SWOJEJ lepszej opcji” – pisze McGinnis. Zastanów się, jak ty byś się poczuła, gdyby koleżanka, którą zapraszasz na wakacyjny spływ kajakowy, trzymała cię w niepewności niemal do dnia planowanego wyjazdu, a następnie radośnie oświadczyła, że owszem, chętnie pojedzie, bo ten wypad do Paryża z kumpelami jednak jej nie wypalił… Na kolejny wyjazd raczej byś jej już nie zaprosiła, a jeśli nawet, to i tak zostałby ci niesmak i poczucie bycia alternatywą, wyjściem awaryjnym, opcją B.
To, jak może zadziałać FOBO, świetnie pokazuje przykład rozmowy kwalifikacyjnej. Wyobraź sobie, że jesteś rekruterką. Spotykasz się z kandydatami i po kilkunastu takich spotkaniach wyłaniasz trzy osoby, które według ciebie najlepiej rokują. Nie decydujesz jednak, a szukasz dalej, przeglądasz kolejne CV, organizujesz kolejne spotkania, bo a nuż na którymś z nich objawi się jakiś geniusz, prawdziwa perła, wybitny talent. Tę wybraną trójkę trzymasz oczywiście w niepewności, odwlekasz decyzję, każesz im czekać. Oczywiście może być tak, że twoi kandydaci nie mają nic lepszego do roboty i po prostu grzecznie czekają, aż wreszcie zadecydujesz. Może się jednak zdarzyć i tak, że w tym czasie, gdy twoje FOBO kieruje rekrutacją niczym wytrawny wodzirej, oni muszą wykonywać nie lada wygibasy, by nie zrezygnować z kolei zbyt pochopnie z innych propozycji pracy, które im złożono, trzymając kogoś w szachu dokładnie tak, jak ty trzymasz ich. W innym scenariuszu mogą też nie mieć ochoty trwać w zawieszeniu i po prostu przyjmą konkurencyjną ofertę, w związku z czym tobie ktoś sprzątnie sprzed nosa naprawdę świetnego specjalistę tylko dlatego, że chciałaś sprawdzić, czy aby nie ma jeszcze lepszego.
Niektórzy ludzie są naturalnie bardziej podatni na FOBO niż inni. Zdaniem ekspertów istnieją dwa główne typy decydentów: maksymaliści i satysfakcjoniści. Hasłem przyświecającym tym pierwszym podczas dokonywania wyboru jest: „Zrób to perfekcyjnie, wybierz opcję najlepszą z istniejących”, drudzy zaś kierują się raczej zasadą: „Wybierz to, co z tej chwili wydaje ci się akceptowalne”. Maksymaliści sprawdzają drobiazgowo wszelkie informacje, badają dostępne możliwości, analizują je, co wprawdzie pochłania masę czasu, ale jednak daje gruntowną wiedzę potrzebną do dokonania wyboru. Satysfakcjoniści zaś przed podjęciem decyzji zbierają konieczne minimum informacji z zewnątrz, decyzje podejmują szybciej, rozważają mniej możliwości – szukają do momentu, aż znajdą opcję wystarczająco dobrą na daną chwilę i po prostu przy niej zostają – oraz kierują się intuicją.
Czytaj także: Masz tendencję, by za dużo analizować? 5 zaskakujących zalet overthinkingu, o których mało się mówi
Oczywiście można się spierać, którzy z nich mają rację i które wybory w rezultacie są najlepsze, bo obie te strategie mają plusy i minusy. Satysfakcjonistom można zarzucić, że poprzestają na małym, nie poszerzają horyzontów i w efekcie to, co najlepsze, ich omija, maksymalistom zaś chroniczne poczucie niedoboru wystarczającej wiedzy, co często prowadzi do prokrastynacji i paraliżu decyzyjnego. Jedno z badań z 2006 r. wykazało, że niedawni absolwenci uniwersytetów z wysokimi tendencjami maksymalizującymi znaleźli pracę, w której pensje początkowe były o 20 proc. wyższe niż pensje ich rówieśników nastawionych na satysfakcję, więc w kontekście finansowym bycie maksymalistą z pewnością się opłaca. Z drugiej jednak strony w tych samym badaniu osoby nastawione na maksymalizację zgłaszały mniejsze zadowolenie z wykonywanej pracy, co z kolei oznacza, że w konkurencji dotyczącej zadowolenia z dokonywanych wyborów satysfakcjoniści zdecydowanie wygrywają. „Ogólnie rzecz biorąc, maksymaliści radzą sobie lepiej, ale czują się gorzej” – tak podsumował obie te tendencje Barry Schwartz, emerytowany profesor psychologii w Swarthmore College w Pensylwanii, który tematowi obu postaw poświęcił wiele badań.
Faktem jednak jest, że jeśli chodzi o FOBO – maksymaliści są zdecydowanie w grupie ryzyka, to ich bowiem dotyczy w znakomitej większości ten syndrom. Profesor Schwartz trafnie konkluduje, pisząc, że „Nauka wyboru jest trudna. Nauka dobrego wyboru jest trudniejsza. A nauka dobrego wyboru w świecie nieograniczonych możliwości jest jeszcze trudniejsza, być może zbyt trudna”. Ci, którzy zbyt intensywnie badają dostępne opcje, często padają po prostu ofiarą klęski urodzaju. W kółko zadając sobie pytanie: „A co, jeśli istnieje coś jeszcze lepszego?”, można w paraliżu decyzyjnym utknąć na dobre, frustrując i siebie, i wszystkich wokół. Co gorsza, nawet po podjęciu decyzji FOBO nie znika i często prowadzi do żalu wywołanego gradem niekończących się pytań: Czy to była naprawdę najlepsza opcja? Czy rozważyłam wszystkie potencjalne alternatywy? Może jednak lepiej było wybrać inaczej?
Najważniejsze to w ogóle zauważyć problem, zdać sobie sprawę, że pod chronicznym niezdecydowaniem leży uporczywe poszukiwanie i nigdy niezaspokojone pragnienie tego, co najlepsze, zawsze i wszędzie. Idealnie byłoby być maksymalistą w przypadku ważnych życiowych decyzji, a poprzestać na wystarczająco dobrych wyborach w mniej istotnych kwestiach. Tymczasem im ważniejsza decyzja, tym trudniej poradzić sobie z FOBO. Dlatego najlepiej zacząć pracę nad swoim strachem przed lepszą opcją od najdrobniejszych i najmniej stresujących decyzji. Przy kolejnych zakupach, które dotyczą jakiegoś drobiazgu, spróbuj ograniczyć się do przejrzenia kilku dostępnych produktów, zamiast poświęcać pół dnia na przetrzepanie całego internetu w poszukiwaniu idealnego pudełka na herbatę. Zaoszczędzisz w ten sposób sporo czasu i energii, która przyda ci się, gdy staniesz przed trudniejszym wyborem. Wyłapuj momenty, w których nierozsądnie badasz i analizujesz opcje, i sprowadź swoją decyzję do prostego „tak” lub „nie” w miejsce rozbudowanej analizy. Eksperci są zdania, że większość przypadków FOBO dotyczy wyborów, które nie będą miały dużego wpływu na kształt i jakość twojego życia, więc po prostu – odpuść.
Ważne jest to, by mieć świadomość, że nikt nie ma takiej supermocy, by zawsze i z całą pewnością móc orzec, że dokonany wybór jest najlepszym z możliwych, bo po prostu nikt z nas z całą pewnością nie wie, co się wydarzy i jakie skutki nasz wybór – taki czy inny – za sobą pociągnie. Dobrze mieć w sobie pewną tolerancję na niepewność, a także pewną dozę wyrozumiałości dla siebie w przypadku tych nietrafionych wyborów. To daje ulgę i zdejmuje ciężar gatunkowy z tych decyzji w naszym życiu, które wcale nie ważą aż tak wiele…