Czy jest niezbędna do życia? Nie, ale czasem nam życie ratuje. Psycholożka Ewa Woydyłło wyjaśnia, co właściwie mamy na myśli, kiedy myślimy „zabawa”.
Sądzisz, że idea karnawału jako czasu, w którym poprzez huczne zabawy odganiamy zimę i stary rok, ale też dajemy sobie pofolgować przed Wielkim Postem – jest dziś jeszcze żywa?
Biologicznie zostało to chyba już całkowicie wypłukane z naszego obyczaju, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć to sobie kultywować. I na przykład w każdy piątek wieczorem w karnawale ubrać się wieczorowo i iść na jakieś przyjęcie… Tylko gdzie dziś znaleźć takie przyjęcia?! Nawet bale już od jakiegoś czasu odbywają się wyłącznie przy stoliku restauracyjnym, z parkietem zorganizowanym w sąsiedniej sali. Natomiast był taki czas w moim życiu, kiedy na każdy karnawał szykowałam sobie trzy suknie balowe, oczywiście kombinowane, a to z ciuchów, a to z paczek z zagranicy. Zaczynało się w sylwestra, potem zawsze był Bal Dziennikarzy w Krakowie, a po nim inne bale. Ale to też były nie tylko takie czasy, ale i takie towarzystwo – w teatrze studenckim, do którego należałam, właściwie cały czas była zabawa. Nie pamiętam wieczoru, żeby ktoś w domu siedział… Jak to się dziś odbywa wśród nastolatków czy studentów, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, bo też nie badam tego zjawiska. Na pewno obserwuję większe skupienie na sprawach prozaicznych. A zabawa nie jest prozaiczna. W związku z tym czy ludzie mają dziś na nią energię?
Na przykład nadal oglądamy w Nowy Rok koncert z Wiednia, bo taka jest tradycja, ale to tamci się na tym koncercie bawią, nie my. Wciąż modne są prywatki. One oczywiście tak się już nie nazywają, prędzej domówkami czy melanżem, i są głównie biesiadne, ale czasem zwija się też dywan i tańczy.
A nie masz wrażenia, że jak dziś chcemy się zabawić, to chyba jednak myślimy o czymś, co jest przekroczeniem pewnych granic, przeniesieniem nas w inne stany, pozbyciem się wszystkich barier albo jakiegoś rodzaju znieczuleniem?
Myślę, że wciąż mamy różne rodzaje zabaw, nie tylko te, o których teraz mówisz. W końcu bale, od których zaczęłam, to jest i była zawsze rozrywka dla niewielkiej części społeczeństwa. Reszta bawiła się głównie przy okazji wesel czy chrzcin.
Znam domy, w których gry planszowe czy szachownice są rozłożone na stołach na stałe. A każdy, jak przychodzi, już w korytarzu zostawia telefon i siada do wspólnego stołu. Jeden po to, by poczytać, inny rozkłada tam pracę, a jeszcze inny oddaje się właśnie zabawie – a to grze w chińczyka, a to rozwiązywaniu krzyżówek. Ale – znów – taki rodzaj rozrywki jest typowy dla socjety, nigdy nie był i nie będzie modus vivendi plebsu.
A ja pamiętam wiejskie jarmarki i odpusty, ale też wesołe miasteczka, które pojawiały się raz na jakiś czas w okolicy.
To były miejsca przeznaczone wyłącznie do zabawy, i to dla każdego. Tak, ale jarmarki odbywały się nieczęsto, zwykle dwa razy do roku, odpust raz w roku, podobnie jak wizyta wesołego miasteczka. Publiczna, zbiorowa zabawa to wcale nie była taka powszechna rzecz. Ale z pewnością ważna.
Jedna sprawa to zabawa zorganizowana, przez duże Z, ale chciałam też spytać o zabawę jako element naszej codzienności. Czy to coś, co jest nam w ogóle potrzebne?
Skoro mamy słynnego homo ludens, to najwidoczniej tak. Historyk Johan Huizinga, twórca tej koncepcji, uważał, że u podstaw ludzkiego działania znajdują się właśnie zabawa, gra i współzawodnictwo. Czyli jako gatunek mamy wrodzoną potrzebę i umiejętność zabawy. Natomiast to, jak się bawimy, zależy już od cywilizacji, kultury i osobistego poziomu życia. Co więcej, dziś nie musimy czekać na wesele czy festyn, by oddać się zabawie, tak jak nie trzeba czekać na koniec Wielkiego Postu, żeby suto polewać sobie mięsiwa czy kartofle, tylko robimy to sobie wedle życzenia, nawet codziennie. Przestało być to odświętne. No i nikt nie traktuje tego jako zabawy, tylko jako odpoczynek, formę relaksu lub regeneracji. Choć to niewątpliwie jest zabawa.
Ja nigdzie tyle się nie naśmieję, co podczas gry w tenisa. A jak się spotykam z koleżankami w kawiarni lub u którejś z nas, to często po to, by rozmawiać o przeczytanych książkach – mamy taki nasz klub książki – albo o obejrzanym filmie.
I to też jest zabawa?
Ależ oczywiście, zabawą jest wszystko, co nie jest pracą, co robimy z własnej woli i chęci oraz dla przyjemności. Kiedyś zabawa była ustrukturalizowana w zależności od stylu życia. Ktoś, kto miał nadwyżkę czasu, mógł go więcej na nią przeznaczyć. Dobrze sytuowani nie tylko uczestniczyli w balach, ale też je organizowali, czyli tygodniami się do nich szykowali. Pisało się zaproszenia, wymyślało się menu, dekorowało torty czy sale – to też było elementem zabawy.
Kiedyś byłam w Nowym Jorku i gościłam u znajomej Polki, która w swoim bardzo ekskluzywnym penthousie organizowała przyjęcie, a ja jej w tym pomagałam. Jednym z ważniejszych moich zadań było przypilnowanie, by panowie z kwiaciarni właściwie udekorowali taras, co polegało na tym, że dotychczasowa dekoracja, która była w bieli, już lekko przywiędłej, była wymieniana na róż. Moja przyjaciółka miała różową suknię i chciała, by wszystko do niej pasowało. Samo przyjęcie było znakomite, utrzymane w tonacji pink, rose i purple. Innym razem byłam na ślubie, bezalkoholowym, gdzie wszystko – łącznie z jedzeniem i napojami – było w kolorze mlecznym. Ci wszyscy ludzie zabawą chcieli wyrazić część swojej osobowości i robili to w sposób frywolny, swobodny i niczym nieograniczony.
Zabawa wyraża nas samych?
Tak, sposób, w jaki się bawimy, wyraża naszą osobowość, ale też pokazuje, jakie mamy wewnętrzne przyzwolenie na zabawę. A dzisiejsza zmiana naszego trybu życia, ale też systemu wartości, wpływa właśnie na to, że rzadziej sobie na taką nieskrępowaną zabawę pozwalamy. Myślę, że dla mnóstwa osób kwintesencją zabawy są na przykład wyjazdy all inclusive. Czyli leżenie na leżaku w egzotycznym otoczeniu z drinkiem z palemką w dłoni.
A jednak niektórzy z tak leżakujących sprawiają wrażenie bardzo tym znudzonych… Może my dziś do zabawy podchodzimy zbyt serio? Ma świadczyć o naszym statusie, a niekoniecznie dawać nam autentyczną frajdę.
Jak rozumiem, trochę się tym niepokoisz. A dlaczego?
Bo mam poczucie, że w ten sposób tracimy coś ważnego.
Pozwól, że przemówi teraz przeze mnie psychoterapeutka. Jeśli się o to niepokoisz, to zadbaj o siebie i zacznij się tak bawić. Ale czy jest uprawnione oczekiwać takiej samej zmiany od innych? Skoro tak się ludzie dzisiaj bawią, widocznie jakieś potrzeby im to zaspokaja. Tak jak powiedziałam, zmienił się system wartości, po co innego żyjemy. Najpierw istnieliśmy po to, by przetrwać – to nawet nie było uświadomione, tylko biologiczne. Potem – kiedy o przetrwanie było już łatwiej – zaczęło się realizowanie zamiarów, celów, planów i zadań.
Zaczęliśmy się kształcić, przyglądać innym, studiować, pisać, czytać. I wypracowało się wiele ciekawych zjawisk, dzięki czemu mamy bardzo wiele różnych modeli życia.
Czyli dziś żyjemy po to, by mieć dobre życie?
Jedni tak, drudzy nadal robią wszystko, by przetrwać, na przykład jeśli w żyją w krajach ogarniętych wojną lub pod dyktaturą. Ale patrząc na nas, na trzydzieści parę milionów Polaków, odnoszę wrażenie, że bardzo dużo się bawimy. Zwłaszcza młodzi.
Poza tym dziś jedno ludzkie życie potrafi trwać bardzo długo, co jest dowodem na to, że bardzo dobrze żyjemy. Skoro dożywamy osiemdziesiątki, to znaczy, że niczego nam nie brakuje. Jednak są ludzie po osiemdziesiątce, którzy twierdzą, że życie jest okropne, a mimo to żyją. Bo jakość życia bierze się z zaspokojenia biologicznych potrzeb, zabawa nie jest do życia niezbędna.
Poza tym z wiekiem ona też się zmienia. Dzieciaki muszą biegać, krzyczeć, podskakiwać, śmiać się, potrącać się nawzajem, sprawdzać się, kto szybciej biega. Im jesteśmy starsi, tym rzadziej zabawa wiąże się u nas wyłącznie z wysiłkiem fizycznym. Równie dużo przyjemności może nam dawać siedzenie w fotelu z książką. Co więcej, wysiłek umysłowy, którego dochodzi nam znacznie więcej w dorosłości, pochłania równie dużo energii. Czasem starcza nam jej tylko na to.
Mówisz, że zabawa nie jest niezbędna do życia, ale czasem potrafi nam to życie uratować.
Mieliśmy kiedyś z Wiktorem [Osiatyńskim – przyp. red.] sąsiadkę, mieszkała po drugiej stronie ulicy. A że chodziliśmy wtedy na tango, spotkaliśmy ją na jednym z wieczorów tanecznych. Od słowa do słowa, okazało się, że rozwiodła się z mężem i od tamtej pory chodzi na tango. Ona nawet użyła dokładnie tych słów: „To mi ratuje życie”.
Zabawa to jest najlepszy sposób na uwolnienie się od napięć czy stanów lękowych, na regulację nastroju. Ja to dobrze znam z kortu tenisowego. Umawiam się często z moją przyjaciółką, też psychoterapeutką, i zauważyłam, że jeszcze zanim zaczniemy grać, to bywa, że gadamy o różnych problemach i wyzwaniach, które wydają nam się wtedy nie do pokonania. Po czym wchodzimy na kort, gramy, schodzimy z kortu i okazuje się, że to, co było problemem, już nim nie jest. Możliwe, że taką moc ma sama rozmowa, ale również skupienie się na czymś innym, ruch, połączony z wyzwalaniem się endorfin.
Bo my gramy dla zabawy, żadna z nas niczym nie ryzykuje, jak pośle piłkę na aut. Iga Świątek tak nie ma, dla niej to praca.
Niedawno obejrzałam ponownie, po latach, film „Titanic” z moim chrześniakiem. I to, co teraz mnie w nim uderzyło, to fakt, że Jack ratuje Rose właśnie poprzez zabawę – zabiera ją na potańcówkę pod pokład, opowiada jej różne historie ze swoich podróży, zwiedzają zakamarki statku, ona mu pozuje nago do rysunku... Co przypomniało mi drugi, zupełnie inny, ale równie legendarny film, a mianowicie „Życie jest piękne”, w którym ojciec wymyśla zabawę jako sposób na uratowanie swojego synka przed horrorem wojny i obozu koncentracyjnego.
W sytuacjach wielkiego niebezpieczeństwa rzeczywiście może się pojawić taki odruch, całkowicie spontaniczny, który ułatwi przetrwanie. Czy to będzie jak u Benigniego uruchomienie wyobraźni i stworzenie opowieści całkowicie nieadekwatnej do upiornej rzeczywistości, czy jak u Camerona dwojenie się i trojenie po to, by wytrącić drugą osobę z toku myśli, które ją przygnębiają. Bo do przygnębienia bardzo pasuje usiąść, spuścić głowę, przymknąć oczy i siedzieć bez ruchu. A dziś już naukowo udowodniono, że mózg odżywia się tlenem i każdy ruch, każde wytrącenie z takiego marazmu, uzdrawia jego funkcjonowanie.
Mózg, który jest przygnębiony, pracuje na bardzo małej amplitudzie, tam się nic nie dzieje. Człowiekowi się to udziela, od razu czuje niechęć do życia. Natomiast wystarczy poderwać się, wystrzelić racę, dając sygnał do biegu, by coś w tym systemie drgnęło. A jeśli wystarczająco długo będziesz biec, to twój mózg się uelastyczni i zaczną wydzielać się serotonina i dopamina. Dlatego w wielu niemieckich ośrodkach – domach opieki nad starszymi ludźmi albo szpitalach psychiatrycznych z oddziałami zajmującymi się depresją – ludzie na wejściu dostają buty do biegania i dres.
Ostatnio często cytuję Gabora Maté, ale to człowiek, który wiele mądrego mówi. W jednym z podcastów wyznał, że najbardziej żałuje tego, że za mało się bawił. Był tak zajęty uzasadnianiem swojej egzystencji na tym świecie poprzez pracę, że zapomniał o najważniejszych rzeczach, czyli o radości i zabawie.
Można cytować Gabora Maté, a można zacytować bohaterów książki australijskiej pielęgniarki Bronnie Ware, która jako pierwsza zaczęła rozmawiać z umierającymi ludźmi o tym, czego najbardziej żałują. I oni mówili mniej więcej to samo. Niektórzy ludzie, nazwę ich „prawymi”, pewnie by się na to oburzyli, ale zabawa wcale nie oznacza płochości ani niższego morale. Zawsze powtarzam jedną rzecz – nie wiem nawet, czy robię to prawidłowo, ale dotąd nikt nie zwrócił mi uwagi – że Pismo Święte głosi, by miłować bliźniego swego jak siebie samego. Czyli kogo najpierw, kogo przede wszystkim masz miłować?
Siebie.
A dlaczego siebie? – pytam dalej i próbuję tłumaczyć Pismo Święte, bo ono samo się nie tłumaczy. Na moich studiach z psychologii klinicznej niczym mantrę słyszałam, że drugiemu człowiekowi nie możesz dać tego, czego sama nie masz. Czyli psychoterapeutą może być tylko człowiek radosny, spełniony, pełen ufności, bez kompleksów, z łatwością wybaczania wszystkim i sobie, z wyrozumiałością wielkości Pałacu Kultury i Nauki – bo cokolwiek twój klient zrobił, to ty masz wiedzieć, że to nic nowego. A jak chcesz zostać matką? Potrzebujesz tego samego. Aby dobrze wychować dziecko, powinnaś: umieć się cieszyć, umieć przebaczać, umieć się bawić, być zaradną i wybaczającą. A jak chcesz być dyrektorem firmy? To samo! Powinieneś być życzliwy, pogodny, wyrozumiały. Czyli co? Każdy tego potrzebuje. A ścieżką, by to osiągnąć, jest właśnie wspomniana sentencja z Pisma Świętego. Masz dbać o siebie. Nie dlatego, że jesteś egoistką, tylko dlatego że chcesz być dobrym człowiekiem. Bo jak zajmę się kimś innym, to siebie przegapię. I na przykład będę zła, a jak będę zła, to świat na tym straci. A jak będę zadowolona, świat na tym zyska. Ponieważ zadowolenie, tak samo jak furia, złość czy uraza, jest zaraźliwe. I teraz zobacz, jak to się łączy. Dlatego człowiek, który się bawi rozsiewa radość. Potrzeba nam jak najwięcej takich ludzi. Tylko trzeba pamiętać, że z zabawą jest jak z poczuciem humoru. To jest fantastyczna rzecz, ale nie może odbywać się kosztem innych. Jeśli dla mnie zabawą jest upojny seks, to muszę mieć zgodę drugiej osoby.
Często z przekąsem mówi się o młodych: „On nic nie robi, tylko się bawi”.
A ja wtedy z upodobaniem cytuje moja mamę, bo bardzo wiele cennych przekonań mi zaszczepiła. Kiedy szykowałam się do matury, miałam nie lada zagwozdkę. Marzyło mi się zdawać na dziennikarstwo, którego nie było w Szczecinie, a najbliżej w Warszawie. Nie mieliśmy tam żadnej rodziny ani pieniędzy, żeby mi tam jakieś lokum zorganizować poza tym Warszawa była strasznie daleko. Szczęśliwie w 1958 roku zamknęli wydział dziennikarski, wobec tego wiedziałam, że muszę poszukać czegoś innego. A że byłam olimpijką z fizyki i matematyki, to pomyślałam o Politechnice, ale też nie bardzo chciałam na nią iść. Z kolei medycyna, którą studiował tata, odradziła mi mama, mówiąc: „Medycyna to zły pomysł, dziecko. Ty się za bardzo lubisz bawić. Wybierz sobie najłatwiejsze studia. A jak ci przejdzie, to potem będziesz studiować, co zechcesz”. Zobacz, jaka ta moja mama była mądra. Sama po uniwersytecie i pracująca na uczelni, wcale nie fetyszyzowała studiów. Ostatecznie poszłam na historię sztuki. I byłam bardzo zadowolona. Poza tym nauczyłam się na niej, że zabawa jako sposób spędzania czasu i wykorzystywania własnej energii, często staje się twórczością.
Co jeszcze może być zabawą?
Wszelkie sporty rekreacyjne, ale nie wyczynowe, bo te zakładają rywalizację. Czyli: jazda na rowerze, tenis, gra w piłkę…
Czyli jednak głównie ruch?
Poddawanie się stanom bierności, jeśli trwa długo, ściąga nas w dół. Sama sobie wydajesz taki komunikat. Skoro nic nie robisz, skoro spędzasz czas nieaktywnie, to twoje komórki T, odpowiedzialne za zwalczanie zagrożeń, czują, że ta ich pani już niczego od życia nie chce, więc może pora przestać o nią walczyć.
Ale jak tu być aktywnym non stop, kiedy pracujemy i mamy masę innych obowiązków?
Po takiej harówce wolimy wybrać bierność i nicnierobienie. Tym bardziej że dobra zabawa, taka trwająca do rana, pochłania sporo energii. Ja bym była bardziej wyrozumiała wobec takiego trybu życia, bo moim zdaniem są okresy w naszym życiu, w których to jest bardzo uzasadnione. Jak jesteś młoda, nie masz jeszcze rodzinnej odpowiedzialności, to możesz się zaharowywać i pracować w korporacji po 16 godzin na dobę, bo nie masz nic innego. Ale robisz to po to, by to skapitalizować w formie zasobów: dużo się nauczysz i dużo zarobisz.
No tak by było idealnie.
Gdzieniegdzie system społeczny bardzo temu sprzyja. No bo kiedy będziesz tyle pracować? Jak będziesz mieć 50 lat? Wtedy, kochana, to się będziesz bawić!