Kiedy siedem lat temu Ania Wibig mówiła kobietom w ciąży, że może zrobić im pamiątkowe zdjęcia w czasie porodu, słyszała: „Ale co chcesz tam fotografować? Pęknięte krocze? Hemoroidy?”. Dziś jej fotografie są nagradzane na prestiżowych konkursach fotografii porodowej, a ona sama ma misję - sprawić, by dzięki jej pracy poród przestał się w Polsce kojarzyć z bólem i cierpieniem. „Chciałabym, że myślano o nim, jak o pierwszym spotkaniu ze swoim dzieckiem. Nigdzie nie doświadczysz tak prawdziwej miłości, jak na sali porodowej” - mówi.
Pamiętasz pierwszy poród, który fotografowałaś?
Oczywiście, był niczym skok do oceanu. Kiedy zajęłam się tą dziedziną fotografii, miałam już trójkę dzieci, więc przebieg porodu i emocje, które temu towarzyszą nie były dla mnie zagadką. Ale czymś innym jest rodzić dziecko, a czymś innym patrzeć na to z boku. Nie wiedziałam jak się w tym odnajdę i jak przyjmie mnie personel medyczny. Siedem lat temu obecność fotografa na sali porodowej nie był czymś normalnym. (śmiech)
Skąd pomysł, żeby towarzyszyć kobietom w tak intymnej chwili?
Przygodę z profesjonalną fotografią zaczęłam od studyjnych sesji ciążowych. W pewnym momencie świat pozowanej fotografii zaczął mnie uwierać. Potrafiłam to robić, klienci byli zachwyceni, ale czułam, że to mnie nie kręci. Na co dzień zawodowo zajmuję się czymś zupełnie innym - fotografia miała dawać mi radość, spełnienie i ładować moje baterie. Po kilku miesiącach stało się jasne, że sesje ciążowe nie spełniają żadnego z tych kryteriów. Wychodziłam z nich zmęczona i emocjonalnie wypruta. Zaczęłam więc szukać w internecie pomysłów na takie fotografowanie kobiet w ciąży, które będzie dla mnie frajdą.
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
Jak trafiłaś na fotografię porodową?
Wpisywałam do internetu różne hasła i trafiłam na wyniki międzynarodowego konkursu fotografii porodowej IAPBP Birth Photography Image Competition. Gdy zobaczyłam nagrodzone zdjęcia, miałam łzy w oczach i ciary na całym ciele. Byłam w szoku, że można sfotografować prawdziwe życie i prawdziwe emocje. Zaczęłam szukać w głowie obrazów ze swoich porodów i, ku mojemu zdziwieniu, odkryłam, że nie mam ich za dużo. Pamiętam dotyk ciepłej dłoni i że ktoś ocierał mi twarz. Ale jedyne obrazy z narodzin moich dzieci, jakie mam we wspomnieniach to te, które zobaczyłam na kilku zdjęciach, które mój mąż zrobił na pamiątkę domowym aparatem.
Trudno było namówić na sesje pierwsze kobiety?
Nie namawiam na sesję. Uważam, że kobieta musi być otwarta na to, że ktoś będzie ją fotografował w takiej sytuacji. Na początku wybrałam zdjęcia amerykańskich fotografów, które mi się podobały i pokazywałam je dziewczynom, którym robiłam te pozowane sesje ciążowe. Mówiłam: „Zobacz, jakie to piękne. Ja ci takie zdjęcia zrobię”. Kiedy pierwsza powiedziała: „OK”, obleciał mnie strach. Jak wywiążę się z tego, co naobiecywałam? Nigdy nie byłam na porodówce z aparatem i nie miałam pojęcia, czy w tak ekstremalnym żywiole, jakim jest poród dam radę zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Ale jak już stanęłam na sali porodowej i nacisnęłam migawkę wiedziałam, że ja już do studia nie wrócę.
Dziś oddziały położnicze mają swoje profile na Instagramie, ale gdy 14 lat temu byłam w ciąży z pierwszą córką i zrobiłam sobie sesję ciążową, moje koleżanki uznały to za ekstrawagancję. „Naprawdę robisz sobie zdjęcia z brzuchem?” – pytały. Siedem lat temu nikt nie słyszał o fotografowaniu porodów. Gdy mówiłam o tym klientkom, pytały zdziwione: „Że co?! Ale co chcesz tam fotografować? Rozdarte krocze? Hemoroidy?”
Dobre pytanie! Co chcesz tam fotografować?
Na początku długo zastanawiałam się, o co mi w tym chodzi. Poczułam ten rodzaj fotografii sercem, a nie potrafiłam go opisać słowami. W języku angielskim funkcjonuje określenie „birth photography” - robiłam więc kalkę językową i mówiłam: „fotografia porodowa”. W pewnym momencie zrozumiałam, że słowo „poród” w Polsce kojarzy się z bólem: czujesz te skurcze, widzisz krew, po prostu masakra! A gdy mówisz „narodziny”, to widzisz maleństwo i ten cud, który się zadziewa. Konsekwentnie zaczęłam mówić, że nie fotografuję porodu - fotografuję narodziny. Uwieczniam na zdjęciach historię oczekiwania na dziecko i pierwsze spotkanie z nim. Najpiękniejsze i najważniejsze dla mnie zdjęcie to zawsze zdjęcie chwili, w której rodzice widzą je po raz pierwszy. Kiedy zobaczysz tak prawdziwą miłość pomiędzy dwiema osobami? Takie wzruszenie? Tylko gdy widzisz to maleństwo po raz pierwszy. Nie ma słów na opisanie co kobiety mają w oczach w takiej chwili.
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
A jak na pomysł takiej sesji reagują mężczyźni?
Przypadki, kiedy z pytaniem o reportaż z narodzin zadzwonili do mnie mężczyźni, mogę policzyć na palcach jednej ręki. Zwykle mówią, że żona chce mieć zdjęcia na pamiątkę, on się będzie denerwował, że zrobi brzydkie i prosi, żebym go wyręczyła. To margines marginesu, jeśli któryś przyzna na tym etapie, że podobają mu się takie zdjęcia. Zwykle na początku jest kobieta zachwycona takim reportażem, a później pojawia się magiczne: „Jeszcze muszę porozmawiać z mężem, partnerem, ojcem dziecka czy towarzyszką życia”. Mężczyzn trzeba trochę ponamawiać. Ich pierwsza reakcja, to najczęściej: „Co? Co to za pomysł?”. Bywa, że wypowiedziane w niecenzuralny sposób. (śmiech).
Pytałaś kiedyś czego tak się boją?
Myślę, że mężczyzna trochę boi się tego, co na tej porodówce się wydarzy i jak on na to zareaguje. Być może poczuje się bezradny albo okaże emocje, a tu jeszcze ktoś to wszystko będzie fotografował! Poza tym często „odpala się” strażnik rodziny, który mówi: „Nikt nie będzie patrzeć na moją rodzącą żonę!”. Ale też moje doświadczenie pokazuje, że ojcowie, którzy dają się namówić są później zachwyceni. Doceniają to, że mieli obok osobę, która była dla nich pozytywnym wsparciem. Urodziłam troje dzieci, mam za sobą wiele porodów fotograficznych. To, że mogą mnie o coś zapytać, poradzić się, albo po prostu pogadać sprawia, że nie czują się na sali porodowej zagubieni. Czasem wydaje im się, że w czasie porodu byli bezradni, aż nagle, na zdjęciach, widzą czego to oni nie robili. (śmiech)
Zdarza się jednak, że kobieta nie jest w stanie przekonać ojca dziecka i do sesji nie dochodzi. To przykre, bo odbiera rodzącej możliwość utrwalenia chwili, która na pewno jest ważna, ale którą kobieta przeżywa w zupełnie inny sposób.
Poród to bardzo intymne przeżycie nie tylko dla kobiety, ale też dla pary. Ty jesteś osobą z zewnątrz, która wchodzi do tego ich intymnego świata. Jak nie przekroczyć tej cienkiej granicy czyjejś prywatności?
Przed porodem staram się spotkać z obydwojgiem rodziców. Rozmawiamy o tym, jakie ujęcia im się podobają, a które są za mocne. Jak fotografować ból i fizjologię. Czy mogę stać od strony rodzącego się dziecka czy powinnam stać przy głowie mamy i nie mierzyć aparatem w krocze. Granicę wyznaczają mi rodzice dziecka. Zawsze mówię kobietom: „Jeśli powiesz: „stop”, nie będę z tobą dyskutować”. Komfort kobiety jest dla mnie najważniejszy.
Mówimy o porodach, które przebiegają podręcznikowo i kończą się narodzinami zdrowego dziecka. Zdarzyło Ci się towarzyszyć w porodach, które nie miały szczęśliwego zakończenia?
Doświadczyłam już wielu sytuacji. Zdarza się, że był planowany poród siłami natury, a na jakimś etapie ciąży okazało się, że musi być cięcie cesarskie. To jest zwykle wielki zawód dla kobiety i trudna do zaakceptowania sytuacja. Towarzyszenie z aparatem w cesarskim cięciu jest trudniejsze i nie w każdym szpitalu możliwe. Są jednak miejsca, przynajmniej w Warszawie, gdzie mogę być na Sali operacyjnej. Takie zdjęcia działają na mamy terapeutycznie. Za każdym razem dziewczyny mówią, że pomogły im w oswojeniu tego, że scenariusz był inny. Widzą, że to nie była taka zimna, bezduszna operacja i że ten mały człowiek został pięknie powitany na świecie. Poród brzuszkowy, bo tak na to mówię, jest operacją, ale jest w nim mnóstwo emocji i można go pięknie przeżyć.
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
W ubiegłym roku po raz pierwszy towarzyszyłam parze, której dziecko miało wadę letalną i wiadomo było, żepo porodzie nie będzie żyło długo, o ile w ogóle urodzi się żywe.. Obserwując, co robią fotografki na świecie, widziałam, że rodzice dzieci z wadami letalnymi mają potrzebę utrwalenia chwili narodzin, choć wiedzą, że finał nie będzie pomyślny. Zastanawiałam się, kiedy przyjdzie do mnie pierwsze takie zapytanie. I przyszło. Zrealizowałam ten reportaż jak z każdą inną. Spotkałam się przed porodem z rodzicami i długo rozmawialiśmy o tym, na jakich zdjęciach im zależy, jeżeli ich córeczka urodzi się żywa, a na jakich jeżeli niestety urodzi się martwa. Rodzice bardzo chcieli mieć pamiątkę po tym, że ona była częścią ich rodziny. Dla mnie było to przepiękne doświadczenie: wzruszające i przejmujące. Było smutno, ale jednocześnie była w tych ludziach ogromna wdzięczność, że przez chwilę mogli mieć dziecko przy sobie.
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
Na początku naszej rozmowy wspomniałaś, że po godzinnej sesji w studio wychodziłaś zmęczona. Zastanawiam się jaki jest emocjonalny koszt towarzyszenia kobietom w porodach. Z jednej strony bierzesz udział w czymś magicznym - wzruszenie i radość na pewno Ci się udzielają. Z drugiej – wychodzisz ze szpitala i czeka na Ciebie Twoja rodzina, mąż troje dzieci, druga praca i codziennie życie. Jak sobie z tym radzisz?
Na pewno czuję fizyczne zmęczenie. Średnio przy porodzie jestem przez 8 godzin na nogach – co oznacza intensywną aktywność fizyczną przez wiele godzin. Chodzę po sali, szukam najciekawszego kadru, wdrapuję się to tu to tam. Mało jest takiego czasu gdzie po prostu siedzę i czekam. Przez cały czas ma w ręku aparat, często z lampą błyskową, które swoje ważą. To jest tak naprawdę ciężka praca. Emocjonalnie? Jeśli wszystko jest super, wychodzisz na oksytycynowym haju i chce ci się góry przenosić. Nie mam problemu, żeby po wyjściu zajmować się prozaicznymi sprawami, bo czuję wtedy przypływ życiowej energii. To jest jak powiew świeżego powietrza w klimatyzowanym życiu. Gorzej, jeśli nie wszystko jest dobrze, bo chłoniesz też te gorsze emocje. Na szczęście mam grupę dziewczyny, innych fotografek i doul, z którymi mogę przegadać takie sytuacje i powyrzucać z głowy i z serca trochę trudniejszych emocji. Ktoś, kto nie jest przy porodach, nie zrozumie tego.
Czytaj także: Doula – jaką rolę pełni przy porodzie?
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
Siedem lat temu konkurs fotografii porodowej zainspirował Cię do rozpoczęcia nowej zawodowej przygody. W tym roku zostałaś na nim obsypana nagrodami.
Kiedy ogłoszono wyniki tegorocznego konkursu IAPBP Birth Photography Image Competition, po prostu się poryczałam z emocji. Oglądałam streaming uroczystej Gali z Los Angeles i nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Moje zdjęcia zdobyły aż 7 różnych nagród. To naprawdę wyjątkowa sprawa, gdyż na konkurs wpłynęło ponad 700 zdjęć. Nagrody zostały przyznane zarówno przez profesjonalne jury, jak i przez członków samego Stowarzyszenia Profesjonalnych Fotografów Porodowych IAPBP, które grodzi ponad 800 fotografów z całego świata. Ponadto moja fotografia „Supported from the Shadow” została porodowym zdjęciem roku 2024 w otwartym głosowaniu internatów zdobywając Diamond Award. Ta nagroda chyba wzruszyła mnie najbardziej – niesamowite jest jak dużo serc poruszyło to moje zdjęcie. Ogromnie się cieszę, że dzięki tej wygranej wiele kobiet w ogóle dowie się, że rodząc w Polsce może mieć taką pamiątkę i to jak widać na światowym poziomie. A prywatnie to dla mnie jak sen, którego nawet nie miałabym śmiałości śnić.
„Supported from the Shadow” autorstwa Ani Wibig - porodowe zdjęcie roku 2024 w otwartym głosowaniu internatów w tegorocznym konkursie Annual Birth Photography Image Competition. (Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
Czujesz, że zmieniasz sposób w jaki postrzegane są w Polsce porody?
Powiedziałam ci na początku, że kilka lat temu przestałam używać określenia „fotografia porodowa”, żeby nie odpalać w umysłach ludzkich negatywnych skojarzeń. Konsekwentnie mówiłam „reportaż z narodzin”. Teraz mam w sobie misję odczarowywania słowa „poród”. Chciałabym, żeby ono przestało boleć, dlatego znowu mówię o fotografii porodowej. Dostaję mocne sygnały, że moje zdjęcia pomagają kobietom pozytywnie przygotować się do tego doświadczenia. Oglądają moje reportaże na Instagramie, a później piszą do mnie: „Nie wyobrażam sobie mieć fotografki przy porodzie, ale dzięki temu, że zobaczyłam, jak to wygląda u ciebie na profilu, przestałam bać się porodu”.
Czasem ktoś pisze, że „czaruję na tych zdjęciach magię porodu”. Odpisuję wtedy, że to nie jest magia - to jest prawda o porodzie. Ja tak to „widzę” aparatem, bo tak to wygląda. W czasie porodu nie ma miejsca na udawanie, na wystudiowane gesty. Z człowieka leje się prawda, prawdziwe emocje i prawdziwe uczucia. Te zdjęcia są naładowane prawdą i prawdziwymi emocjami. W swoich reportażach nie omijam bólu czy fizjologii. Nie udaję, że tego nie ma, ale to nie są pierwszoplanowi bohaterowie moich fotografii. Nie retuszuję zdjęć, bo nie mam takiej potrzeby - kobieta w miłości do dziecka po prostu pięknieje. Tego się nie widzi, bo nikt tego nie pokazuje. Nie zobaczysz tego w filmie, bo nikt nie jest w stanie tego zagrać. A na zdjęciach to widać.
Cieszy mnie coraz bardziej świadome podejście kobiet do porodu. Nie chodzi tylko o to, żeby przygotować się do niego w szkole rodzenia, przeżyć i zapomnieć, tylko żeby go wręcz celebrować. Jeśli pomyślisz o nim, jak o pierwszym spotkaniu z twoim dzieckiem, pojawia się chęć uwiecznienia tego. Robimy na pamiątkę zdjęcia na urodzinach, w czasie komunii, podczas świąt… Dlaczego nie uwiecznić momentu, który naprawdę jest jedyny w życiu i nigdy się nie powtórzy?
(Fot. Ania Wibig/@obiektywnie_najpiekniejsze)
Ania Wibig – prekursorka fotografowania narodzin w Polsce. Założycielka Obiektywnie Najpiękniejsze, pierwszej polskiej marki dedykowanej fotografii porodowej, w ramach której Ania fotografuje porody w polskich szpitalach oraz porody domowe. Nagradzana w wielu prestiżowych i międzynarodowych konkursach fotograficznych m.in. IAPBP Birth Photo Image Comptetion, Birth Becomes You, Documentary Family Awards, Child Photo Competition, Birth&Beyond Photography Awards, Birth Photographer of the Year. Jej zdjęcia prezentowane są na wystawach w całej Polsce. Fotografie z narodzin autorstwa Ani były również na okładkach czasopism kobiecych. Aktywnie działa na rzecz promowania dobrego porodu — współpracuje i wspiera Fundację Rodzić po ludzku, Fundację GodNiej, Stowarzyszenie Dobrze Urodzeni oraz Stowarzyszenie Doula w Polsce.