Włoska szefowa kuchni Nadia Caterina Munno, w sieci znana jako Pasta Queen, swoje dania przyrządza z teatralnością i zmysłowością godnymi Sophii Loren. Jej energia jest tak zaraźliwa, że kulinarne profile, które prowadzi na platformach społecznościowych, śledzi już ponad 10 milionów obserwujących, jej książki natychmiast stają się bestsellerami, a serial „The Pasta Queen” zadebiutował w pierwszej dziesiątce Prime Video.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.
Aby zostać Pasta Queen, czyli królową makaronu, trzeba mieć doświadczenie i przeszłość – mówi Nadia, której pradziadkowie już w XIX wieku założyli rodzinną wytwórnię makaronów. – Urodziłam się w rodzinie rolników z południa Włoch. Ulicę, przy której mieszkaliśmy, nieoficjalnie nazwano Macaroni, ponieważ moi dziadkowie suszyli na niej wyprodukowany przez siebie makaron. Z czasem ta nazwa przylgnęła do mojej rodziny i stała się naszym drugim nazwiskiem – opowiada. Od najmłodszych lat uczono ją więc, jak robić domowy makaron. Gotowała razem z babcią i ciotkami. – Dom dziadków pochodził z siedemnastego wieku. Moja babcia miała w nim specjalny pokój, w którym przechowywane były worki mąki wyprodukowanej z własnej pszenicy. Pomieszczenie miało wysokie sufity, było w nim trochę wilgotno, pachniało starością i wiszącym na drewnianych belkach prosciutto. W rogu pomieszczenia stał oparty na kamiennych nogach drewniany blat. Babcia podstawiała mi stołek, bym mogła do niego sięgnąć. Ugniatając ciasto małymi rączkami, wdychałam zapach mąki i świeżego makaronu. Do dziś działa to na mnie jak wehikuł czasu. Kiedy robię makaron, za każdym razem przenoszę się do tego siedemnastowiecznego pokoju i znów jestem otoczona swoimi cudownymi kobietami.
(Fot. Giovanna Dilisciandro)
Podkreśla, że jest najbardziej wdzięczna za lekcje, które podczas wspólnego gotowania dostała od nonny i ciotek. – Spędzanie wielu godzin w otoczeniu kobiet, które kocham, z telenowelą grającą w tle, było kluczowym okresem w moim życiu, uczyniło mnie tym, kim jestem, czyli Pasta Queen. Moja mama nigdy nie była w kuchni sama, nonna i moje wspaniałe ciocie zawsze były w pobliżu, mieszając w garnkach, degustując sosy, przekazując sobie małe sekrety.
Dorastałam w otoczeniu kobiet, które gotowały z wyczuciem, a nie według przepisów. To właśnie one pokazały mi, jaką moc mają proste, świeże, organiczne składniki, nauczyły mnie, jak przygotować odwieczne rzymskie dania, które jednoczą bliskich, jak zrobić coś z niczego.
Obserwując je, słuchając ich historii i próbując ich jedzenia, chłonęłam wartości, które są we mnie do dziś. Przekazały mi wzór kobiecości, dały poczucie bezpieczeństwa wynikające z tego, że członkowie rodziny zawsze się wspierają, bezinteresownie kochają i są blisko, kiedy trzeba.
Ale jest coś jeszcze, co zawdzięcza kobietom, wśród których dorastała – nieszablonowe, niezwykle żywiołowe poczucie humoru. – Nonna, mama i ciotki potrafiły śmiać się ze wszystkiego, bo humor w kuchni jest niezbędny. Kiedy gotujesz obiad dla kilkunastu osób, cały czas coś idzie nie tak. Przypalasz czosnek, a w tym samym czasie woda, w której gotuje się makaron, zaczyna kipieć. Ktoś tłucze talerz, a ktoś inny rozsypuje mąkę na podłogę. Nawet jeśli nie wszystko idzie zgodnie z planem, to zawsze jest coś, czego można się nauczyć lub z czego można się pośmiać. Kuchnia włoska opiera się na radości, a nie na doskonałości. Choć myślę, że moje poczucie humoru rozwinęło się w pełni dopiero wtedy, kiedy wyjechałam na studia do Wielkiej Brytanii. Sarkastyczny, autoironiczny angielski humor doskonale komponował się z moim mrocznym rzymskim.
(Fot. Giovanna Dilisciandro)
Kiedy Nadia przyjechała do Londynu, niewiele potrafiła powiedzieć po angielsku. Nauczenie się tego języka zajęło jej półtora roku. Znacznie gorzej szło jej jednak dostosowanie się do brytyjskiego stylu życia. – Ludzie myśleli, że jestem arogancka i nieokrzesana, bo nie miałam brytyjskich manier. Wchodziłam do kawiarni lub restauracji i byłam tam najgłośniejszą osobą – wspomina. Jej zachowanie przykuwało uwagę mężczyzn. Z wyjątkiem jednego. – Mój mąż wydawał się zupełnie niezainteresowany. Myślałam, że mnie nie lubi z powodu mojego zbyt ekspresyjnego zachowania, ale on po prostu nie potrafił wyrazić swoich uczuć. Do czasu, aż pewnego dnia zrobiłam mu linguine allo scoglio, czyli delikatny makaron w towarzystwie owoców morza, aromatycznego czosnku oraz pikantnych płatków chili. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam u niego odrobinę emocji. Powiedział: „To takie dobre”. Nigdy nie próbował czegoś tak aromatycznego. Być może dzięki tej potrawie mamy teraz czwórkę cudownych dzieci – śmieje się Nadia.
Dziś całą rodziną mieszkają w Stanach. Czy liczne podróże i zmiany miejsc zamieszkania wpłynęły jakoś na jej styl gotowania? – Kuchnia włoska nie jest kosmopolityczna, dlatego cieszyłam się jak dziecko, że w Londynie mogłam posmakować dań z całego świata, naprawdę w najlepszym wydaniu. Zachwyciła mnie kuchnia libańska, tajska i indyjska. Uwielbiam przyprawy, zakochałam się w curry.
Podróże zdecydowanie mnie inspirują, ale pozostaję zakorzeniona we włoskiej tradycji. Mogę gdzieś podchwycić jakiś pomysł lub nowy smak, ale zawsze trafia on z powrotem do włoskiego dania. To mój fundament. Choć tęsknię czasami za klasycznym, niedzielnym brytyjskim obiadem, czyli pieczenią wołową z puddingiem z Yorkshire, to nigdy tego nie robię. Nie da się odtworzyć tamtego smaku. Aby przygotować to danie, musisz być Brytyjczykiem przez co najmniej dziesięć pokoleń – śmieje się Nadia, ale przyznaje, że od kiedy mieszkają w Stanach, częściej przyrządza włoskie dania, które są bardziej popularne w Ameryce niż w samej Italii. Na przykład spicy vodka pasta, czyli tradycyjny włoski makaron z sosem z przecieru pomidorowego, z dodatkiem chili, ze śmietanką i wódką. – To danie narodziło się w latach 80. we włoskich dyskotekach, ale dziś Amerykanie jadają je o wiele częściej niż moi rodacy.
Podobnie jest z moim ukochanym cacio e pepe. To cudowne, niezwykle poprawiające samopoczucie danie przyrządza się z czterech składników: makaronu tonnarelli, wody, w której się gotował, sera pecorino i uprażonych ziaren czarnego pieprzu.
Cacio e pepe – podobnie jak inne klasyczne rzymskie dania z makaronem, takie jak carbonara i amatriciana – jest skromnym posiłkiem, głęboko zakorzenionym w kulturze klasy robotniczej miasta i z wpływami pasterzy, którzy przenieśli się do Rzymu z Apeninów. Ale w ostatnich latach stało się ono ulubionym włoskim daniem za granicą. Restauracje od Nowego Jorku po Londyn z dumą serwują swoje wersje tego wytrawnego przepisu. Dlatego wiele osób jest zaskoczonych, kiedy mówię, że cacio e pepe wcale nie jest tak popularne we włoskich restauracjach. Jego niedawna sława jest w dużej mierze efektem marketingu w mediach społecznościowych. Można wręcz powiedzieć, że danie to stało się wiralem.
Nadia niemal każdego dnia od swoich obserwatorów dostaje pytania, gdzie można zjeść najlepsze cacio e pepe w Rzymie. Co odpowiada? – Moim zdaniem restauracją, która osiągnęła mistrzostwo w przyrządzaniu tej potrawy, jest Felice a Testaccio.
(Fot. Giovanna Dilisciandro)
Choć na nagraniach w mediach społecznościowych jej kuchnia wygląda perfekcyjnie, w prawdziwym życiu taki widok to rzadkość. – Kiedy myślę o swojej kuchni, widzę dzieci wspinające się na stołki, ktoś urywa niechlujnie kawałek chleba, rozsypując wszędzie okruchy, makaron bulgocze na kuchence, ja biegam między palnikami a stołem, pilnując, by sos się nie przypalił, tymczasem dzieci po raz setny zadają to samo pytanie: „Czy już gotowe?”. To mało instagramowe, ale dla mnie pięknie. Kiedy wreszcie siadamy razem do stołu, po kolejnym, kompletnie szalonym dniu, kolacja przywraca nam równowagę. Dla mnie to jest właśnie kwintesencja włoskiej kuchni – mówi. Tak została wychowana. W Italii posiłki należy jadać z rodziną. – Jeśli tego nie robisz, jest to źle widziane.
W weekend nie masz więc zbyt dużego wyboru, nie wyjedziesz ze swoim partnerem lub partnerką na romantyczny wyjazd. Nie, nie, nie! To brak szacunku dla najbliższych. Weekend to czas, by zasiąść przy stole i nadrobić wszystkie zaległości z życia dziadków, ciotek, wujków i kuzynostwa. Wszyscy opowiadają o swoich sukcesach i porażkach, a dzieciaki biegają dookoła. Komuś, kto dorastał w innej kulturze, ten zwyczaj wspólnych posiłków może się wydawać niezwykle obciążający i męczący, ale dla nas ta bliskość jest źródłem siły.
Nadia przyznaje, że w jej rodzinie wspólne posiłki jadano głównie w domu dziadków, nie było zwyczaju chadzania do restauracji. – Jeśli jedliśmy poza domem, to znaczy, że byliśmy na wakacjach. Mieszkaliśmy zazwyczaj w domach, gdzie gotowała dla nas tamtejsza nonna zgodnie z własną tradycją i z własnymi ulubionymi składnikami – wyjaśnia. Do restauracji zaczęła chodzić dopiero wtedy, gdy jako nastolatka zamieszkała w Rzymie. Szybko zrozumiała, że choć można w nich spróbować szerokiej gamy potraw regionalnych, to nie smakują one jak u nonny, bo ich składniki nie pochodzą wyłącznie od miejscowych rolników. Zdecydowanie częściej odwiedzała więc rzymskie osterie i trattorie, w których gotuje się jak w domu i wykorzystuje tylko lokalne produkty. – Uwielbiam wychodzić na miasto, ale nic nie przebije domowego posiłku przy własnym stole, we własnej przestrzeni, z ludźmi, których kochasz. Takie chwile tworzą najlepsze wspomnienia – mówi.
W jej najnowszej książce „Pasta Queen. Sztuka gotowania po włosku” jest mnóstwo sentymentalnych dań, dzięki którym wraca do ukochanych miejsc i ludzi. – Uwielbiam sięgać po stare rodzinne notesy z przepisami ręcznie zapisanymi przez moje przodkinie. Ich kartki są poplamione, podane proporcje składników niedokładne, często muszę improwizować, ale kiedy przyrządzam opisane w nich dania, czuję, że wracam do korzeni – mówi. Wiele z tych przepisów trafiło do jej książki, również ten dla Nadii najważniejszy, na niezwykle odżywczą neapolitańską zuppa alla scarola e fagioli – zupę z endywią, fasolą, papryczką chili i czosnkiem. – To było popisowe danie mojej nonny Cateriny i sprowadza ją z powrotem do mnie, bo ta zupa jest dokładnie taka jak ona: prosta, pocieszająca, pełna duszy. Smakuje jak ciepły uścisk – rozczula się Nadia.
(Fot. Giovanna Dilisciandro)
Bruschetta z pomidorem (od 2 do 4 porcji)
Składniki:
- 4 grubo siekane średnie pomidory,
- 1/3 szklanki oliwy extra virgin,
- 1/4 szklanki świeżych listków bazylii,
- sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz,
- 4 kromki chleba na zakwasie,
- 1 obrany ząbek czosnku.
- Umieść pomidory w misce średniej wielkości i skrop oliwą. Dodaj porwane liście bazylii, szczyptę soli i odrobinę czarnego pieprzu. Odstaw do lodówki na mniej więcej 20 minut.
- Gdy pomidory się marynują, rozgrzej piekarnik do 200°C.
- Ułóż kromki chleba na blasze i włóż je do piekarnika na około 10 minut, aż się wspaniale przypieką na złoto. Wyjmij chleb z piekarnika i natrzyj kromki ząbkiem czosnku.
- Gdy pieczywo jest gotowe do podania, ułóż na nim pomidoryi polej resztką zalewy. Przed zaserwowaniem oprósz szczyptą pieprzu.
Ciasteczka winne (12 ciasteczek)
Składniki:
- 3/4 szklanki białego wina,
- 1/2 szklanki oliwy extra virgin,
- 110 gramów (ubite 1/2 szklanki i 1/2 łyżki) jasnobrązowego cukru,
- 360 gramów (3 szklanki) mąki uniwersalnej i nieco do oprószenia,
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia, szczypta soli morskiej,
- 1/2 szklanki cukru gruboziarnistego.
(Fot. Giovanna Dilisciandro)
- Rozgrzej wcześniej piekarnik do 180°C. Wyłóż dużą, płaską blachę papierem pergaminowym.
- W dużej misce wymieszaj wino, oliwę i brązowy cukier. Mieszaj drewnianą łyżką przez 2 minuty, aż dobrze się połączą. Dodaj mąkę, proszek do pieczenia i sól. Ucieraj składniki, aż powstanie wilgotne ciasto. Lekko oprósz blat mąką i delikatnie zagniataj ciasto od 5 do 10 razy bądź do momentu, aż stanie się gładkie.
- Podziel ciasto na 12 równych porcji. Z każdej porcji uformuj 15-centymetrowy wałeczek, z którego następnie zrób kółko, sklejając końcówki. Pokryj obie strony dekoracyjnym cukrem gruboziarnistym i umieść na przygotowanej w tym celu blasze.
- Piecz przez mniej więcej 25 minut, aż nieco urosną i ciasto wyschnie.