Miłość matki, która wypełnia dziecko poczuciem szczęścia i bezpieczeństwa, jest jak lek homeopatyczny – wystarczy minimalna dawka. Co to oznacza w praktyce? Rozmawiamy z pedagożką Ewą Nowak.
Coraz więcej wiemy o rodzicielstwie, ale coraz mniej czerpiemy z niego satysfakcji. Nasze babcie nie rozumiałyby, w czym problem: są przecież pieluchy jednorazowe, pralki, lekarz na telefon. A jednak… tak trudno być mamą nie było jeszcze nigdy. Wciąż rosną wymagania co do tego, jak wiele masz od siebie dać dziecku. Na dodatek zewsząd słyszysz, jak straszne będą konsekwencje, gdy dasz za mało.
Nasze prababcie ukrywały w domu nawet te małżeńskie i nie czuły się matkami aż do czasu porodu. Dziś wiemy, że dziecko w łonie matki kształtuje swoje nawyki, upodobania, emocje, nudzi się albo bawi. Dlatego już w czasie ciąży zacznij wprawiać się w dawaniu dziecku tylko tyle, ile masz, a nie – ile inni uważają, że powinnaś. Zastanów się, czy na pewno chcesz być na zwolnieniu przez cały jej okres. Dla wielu kobiet oznacza to gehennę, tymczasem dziecko wcale tego od ciebie nie wymaga.
Gdy rodzisz dziecko, najczęściej po prostu wiesz, co z nim robić. „Wiesz” to słowo klucz. Rób to, co czujesz – w zupełności wystarczy. Reaguj na jego płacz natychmiast i nie daj sobie wmówić, że je rozpieścisz. Warto wciąż to powtarzać. Noworodka masz „rozpieszczać”, bo
de facto oznacza to zaspokajanie jego podstawowych potrzeb. Urodził się bezbronny jak mały kangurek i należy mu się nieustanna uwaga: noszenie na rękach, kołysanie, głaskanie, karmienie na żądanie i spanie tuż koło niego. To jest minimum niezbędnej opieki w tym okresie.
Noworodkowi dajesz za dużo, jeśli twój dom lśni czystością i jeśli skupiasz się na tym, żeby w jego pokoju dopasowywać kolory pościeli do barwy kocyka i faktury zasłonek. Do około szóstego roku życia dziecku jest absolutnie obojętne, czy jego dom jest duży, mały i czy ma w nim swój pokój. Nie przenoś noworodka do osobnej sypialni. Naucz go spać przy odgłosach życia domu. To da mu bezwzględne minimum poczucia bezpieczeństwa.
Nie musisz ciągle sprzątać i mieć wydepilowanych nóg, a nawet jeśli czasem nie uda ci się w ciągu dnia wziąć prysznica, co z tego? Dziecku nie przeszkadza, że zajmujesz się nim w dresie i z brudną głową.
Od drugiego miesiąca życia do trzech lat dziecko potrzebuje już innej minimalnej dawki opieki: jednej do trzech stałych osób plus podążania za jego potrzebami rozwojowymi, czyli na przykład prowadzenia za rączki, gdy jest gotowe do chodzenia. Nie musisz go zarzucać pluszakami, chodzikami, pozytywkami i książeczkami. Z tego, co masz w domu i dostaniesz w prezencie, i tak uzbiera się asortyment sporego sklepu z zabawkami.
W wieku 3–6 lat mały człowiek chce się przede wszystkim bawić, a nie uczyć się angielskiego czy chodzić na judo. Dlatego minimum miłości to stworzenie warunków do atrakcyjnej dla dziecka rozrywki (nie musi być ani edukacyjna, ani szczególnie rozwijająca).
Badania wyraźnie pokazują, że wystarczy 15 minut dziennie prawdziwego bycia z dzieckiem (to może być zabawa, czytanie na głos, porządki lub kąpiel), żeby dać mu poczucie bycia otoczonym miłością.
Dam przykład mojego znajomego Jarka. Pamięta z dzieciństwa wieczory, kiedy czekał na tatę. Tata wracał, zdejmował buty, marynarkę, mył ręce i spędzali czas tylko we dwóch. Zimą zamykali się na pół godziny w kuchni, a latem wychodzili na podwórko i grali w piłkę, kometkę, rzucali scyzorykiem (Tak! Ojciec z synem rzucali nożem i Jarek do tej pory ma wszystkie palce). Poza tym biegali, grali w domino, w chińczyka, robili kanapki i wygłupiali się. Jarek z rozrzewnieniem wspomina ojca. Czy Jarek nie miał mamy? Miał. Zajmowała się domem, ale była wiecznie skrzywiona i zła jak osa, wiecznie narzekała, jak się musi dla nich poświęcać. Jarek nie pamięta, żeby kiedykolwiek się z nim w cokolwiek bawiła. Jesteś tym, co wspominasz, dlatego przykład Jarka jest taki sugestywny.
Kolejna zdrowa szczypta miłości to zabranianie. Uwielbiam książkę Jespera Juula „NIE z miłości”. Jej główna teza to „nie dawaj dziecku wszystkiego, o czym wspomni”. Większość zabawek zaspokaja w rzeczywistości potrzeby rodziców, a nie dziecka. Tysiące dzieci nielubianych przez rodziców tonie w morzu przedmiotów. Dobra, zdrowa miłość do dziecka to dawanie mu… powodów do radości. Większość przepytanych na okoliczność tego tekstu przedszkolaków mówi, że najbardziej chce, żeby mama była wesoła i żeby rodzice się nie kłócili.
Dziecku we wczesnym okresie nauki nie trzeba dużo do szczęścia, ale w minimalnej dawce miłości musisz zapewnić mu kolegów i koleżanki. Jedna z najgorszych traum dzieciństwa to brak towarzystwa, bo nawet najcudowniejszy rodzic nie zastąpi rówieśnika. Dlaczego wciąż o tym zapominamy i każemy dzieciom wracać ze szkoły prosto do pustego domu?
Wiele mam, gdy zaczyna się nauka w szkole, nagle budzi się z wychowawczego letargu i zaczyna obciążać dzieci nadmiarem uwagi. „Co w szkole?” – to pytanie pozorujące uwagę rodzica. Zamiast tego zapytaj, co zdarzyło się śmiesznego, ważnego, dziwnego, niesamowitego, zaskakującego. Nie obciążaj się śledzeniem mimiki i tonu głosu dziecka – w obawie, czy aby nie zdarzyło się coś, z czego możesz zrobić w szkole aferę (nadopiekuńczość to forma przemocy psychicznej) i nie wyszukuj dziecku problemów. Jak mówiła moja prababcia Marianna: „Większość problemów mija, gdy się nimi człowiek przesadnie nie zajmuje”.
Do minimalnej dziennej dawki miłości w tym okresie należy bezwzględnie czytanie na głos książki, którą wybrało dziecko. Powtarzam: książkę wybrało dziecko, a nie ty. Wyłącznie ty czytasz na głos. Chodzi tu o dokarmienie dziecka twoją obecnością.
Nie odrabiaj za nie lekcji ani nie bierz na siebie obowiązku pilnowania, czy do nich się przygotowało. Jeśli będziesz razem z nim odrabiać lekcje, wychowasz niesamodzielnego, roszczeniowego dorosłego.
I jak mantrę powtórzę: śmiej się, z czego tylko możesz. Jeśli raz dziennie rozśmieszysz swoje dziecko, dałaś mu wystarczającą dawkę miłości.
Czego do pełni szczęścia potrzebuje człowiek w wieku 12–14 lat? Żeby nie robić z niego niedorajdy! Raz dziennie zleć swojemu nastolatkowi jakieś normalne życiowe zadanie: zakupy, malowanie swojego pokoju (już dwunastolatek to zrobi – oczywiście jeśli dasz mu szansę). Niech pojedzie autobusem do dziadków albo opłaci swoje lekcje gry na gitarze. Nastolatek może to spokojnie zrobić. Nie opowiadaj, że wszystko jest na twojej głowie. Tak mówią mamy, które nikogo nie dopuszczają do obowiązków i lubią być przemęczone. Twoje przemęczenie nie jest miłością, która karmi twoje dziecko.
Świat wewnętrzny człowieka w tym wieku jest już bardzo bogaty, ale wciąż nie umie on precyzyjnie wyrażać myśli. Stąd tyle awantur, łez i krzyków. Twojemu nastolatkowi należy się przynajmniej próba zachowania przez rodziców cierpliwości, średnio 10 razy na dobę.
Szczęściem w tym wieku jest też mama, która umie przyznać się do błędu, słabości i marzeń. Nastolatek nie potrzebuje wielogodzinnych pogadanek i sprawdzania, gdzie i z kim był i czy ma odrobione lekcje. Daj mu szczyptę partnerstwa i traktuj, jakby był mądry i odpowiedzialny, a witamina M zadziała i tak po jakimś czasie.
Twój 15, 16 czy 17-latek chce tylko jednego: być szanowanym. Przede wszystkim więc nie upokarzaj go. Czyli nigdy nie zwracaj mu uwagi przy osobach trzecich (gdy to robisz, jest na ciebie tak wściekły i tak rozżalony, że wyłącza się na wszystko, co mówisz).
W ramach minimalnej dawki miłości powstrzymaj się od krytykowania go. Raz dziennie pytaj o opinię w najróżniejszych sprawach i słuchaj go z szacunkiem, bo sama masz już skostniałe poglądy, a twój nastolatek nie. W tym wielka przewaga młodości. Gdy zdarzy ci się, że w towarzystwie zapytasz go o opinię i potraktujesz poważnie jego odpowiedź, w zasadzie już nic innego nie musisz robić. Doceni to bardziej niż cztery najnowsze modele smartfonów plus skuter.
Podam przykład mojej koleżanki. Jej piętnastoletni syn oznajmił kiedyś w mojej obecności, że chce skoczyć na bungee. Oniemiałam z przerażenia. Oleńka – bynajmniej. Zapytała z całą powagą, gdzie i kiedy chce to zrealizować. Syn mętnie opowiedział, jak ma zamiar to zrobić i od razu stało się jasne, że to wyłącznie prowokacja. To było kilka lat temu, a on do tej pory nie skoczył. Jak uczy doświadczenie, 99 proc. mrożących krew w żyłach pomysłów nastolatków pozostaje w sferze fantazji – o ile potraktujemy je z powagą. Dlatego wystarczy, że raz dziennie uznasz jakiś absurdalny pomysł dziecka za poważny. W ten sposób odbierze potrzebną mu na co dzień porcję miłości.