„Idea, że wszystko da się zrobić, że wszystko można, tylko trzeba odpowiednio zarządzać czasem i energią, jest bardzo szkodliwa dla kobiet. Dobrze by było gdyby wzorce korespondowały choć trochę z tym jak życie rzeczywiście wygląda”, mówi psycholożka Katarzyna Kucewicz.
Serial „Odwiliż” to kryminał, jednak poza napięciem i rozwiązaniem zagadki „kto zabił” dostajemy pogłębiony portret psychologiczny głównej bohaterki. Czy to jest właśnie coś, czego współczesny odbiorca szuka w popkulturze? Czy to ma być więcej niż tylko czysta rozrywka?
Mam poczucie, że szeroki dostęp do platform streamingowych sprawił, że produkcje serialowe, filmowe w coraz większym stopniu wpływają na nasze życie. Ze swoich psychoterapeutycznych obserwacji mogę powiedzieć, że ludzie inspirują się nimi, szukają w nich odpowiedzi, rozwiązań, czasem identyfikują się z bohaterami, czasem jakieś historie motywują do wprowadzanie zmian w swoim życiu. Myślę, że przez tę mnogość wyboru ta odnoga popkultury staje się dla niektórych ważnym elementem rozwoju.
Czy pani zdaniem wspomniana mnogość wyboru jest jednocześnie odpowiedzią na nasze zapotrzebowanie? Czy jesteśmy przez rzeczywistość tak osaczeni problemami, że nie chcemy „tracić czasu”, szukamy wskazówki, podpowiedzi także w rozrywce?
To działa w obie strony. Część z nas, ta posiadająca pewną wiedzę psychologiczną, jakiś czas temu zaczęła poszukiwać pogłębionej treści, bohatera z krwi i kości, więc twórcy wzięli to pod uwagę. A za tym poszła większa grupa odbiorców. Mam poczucie, że uczymy się wybierać to, co może wnieść w nasze życie coś istotnego. Człowiek nasiąka tym co ogląda. Jeśli są to słabe, mało ambitne programy nie rozwijamy się, natomiast, kiedy jest to coś na wyższym poziomie z elementami psychologicznymi może skłonić do refleksji, poszerzać horyzonty. Czasem mówi się „Jesteś tym co jesz”,można to sparafrazować: „Jesteś tym co oglądasz”. Jako psycholog coraz częściej zapraszana jestem na plany filmowe, serialowe, także teatralne. Współpracuję jako konsultant merytoryczny, by pewne wątki pokazane były jak najbardziej rzetelnie, bo twórcy mają świadomość, że widz już nie „łyknie” wszystkiego, jest coraz bardziej świadomy i wymagający.
W serialu HBO Max „Odwilż” poza wartką akcją, która prowadzi nas do poznania prawdy mamy też solidnie zarysowaną postać, z którą można się utożsamić. Bo to kobieta, matka, zmagająca się z fikcją, którą świat od dłuższego czasu próbuje nam sprzedać – mianowicie, że można, że da się bez kosztów pogodzić rodzicielstwo z pracą zawodową i spełniać się na obu polach.
Wiele kobiet, wiele z nas, próbuje do tej fikcyjnej poprzeczki doskoczyć…
W tym konkretnym przypadku bohaterka dodatkowo jest samotną matką i jeszcze policjantką – w tej sytuacji znalezienie równowagi pomiędzy pracą a domem jest zadaniem karkołomnym. Ale sądzę, że to wyzwanie nie dotyczy wyłącznie kobiet, które nie mają mężów, partnerów czy tych, które mają tak odpowiedzialną pracę. To dotyczy bardzo wielu z nas. I prawda jest taka, że zwykle szala przechyla się na jedną ze stron – siłą rzeczy wsiąkamy w jedną z ról znacznie bardziej.
I zazwyczaj jest to jednak rola matki.
No właśnie, w serialu, nietypowo dla społecznego pejzażu, bohatera wsiąka w pracę, co wzbudza duże kontrowersje.
No bo: „Co to za matka!”…
Jeśli ten sam ruch, wybór dotyczy mężczyzny ojca, rozumiemy, matkę spotyka społeczny ostracyzm. To powinno dać nam wszystkim do myślenia…
Inny problem to gloryfikowanie multitaskingu, czyli wielozadaniowości. Tę ideę przedstawiono nam swojego czasu jako cenną umiejętność, która jest w zasięgu każdej z nas – postarasz się, dasz radę. Miliony kobiet na całym świecie daje radę, dlaczego z tobą ma być inaczej. To wywołuje bardzo dużą presję, czasem przyczynia się wręcz do depresji, a na pewno pogarsza jakość życia psychicznego, bo gdy kobieta dostrzega, że nie jest w stanie pogodzić tych ról, bez uszczerbku dla żadnej z nich, zaczyna myśleć, że jest z nią coś nie tak.
Bardzo bym się cieszyła, gdyby serial „Odwilż” stał się pretekstem do dyskusji o tym, że wielozadaniowości nie mamy w jednym palcu…
Albo raczej, że – nazywajmy rzeczy po imieniu – jest ona elementem opresji!
Jestem przekonana, że „wspaniałej” idei multitaskingu nie stworzył ktoś, kto sam łączył role! To było raczej naiwne wyobrażenie o tym, jak ktoś chciałby widzieć prężnie działający świat. Świat, w którym króluje różnie pojmowany, ale przede wszystkim zysk.
Idea, że wszystko można, tylko trzeba odpowiednio zarządzać czasem, energią, jest bardzo szkodliwa dla kobiet. Dobrze by było gdyby wzorce korespondowały choć trochę z tym jak życie rzeczywiście wygląda.
O sprawnym zarządzaniu czasem powstały i wciąż powstają książki, podcasty, a także warsztaty, szkolenia. Kobiety czytają i zapisują się na zajęcia, bo wciąż czują, że muszą być bardziej wydajne. To jest filozofia szaleńca, która wciąż ma się całkiem dobrze.
Nie ma niczego złego w tym, żeby uczyć się zarządzać swoim czasem, ale… podstawą jest to, by mieć świadomość swoich ograniczeń, tego, że te ograniczenia w ogóle istnieją! Człowiek nie jest w stanie na dłuższą metę działać, funkcjonować w myśl pięknie brzmiącego hasła: „Sky is the limit”. No nie, te ograniczania istnieją, są znacznie niżej, i tylko wzięcie ich pod uwagę jest gwarancją zachowania zdrowia psychicznego. Pędząc jak chomik w kołowrotku, dość szybko się męczysz, tak na marginesie, szybko też gubisz myśl za czym gonisz. Można uczyć się zarządzania czasem przy założeniu, że mamy własną, autorską listę priorytetów, wiemy, co jest ważne dla nas, a nie dla tych, którzy stoją nad nami z bacikiem. I w ramach tych własnych wartości chcemy się zorganizować. Wtedy – bardzo proszę – warsztaty zarządzania czasem czy energią mają sens. Tylko obawiam się, że duża część z nas wybiera się na nie wiedziona innym powodem.
Presją złożoną z oczekiwań świata…
Dokładnie, albo w ramach ucieczki od własnych kompleksów. Jeśli naszą motywacją jest chęć udowodnienie komuś czegoś prawie nigdy nie kończymy dobrze. Zwykle czeka nas rozczarowanie i jeszcze większa frustracja.
Jeśli fikcją jest bezbolesne łączenie ról, wielozadaniowość, to na drugim krańcu jest dokonanie wyboru, a w każdym razie jasne określenie hierarchii ważności, pierwszeństwa w każdorazowym działaniu. Czy to jest coś, co musi zrobić każda z nas?
Na ten moment, wygląda na to, że tak. Choć to jest wybór szalenie niesprawiedliwy, łamiący niejednej kobiecie serce. Człowiek pozostawiony z takim dylematem bardzo cierpi. Tak naprawdę zdjęcie z kobiety dramatu tej decyzji to jest robota systemowa, wciąż niewykonana odgórnie. Kobieta powinna mieć możliwość bycia mamą i osobą zaangażowaną w swój rozwój, w swoją pracę jednocześnie. Do tego potrzeba mądrego wsparcia od pracodawcy. Co zresztą, z punktu widzenia społeczeństwa i jego przyszłości, wydaje się nie tylko rozsądne, ale wręcz opłacalne. Na szczęście jest coraz więcej firm, korporacji, które zaczynają rozumieć to powiązanie. To są trendy, które spływają do nas z Zachodu, ze Skandynawii.
Ale wciąż mamy też nasze głęboko zakorzenione przeświadczenie o roli matki, matki Polki, a jego konsekwencją jest wspomniany przez panią ostracyzm, kiedy kobieta wsiąka w pracę.
Matka jest w naszym kraju obiektem branym nieustannie pod lupę. Przygląda jej się non stop wiele par oczu i nawet jeśli nie usłyszy, że jest złą matką, to niewielkie potknięcie sprawi, że sama się tak czuje. Naszym przekleństwem jest także ciągłe porównywanie się z innymi kobietami. Zobaczymy na instagramie scenkę z życia innej matki – piękną, kolorową, uśmiechniętą, ciepłą, w której niby świetnie przeplata się życie rodzicielskie z zawodowym, i natychmiast czujemy się winne. Zmora dzisiejszych czasów – zobaczyć wycinek, skrawek i brać to za czyjeś życie, następnie zestawić ze swoim i czuć się przegraną. Szaleństwo. Marzy mi się świat, w którym kobiety „wyleczą się” z tej dolegliwości.
Marzy mi się także świat, w którym kobieta matka będzie traktowana chociaż podobnie jak mężczyzna ojciec. Tyle mówimy o równości, a w tej kwestii wciąż niewiele się zmienia, dalej mamy w głowach stare klisze. Mężczyzna wybierający wieczór w pracy zamiast wieczoru z dzieckiem – norma, kobieta dokonująca tego samego wyboru uruchamia w nas podejrzliwość – „Coś musi być z nią nie tak”, „Uwaga, dziecko w niebezpieczeństwie”. Jej postawa wywołuje w ludziach dyskomfort.
Coś nam się nie zgadza, więc czujemy się nieswojo.
Ona ma być w domu, a on na polowaniu, więc jak to ona poluje obserwator doświadcza dysonansu. Szuka winnego własnego dyskomfortu, potrzebuje nazwać, ocenić, zganić. To brzmi śmiesznie, wiem, ale dokładnie ten mechanizm nami w takich sytuacjach kieruje. Może warto o tym pomyśleć, kiedy kolejny raz będziemy zabierać się za ocenę matki…
Serial można oglądać w HBO Max. „Odwilż” to pierwsza polska produkcja oryginalna HBO Max.