„Zachęcam ojców walczących o kontakty z dzieckiem, by kolekcjonowali dowody swojej walki. Będą mogli kiedyś je pokazać i powiedzieć: zobacz, starałem się, zrobiłem wszystko, co się dało” – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Spotkałam niedawno starszego pana, który powiedział mi, że jego była żona 53 lata temu odcięła go od syna. Przyznał, że nie zrobił nic, żeby go odnaleźć. Bo bał się jego wrogich uczuć, pretensji, ocen. Czy to nie samousprawiedliwienie? Jeden z rodziców nie może przecież tak sobie odciąć drugiego. Nawet prawo jasno to reguluje. Ten ojciec jednak nie walczył o dziecko.
Na początek – w imię prawdy i sprawiedliwości – zaznaczę, że statystyki nie potwierdzają tego, jakoby ojcowie wcale nie walczyli o dzieci. Wielu z nich to robi, ale na ogół przegrywa w sądach rodzinnych, ponieważ istnieje niepisana tradycja wyrokowania w sprawach opieki nad dziećmi po rozwodach. Zgodnie z nią matki są zawsze pierwszym wyborem. Warto jednak wiedzieć, że istnieje stowarzyszenie ojców starających się o odzyskanie dzieci lub zwiększenie zakresu opieki nad nimi. Kilku takich miałem również w terapii. Z ich opowieści wynikało, że stracili prawa do dzieci na skutek manipulacji matek wspólnych dzieci. Kto wie? Ale z pewnością w tak skomplikowanych sprawach pole do pomyłek sądowych jest duże i są one nieuniknione.
Nie zamierzam wrzucać wszystkich ojców do jednego worka, ale znam akurat takich, którzy się poddali. Jeden z nich zgodził się na zerwanie kontaktu z dzieckiem i zmianę jego nazwiska na to, jakie przybrała jego była żona po kolejnym ślubie. Dla świętego spokoju syna i swojego. Bo już nie miał siły na walkę. Twierdzi, że odbuduje relację z synem, jak ten skończy 18 lat.
Moje obserwacje potwierdzają tezę, że rozwiedzione matki po wejściu w nowe związki mają silną tendencję do odcinania dzieci od biologicznych ojców. Tak jakby odcięcie dziecka od biologicznego ojca miało być wianem i zarazem dowodem lojalności wobec nowego związku i nowego partnera. Szczególnie wtedy część biologicznych ojców się załamuje. Nie mają siły na dalszą walkę, wymagającą ogromnej determinacji i wytrwałości. A już zupełnie nadzwyczajnego hartu wymaga od ojca sytuacja, gdy rozwiedziona matka wspólnych dzieci przedstawia im ojca w skrajnie negatywnym świetle. Wtedy też dzieci padają ofiarą okrutnego szantażu: „Albo ojciec, albo ja”. Więc gdy widują się z ojcem, to aby nie narazić się mamie, nie przyznają się do tego, że z ojcem było im fajnie i że go kochają.
A gdyby przyznały, że fajnie było im z mamą, to naraziłyby się ojcu.
Niestety tak. To pokazuje, jak trudna jest sytuacja takich dzieci. Mają rozdarte serca i uczą się manipulować swoimi uczuciami, co bardzo niekorzystnie odbija się na ich zdolności do spójności emocjonalnej w dorosłym życiu. Tak więc w imię dobra dzieci zachęcam ojców walczących o kontakty z nimi, by bez względu na wszystkie przeszkody nie rezygnowali.
Pamiętam pewnego tatę, który przez wiele lat, ignorując zabiegi byłej żony izolujące go od córki, regularnie wysyłał dziecku życzenia z każdej możliwej okazji, dostarczał prezenty, nie zważając na to, że były odsyłane; proponował spotkania. Gdy córka skończyła 16 lat i zobaczyła skrupulatnie zbierane przez ojca dowody upartego dążenia do kontaktu z nią, to zdecydowała, że chce zamieszkać z nim. Co później zostało usankcjonowane przez sąd rodzinny. Wspierałem go tylko przez dwa ostatnie lata tej batalii. Jego determinacja stała się ogromna, gdy zrozumiał, że dzieci w takich sytuacjach wybierają lojalność wobec matki, bowiem to związek z nią daje im elementarne poczucie bezpieczeństwa. I w ramach tej lojalności muszą kopiować w swoich sercach matczyną nienawiść do ojca.
A może tacy ojcowie powinni rzeczywiście czekać, aż dziecko skończy 18 lat, i wtedy odbudować zerwaną więź?
Nie ma innego wyjścia prócz walki o bieżący kontakt z dzieckiem, co wymaga od takiego ojca morza cierpliwości, samozaparcia, empatii i pokory. Cząstkowym przykładem takiej postawy może być pewien ojciec z kręgu moich znajomych. Opuścił kilkuletniego syna i żonę, gdy wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku złapało go za granicą. Wrócił po dziesięciu latach i zaczął gorliwie nadrabiać zaległości wychowawcze wobec syna. A ten oczywiście buntował się, bo po prostu nie znał tego pana, który teraz nagle mówił mu, jak ma żyć. By przekonać do siebie syna, ojciec wpadł na pomysł zorganizowania wspólnych wakacji w ciepłych krajach, co wtedy kosztowało naprawdę kupę kasy. I gdy w końcu uciułał prawie całą potrzebną sumę, z przerażeniem odkrył, że niemal połowa zniknęła. Partnerka była poza wszelkim podejrzeniem, więc szybko stało się oczywiste, że to synek buchnął forsę. Ojciec wpadł w straszny gniew, zamierzał nawet uruchomić sąd dla nieletnich. Ale zanim to zrobił, pojawił się u mnie z pytaniem, jak postąpić. Odpowiedziałem: „Zaproś syna na dobry obiad, a jak już zjecie i pogadacie o błahych sprawach, zapytaj go: »Ile jeszcze jestem ci winien, synu?«. A potem, niezależnie od tego, jak zareaguje, podtrzymaj propozycję wspólnego wyjazdu”. O dziwo, ojciec zastosował się do mojej rady. Gdy zapytał syna, ile jest mu jeszcze winien, ten zorientowawszy się, że ojciec zna prawdę, zareagował z refleksem i wyczuciem konwencji: „Jesteśmy kwita, tato”. I pojechali na wakacje.
Ten przykład pokazuje, że rodzic, który zerwał więzi, musi być gotowy ponieść tego koszty. W Twoim przykładzie akurat były to pieniądze, ale mam na myśli raczej koszty emocjonalne: zmierzenie się z gniewem, pretensjami, nawet z wrogością dziecka.
Raz – ponieść koszty, a dwa – uznać swoją winę. W pytaniu „Ile jeszcze jestem ci winny?” ojciec przyznaje się przecież przed sobą i przed synem do winy.
Często ojciec czy matka, którzy chcą odzyskać dziecko, skarżą się, że ono jest niewdzięczne, niewspółpracujące, i obarczają je winą za odtrącanie wyciągniętej ręki. No a kto je postawił w takiej sytuacji? Nigdy nie należy obwiniać dziecka…
…za nasze złe emocje, brak kontroli, za niesatysfakcjonujące życie, będące z reguły konsekwencją naszych niedojrzałych decyzji i wyborów. Ale chciałbym też zwrócić tu uwagę na praktyczny wymiar walki o dziecko przez wiele lat. Chodzi o skrupulatne kolekcjonowanie wszelkich dowodów tej walki, a więc: zdjęcia, dokumenty, dowody bankowe wpłat alimentacyjnych i innych wydatków na rzecz dziecka, powracające listy polecone, maile, a nawet zdjęcia wysyłanych zabawek. Gromadzone dowody zaangażowania służą temu, żeby kiedyś móc pokazać je dziecku, a czasami także w sądzie rodzinnym.
Bo dorosłe dziecko może zapytać: „Dlaczego nic nie robiłeś?”.
Tak, wtedy ojciec (bo na ogół to jest ojciec) może pokazać dowody swoich starań. Trzeba o to zadbać, aby kiedyś przełamać zniesławiającą ojca grę matki wspólnego dziecka. Emocjonalnie można oczywiście zrozumieć matki, które zostały porzucone, zdradzone, oszukane, że odgrywają się na ojcach i używają do tego dzieci. Lecz z punktu widzenia psychologicznych szkód dla dziecka jest to sytuacja nie do zaakceptowania. Generalnie niewielu rodziców obu płci potrafi po rozwodzie sprostać świętej zasadzie: dobro dziecka przede wszystkim.
Na czym polega to dobro?
Na tym, że rodzice nie obciążają dziecka swoimi emocjonalnymi problemami ani konsekwencjami swoich wcześniejszych wyborów i decyzji. A to znaczy też, że nie dewaluują w oczach dziecka drugiego rodzica, nie rywalizują o uczucia dziecka i pozwalają mu kochać zarówno jego matkę, jak i ojca. I nie ustawiają go w roli swojego sojusznika w konflikcie z drugim rodzicem.
Czy w sytuacji, gdy dziecko wyraźnie mówi: „Nie chcę cię znać”, ojciec bądź matka powinni mimo to walczyć o kontakt?
Zdecydowanie tak. Pod warunkiem wszakże, że nie jest to uzasadniony protest dziecka przeciwko widywaniu się z toksycznym lub agresywnym ojcem. Mamy cztery etapy batalii o nieletnie dziecko po rozwodzie. Pierwszy – przedrozwodowy, kiedy ojciec powinien systematycznie budować bliską relację z dzieckiem, oferując mu swój czas i uwagę możliwie jak najczęściej. W przeciwnym razie jego porozwodowe starania będą dla dziecka mało wiarygodne. Starsze może wręcz czuć, że ojciec się nim zainteresował tylko dlatego, że chce wygrać z matką, a nie dlatego, że je kocha. Drugi etap – rozwodowy, kiedy dziecko zostaje z matką, a między rodzicami toczy się wojna. Trzeci – porozwodowy, gdy ojciec zaczyna walczyć i troszczyć się o kontakt z dzieckiem wbrew oporowi matki albo kiedy matka otwiera się na współpracę z ojcem, bo wiąże się z nowym partnerem czy też chce się zająć sobą, własną karierą i spełnianiem marzeń. I czwarty – naprawianie zerwanych więzi z dorosłymi już dziećmi. Przypomnę, że w tej fazie trzeba umieć dziecko przeprosić, nie wchodzić w rolę mentora i w jakiś sposób spłacić zaciągnięty wobec dziecka dług.
Ale spójrzmy na problem z punktu widzenia dorosłego dziecka, którego rodzic (przeważnie ojciec) był nieobecny. Wiele z nich nie chce szukać kontaktu, jakby chciały ukarać ojca za swoje krzywdy. Powinny się przełamać?
Mam sporo do czynienia z mężczyznami, którzy utracili ojca z różnych powodów. Czyli tych opisanych w mojej książce „Zdradzony przez ojca”. To z reguły ludzie, którzy doznają wystarczająco dużo cierpienia w życiu, aby zdecydować się na solidną pracę nad swoimi uwarunkowaniami. Brak ojca to bardzo istotny element w katalogu tych uwarunkowań. Ale oni nie zdają sobie z tego sprawy i mówią o kłopotach z partnerkami, z szefami w pracy, z dziećmi. Na ogół jednak okazuje się, że za tymi kłopotami stoi bardzo wczesne zniknięcie ojca z ich życia. Mają niskie o nich mniemanie. Pomagam im zrozumieć, że ich wyobrażenia o ojcach i emocje z tym związane są w wielkim stopniu zassane od ich matek. Wspieram ich w tym, by próbowali różnych sposobów dotarcia do ojca, żeby mogli zadać mu kilka przygotowanych wcześniej pytań i spojrzeć wreszcie na ojca własnymi, a nie matczynymi oczyma. Czasami uwieńczeniem tego trudnego procesu jest zaproszenie na ogół już wiekowego taty na kilkudniowy wspólny wyjazd. Jeśli to się uda, to często wytęsknione serce syna, któremu wreszcie wolno – mimo wszystko – pokochać ojca, doznaje wielkiej ulgi.
A gdy ojciec, z którym nie miało się kontaktu, nie żyje? Dalej warto szukać o nim informacji? Właściwie po co?
Dla siebie. Bo niezależnie od tego, czy ojciec żyje, czy nie żyje, chodzi o to, aby porzucony syn ostatecznie uwewnętrznił w miarę prawdziwy, urealniony obraz ojca. To bardzo ważne również z punktu widzenia dynamiki całego systemu rodzinnego. W przeciwnym razie w systemie powstaje dziura po wielkim nieobecnym. A dopiero mentalne podłączenie się do kompletnego łańcucha męskich przodków może stać się źródłem siły, oparcia i lepiej zintegrowanej tożsamości. To nie znaczy, że należy wyeliminować punkt widzenia matki, ale że dobrze jest poznać oboje rodziców. Bez względu na to, czy ojciec tego chce, bo już samo poszukiwanie prawdy o nim jest dla dziecka ważnym, emocjonalnie integrującym procesem.
Znam dorosłe dziecko, które nie szuka kontaktu z ojcem, bo – jak argumentuje – nie chce burzyć życia jego nowej rodziny: żony, córek, które, jak się domyśla, nie wiedzą o jego istnieniu.
Nie można oczywiście wchodzić w życie takiej rodziny z buciorami, bez pytania o zgodę i bez odpowiedniego przygotowania. Więc z ojcem trzeba się najpierw spotkać na neutralnym terenie i w tajemnicy przed jego nową rodziną. Ale warto to zrobić, choćby dla poczucia, że zrobiło się wszystko, by odzyskać kontakt z ojcem. Bo luka w systemie rodzinnym, taka jak brak ojca, ma poważne konsekwencje nie tylko dla dziecka. Gdy nie zna ojca, to jego dzieci nie znają dziadka, a wnuki nie będą miały żadnego pojęcia o pradziadku. Więc choć naprawianie zerwanych więzi między rodzicami a dziećmi wymaga wielkiej dojrzałości – także ze strony ich nowych partnerek – oraz dobrej woli i odwagi, to zdecydowanie warto próbować.
Więź biologiczną dostajemy w darze, o więź emocjonalną trzeba się postarać. Stefanie Stahl, psycholożka, pisze, że budowa więzi to aktywny proces, który nigdy się nie kończy. A odbudowanie zerwanych więzi to jeszcze trudniejsze zadanie.
Więź emocjonalna jest tak ważna tylko dla gatunku ludzkiego. Inne ssaki nie tęsknią za dziećmi, nie piszą do nich esemesów ani nie odwiedzają ich w święta. Tak więc więź czysto biologiczna w przyrodzie do niczego nie zobowiązuje. W ludzkim sercu jednak pojawia się ważna potrzeba więzi emocjonalnej, czyli potrzeba przynależności, która daje bezpieczeństwo i stwarza szanse na bycie kochanym.
Dzieci porzucone przez rodziców (lub jednego z nich) budują więzi z wyboru. Z przyjaciółmi, z ojczymem, macochą, dalszą rodziną. Czy to nie jest argument za tym, żeby nie szukać kontaktu z biologicznymi rodzicami?
To nie jest argument. Każdy człowiek potrzebuje wiedzieć, kim byli jego matka i ojciec, nie tylko znać imię i nazwisko, ale też wiedzieć, co robili, co ważnego wydarzyło się w ich życiu, a także jakie uczucia żywili do swojego dziecka, które teraz próbuje się czegoś o nich dowiedzieć. Od niedawna prawo uwzględnia tę potrzebę dzieci, które powstały drogą inseminacji, z komórek pochodzących z banku jajeczek lub banku spermy. Te dzieci, gdy osiągną pełnoletniość, mają prawo dowiedzieć się, kim byli ich ojciec i matka. Z zastrzeżeniem, że nie wolno im szukać kontaktu z biologicznymi rodzicami. Niemniej mogą poznać ich życiorysy, zobaczyć zdjęcia i dzięki temu stworzyć sobie chociażby mentalny zarys takich rodziców i symboliczną więź z nimi.
Wtedy zyskują kompletne poczucie tożsamości?
Tak właśnie. Wesprę tę tezę własnym przykładem. Mój ojciec zginął sześć miesięcy przed moim urodzeniem. Jestem więc tak zwanym pogrobowcem. Miałem ogromną potrzebę dowiedzenia się o nim jak najwięcej i zrobiłem dużo w tej sprawie. Dotarłem do jego zdjęć, rozmawiałem z jego braćmi, którzy szczęśliwie przeżyli wojnę, no i z przejęciem słuchałem opowiadań matki. W swojej terapii przeszedłem cały proces związany z ojcem, by odtworzyć i zbudować symboliczną z nim relację. Dzięki temu mam poczucie, że ojciec w jakiś symboliczny czy duchowy sposób jest obecny w moim życiu, choć w rzeczywistości ani chwili go nie było.