1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dlaczego zło ma się dobrze? [„Za i przeciw” – cykl Bogdana de Barbaro]

Dlaczego zło ma się dobrze? [„Za i przeciw” – cykl Bogdana de Barbaro]

Bogdan de Barbaro (Fot. Jakub Ociepa/Agencja Wyborcza.pl)
Bogdan de Barbaro (Fot. Jakub Ociepa/Agencja Wyborcza.pl)
To pytanie od zawsze frapuje filozofów, ale także poetów, antropologów kultury, socjologów. I chociaż słowa Tadeusza Różewicza „Skąd pochodzi zło? Jak to skąd – z człowieka i tylko z człowieka” poruszają nas swoją bolesną trafnością, to przecież nas nie uspokajają – zaczyna swój felieton prof. Bogdan de Barbaro.

Ostatni rok dostarcza nam kolejnych pytań, zaczynających się od słów „Jak to możliwe...?” Jak to możliwe, że są ludzie, którzy wydają rozkaz mordowania, gwałcenia kobiet, uprowadzania dzieci? Jak to możliwe, że te rozkazy są wykonywane? I – co wydaje się szczególnie przejmujące – jak to możliwe, że społeczeństwo kraju, z którego to zło płynie, akceptuje, a nawet popiera okrutne czyny? Albo: jak to możliwe, że przez wiele lat zbrodnie czynów pedofilnych nie alarmowały naszych sumień? Albo: jak możliwe jest, że każdego dnia tysiące ludzi umiera z głodu, a jednocześnie tysiące ludzi umiera z przejedzenia? Albo: jak to możliwe, że ludzkość nie jest w stanie zahamować procesu katastrofy klimatycznej?

Gdyby się na chwilę zatrzymać nad złymi czynami wobec Ziemi, alarm w tej sprawie ma długą historię. Zmarły kilkanaście lat temu amerykański antropolog i etnolog, Edward T. Hall w pracy „Poza kulturą” zauważał, że „...zarówno morze, powietrze, drogi wodne, ziemia, użytki rolne, jak i w s z y s t k i e ich produkty, stały się wspólną własnością i wszystkie one podlegają nadmiernej eksploatacji”. Zaś zoolożka Antonina Leńkowa ponad pół wieku temu w książce pod znamiennym tytułem „Oskalpowana Ziemia” opisała zagrożenia, które wówczas były lekceważone. Teraz, w XXI wieku jesteśmy ich świadomi, ale i bezradni. A Ziemia – coraz bardziej oskalpowana...

Psycholodzy, chcąc zrozumieć zjawisko głuchych i niewrażliwych sumień, odwołują się do mechanizmów obronnych. Nie chcemy, by coś zepsuło nam samopoczucie, więc wypieramy, usuwamy z naszej świadomości to, co nam sprawia przykrość. Albo racjonalizujemy i – dokonując samousprawiedliwienia – uznajemy, że „jest jak jest i tak już musi być”. Bo przecież nie jesteśmy wszechmocni, nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się tym potężnym demonom. Dodatkowo z pomocą przychodzi nam fakt, że przecież te złe rzeczy dzieją się gdzieś tam daleko (w czasie i przestrzeni), więc nas nie dotyczą. Bo czy mogą nas dotyczyć obozy koncentracyjne dla Ujgurów w Chinach, skoro są oddalone o tysiące kilometrów? Albo brak wody do picia dla dzieci w Afryce? Informacje o tych dramatach docierają do nas jako bodźce dystalne, odległe: mierzone czy to w kilometrach, czy to w latach. Są od nas daleko, nas nie dotyczą, więc nas nie poruszają. Zgodnie z powiedzeniem „nasza chata z kraja”… Do pytań o zło: jednostkowe, społeczne, globalne – jego przejawy i pochodzenie do tego stopnia jesteśmy przyzwyczajeni, że jego groza blaknie, a nasze sumienia tracą swoją wrażliwość.

W lutym ubiegłego roku pojawił się bodziec proksymalny, bliski. Już nie da się nie zauważać, że tuż-tuż za naszą wschodnią granicą dochodzi do zbrodni ludobójstwa. Myślimy: „skoro może to się dziać niedaleko od nas, to MY też jesteśmy zagrożeni”. Więc reagujemy: wewnętrznym oburzeniem na agresora, empatią wobec ofiar, czynną pomocą dla zagrożonych śmiercią. Problem w tym, że dochodzi tu kolejna okoliczność, która stoi na straży naszego dobrego samopoczucia: przyzwyczajenie. Wojna trwa i trwa. W naszej świadomości zaczęła się ponad rok temu. Trwoga miała dość czasu, by ulec oswojeniu. W dodatku gdy na ulicy polskiego miasta pojawia się eleganckie Audi z rejestracją ukraińską, to jakże łatwo o sarkastyczny głos dobiegający z zakamarków naszego umysłu: „Niby mają wojnę, a proszę, jakimi autami jeżdżą”. Tak zwani patrioci są gotowi – w imię „miłości do ojczyzny” – domagać się, by Ukrainki i Ukraińcy w końcu już wrócili do kraju, z którego pochodzą i nie zabierali miejsc pracy „naszym”.

To zagadnienie: co jest nasze, swojskie, a przynajmniej oswojone – w znacznym stopniu dotyczy gotowości i umiejętności odróżniania dobra od zła. Bo – jak dawno temu zauważył Blaise Pascal – znacznie łatwiej przychodzi nam czynić zło komuś innemu, obcemu. Ale wtedy pojawia się pytanie: kto dla nas jest owym innym? Dla jednych będzie to ktoś wyznający INNĄ religię czy mający INNY kolor skóry lub mówiący INNYM językiem. Dla drugich pretekstem do odrzucenia będzie INNA preferencja seksualna. Przyznajmy, że gdyby spojrzeć na to zagadnienie spokojnie, bez uprzedzeń prowokowanych przez polityków czy bez wcześniej nagromadzonej agresji, szukającej jakiegoś ujścia i jakiegoś celu – skierowywanie złych czynów w stronę owej INNEJ osoby jest w swojej istocie skrajnie absurdalne. A przecież właśnie mocą takich impulsów, mocą niechęci, strachu i nieufności stajemy się zło-czyńcami. A jeśli zła nie czynimy w dosłownym tego słowa rozumieniu, to i tak drzemie w nas gotowość do czynienia zła innym.

Ale jest jeszcze jeden aspekt sytuacji. Oprócz inności drugiej osoby, odległości bodźca oraz przyzwyczajenia, które pomagają spać sumieniom, ważną rolę odgrywają tzw. wzorce kulturowe, odwołujące się do tego, co – wydawałoby się – jest naturalne, normalne. Bo to, jak się ubieramy, jak się do siebie odnosimy, co uważamy za istotne w życiu, a co za nieistotne – tworzy zbiór nienazwanych drogowskazów prowadzących nas przez życie. Wśród nich jakże ważne, a może coraz ważniejsze miejsce zajmują takie sugestie jak „dbaj o siebie”, „najważniejszy jest sukces”, „nic nie musisz, wszystko możesz” czy „należy ci się radość bez granic”. A skoro tak, to niech nam problemy i cierpienia innych nie zawracają głowy, a ideę współpracy uznajmy za dobrą tak długo, jak długo pomaga nam realizować własne cele. Nie wnikając zbytnio w zawiłości i wyzwania etyczne współczesnego świata.

Tak oto dbałość o osobiste samopoczucie idzie ręka w rękę z nastrojami XXI wieku, dając swobodną przestrzeń relatywizmowi etycznemu. Popularne hasło postmodernistów to „everything goes”, a więc także i dla zła jest wiele miejsca. Chyba, że...

Chyba że nie pozwolimy, by nas uwiodły i owładnęły nami hasła zwalniające z odpowiedzialności za siebie i swoją drogę życia. Jeśli nie będziemy więźniami uprzedzeń ani natarczywych haseł kwestionujących wartość współpracy i relacji ja–ty, poddamy pogłębionej refleksji pytanie o to, co jest dobre, a co jest złe.

Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii i terapii rodzin. W latach 2016–2019 był kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum. Współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze