1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Zadbaj o fundamenty! O tym, co kształtuje naszą odporność psychiczną i fizyczną rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

Zadbaj o fundamenty! O tym, co kształtuje naszą odporność psychiczną i fizyczną rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

(Ilustracja: Paweł Jońca)
(Ilustracja: Paweł Jońca)
Nasza odporność psychiczna, ale także ta fizyczna, zależy w znacznym stopniu od tego, czy w naszym dzieciństwie zostały wystarczająco zaspokojone trzy podstawowe potrzeby: bezpieczeństwa, przyjemności i wartości – twierdzi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Dużo się mówi dziś o emocjonalnych potrzebach, o ich znaczeniu dla zdrowia psychicznego. A czy mogą też wpływać na nasze zdrowie fizyczne?
Jeśli wkroczymy w dorosłość ze znacznymi niedoborami w zaspokojeniu naszych trzech najważniejszych dziecięcych potrzeb, czyli bezpieczeństwa, przyjemności i wartości/ważności, to nasze dorosłe życie będzie się rozwijać i toczyć w imię ich zaspokojenia. W zależności od tego, który niedobór dominuje, na tym będziemy się fiksować. Dążenie do tego, aby poczuć się całkowicie bezpiecznie albo nasycić się bez reszty przyjemnością, albo poczuć się ponad wszelką wątpliwość ważnymi i wartościowymi, nie da nam wytchnienia nawet przez całe życie. Dobrą analogią jest uzależnienie od jakiejś substancji czy czynności. Im więcej tego czegoś zdobywamy i przyswajamy – tym bardziej jesteśmy tego głodni. Nigdy nie mamy dość.

Zacznijmy od fundamentalnej potrzeby, jaką jest poczucie bezpieczeństwa. Odczuwa ją prawdopodobnie każda postać życia. Najbardziej w kruchych, bezbronnych i bezradnych początkach swego istnienia. Pierwszym etapem procesu budowania poczucia bezpieczeństwa jest symbiotyczny związek z matką. W jej brzuchu jesteśmy integralną częścią jej ciała – tyle że z innym DNA. Krew matki dostarcza nam wszystkiego, co niezbędne do życia i rozwoju. Nie musimy wykonywać żadnego wysiłku, aby żyć. Nawet nie musimy oddychać. Nasz rozwój i wzrastanie dzieją się same z siebie, poza czyjąkolwiek wolą, poza jakimkolwiek staraniem czy wysiłkiem. Po narodzinach potrzeba bezpieczeństwa jest nadal realizowana poprzez symbiotyczne dążenie do kontaktu z ciałem matki. Nie tylko w postaci karmienia piersią, lecz także poprzez przytulenie, noszenie na rękach, dotykanie, masowanie, słuchanie jej głosu, bicia serca, oddechu i szukanie swego odbicia w jej rozkochanym spojrzeniu i w wyrazie twarzy. Jeśli matka odpowie w wystarczającym stopniu na te niemowlęce potrzeby, wtedy w umyśle dziecka buduje się fundamentalne poczucie bezpieczeństwa. Jeśli nie, to w dorosłym życiu tego dziecka pojawi się fiksacja na punkcie bycia bezpiecznym, przejawiająca się w dążeniu do trudnych, wikłających, symbiotycznych związków z innymi ludźmi.

Odrzucenie, porzucenie, zdrada, utrata pracy, majątku, utrata domu, społeczne wykluczenie, których przecież możemy doświadczyć w dorosłym życiu, emocjonalnie przenoszą nas do czasu, kiedy dokonała się owa fundamentalna trauma – w postaci wczesnego odrzucenia przez matkę lub jej nieobecności. Wpadamy w emocjonalną regresję. Doświadczamy poczucia ogromnego zagrożenia i lęku – i wyrzekamy się naszej dorosłej wolności i autonomii w imię bezpieczeństwa, które w istocie jest tak zwanym znanym piekłem. W rezultacie trwamy bez końca w toksycznych związkach albo w niszczącej nas pracy czy środowisku. Często nadużywamy się w pracy lub w zdobywaniu – za wszelką cenę – dużych pieniędzy. Wydaje nam się, że nie jesteśmy zdolni do życia bez bliskiej obecności drugiej osoby. Gdy ktoś od nas odchodzi, wykrzykujemy: „Żyć bez ciebie nie mogę, jak mnie opuścisz, to się zabiję!”. To nie jest ekspresja miłości – choć możemy być przekonani, że tak jest. To wyraz skrajnego uwikłania, przywiązania, którego ukrytym powodem jest lęk, jakiego doświadcza porzucone niemowlę.

Ale przecież mamy 30 czy 40 lat…
No właśnie. Patrzymy w lustro i widzimy dorosłego człowieka, mamy dobrą pracę, pieniądze, fajne środowisko znajomych i przyjaciół, a mimo to odczuwamy paniczny lęk, a zarazem nie rozumiemy, co się z nami dzieje. Regresywne emocje popychają nas często do świadomych i podświadomych manipulacji, które mają tego drugiego człowieka zatrzymać. Na przykład: zaczynamy somatycznie chorować, wpadamy w depresję, a czasami podejmujemy nawet demonstracyjne próby samobójcze. Czujemy się jakby odarci ze skóry, nadwrażliwi, przeczuleni. Serce i brzuch bolą nieustannie. Nie możemy spać. Łzy same płyną…

Jaki jest ratunek?
Deficytu symbiotycznego związku z troskliwą i kochającą matką – zwanego traumą symbiotyczną – nie daje się zaspokoić w dorosłym życiu. To przecież niemożliwe, żeby ktokolwiek dorosłego człowieka nosił na rękach, karmił, głaskał, kołysał i patrzył na niego z nieustannym zachwytem, umacniając go w naiwnym dziecięcym przekonaniu, że tak będzie zawsze. Jeśli nieświadomi swojej symbiotycznej traumy będziemy jako dorośli dążyć za wszelką cenę do takiej niemożliwej sytuacji, to nieuchronnie uwikłamy się w toksyczne, rozczarowujące i bolesne związki, w których nasza naiwna nadzieja będzie umierać ostatnia. Wszystko to sprawia, że żyjemy w nieustannym kortyzolowym stresie, co z czasem powoduje serię negatywnych i niebezpiecznych procesów w naszym organizmie i dramatycznie obniża sprawność naszego układu odpornościowego. A to może prowadzić do poważnych schorzeń fizycznych, a także do wypalenia i depresji.

Nic się nie da zrobić?
Da się. Przede wszystkim możemy przeanalizować nasze wczesne dzieciństwo, dopytać rodziców i rodzeństwo, by rozstrzygnąć, czy nosimy w sobie taką traumę. Potem możemy też odżałować i odpłakać, że nie mieliśmy dzieciństwa jak z bajki, ale bardziej jak z thrillera. Trudno, tak się stało i z pewnością były ku temu istotne powody zaszyte w biografiach naszych rodziców i historii naszego systemu rodzinnego. Następnie możemy zmitygować nasze symbiotyczne reakcje i uczucia dzięki zaopiekowaniu się samemu naszym wewnętrznym straumatyzowanym niemowlęciem. To pomoże nam urealnić się jako dorosły, dorosła. Wystarczy poduszka czy jakiś pluszak albo nasze zdjęcie z tamtego czasu, by czule i spokojnie opowiadać naszemu wewnętrznemu niemowlęciu o sobie dorosłym, dorosłej: „Jestem twoją dorosłą kontynuacją, umiem zadbać o siebie i o ciebie, wiele potrafię i wiele osiągnąłem. Wiele razy poradziłem sobie w trudnych sytuacjach. Czas twojego lęku i cierpienia już minął. To, co czujesz teraz, to tylko wspomnienie”. Na ogół jednak uleczenie traumy symbiotycznej może wymagać fachowego wsparcia w postaci psychoterapii.

Druga z kluczowych dla naszego zdrowia potrzeb, o której wspominałeś, to potrzeba przyjemności. Wydaje się, że nic prostszego niż ją zaspokoić, zwłaszcza gdy jesteśmy już dorośli.
Po freudowsku można to nazwać niedoborem zaspokojenia potrzeb „oralnych”. Jeśli z jakiegoś powodu naszym udziałem w wieku od roku do trzech lat był brak czułości, troski, zabawy, pieszczot i dobrego jedzenia, to jako dorośli ludzie obsesyjnie możemy dążyć do przyjemności we wszystkich jej postaciach zmysłowych. A więc dotyku (pieszczot, seksu), dobrego jedzenia (słodyczy, smacznego picia), pięknych widoków, kolorowych, jakby dziecięcych ubrań. Wybierać też będziemy ludzi, którzy są dostawcami tych wszystkich przyjemności. Fiksacja na punkcie przyjemności sprawia, że stajemy się podatni na różne uzależnienia od jedzenia, słodyczy, alkoholu czy seksu. Seks nie jest wtedy drogą do budowania relacji, lecz służy dostarczaniu przyjemności. Podobnie jedzenie nie służy odżywianiu, lecz przyjemności zmysłowej, co grozi otyłością. Dość często jednak niezaspokojona w dzieciństwie potrzeba doznawania przyjemności i czułości może być przez nas wypierana i projektowana, czyli umieszczana w innych. W rezultacie sami nie odczuwamy deficytu przyjemności, ale w zamian – często nieadekwatnie i nadmiarowo – dostrzegamy ją w innych. Wtedy z nadmiernym poświęceniem angażujemy się w działania pomocnicze i charytatywne, co często doprowadza nas do skrajnego wyczerpania i zaniedbania, powodując podatność na infekcje i choroby. Albo organizujemy życie rodzinne i sam dom na wzór lunaparku, wiecznego świętowania.

Mały raj na ziemi dla swojej rodziny?
Kiedy ma się duże pieniądze, można próbować stworzyć taki sztuczny bajkowy świat – czyli marzenie małego dziecka, któremu brakowało przyjemności. Wielu ludzi potrafi zajechać się pracą, a nawet łamać prawo, aby zdobyć środki na stworzenie sobie takiego raju. Niestety, podobnie jak niedobór symbiotycznego bezpieczeństwa, tak i niedobór przyjemności nie daje się nasycić w dorosłym życiu.

Ale przecież mamy pieniądze, wolność robienia tego, co chcemy.
Niestety, tej potrzeby nie zaspokoimy w ten sposób. Nikt nie będzie cały czas dopieszczał dorosłej osoby, patrzył na nią tylko z zachwytem i był wyłącznie źródłem przyjemności, jakim dla niemowlęcia są rodzice. Ale nawet gdyby ktoś taki się znalazł, to i tak nie dostaniemy tego, czego nie dostaliśmy w odpowiednim okresie rozwojowym naszego dzieciństwa. Powód jest prosty: bo nie jesteśmy dziećmi. Czyli nie ta pora, nie ten dawca i nie ten odbiorca. Dlatego w dorosłym życiu potrzeby tej nie da się nasycić.

A potrzeba bycia ważnym? Możemy chyba zaspokoić ją jako dorośli. Na pewno wielu z nas o to zabiega.
Niestety, także nie. Co więcej, niezaspokojona potrzeba uznania, popularności, wpływu powoduje w dorosłym życiu nadmiar narcyzmu. Każde dziecko powinno doświadczyć adekwatnego odzwierciedlania swoich zalet, mocnych i słabych stron w oczach i sercach bliskich mu, kochających ludzi. Dziecko potrzebuje dowiedzieć się od wiarygodnych dorosłych, jaki ma potencjał, jakie są jego zalety i talenty; a z drugiej strony – jakie ma słabe strony, nad którymi warto popracować. Często jednak rodzice, którzy sami mają niezaspokojone swoje potrzeby narcystyczne, przenoszą te deficyty na swoje relacje z dziećmi, a wtedy albo je nadmiernie chwalą, albo nadmiernie krytykują. Zbudowanie adekwatnego poczucia wartości i kompetencji jest w tej sytuacji niezmiernie trudne. Często przez całe życie – kosztem naszego zdrowia – gonimy za poczuciem uznania, szacunku i ważności i nigdy nie jesteśmy ich do końca pewni. Nawet gdy kompensujemy tę niepewność perfekcjonizmem i pracoholizmem.

To brzmi jak wyrok: te deficyty zawsze z nami będą!
Jedynym lekarstwem jest zaakceptować to, że się je ma. Że mamy emocjonalne blizny, a nawet rany po odrzuceniu, lekceważeniu i upokorzeniu, jakie były naszym udziałem. Trzeba pogodzić się z tym, że z tego powodu w sytuacjach, które będą podobne do tych, jakich doświadczyliśmy w dzieciństwie, poczujemy ból, rozpacz i lęk o wiele większe niż ci, którzy takich zranień z domu rodzinnego nie wynieśli. Dlatego musimy się nauczyć tego, by nie pozwalać tej zranionej dziewczynce czy zranionemu chłopcu, których nosimy w swoim obolałym sercu, kierować naszym dorosłym życiem i naszymi decyzjami. Plus musimy zdać sobie sprawę z tego, że nasi życiowi partnerzy nie są lepszą wersją naszych rodziców, że są zwykłymi ludźmi, często obciążonymi takimi samymi niedoborami jak my.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze