1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Nie ma dobrych narkotyków – mówi psychoterapeuta, Robert Rutkowski w rozmowie o uzależnieniach

Nie ma dobrych narkotyków – mówi psychoterapeuta, Robert Rutkowski w rozmowie o uzależnieniach

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
Narkotyki zawsze miały swoich obrońców, którzy szukali w nich drzwi do nadświadomości. Dziś także leki, które powstały na ich bazie, bywają nadużywane pod płaszczykiem, że „zapisał mi je lekarz”. Jak to wpływa na związki, zwłaszcza te najbliższe – wyjaśnia specjalista terapii uzależnień Robert Rutkowski

Nie ma dobrych narkotyków

Skoro pracuję, zarabiam i odnoszę sukces, to oznacza, że narkotyki mi nie szkodzą. Kontroluję sytuację. Często można usłyszeć te słowa od ludzi, którzy mają pieniądze, by je kupić. Czy to może być prawda?
Sztandarowym przykładem pokazującym całą tę ułudę, tę fikcję niby nieszkodliwych, a nawet dobroczynnych i luksusowych środków zmieniających świadomość, jest kokaina. Dodam – bardzo rozpowszechniona w pewnych kręgach. Chociaż jest droga, nie daje tego, co obiecuje, za to zabiera to, co najważniejsze. Mogli się o tym przekonać ci, którzy mieli do czynienia z tą substancją, a także ci, którzy poznali tych, którzy jej łakną. Wszyscy oni mogli naocznie stwierdzić, że obietnice, jakie ten narkotyk składa, to kosztowna mistyfikacja.

Czyli jednak zawsze szkodzi?
Ci, którzy twierdzą, że im nie szkodzi, takim mówieniem dowodzą, że na skutek jej zażywania mają uszkodzony mózg. Kokaina negatywnie oddziałuje na korę przedczołową, odpowiedzialną właśnie za percepcję i funkcje poznawcze. Osoba, którą ją zażywa, ogranicza sobie zdolność widzenia, poznawania i oceniania rzeczywistości. Powiem jeszcze raz, aby to wybrzmiało: używanie jakichkolwiek substancji psychoaktywnych i twierdzenie, że one nie mają negatywnych skutków, dowodzi albo braku świadomości i wiedzy, albo już uszkodzenia mózgu na poziomie neurobiologicznym.

Zobacz też: Uzależnienie – ucieczka od siebie czy od świata?

Mocno powiedziane!
Mówię o najbardziej eleganckim narkotyku i mówię to wprost. Cała ta mistyfikacja, czego to niby nam nie daje, jest wielkim oszustwem. Zacznę od tego, że kokaina działa tylko przez... pięć minut. Tylko tyle daje ekscytującego podniecenia. Potem już to, co się odczuwa, jest tylko pobudzeniem na takim najniższym biologicznym poziomie. Popularność tego narkotyku pokazuje, jak łatwo ludźmi manipulować. Wmawiać rzeczy, które nie mają miejsca, a w które tak chcemy wierzyć, że zaprzeczamy własnym zmysłom i odczuciom. Początkowo więc sami siebie oszukujemy, że te substancje dają nam coś więcej, niż dają, a potem już – tak jak mówiłem – uszkadzają na poziomie neurobiologicznym mózg. I już tego, że ulegamy kłamstwu, nie widzimy. Nie wierzymy także tym, którzy nam o tym mówią, że znaleźliśmy się w piekle iluzji magii i ściemy. Co więcej, nie widzimy też tego, że wciągamy do niego naszych najbliższych. Nie słuchamy tych, którzy mówią, że nie jesteśmy poczytalni, choć pozornie sobie ze wszystkim radzimy.

O zakłamanej naturze narkotyków przekonali się także wielcy twórcy, którzy ich spróbowali, szukając inspiracji i niezwykłych przeżyć. Aby potwierdzić swoje słowa, posłużę się cytatem z książki „Narkotyki i niemyte dusze” Stanisława Ignacego Witkiewicza: „Kokaina jest jak kochanka, która wszystko obiecuje, a nic nie daje”.

Uzależnienie od narkotyków zmienia zachowanie i związki

Narkotyki zakłócają więc nasze funkcje poznawcze, realną ocenę rzeczywistości. A jak wpływają na to, co łączy nas z ludźmi, na miłość, na nasze związki?
Psychostymulanty szkodzą systemowi nerwowemu. A tam, gdzie jest zniszczony układ nerwowy, jest zniszczona empatia. Kora przedczołowa uszkodzona przez narkotyki upośledza funkcje związane ze współodczuwaniem. Człowiek, który je zażywa, na poziomie organicznym z wolna zamienia się w psychopatę. Na szczęście to jest proces odwracalny, kiedy więc odstawimy narkotyki, empatia może powrócić, pod warunkiem jednak radykalnego pożegnania. Wymaga to czasu.

Jak te złe zmiany wywołane przez narkotyki widać w zachowaniu człowieka?
Przede wszystkim widać je bardzo szybko w nerwowości. Kampania przeciw przemocy mówiła, że wystarczy, by zupa była za słona, aby doszło do agresji. Podkreślała, że dla agresora każdy pretekst jest dobry, by się wyżyć. Kampania nie mówiła jednak, dlaczego tak jest. Osoby uzależnione chcą tylko jednego – kolejnej dawki, a więc wszystko, co je oddziela od tej substancji, wkurza, bo stoi im na drodze. Dlatego kokainiści są mistrzami w dekonstruowaniu swoich relacji. Bardzo szybko czułość, jaką okazywali bliskim osobom, zostaje zastąpiona przez ataki. Kokaina rodzi wręcz zwierzęcą agresję, bo taki jest skutek jej zażywania.

A co z seksem? Narkotyki często są kojarzone z aktywizacją seksualną i superorgazmami?
Praktyka mówi coś odwrotnego. Moi pacjenci, którzy mieli do czynienia z kokainą, twierdzili, że ona wręcz utrudnia spełnienie seksualne. Powoduje techniczne i prymitywne podniecenie, za którym nie kryje się zmysłowość. To tylko bilet do kopulacji, która budzi ogromne rozczarowanie. Ludzie spodziewają się wyjątkowo silnych doznań seksualnych, wręcz orgiastycznych przeżyć, a dostają tylko zwierzęce podniecenie bez odczuwania specjalnej przyjemności. Wściekłość, która później ich dopada, wynika często właśnie z braku pełnego głębokiego spełnienia. Bo nawet gdy ejakulacja jest, nie pojawia się jako intensywne doznanie. Szczególnie mężczyznom nie dostarcza poczucia spełnienia.

Popularna jest także dziś amfetamina.
Powiem wprost tym, którzy się oszukują, że jest inaczej – amfetamina to tylko teoretyczne energetyczne turbodoładowanie dla naszych neuronów. Tak chcieliby to traktować ludzie leniwi. Niestety, amfetamina działa jak efekt nitro, czyli turbo booster w starym dieslu. Niby mamy mieć siłę i moc do intensywnego działania, niby możemy nie spać, ale w praktyce dostajemy dziury w mózgu, uszkodzenie serca, niemoc twórczą i impotencję seksualną, przez co lądujemy na egzystencjalnym złomowisku.

Leki i marihuana to też narkotyki

Czy dziś leki nie zastępują narkotyków? Mają pomóc się od nich uwolnić, ale zamiast tego stają się kolejnym uzależnieniem. Liczba lekomanów wciąż wzrasta.
Jeśli chodzi o recepty na środki zmieniające świadomość, sytuacja jest katastrofalna. Łatwo je zdobyć, i to w każdej ilości. Handel receptami kwitnie, znam nastolatka, który się tym zajmuje. No to wyobraźmy sobie skalę tego problemu! Co więcej, lekarze także zbyt łatwo wypisują recepty, bo z braku czasu na diagnozę wychodzą naprzeciw oczekiwaniom pacjentów. Gdy przychodzi do ich gabinetu osoba uzależniona od narkotyków czy od alkoholu i opowie im o swoich objawach, zdarza się, że zapiszą mu leki nasenne czy przeciwlękowe, zamiast skierować na terapię uzależnień.

A taki pacjent zaczyna stosować leki jak narkotyki – nie w celach terapeutycznych, tylko żeby w „legalny” sposób osiągnąć ten pożądany stan, czyli zmienić świadomość?
Tak się zdarza. Chciałbym jednak podkreślić, że oczywiście – kiedy diagnoza jest dobrze postawiona i leki właściwie dobrane – farmakoterapia może pomóc. Tabletki korygują wówczas procesy neurohormonalne i umożliwiają człowiekowi prawidłowe funkcjonowanie. Niestety, praktyka uczy, że często sytuacja wygląda inaczej i człowiek uzależnia się od leków.

Jakie są konsekwencje dla związku, gdy nadużywa się leków?

Lekomani są aseksualni, odcięci od uczuć, skupieni na sobie. Co gorsza, nie rozwiązują swojego problemu, bo te leki ich nie mogą wyleczyć. Biorą je po to, aby odciąć się od tego, co czują, co jest źródłem ich cierpienia, aby doznać ulgi. Biorąc w ten sposób leki, nie uczą się radzić sobie z emocjami, pokonywać problemy, tylko przed nimi uciekają. Tak rodzi się uzależnienie.

Przerażające są doniesienia o nowym leku, który zamienia ludzi w zombie, czyli fentanylu.
To opiat o bardzo dużym potencjale uzależnieniowym. Fentanyl jest lekiem będącym pochodną heroiny, ale dużo od niej silniejszym. To, co dzieje się dziś w Stanach Zjednoczonych, czyli tzw. kryzys opiatowy, wynika z chciwości koncernów farmaceutycznych, które od lat 70. XX wieku zwiększały produkcję oraz środki na promocję i marketing leków na bazie narkotyków. Fentanyl trafił już na te utarte szlaki psychiatrów, którzy tylko wystawiają recepty, bo mają na pacjenta pięć minut. To efekt pogłębiającego się od lat 50 lat nawyku społecznego stosowania leków zamiast pracy nad sobą i rozwoju wewnętrznego.

Fentanyl w tej chwili produkowany jest także nielegalnie, a więc zalany jest nim również czarny rynek. W rezultacie, z tego, co słyszałem, w ciągu ostatnich kilku lat z powodu przedawkowania fentanylu zmarło milion Amerykanów.

Tak bardzo pragniemy chemicznego szczęścia?
Tak bardzo pragniemy szczęścia, że zaczynamy brać substancje, które pozbawiają nas zdolności do odczuwania, czyli właśnie do bycia szczęśliwymi. Miłość przestaje być nam potrzebna. Nie umiemy jej już dawać, bo mamy wyłączoną empatię. Ale także nie potrzebujemy jej dostawać, skoro nic nie czujemy. Powoli więc zamieniamy się w emocjonalne zombie – czyli ludzi bez wyższych potrzeb, do których należy też miłość. Nie potrzebujemy wtedy bliskości, ekspresji emocjonalnej. A kiedy zanika potrzeba odczuwania bliskości, nie ma motywacji do pracy nad sobą.

Zobacz też: Uzależnienie – nałogowiec ucieka od samego siebie

No i koło się zamyka.
Dopóki osoba uzależniona od narkotyków czy alkoholu nie trafi do dobrego lekarza psychiatry czy do terapeuty, który zna swoją pracę – jest zagrożona uzależnieniem krzyżowym. Może ono, i często tak się dzieje, prowadzić do śmierci na skutek przedawkowania czy samobójstwa. Może prowadzić do więzienia, gdyż czyny, jakich dopuszczamy się po mieszance narkotyków i alkoholu, są opisane w Kodeksie karnym.

A co z marihuaną? Jest stosowana w terapii nowotworowej i przeciwbólowej, co wykorzystują osoby, które twierdzą, że z tego powodu nie może szkodzić.
Marihuana zawiera tetrahydrokannabinol, który jest bardzo silnym środkiem neurotoksycznym. Ma podobne spektrum działania do alkoholu i do benzodiazepin. To substancja o działaniu antylękowym. Na początku może dawać wyciszenie, poprawiać humor, relaksować. Niestety, osoby, które palą przez lata marihuanę, demolują swój imperatyw twórczy. Człowieka, który pali marihuanę, dopada zespół demotywacyjny – przestaje mu się cokolwiek chcieć. Chodzić do pracy, uczyć się… nawet uprawiać seks, bo marihuana dekonstruuje wszystkie potrzeby, także seksualne.

Czyli z dymem puszczamy także nasze związki?
Tak, bo nie pracujemy, nie chce nam się nic robić i nawet nie ma ochoty na seks. Co gorsza, alkoholicy którym zabroniono pić, często – na swoją zgubę – sięgają po marihuanę. Zaczynają palić nałogowo, licząc na to, że to nie szkodzi. Tymczasem tzw. zioło niszczy człowieka tak samo skutecznie, choć nie dzieje się to w tak dramatyczny sposób.

Robert Rutkowski – psychoterapeuta, pedagog, trener umiejętności psychologicznych. Prowadzi prywatny Gabinet Psychoterapii i Rozwoju Osobistego w Warszawie, specjalizuje się w leczeniu uzależnień, depresji, nerwic oraz w kryzysach rodzinnych i zarządzaniu stresem, robertrutkowski.pl

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze