1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Filip, czyli Eryk. Rozmowa z odtwórcą głównej roli w filmie „Filip”

Filip, czyli Eryk. Rozmowa z odtwórcą głównej roli w filmie „Filip”

Eryk Kulm jr zagrał rolę życia w filmie „Filip”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters)
Eryk Kulm jr zagrał rolę życia w filmie „Filip”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters)
Taka rola zdarza się rzadko, ale też rzadko zdarza się taki aktor. Eryk Kulm jr na ekranie genialnie kreśli portret człowieka, który odcina się od wszelkich emocji. W życiu ma odwrotnie: czuje ponad miarę.

Kim jest bohater filmu Michała Kwiecińskiego?
Chłopakiem, któremu wojna rujnuje życie, a który mimo to próbuje przetrwać i czerpać z tego życia tyle, ile się da. Są
lata 40., Niemcy, a konkretnie Frankfurt. Druga wojna światowa trwa, Filip jest Żydem udającym Francuza i pracującym jako kelner w ekskluzywnym hotelu. To dość dziwna normalność, zgodzę się, ale on jest młody i chce korzystać z życia. Jego dodatkowym napędem jest próba zemsty na narodzie niemieckim za to, czego od niego doświadczył.

To też dość dziwna zemsta…
Filip wykorzystuje kobiety, Niemki, żony żołnierzy przebywających na froncie wschodnim. Sypia z nimi, jednocześnie je poniżając. On nie jest typem bohatera heroicznego, który poświęca się w służbie narodowi. Nie chce z bronią w ręku walczyć przeciwko okupantowi, po prostu próbuje przeżyć.

Nazwałbyś go konformistą?
To nie konformizm, a instynkt. To tak jak w sytuacji silnego stresu: walczysz albo uciekasz. On wybrał ucieczkę. Z jednej strony warunki bytowe Filipa wydają się bardzo komfortowe, z drugiej on przecież żyje we wrogim kraju. Gdyby wyszło na jaw, że jako polski Żyd uciekł z getta, zostałby rozstrzelany.
Sądzę, że nazwałbym go jednak buntownikiem. Filip buntuje się przeciwko temu, do czego zmusza go rzeczywistość. Nie jest żołnierzem, nie jest aktywistą czy członkiem ruchu oporu, a jednak w jakiś sposób stawia opór. Choćby poprzez to, że żyje.

Ta próba korzystania z życia i jego – nazwijmy ją hedonistyczna – zemsta jako napęd wystarczają jednak na krótko.
Filip skupia się na teraźniejszości, by nie myśleć o przeszłości. Odcina się od traumy: śmierci rodziny i ukochanej kobiety, zamraża swoje emocje. Ale rzeczywistość ciągle mu o tamtych wydarzeniach przypomina.

Jednym z elementów tak zwanego syndromu ocalonego jest silne poczucie winy z powodu tego, że inni zginęli, a Ty przeżyłeś. Filipa uratowała głupia rzecz, błahostka.
Z Anią Skorupą, coachem aktorstwa, z którą pracowałem, rozmawialiśmy dużo o tym, co jest jego drive’em, co nim kieruje. Uznaliśmy, że w dużej mierze jest to właśnie poczucie winy. Filip miał szczęście. Wychodzi cało z sytuacji, w których inni tracą życie. I, nie do końca świadomie, bezczelnie to wykorzystuje. Z jednej strony chce przeżyć, a z drugiej – cały czas igra z życiem. Myślę, że jest to właśnie reakcja na traumę, przejaw jego depresji. Fizycznie jest energicznym, młodym, wysportowanym chłopakiem, mentalnie – wrakiem człowieka.

Wyczerpujące, nocne treningi, podczas których spływa potem, są jedynymi momentami, kiedy pozwala sobie na przeżywanie jakichkolwiek emocji. Za dnia nosi zbroję, co też świetnie oddajesz usztywnionym ciałem, wręcz mechanicznymi ruchami…
Filip stworzył swoje alter ego, rodzaj płaszcza, który wkłada, wychodząc do ludzi. Jego ruchy są wystudiowane, bo to jest poza.
W filmie widzimy tylko jedną scenę sprzed wydarzeń we Frankfurcie, z jego dawnego życia – staraliśmy się pokazać w niej, jaki był wcześniej i w kogo się potem zmienił. Myślę, że chcemy śledzić jego losy właśnie dlatego, że wiemy, jaki jest background tej historii.

A Ty polubiłeś Filipa?
Bardzo go polubiłem. Choć co to znaczy, że kogoś się lubi? Że ma się wybór. Wyobraźmy sobie, że spotykamy kogoś po raz pierwszy i on się na nas wydziera na ulicy. Myślimy: Co za koleś!, ale kiedy 20 minut później od jego przyjaciółki dowiadujemy się, że stracił właśnie w wypadku całą rodzinę, zmieniamy zdanie. Już nie możemy powiedzieć, że go nie lubimy.

Kiedy pojawia się współczucie, zaczynamy być bardziej ciekawi całej opowieści o człowieku; tego, co nim kieruje, dlaczego tak się zachował. Tymczasem my lubimy szybko kategoryzować ludzi, wrzucać ich do konkretnych worków „lubię”, „nie lubię”, „fajny”, „niefajny”. Nie mamy czasu, żeby zagłębiać się w historię każdej napotkanej osoby, ale musimy zdawać sobie sprawę, że nasze oceny są w związku z tym powierzchowne.

Lubię Filipa, bo jest superodważny, przeżył koszmar, jest w trudnej sytuacji, ale się nie poddaje.

Jak sądzisz, co dzieje się z nim dalej, po ostatniej scenie?
Trochę o tym rozmawialiśmy z Michałem. Wyobrażaliśmy sobie, że staje się już pełnokrwistym mścicielem.

Eryk Kulm jr: „Chciałbym, żebyśmy w końcu wszyscy zrozumieli, że jesteśmy w tym razem. Nie ma: my, oni, jest: wszyscy razem. Warto się przytulać”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters) Eryk Kulm jr: „Chciałbym, żebyśmy w końcu wszyscy zrozumieli, że jesteśmy w tym razem. Nie ma: my, oni, jest: wszyscy razem. Warto się przytulać”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters)

Twoi rodzice, tak jak rodzice Filipa, nie żyją. Odeszli w odstępie kilku lat. Czy takie doświadczenie sprawia, że człowiek czuje się bardziej odpowiedzialny za siebie czy może bardziej osamotniony?
Myślę, że i jedno, i drugie.

Niedawno pisałeś na Instagramie, że podczas pobytu w pewnym ośrodku medytacyjnym zdałeś sobie sprawę z tego, jak długo tłumiłeś swoje uczucia, jak nie pozwalałeś dotrzeć do siebie prawdziwemu stanowi swojej duszy. To też opowieść o wielu z nas… Często zamrażamy w sobie pewne stany, bo uważamy, że nie jest to dobry moment, by rozpaść się na kawałki. Tylko że to tych stanów nie niweluje.
I na przykład zaczynają nam wypadać włosy… Tłumienie emocji jest podstawowym problemem naszej kultury, a jak jesteś facetem, to już level hard.

Nadal jest z tym tak ciężko?
Zmienia się o tyle, że mamy już dobrze funkcjonującą psychoterapię. Czasem z niej korzystamy i słyszymy, jak ktoś nam mówi: „To OK, że tak czujesz”. A jednak przez 12 lat szkoły, czyli od pierwszej klasy podstawówki aż do matury, jesteśmy wtłaczani w ramy, w których liczy się głównie posłuszeństwo. Ja na przykład mam tak, że bardzo empatyzuję ze światem i nie potrafię sobie dać rady z niektórymi rzeczami, które się w nim dzieją. Z poziomem ludzkiego okrucieństwa, z reżimami, z bezmyślnością. No i teraz pytanie: co robisz, kiedy sobie z czymś nie radzisz?

Co Ty robisz?
Bardzo dużo ćwiczę. Staram się akceptować i obserwować emocje, które do mnie przychodzą. Nie uciekam od nich, nie wartościuję ich na pozytywne i negatywne. Zdaję sobie sprawę, że w życie wpisane jest cierpienie. Koniec, kropka. Nasi najbliżsi kiedyś umrą, my też. Zamiast jednak przytulić, zaakceptować to, że ostatecznie odejdziemy, wolimy gonić za kasą. Wydaje nam się, że w ten sposób unikniemy śmierci. Ludzie nie boją się bogactwa, tylko tego, że kiedy będą bogaci, to nie będą mieli co robić i że na samym końcu tej pogoni jest tylko to, co mamy teraz, i to się nigdy nie zmieni. Stworzyliśmy sobie iluzje wielkich celów, podczas gdy życie jest dokładnie poza nimi.

Czyli gdzie?
Tu i teraz. Zawsze tak będzie. Dlatego uczę się doceniać to, co mam, w jakim jestem momencie, jakich mam przyjaciół. Ale wiem też, że świat to nie film Disneya.

Jesteś z tym pogodzony? Czy czasem Cię to jeszcze wkurza?
Różnie. Staram się akceptować coraz więcej rzeczy, chociaż przyznam, że nie jest to łatwe. Szczerość przychodzi nam jakoś trudniej, dużo jest obłudy – i widzę ją też w sobie, może to konformizm, o którym mówiłaś. Chciałbym, żebyśmy w końcu wszyscy zrozumieli, że jesteśmy w tym razem. Nie ma: my, oni, jest: wszyscy razem. Warto się przytulać.
Wkurzam się też na siebie, na cechy, których już w sobie nie chcę, i codziennie staram się z nimi walczyć. Niedawno przechodziłem przez etap pod tytułem „zmarnowałem sporą część mojego życia”.

Na co ją zmarnowałeś?
Na różne idiotyzmy. Ale myślę, że gdyby nie tamto, to nie miałbym tego, co jest teraz.

Czyli roli życia. Tak się mówi o Twojej kreacji w filmie „Filip”. W grudniu dostałeś za nią Nagrodę Zbyszka Cybulskiego. Trochę musiałeś poczekać na taką szansę. Najpierw, zdaje się, miałeś być muzykiem.
Tak, miałem być pianistą. Szybko się jednak okazało, że moją drogą jest aktorstwo. Ale z muzyką mam cały czas kontakt, ciągle coś tworzę, powoli robię się gotowy, żeby wypuścić pojedyncze utwory. Od zawsze dużo pisałem, najpierw wiersze, potem prozę, chociaż to jeszcze długa droga. Jest dużo rzeczy, które chciałbym robić. Ostatecznie myślę, że w wieku 32 lat mam przed sobą tę drugą, fajniejszą część życia.

Kim jest więc Eryk?
Chłopakiem, który czasem zbyt dużo przeżywa, i przeszkadza mu to w życiu. Chłopakiem, który musi cały czas czuć ogień, we wszystkim, co robi. Który ma apetyt na działanie, na nieustanny rozwój, też na arenie międzynarodowej. Często zastanawiam się, dlaczego nam, Polakom, tak ciężko to przychodzi…

Uważasz, że nie wykorzystujemy swojego potencjału?
Lubię w nas to, że jesteśmy prawdziwi, że nie uśmiechamy się nieszczerze, poklepując siebie nawzajem po plecach, ale tak, uważam, że jesteśmy krajem, który w pełni nie wykorzystuje swojego potencjału. Kocham Polskę i mam ogromny szacunek do naszej historii, ale denerwuje mnie, że tak bardzo nie potrafimy w sukces. Własnego się boimy, a sukces innych nas nie napędza, tylko zatrzymuje. Chociaż bardzo dużo się zmienia w myśleniu, wstajemy mentalnie. To dla mnie bardzo piękne i wzruszające, że w końcu zaczynamy dźwigać nasz narodowy potencjał. I dlatego tak strasznie się wkurzam w pracy, kiedy widzę, że jest on marnowany. Nie umiem udawać, że jest wszystko dobrze, jak nie jest.

Ale to bardzo dobra cecha!
Może i dobra, tylko przez nią dostaję łatkę trudnego. Nie chodzi o to, że nie chcę, żeby było miło, czy uważam siebie za Bóg wie kogo. Absolutnie nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, bo spotykam w tej branży wielu wspaniałych ludzi. Jestem optymistą, więc ciągle wierzę, że coś się zmieni, poprawi. Nie chcę wiecznie patrzeć na Polskę z przymrużeniem oka. Jestem tu, nigdzie się stąd nie wybieram, ale zamierzam głośno wyrażać swoje zdanie. Uważam, że jeżeli aktor spędza na planie 12 godzin i ma dać z siebie swoją najwrażliwszą część, to muszą być spełnione odpowiednie do tego warunki. Jest wielka poprawa, poziom kinematografii w Polsce szybuje w zawrotnym tempie. Nasze produkcje stają w jednym rzędzie z produkcjami zagranicznymi, bez większego zdziwienia z naszej czy ich strony. Zaczyna powstawać chociażby kino gatunkowe. Pojawiają się piękni, nowi, zdolni reżyserzy i operatorzy, odarci z tej częstej u nas szarzyzny, niosący nowy kolor.

Eryk Kulm jr: „Długo byłem niewolnikiem ocen innych. Potrafiłem lubić siebie tylko dlatego, że ktoś mnie lubił. Byłem tak nastawiony na komfort innych, że zapominałem o własnym”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters) Eryk Kulm jr: „Długo byłem niewolnikiem ocen innych. Potrafiłem lubić siebie tylko dlatego, że ktoś mnie lubił. Byłem tak nastawiony na komfort innych, że zapominałem o własnym”. (Fot. Szymon Szcześniak/Visual Crafters)

Normą staje się też praca z coachem aktorskim czy koordynatorem intymności. Wspomniana Ania Skorupa czy Kasia Szustow, z którymi pracowałeś przy „Filipie”, opowiadały o tym na łamach „Zwierciadła”. Jak Ty wspominasz to doświadczenie?
Chyba nie wyobrażam już sobie pracować nad rolą bez Ani. Na przykład w „Filipie” mówię w trzech językach: polskim, francuskim i niemieckim, przy czym niemieckiego wcześniej w ogóle nie znałem, a trudno jest przekazywać emocje w języku, który jest ci obcy. Dzięki Ani to się udało. Generalnie praca z coachem aktorskim pozwala szybciej, łatwiej i głębiej wejść w daną postać. Na poziomie świadomym i podświadomym.

Słyszałam kilka Twoich wypowiedzi na temat obecności na planie koordynatora intymności. Mówiłeś, że to duży komfort dla aktora, a zwłaszcza dla aktorki.
Zupełną nowością dla mnie, a jednocześnie czymś świetnym, były ćwiczenia oswajania się z dotykiem czy określania swoich granic. Na planach byłem świadkiem bardzo różnych sytuacji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Pamiętam sceny intymne, w których czułem, że to ja muszę zadbać o komfort mojej partnerki, bo nikt inny tego nie robi. Cieszę się, że teraz są osoby, które to koordynują i mówią: „ma być jak najmniejsza liczba osób z ekipy na planie, ma być szlafrok, by się okryć po scenie, ma być choreografia” – tego typu kwestie.

Dla mnie jest oczywiste, że wszyscy, nie tylko na planie, ale i w życiu, jesteśmy równi i powinniśmy okazywać sobie szacunek. Zdaję sobie sprawę, że świat do tej pory nie zawsze dbał o to, by kobiety czuły, że mają takie same prawa jak mężczyźni. To się na szczęście zmienia. Czasem idzie to jednak w kierunku przesady, na zasadzie „faceci są do niczego, damy sobie radę bez nich”. No więc nie damy sobie rady. Ani bez mężczyzn, ani bez kobiet. Dlatego proponuję, żebyśmy po prostu wszyscy się przytulili i powiedzieli: „Dobra, mam większe mięśnie, ale nie powinno być to czynnikiem decydującym o tym, że mam więcej zarabiać czy zajmować wyższe stanowiska”. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żebym miał kiedyś nie przepuścić kobiety w drzwiach.

To kwestia wychowania?
Nie, po prostu uważam, że to miłe. Choć wiem, że jest bardzo cienka granica między okazywaniem szacunku, miłym gestem a traktowaniem kobiet protekcjonalnie. Od małego ćwiczyłem sztuki walki, ale nie mam w sobie trybu agresora, samca alfa. Nigdy nie uważałem, że siłą można coś zyskać czy przeforsować. Nigdy poprzez siłę nie dominowałem w otoczeniu.

Dorastałeś w artystycznym domu, tata był muzykiem, mama – malarką.
Wszystko, co we mnie dobre, wyniosłem z domu, wszystko, co złe, to już moja zasługa… Trochę żartuję, ale na pewno wyniosłem z domu wrażliwość i coś w rodzaju buntu, zgody na niezgodę. Jest jedna rzecz, nad którą musiałem nieźle popracować w dorosłym życiu. Długo byłem niewolnikiem ocen innych. Potrafiłem lubić siebie tylko dlatego, że ktoś mnie lubił. Byłem tak nastawiony na komfort innych, że zapominałem o własnym.

Kiedy to sobie uświadomiłeś?
Już jakiś czas temu. Dużo szukam siebie, także w ekstremalnych warunkach. Na przykład podczas wyjazdu na Bali dałem się zamknąć w ciemności na pięć dni w centrum medytacyjnym. Totalna deprywacja sensoryczna. Dostarczano mi jedynie jedzenie. Przez 16 godzin dziennie siedziałem i myślałem. Więcej czułem, także emocjonalnie.

Brzmi jak tortura.
Dla jednych tortura, dla innych konfitura. Ale już tak całkiem na serio, bardzo wiele z tego doświadczenia wyniosłem. Chyba wtedy pierwszy raz naprawdę głośno usłyszałem siebie. Znalazłem wyjście z sytuacji, o których myślałem, że nie ma z nich wyjścia. Zamknąłem też pewien etap życia. Przytuliłem swoje wewnętrzne dziecko, dosłownie i w przenośni. Od tego momentu z pełną świadomością mogę powiedzieć, że siebie kocham. Naprawdę.

Pytałam o to, co będzie dalej z Filipem. A co będzie dalej z Erykiem?
Mam parę planów, przygotowuję się do dużego filmu w 2024 roku. Mam nadzieję, że „Filip” pojeździ trochę po świecie, bo chciałbym pojeździć razem z nim. Nie chcę wyjeżdżać z Polski, ale chciałbym grać również poza Polską. Dostać za rolę 15 milionów dolarów? Czemu nie!

Eryk Kulm jr, aktor filmowy, teatralny i telewizyjny. W 2016 roku ukończył wydział aktorski Akademii Teatralnej w Warszawie. Występował na deskach warszawskich teatrów: Dramatycznego, Capitol, Kwadrat oraz Studio. Zagrałw filmach „Kamienie na szaniec” czy „Mowa ptaków”. W marcu zobaczymy go w nagrodzonym Srebrnymi Lwami w Gdyni „Filipie” Michała Kwiecińskiego, a jesienią w „Teściach 2” Kaliny Alabrudzińskiej i serialu „Lipowo. Zmowa milczenia”. Na premierę czeka też polsko-kanadyjska produkcja „Irena’s Vow” („Przysięga Ireny”) Louise Archambault.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze