1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Czuły to ja”. Z Borysem Szycem rozmawiamy nie tylko o roli w serialu „Warszawianka”

„Czuły to ja”. Z Borysem Szycem rozmawiamy nie tylko o roli w serialu „Warszawianka”

Borys Szyc (Fot. Zuzanna Krajewska)
Borys Szyc (Fot. Zuzanna Krajewska)
Czy można przekazać dzieciom wzorce, których samemu się nie miało? Jak przestać jednocześnie wołać o pomoc i odtrącać tych, którzy ją oferują? I kto jest mężczyzną jego życia – mówi, przy okazji długo wyczekiwanej premiery serialu „Warszawianka”, Borys Szyc.

Franciszek Czułkowski, zwany Czułym, główny bohater serialu „Warszawianka”, to dusza towarzystwa, ostry imprezowicz, uwodziciel. Sam przyznajesz: „Czuły to ja”. Ty – w jakim sensie?
Fragment mnie w Czułym na pewno jest. Tym trudniej było mi z nim obcować, bo ta rola to było momentami bolesne spotkanie. A do tego niebezpieczne, zwłaszcza dla kogoś, kto od kilku lat jest trzeźwy i nagle musi odnaleźć się w serialowej rzeczywistości przepełnionej używkami i zdarzeniami, które odpalają w głowie trzeźwej już osoby różne mechanizmy.

Wiem, że od kiedy otwarcie mówisz o własnym doświadczeniu trzeźwienia, wiele osób zwraca się do Ciebie po radę. A gdyby tak inny pijący niegdyś aktor zapytał cię, czy przyjąć taką rolę... Uważasz, że to dobry sposób na przepracowanie swoich traum?
Odpowiedziałbym ulubionym zdaniem wszystkich terapeutów: to zależy. (śmiech) A przede wszystkim podkreśliłbym – co zawsze staram się robić – że nie jestem ekspertem, tylko osobą, która przeżyła to, co przeżyła, i mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu. A moje doświadczenie jest takie, że zagrałem Czułego i przetrwałem. Między innymi dzięki temu, że stworzono mi do tego optymalne warunki. Przede wszystkim pracowałem nad tą rolą pod opieką mojej terapeutki Doroty Woronowicz. Miałem też dużo czasu, żeby zastanowić się razem z moją agentką Martą Barańską, czy w ogóle się na to decydujemy, czy dam radę i jak to ugryźć. No i wiele zawdzięczam Izie Łopuch, producentce, a prywatnie totalnie empatycznej osobie, która zaczęła z nami prowadzić rozmowy na temat udziału w serialu na bardzo wczesnym etapie, jeszcze przed ostateczną wersją scenariusza. Iza przeczuwała, że mogę mieć obawy, i od razu zadeklarowała, że cokolwiek byłoby mi potrzebne, żeby się czuć bezpiecznie na planie, oni mi to zapewnią.

A wracając do Twojego pytania, to tak, w pewnym momencie faktycznie uznałem, że tą rolą można coś przepracować. Że to może być rodzaj psychodramy, tak do tego podszedłem, jednocześnie mając pełną świadomość tego, że podejmuję duże ryzyko. Kręciliśmy „Warszawiankę” długo, w sumie z przerwami praca na planie trwała dziewięć miesięcy i w tym czasie wracały do mnie emocje i sytuacje, które niby miałem poukładane, porozwiązywane, a jednak mnie dotykały. Wróciły nagle alkoholowe sny.

Współczujesz Czułemu?
Na pewno nie chciałbym mieć do czynienia z takim człowiekiem jak on w realu. Zresztą spotykam takich ludzi i przebywanie z nimi na tym etapie mojego życia jest dla mnie trudne do zniesienia. Jest dla mnie jasne, że ten imprezowo-alkoholowy ciąg jest tu skutkiem ubocznym podejścia do życia. Bo przecież sensem życia Czułego nie jest balowanie, tylko nieustanny bunt przeciwko zasadom, systemowi, byciu w jakichś układach. On chciałby być wolny. Co to według niego znaczy, to już osobna kwestia. Czy można być naprawdę wolnym? Dziś dla mnie to jest utopia, ale iks lat temu w tę utopię się wpisywałem i bardzo chciałem żyć w świecie, w którym od nikogo nie zależę, nikomu nic nie zawdzięczam, mimo że – oczywiście – zależałem od wielu osób. Cała ta otoczka wolności miała mi dawać poczucie, że nie jestem za nic odpowiedzialny. Klasyczny Piotruś Pan.

Mnie zadziwia, że wszyscy przyjaciele i bliscy nadal próbują Twojemu bohaterowi pomóc, mimo że on się szarpie, wymyka, udowadnia im, że ich nie potrzebuje.
Poznajemy Czułego w momencie, kiedy jego czar blaknie. Kiedyś był na topie – pisarz, postać nietuzinkowa, każdy chciał się w cieple jego charyzmy i sławy ogrzać. Tymczasem kończy 40 lat i bycie Piotrusiem Panem nie jest już urocze, tylko staje się żałosne. Z drugiej strony... Pomyśl – jakbyś miała takiego przyjaciela, którego znasz od lat, który był supergościem, za którym każdy skoczyłby w ogień, a może jeszcze kiedyś się w nim kochałaś, to co, odpuściłabyś? Spisałabyś go tak po prostu na straty? Inna sprawa, że jego przyjaciele są współuzależnieni, próbują go ratować, bo tak robili od lat, bo tak wyglądały ich relacje, na tym zostały zbudowane.

Dla mnie to również opowieść o braku miłości do siebie. Jest tu dobrze pokazany mechanizm manipulacji ludźmi dookoła. Takie ciągłe wołanie: „Kochajcie mnie, bądźcie ze mną, pomóżcie mi!”. A jednocześnie: „Spierdalajcie, nic od was nie chcę!”. I nie chodzi o wyrachowanie, po prostu jeśli nie kochasz i nie troszczysz się o siebie, skąd masz wiedzieć, jak pokochać kogo innego? Streściłem Ci motywy Czułego, ale też opisałem mechanizm, który przez lata kierował moim własnym życiem. Wołanie o miłość, a jednocześnie nieumiejętność ani jej dania, ani przyjęcia.

Borys Szyc w serialu „Warszawianka” (Fot. materiały prasowe) Borys Szyc w serialu „Warszawianka” (Fot. materiały prasowe)

Widzę, że jest w Tobie jednak sporo empatii dla tej postaci.
Współodczuwam, bo to znam, ale nie mylmy empatii z sympatią. Mam niewiele sympatii do człowieka niebiorącego za swoje decyzje żadnej odpowiedzialności. Zwłaszcza kiedy ten człowiek jest ojcem. Gdy siadałem do scenariusza, nie spodziewałem się, że Czuły ma córkę, to kolejna rzecz, która nas obu łączy.

I w gruncie rzeczy ta rola to jest mój tribute dla mojej córki Soni. Dużo o niej myślałem, kręcąc serial, przypominałem sobie różne sytuacje z naszego życia. Parokrotnie ryczałem na planie, a kiedy oglądałem gotowy materiał po raz pierwszy, było to dla mnie bardzo trudne.

Twoja 19-letnia córka Sonia dopiero co odebrała w Krakowie na festiwalu Mastercard OFF Camera nagrodę za najlepszy debiut aktorski. W filmie „Miało Cię nie być”, który – mam nadzieję – już niedługo będzie miał swoją kinową premierę, zagraliście oboje. Choć podobno to Sonia pierwsza dostała zaproszenie na casting.
Zaczęło się chyba od nagrania, na którym śpiewamy razem piosenkę „Shallow”. Wrzuciliśmy je na social media, ktoś to zobaczył, jakiś czas po tym dostałem telefon z pytaniem, czy Sonia nie przyjechałaby na casting do Warszawy. A że rozmawiałem o tym z producentem, którego znam, padła propozycja, czybym nie pojawił się razem z nią, żeby podrzucać jej tekst – czytać kwestie jej filmowego ojca. Zapytałem Soni, czy miałaby na taką przygodę ochotę, i faktycznie pojawiliśmy się na castingu razem. Po czym oboje dostaliśmy role.

Sonia Cię zaskoczyła?
Totalnie. Nigdy nie mówiła, że chce zostać aktorką. Wiem, że myśli o akademii muzycznej, o wydziale wokalnym. Nie mogłem wiedzieć, jak jej pójdzie, ale jak już trafiliśmy na miejsce i wszystko się zaczęło, byłem w szoku, do jakiego stopnia okazała się profesjonalna. Na castingu, a potem już na planie zobaczyłem, że po prostu umie to robić, umie grać. Celowo nic jej nie mówiłem, w ogóle się nie wtrącałem, no, może kilka razy padły z mojej strony jakieś czysto techniczne wskazówki, mówiłem jej o odległości od kamery, o stawaniu w odpowiednim miejscu. Tylko tyle, wszystko inne zrobiła sama, w porozumieniu z reżyserem, i wyszło pięknie. Jestem z niej bardzo dumny.

Grając ojca i córkę, wykorzystywaliście to, co naprawdę dzieje się w waszej relacji?
Nie graliśmy, żeby było jasne, swojego życia. Filmowa córka z ojcem nie mieli jakiś czas w ogóle ze sobą kontaktu, a ja, chociaż nie byłem z mamą Soni, zawsze starałem się być obecnym ojcem. Wspierałem córkę w różnych decyzjach, chciałem, żeby czuła, jak bardzo mi na niej zależy. A więc nie graliśmy siebie, nie prowadzimy takich rozmów, nie zwracamy się do siebie w taki sposób, jak robimy to w filmie. A jednak coś w nas zarezonowało. Jest taka zajmująca siedem stron w scenariuszu scena, w której się na siebie drzemy. Wrzeszczymy, przeklinamy, generalnie nie jest przyjemnie. I jak tylko skończyliśmy to z Sonią kręcić, nagle zaczęliśmy się śmiać. Takie to było oczyszczające. Pozwoliliśmy sobie, żeby wywrzeszczeć cudzymi słowami coś, co było między nami niewypowiedziane, nienazwane. Nie chodziło o konkretne słowa, ale o emocje, które nagle się uwolniły.

Jesteś ojcem, jakim zawsze chciałeś być? Są wzorce, które koniecznie chciałeś swoim dzieciom przekazać?
Trzeba by pewnie zacząć od tego, że ja byłem wychowany bez ojca. I z tym się musiałem mierzyć – szukać tego wzorca. Na przykład wśród kolegów – zawsze miałem jakichś starszych kumpli, szukałem sobie takich relacji. Mówiłem do kilku z nich nomen omen „tatuś”. Niby taki żart, ale jak teraz o tym myślę, to w sumie wzruszające, jak bardzo tej figury ojca potrzebowałem, jednocześnie twierdząc i mówiąc wszem i wobec, że zupełnie go nie potrzebuję, że mam go gdzieś. Nie chciał, to niech spierdala.

Teraz macie kontakt?
Od jakiegoś czasu mamy. Dochodzimy od strony intelektualnej, co nas łączy, co można z tym zrobić, ale dorastałem jednak bez niego. Siłą rzeczy nie jestem z nim tak emocjonalnie połączony jak w klasycznym tego typu układzie. Nie ma w naszej relacji „mięsa”, tego czegoś, co teraz tak wyraźnie odczuwam i widzę w relacji z własnym synkiem Heniem i co jest dla mnie niesamowitym przeżyciem. Dzięki Heniowi wreszcie mam obok siebie faceta.

Co masz na myśli?
Wychowała mnie mama, wokół były same ciocie, potem partnerki. Mam córkę, moja żona ma dwie córki, nasz pies jest suką. Pamiętam, jak parę lat temu poszedłem na ustawienia hellingerowskie, w gabinecie ustawiałem za pomocą figurek z klocków Lego wszystkie ważne osoby, które są wokół mnie. W pewnym momencie prowadząca mi powiedziała: „Ale tu nie ma żadnego faceta! Potrzebujesz tego animusa, męskiej figury, która powinna koło ciebie stać. Wymyśl sobie, kto to mógł być. Może dziadek albo ktoś inny?”. Jakiś czas po tym okazało się, że Justyna jest w ciąży. Myślę sobie, że to właśnie o Henia chodziło. Kiedy pojawił się na świecie, kiedy był malutki, widziałem w nim siebie samego. Pojawiały mi się projekcje z własnego dzieciństwa, rzeczy, których teoretycznie nie mogłem pamiętać.

Wiem, że muszę uważać, żeby nie traktować swojego syna jak jakąś wersję siebie, chodzi mi raczej o to, że poczułem się spełniony, bo jest obok mnie facet.
Henio urodził się w dodatku w czasie pandemii, która pod tym względem była dla nas fantastycznym czasem, dzięki temu mogłem być w domu. Genialne przeżycie, byliśmy cały czas razem, zbudowała się bliskość, której być może w innych okolicznościach nigdy bym z tym maluchem nie uzyskał.

„Warszawianka” także powstawała w pandemii, kręciliście w opustoszałym mieście w czasie lockdownu, wypełniając ulice statystami. Jakub Żulczyk, pisząc scenariusz serialu, stworzył list miłosny do Warszawy. Podzielasz tę miłość? Ty, który dorastałeś w Łodzi.
Mieszkam w Warszawie 25 lat, a więc przez większą część życia, i czuję, że tu jest mój dom. Natomiast z Łodzią wiążą mnie wspaniałe wspomnienia. To miasto, które nauczyło mnie miłości do kina. Nie zapomnę, jak w trzeciej, czwartej, piątej klasie chodziłem na Łąkową i jak tam, w wielkiej hali łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych, kręcili „Kingsajz”. Moja chrzestna Lila Gałązka robiła charakteryzację, mogłem więc biegać po planie, przebrali mnie za krasnoludka. Hollyłódź! Czuję jakiś żal, że tak ogromny potencjał został w pewnym stopniu zmarnowany. Ale też właśnie temu miastu zawdzięczam to, że jestem człowiekiem zaradnym, bo to Łódź i czasy transformacji mnie tego nauczyły. W domu się nie przelewało, wcześnie zacząłem pracować. Zbijałem palety, zajmowałem się okulizacją róż.

Ja też dorastałam w tym czasie w Łodzi i niezależnie od wszystkich ciepłych uczuć i wspomnień mam w głowie obraz pijanego miasta. Trudno było znaleźć rodzinę, w której ktoś nie byłby dotknięty chorobą alkoholową.
Tak, też tak to pamiętam, choć myślę, że wtedy cała Polska była zapijaczona. Poniekąd to domyka Twoje pytanie o wzorce ojcostwa. Ojców nie było, a jak byli, to też często tylko w teorii, bo w praktyce wielu z nich wyłączał z życia alkohol.
Mam też inne spostrzeżenie, poczucie, że w czasach, kiedy byliśmy dziećmi, wokoło było mnóstwo złości i agresji. Alkohol wyzwala agresję, do tego dochodziła trauma po dziadkach.

Przypomina mi się rodzinna historia, to akurat będzie o Warszawie, bo moją babcię ze strony mamy wojna zastała tutaj. Któregoś dnia poszła na zakupy i kiedy wróciła, jej kamienicy – róg Długiej i Przejazd – już nie było. Zniszczyła ją jedna z pierwszych bomb, które uderzyły w miasto. Ocalał tylko kawałek piętra z kawałkiem ich mieszkania, gdzie, o dziwo, nadal stała szafa. Babcia chciała wspiąć się po gruzach, dostać się do niej i wyciągnąć sukienki. Na szczęście ktoś ją powstrzymał.

To może fajnie, ciekawie brzmieć, ale mówię to ze świadomością, jak takie traumy przenoszą się na kolejne pokolenia. Pamiętam swoje dzieciństwo jako czasy pełne przemocy. Myśmy się non stop lali, kilka razy mnie zresztą za to w szkole zawiesili. Z jednej strony były te jawne akty przemocy, z drugiej – ukryta agresja. To, z czym nadal pracuję na terapii, to właśnie złość, próbuję zrozumieć, skąd się ona bierze. A po złości jest smutek. Przyglądam się z bliska tej dziwnej zależności, mechanizmom, o których na szczęście coraz więcej wiemy. I możemy, jeśli oczywiście chcemy, coś próbować z nimi zrobić. Mamy narzędzia, żeby się nimi zająć.

Dlaczego Ty się nimi zająłeś?
Pewnie nie poszedłbym na terapię, gdybym nie był alkoholikiem. Jakkolwiek by to zabrzmiało, nałóg był dla mnie w tym sensie zbawieniem. Dowiedziałem się czegoś o sobie, od paru dobrych lat wciąż się czegoś dowiaduję. Uczę się mówić o emocjach, bo w naszym rodzinnym domu z mamą o nich nie rozmawiałem. Nie winię jej za to, po prostu się o takich rzeczach nie mówiło, albo ja tego nie pamiętam – może mama próbowała się ode mnie czegoś dowiedzieć, tylko ja nie byłem takimi rozmowami zainteresowany? To nie był też temat do rozmów z kolegami, używaliśmy między sobą zupełnie innych kodów: w gruncie rzeczy każdy z nas próbował pokazać, że jest silniejszy, w ten czy inny sposób. Chodziło o walkę o pozycję, ustawienie się wyżej nad kimś. To jest w każdym, myślę, dziecku. Nie wiem, ale może w chłopakach bardziej? W każdym razie widzę to w Heniu, że on zawsze chce być pierwszy, szybszy, że ten gen rywalizacji w nim jest.

Zastanawiasz się, w jakiej rzeczywistości Twój syn będzie dorosły? Jakie wtedy będą obowiązywały modele męskości, czy w ogóle ta kategoria będzie istotna, jak daleko zajdą zmiany w postrzeganiu społecznych i płciowych ról? Może do tego czasu to kobiety będą u władzy? Może kino będzie zdominowane przez kobiety?
Nie postrzegam tego w kategorii zagrożenia, jeśli o to pytasz. Wychowałem się z kobietami i raczej zawsze wolałem pracować z nimi, czułem się bezpieczniej, swobodniej, dla mnie to jest stan naturalny. Moimi najważniejszymi profesorkami w szkole były Agnieszka Glińska i Maja Komorowska; no dobrze, na pierwszym roku był Wiesław Komasa, którego uwielbiałem, ale potem były już same ważne dla mnie profesorki. To z relacjami z facetami miałem problem i oni to może wyczuwali, bo zwykle było tak, że byłem poza jakąś męską grupą i żeby do niej przynależeć, coś musiałem udowodnić. Bardzo długo zajęło mi nauczenie się, żeby być w partnerskich męskich relacjach, wcześniej czułem się w nich jakiś młodszy, niedostatecznie dojrzały. Swoją drogą, dopiero teraz, mając prawie 45 lat, zaczynam czuć, że jestem już dorosły. To znaczy, że wiem, czego chcę, a czego nie.

Jesteś z tej zmiany dumny?
Przede wszystkim czuję ulgę.

Nazwałbyś siebie optymistą?
Jestem optymistą, bo bardzo lubię żyć, korzystać z życia, podróżować, próbować nowych smaków, oglądać nowe miejsca. Myślę, że w dużej mierze właśnie to mnie wyciągnęło z nałogu. Ale mam też w sobie taką część, która o przyszłości myśli bez większej nadziei. Jak dla mnie cała ludzkość jest pijana i trzeba by zrobić ostry detoks, żeby ocalić Ziemię, tak wielka jest w nas siła autodestrukcji. Obawiam się, że jeśli się to nie zmieni, nie wytrzyma tego nasza planeta – albo tych paru idiotów, którzy rządzą paroma krajami, uzna, że ich ego jest ważniejsze niż ego kogoś innego, i wysadzą świat w powietrze. Ludzkość czeka coś fatalnego, może nie za mojego życia, ale generalnie obawiam się, że to się skończy paskudnie. Tego się na dłuższą metę boję, a tymczasem, zanim to nastąpi, myślę o świecie bardzo pozytywnie. (śmiech)

Borys Szyc (rocznik 1978), aktor znany z filmów: „Vinci”, „Symetria”, „Wojna polsko-ruska” (za tę rolę dostał Złote Lwy i Orła), „Zimna wojna”, „Piłsudski”, „Bo we mnie jest seks”, „Kryptonim Polska”, a także seriali: „Oficer”, „Przepis na życie” czy „Król”. Prywatnie tata 19-letniej Soni i trzyletniego Henryka.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze