1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Emerytura może być początkiem nowego życia

„Coś się kończy, coś się zaczyna”. Emerytura może być początkiem nowego życia

Małgorzata Osuch (Fot. Mateusz Patrzyk de Oliveira dla Yoga Republic)
Małgorzata Osuch (Fot. Mateusz Patrzyk de Oliveira dla Yoga Republic)
U jednych budzi lęk, innym pozwala wreszcie spełniać marzenia. To, jak będzie wyglądało nasze życie na emeryturze, w znacznym stopniu zależy od nas samych.

Przez wiele lat emerytura jawi się jako bardzo odległa przyszłość – 30 lat pracy zawodowej to przecież szmat czasu. Tymczasem, jak to w życiu bywa, ani się obejrzeć, a ona tuż-tuż za rogiem. Co zrobić, aby emerytura była jak ta złota jesień, a nie jak listopadowa słota? Warto się do niej zawczasu przygotować – przekonuje Małgorzata Osuch, nauczycielka jogi, świeżo upieczoną emerytka.

Spotykamy się w kawiarni, naprzeciwko mnie siada promienna kobieta o dziewczęcej urodzie. Ostatnia rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, gdy na nią patrzę to „emerytka”. Do rozmowy z Małgosią sprowokował mnie jej wpis na fejsbuku. Bezpośrednio odnosił się do jej przejścia na emeryturę, ale tak naprawdę dotknął wielu innych meandrów jej życia. Niech ten wpis, będzie początkiem naszej rozmowy:

„Od dziś jestem emerytką. Przyjaciel mi doradzał, abym napisała „jestem na emeryturze”; że to lepiej brzmi i nie ma pejoratywnego wydźwięku. Ja jednak spróbuję tę „emerytkę” oswoić. No więc jestem emerytką; od dziś; na jutro i na za rok... i póki śmierć nas nie rozłączy.

I z tej, dość spektakularnej przyczyny, mój budzik o świcie dziś nie zadzwonił. A zatem i porannej kawy dziś również nie wypiję w miejscu, w którym pijałam ją przez 28 lat... W miejscu, które mnie lubiło, a ja je. Które zdecydowanie więcej radowało niż smuciło. W którym ogrom otaczającej serdeczności uprzyjemniał, nie tylko of course poranną kawę... A i dodatkowo sprawiał, że łatwiej było ukoić to, co gniotło i bolało.

Od dziś jednak, z woli świadomie podjętej decyzji, moja poranna kawa przenosi się wraz ze mną na mój maleńki balkon mojego maleńkiego mieszkanka z widokiem na Stadion Narodowy.

I dziś, siedząc sobie na tym maleńkim balkonie z moją pierwszo-emerytalną kawą, otoczona, w tym rodzącym się nowym rytuale, kwiatami we wszystkich odcieniach różu; i świergotem ptaków wydobywającym się z konarów, równie wiekowych jak ja, topoli... z niemałą satysfakcją konkluduję, że w tę bądź co bądź przedostatnią już podróż mojego życia, ruszam przygotowana jak do żadnej innej z moich dotychczasowych podróży; jak do tej w dorastanie, i do tej w dojrzewanie, a już najmniej do tej w dorosłość. Do bycia żoną; po raz pierwszy i po raz drugi. Bycia matką, po raz pierwszy i drugi. Tej po umieraniu... i tych po nie byciu żoną. Podróży, w których bywała radość, miłość i wiele pięknych historii, ale w ich tle zawsze był smutek, dużo cierpienia i bezradności.

Na szczęście dla mnie (choć wtedy na nieszczęście) w czasie oddalonym lata świetlne od jogi, a bycia jeszcze w dość trudnej podróży „żona po raz drugi” z chwili na chwilę znalazłam się w miejscu, w którym wszystko było mocno przerażające i bardzo dalekie od strefy tak zwanego komfortu.

Wylądowałam, poetycko rzecz ujmując, w bezmiarze oceanu życia; gdzie jak okiem sięgnąć żadnego skrawka lądu widać nie było. Ale właśnie w nim odkryłam zdolność „pływania”, i również w nim dzięki wydobytej na powierzchnię sile i determinacji, odnalazłam swoją tratwę ratunkową.

To była moja pierwsza mata do jogi. Różowa. Na niej rozpoczęłam poszukiwania spokoju, sensu życia, szczęścia, wybaczania. Na niej się wzmacniałam i rozluźniałam; ciało, a jeszcze bardziej duszę. I z nią w końcu odnalazłam przyjazny ląd, na którym dzień po dniu z mozołem budowałam swoje nowe dobre życie.

I dziś, w moją przedostatnią podróż życia spakowałam się z pełną świadomością i potrzebami. Zabieram ze sobą dobre wspomnienia, nowe kompetencje, pewność siebie i poczucie wartości. Marzenia do realizacji, plany do rozpatrzenia i otwartość na niespodzianki.

Ale i moje lęki i smutki, czasem zupełnie z niczego, które na szczęście mieszczą się w maleńkiej bocznej kieszeni, nie panosząc się nazbyt nachalnie w moim bagażu podróżnym. I z którymi uczę się jakoś dogadywać. No i matę do jogi rzecz jasna; na pogodę i na sztormy.

A że planuję bardziej trekking niż plażing, z tym większą ciekawością wyruszam. W końcu żegnam się tylko (a może aż) z firmą, w której nie tylko kawę poranną pijałam, a nie z moimi nowymi kompetencjami; bycia nauczycielką jogi i umiejętnością „pływania”.

I choć zapewne o czymś zapomniałam, jak to zwykle bywa z pakowaniem się w dalekie podróże, to wiem, że z czasem okazuje się, że można temu „niezbędnemu brakowi” szybko zaradzić lub zwyczajnie się bez niego obejść.

Ruszam w nowe, ja i moja mata... póki śmierć nas nie rozłączy.

Twój wpis bardzo mnie poruszył, zresztą sądząc po licznych komentarzach nie tylko mnie. Piszesz o tym, że wyruszasz w przedostatnią podróż, mając na myśli przejście na emeryturę. Jednak pomimo pobrzmiewającej między wierszami nostalgii czuję, że wyruszasz w nią z ufnością i z ciekawością.
Wiele osób pisało pod postem, że zrobiło im się smutno, bo mój wpis brzmiał tak jakbym się żegnała. Myślę, że wynika to z pokutującego wciąż w naszym społeczeństwie przekonania, że przechodząc na emeryturę, wchodzimy w strefę cienia. Emerytura kojarzy nam się z byciem na oucie, z zepchnięciem na margines społeczny. Boimy się, że nie będziemy już nikomu potrzebni, że nikt się już nie będzie nami interesował.

Ty próbujesz podejść do tego inaczej. Nadajesz pojęciu „emerytka” nowy sens.
Żyjemy znacznie dłużej niż kiedyś, idąc na emeryturę mamy przed sobą jakieś 20, może nawet 30 lat – jedną trzecią życia! Warto się do tego etapu życia przygotować, aby móc go jak najlepiej wykorzystać, nie popaść w niebyt, nie czuć się zbędną, zapomnianą, nijaką.

Emerytura nie musi przecież oznaczać końca naszego rozwoju, możemy zacząć uczyć się miliona nowych rzeczy, choćby języków. Są uniwersytety trzeciego wieku, różne stowarzyszenia…

Wyobrażam sobie jednak, że trudno tak nagle usiąść i zacząć kombinować, co by tu ze sobą zrobić. „Zapiszę się na włoski, będę jeździła na rowerze, spotkam się ze znajomymi…” – to takie organizowanie sobie czasu na siłę. Idealnie mieć coś swojego, coś co cię napędza, sprawia ci radość i daje szansę rozwoju. Ja miałam to szczęście, że w moim życiu pojawiła się joga.

Kiedy to było?
8 lat temu. Miałam 52 lata, byłam w ciężkiej depresji po zakończeniu 30-letniej relacji z mężem. Moc cierpiącej energii wirowała we mnie tak mocno, że właściwie nie mogłam oddychać. Aby ją uciszyć, musiałam coś robić. Na początku dużo chodziłam. Potem zaczęłam intensywnie pływać. Gdy rozbolał mnie kark, poszłam na jogę. Trafiłam na ashtangę, najbardziej energetyczny system jogi. Po pierwszych zajęciach myślałam, że umrę. Ważyłam wtedy 46 kilo, w duszy było bardzo źle, w głowie też, ale poczułam, że to jest to, czego potrzebuję. Zaczęłam regularnie praktykować, a po jakimś czasie pomyślałam, że mogłabym zrobić kurs nauczycielski i uczyć jogi emerytów – wtedy jeszcze myślałam, że emerytka może uczyć tylko emerytów. Poszłam na kurs, od 4 lat jestem nauczycielką jogi, co więcej prowadzę zajęcia głównie nie dla emerytów, choć żałuję , że tak mało ich przychodzi na zajęcia.

Gdzie wcześniej pracowałaś?
Byłam urzędniczką w Lasach Państwowych, pracowałam tam 28 lat.

Wysłano Cię na emeryturę, czy sama o tym zdecydowałaś?
Gdy tylko osiągnęłam wiek emerytalny, natychmiast odeszłam na emeryturę. Lubiłam swoją pracę, byłam w tym dobra, ale poczułam, że to już nie jest moja droga.

Ostatnie 4 lata ciężko pracowałam na to, aby w wieku 60 lat pójść spokojnie na emeryturę i zacząć robić to, co kocham. To było bardzo przemyślane. Wracałam z biura, kładłam się na krótką drzemkę, a potem zajmowałam się własną praktyką albo prowadziłam zajęcia jogi. W tym wszystkim musiałam znaleźć czas na życie osobiste, na wnuki, byłam w ciągłym biegu.

Dałaś radę, bo miałaś bardzo konkretny cel.
Wiedziałam, że jako nauczycielka jogi mogę jeszcze bardzo długo pracować, dorabiać do emerytury, a jednocześnie rozwijać się i obracać się wśród ludzi.

Co by było gdybyś nie miała jogi?
Nie wiem. Myślę, że to byłoby bardzo trudne. Mam depresyjną naturę, za sobą wiele smutnych doświadczeń, w tym traumatycznych jak śmierć mojego dziecka. Joga pomaga mi przepracować siebie poprzez ciało, w czasie praktyki jestem głęboko ze sobą, czuję zarówno swoją siłę, jak i ograniczenia. To, co dzieje się ma macie to dla mnie taki papierek lakmusowy mojego stanu ciała i ducha.

Domyślam się, że joga wypełnia Ci dużo czasu, ale poza praktyką i zajęciami, jak teraz wygląda Twój dzień?
Jeśli chodzi o jogę, to staram się zachować balans, aby nie wypełniała mi całego czasu.

Dużo śpię, tak jakbym odsypiała te wszystkie trudy życia. Mogę też sobie pozwolić na to, aby wieczorem posiedzieć dłużej. Już nie mówię sobie: „Małgosia idź już spać, bo rano będziesz niewyspana, musisz wcześnie wstać do pracy”.

W ciągu dnia spaceruję, jest 12:30, myślę sobie wtedy, że byłabym o tej porze w pracy, a ja sobie idę, chodzą ludzie, raz jest słońce, raz chmury… Dostrzegam to wszystko i mam takie poczucie wolności. To moje wielkie odkrycie.

Nie brakuje ci kawek z koleżankami, które tak lubiłaś? Wspominasz je w poście.
Najcenniejsze relacje przeszły do mojego życia prywatnego. Po innych zostają wspomnienia. Nie możesz nieść całego życia ze sobą, czasem trzeba coś za sobą zostawić. Musisz dokonać wyboru, co zabierasz w kolejny etap podróży…

Jak na Twoją decyzję o przejściu na emeryturę zareagowali znajomi?
Większość ze zdziwieniem. Gdy mówiłam: „Jak ja się cieszę, że idę na emeryturę”, robili wielkie oczy. „A z czego Ty się cieszysz?”. Jakiś czas temu spotkałam dawnego kolegę z pracy, wysłano go na emeryturę wbrew jego woli. Powiedział mi: „Źle Pani robi, Pani Małgosiu, ja 4 lata leczyłem depresję”.

Myślę, że on nie był zupełnie do tego przygotowany.

Wiele znajomych w moim wieku przeciąga jak może odejście na emeryturę, dwa lata to minimum. Gdyby mogli, to pracowaliby jeszcze dłużej.

Jak myślisz z czego to wynika? Z pobudek finansowych?
Pewnie w wielu wypadkach też, ale na pewno również z obawy przed tym, co dalej. Jeśli praca jest twoim całym życiem, nie wyobrażasz sobie bez niej życia. Myślisz: „Co ja teraz będę robiła, jak wypełnię ten czas?”. Jeśli jest się w dobrej relacji, to jeszcze jest ok. Gorzej, jak się jest samemu… Ja po to budowałam siebie przez ostatnie lata, żeby być na tyle silną, aby móc o siebie zadbać, a jeśli zgodzę się na relację, to będzie to relacja dobra dla mnie.

Słowo „emerytura” pochodzi od łacińskiego „emerere” czyli zasłużyć. Na co zasługujemy po latach pracy?
Myślę, że zasługujemy na to, aby dobrze wykorzystać dany nam czas, mając świadomość, że nasze życie się nie kończy. Kończy się tylko nasza droga zawodowa. Każdemu powtarzam, że emerytura to tak naprawdę początek nowego życia. Wreszcie przychodzi czas dla nas. Czego mieliśmy się dorobić, to się dorobiliśmy, dzieci są odchowane, mamy z głowy ograniczenia społeczne i domowe obowiązki, w których tak łatwo się pogubić. Najwyższy czas odnaleźć siebie.

Co byś poradziła osobom, które kątem oka widzą już emeryturę na horyzoncie?
Warto zawczasu zabezpieczyć sobie grunt. Koło 50-tki masz jeszcze chwilę, aby poszukać swojej drogi, odkryć pasje, znaleźć ulubiony sposób spędzania czasu. Trzeba zacząć myśleć o sobie w tym kontekście i otworzyć się na nowe: próbować różnych rzeczy, poznawać nowych ludzi, doświadczać, eksperymentować. Wszystko po to, aby w końcu znaleźć coś, co będzie cię napędzać, co pozwoli ci się rozwijać, a także – co ważne – da ci możliwość dodatkowego zarobku.

Napisałaś, że planujesz raczej trekking niż plażing, jakie masz plany na najbliższy czas?
Wybieram się w kolejną podróż do Indii, które stały się moją pasją. Byłam tam w lutym, z grupą joginów, niebawem znów tam jadę, aby praktykować w miejscu, które jest kolebką jogi.

Małgorzata Osuch jest laureatką nagrody „Kryształowe Zwierciadło” przyznawaną przez nasze wydawnictwo. Otrzymała ją w 2010 roku wraz z nieżyjącym już mężem Tomaszem Osuchem za stworzenie i prowadzenie „Fundacji Spełnionych Marzeń”, która otacza opieką dzieci z chorobą nowotworową, za umiejętność otwierania ludzi na potrzeby innych, za wzorcowe prowadzenie wolontariatu, za przekucie osobistej tragedii w aktywne działanie na rzecz pokrzywdzonych przez los dzieci.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze