1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. To właśnie NIEmiłość. Z mitem romantycznego związku rozprawia się Marta Niedźwiecka

To właśnie NIEmiłość. Z mitem romantycznego związku rozprawia się Marta Niedźwiecka

(Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
(Stylizacja Katarzyna Łaszcz, fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
W micie romantycznym kobieta jest zwykle zdobywana, oczarowywana, porywana, kupowana lub w inny sposób zawłaszczana. Jesteśmy wychowywane, by tego pragnąć. Tylko czy to, co nas kręci i podnieca, zawsze robi nam dobrze? – zastanawia się psycholożka Marta Niedźwiecka.

W jednym z odcinków Twojego podcastu, mówiącym o tym, czym nie jest miłość, cytujesz słowa Carla Gustava Junga: „Tam gdzie jest władza, tam nie ma miłości”. Dlaczego więc władza tak nas rajcuje?
Po pierwsze władza jest dobrym zastępstwem uczuć związanych z bezpieczeństwem, przewidywalnością, intymnością i miłością. Dobrym to nie znaczy, że właściwym, ale dość silnie działającym. Po drugie jest jak szybko uzależniający narkotyk. Raz zdobytej, nikt nie odda z własnej woli. Poszukujemy różnych form władzy, żeby mogły nam zastąpić to, czego brakuje, gdy nie przeżywamy miłości i bliskości, ale to dążenie nas wikła i zmienia sposób, w jaki działamy i jacy jesteśmy. W miłości, czyli w widzeniu drugiej osoby, jest uznanie jej podmiotowości, natomiast we władzy jest podporządkowanie. Sprawę pogarsza fakt, że istniejemy w kulturze opartej na władzy, tym właśnie jest patriarchat, który dzięki złożoności i trwałości mechanizmów nadal dobrze się trzyma.

Czyli co – potrzebujemy rewolucji?
Nie wierzę w rewolucję, bo każda rewolucja ma cechy enancjodromii.

Niedźwiecka i jej trudne słowa!
Nie wszystko da się wyjaśnić równoważnikiem zdania. Enancjodromia to zasada, wprowadzona do psychologii przez Carla Gustava Junga, według której rzeczy mogą stawać się swoimi przeciwieństwami. Jeżeli wchodzimy w zmianę z miejsca rewolucji, to narażamy się na to, że – zwalczając ogień ogniem – zaczniemy nadużywać władzy i przemocy, choć chcieliśmy działać w dobrej intencji. Żeby coś się mogło przetransformować, proces musi być realizowany w świadomości zagrożeń, które na nas czekają, przeróżnych pokus i pułapek. W przeciwnym razie chcąc obalić patriarchat przy pomocy jedynych narzędzi, jakie znamy (bo zostaliśmy w patriarchacie wychowani), czyli władzy, kontroli i przemocy – skończymy, robiąc te same rzeczy, najwyżej pod inną nazwą. Nie zastąpimy władzy równością i wolnością, a przemocy współpracą, bo wrócimy do miejsca, z którego uciekaliśmy.

Tutaj nie ma dróg na skróty. Musimy pilnować siebie i uważać na to, co robimy, co się z nami dzieje. Udawanie, że władza nie ma żadnego znaczenia, że nie interesuje nas kontrola, bo jesteśmy wojownikami światłości i chcemy zmieniać świat na lepsze, to niebezpieczna i zwodnicza ścieżka. Raczej sugerowałabym nieustanne rozliczanie się z tego, na ile władzę wykorzystujemy i czy bierzemy za nią odpowiedzialność. Sama władza nie jest zła, to my możemy ulec deprawacji pod wpływem tego, co nam oferuje, bo jesteśmy ludźmi i mamy swoje słabości.

Nawet my dwie, prowadząc nasz cykl, posiadamy jakąś władzę, bo ludzie go czytają i wyrabiają sobie na jego podstawie poglądy. Powinnyśmy więc brać odpowiedzialność za to, co im wkładamy do głowy. To oczywiście jest mała skala władzy, o wiele większą mają choćby rodzice nad dziećmi czy politycy nad krajem. Dlatego wszyscy, którzy poszukują wpływu na rzeczywistość, muszą sobie ciągle odpowiadać na pytania: „Czy nie nadużywam władzy? Czy żyję w zgodzie ze swoimi wartościami? Czy potrzebuję poczuć się ważna, być zauważana, czy jednak chcę coś naprawdę zmienić?”. Spójrz na przywódców, guru czy duchownych, którzy mieli nieść jakąś posługę ludziom, a zamienili się w potwory. Przypomnij sobie losy rewolucji francuskiej czy rewolucji październikowej.

Przeciwieństwem rewolucji jest ewolucja…
Byłoby dobrze zacząć myśleć o zmianach jako o czymś bardziej ewolucyjnym, co nie znaczy, że powolnym. Bo nam ewolucja kojarzy się z ospałym i jednak nieskutecznym procesem, który może za tysiąc lat coś wniesie. Dla mnie bardzo poruszającą metaforą ewolucyjnej zmiany jest to, co się wydarzyło na terenie elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Większość czytelniczek pamięta pewnie sam wybuch z 1986 roku, a jak nie pamięta, to może sobie obejrzeć serial „Czarnobyl”, który jest porażający. Od tamtego momentu minęło 37 lat, nie tak dużo czasu, a możemy zaobserwować, jak natura „odbiła” terytorium, które zostało przez człowieka zdewastowane i skażone. Dziś jest tam bujna roślinność i są dzikie zwierzęta, oczywiście jest to teren napromieniowany, ale chodzi mi o to, że zmiana odbywa się na naszych oczach.

Nie na darmo mówi się, że najlepszymi przywódcami są ci, którzy tej władzy nie pragną.
To by była selekcja pozytywna, na razie mamy selekcję negatywną. Dlatego dużą nadzieję wiążę z aktywnością generacji Z. Wielu młodych ludzi ma bardzo uwolniony stosunek do władzy.

W bardzo popularnym cyklu książek, którym zaczytują się nastolatki – „Rodzinie Monet” młodej autorki Weroniki Marczak, zaobserwowałam jednak dość dobrze utrwalony w literaturze popularnej dla dorosłych mit silnego, przemocowego mężczyzny, który mówi kobiecie, co ma robić, z kim się spotykać, w co ubierać, który zamyka ją w złotej klatce – dlatego, że ją kocha. Tym razem nie jest to seksowny Massimo z „365 dni” Blanki Lipińskiej, tylko starsi bracia, a bohaterka jest 13-latką, ale schemat jest ten sam. Co znaczy, że nadal jest on dla nas pociągający, także dla pokolenia Z.
Cóż, kultura nie składa się z jednego trendu. Takie dzieła jak „365 dni” Blanki Lipińskiej będą się ukazywały i będą zyskiwały popularność. Będą też powstawały książki jak „Rodzina Monet” czy seriale takie jak „Idol”, który właśnie zakończono po pięciu odcinkach na skutek sprzeciwu odbiorców. I będą też istniały dziewczyny, które idą za agresywnie antykobiecym przekazem partii takich jak Konfederacja. Struktury władzy siedzą mocno w kulturze i w naszych głowach, a sama władza jest upajająca dla obydwu stron układu. Osoba zniewolona ma też swoje gratyfikacje.

Takie jak złudne poczucie bezpieczeństwa?
Złudne poczucie bezpieczeństwa, kontroli i przewidywalności. Odczucie opieki, bo ktoś czuwa i podejmuje decyzje. Zwolnienie z autonomii, odpowiedzialności za siebie, trudów wybierania, dźwigania ciężarów codzienności i ponoszenia konsekwencji swoich działań. Plus możliwość obwiniania kogoś za to, że coś poszło źle. Żeby zaistniał stosunek władzy, musi być ktoś, kto po tę władzę sięga, i ktoś, kto tę władzę oddaje – i to bardzo dobrze widać w związkach.

W pierwszym odcinku naszego cyklu mówiłyśmy o heteroseksualnym małżeństwie, że ono ma niejako fabrycznie „wszyty” porządek władzy. No dobrze, ale przecież bardzo dużo rzeczy się pozmieniało – kobiety mogą pracować, głosować, mogą się rozwodzić i sprawować opiekę nad dziećmi. Sięgamy po profesje, który były dla nas niedostępne i nawet jeśli za karierę i samotne macierzyństwo płacimy wysokie rachunki, to możemy sobie wyobrazić życie bez społecznej, materialnej i psychicznej zależności od mężczyzn. Mimo to nadal fantazjujemy o facetach, którzy mają dużo wyższy od nas kapitał kulturowy czy materialne zasoby. Nie mówię, że to źle, tylko że takiej relacji powinna towarzyszyć refleksja, że wchodzimy na terytorium, na którym zasady ustala władza. A skoro istnieje zasadnicza nierówność, to ktoś, kto jest silniejszy, kto ma dużo większy prestiż społeczny czy dużo więcej pieniędzy, będzie chciał ustanawiać warunki i nie ma co się temu naiwnie dziwić. Co więcej, ta nierówność może nas podniecać…

Bo on jest bogatszy, starszy, bo ma tytuł naukowy, bo jest osobą szanowaną w społeczności, bo jest sławny…
Właśnie, i jeśli nam to imponuje, to powinnyśmy zadać sobie pytanie: „Z jakiego powodu?”. Może ci się podobać ktoś, kto jest od ciebie dojrzalszy, mądrzejszy czy bogatszy, tylko zobacz, co tam jest schowane pod spodem. I zobacz prawdę o tej osobie. Czy chcesz rekompensować sobie swoje deficyty, wspierać się na figurze ojca, który zawsze wie lepiej i przewodzi? (Oczywiście mogą mieć tak też mężczyźni oraz osoby queer). Czy masz do czynienia z osobą, która chce się z tobą rozwijać, czy raczej z kimś, kto dzięki narzędziom władzy będzie przejmował stery twojego życia – decydował o tym, jak żyjecie, gdzie spędzacie wakacje i jakim jeździsz samochodem?

Ta osoba wcale nie musi być ewidentnie dominująca, zawłaszczająca czy przemocowa, to nierówności budują dynamikę władzy.
Nie zabraniam wchodzenia w ukośne związki, namawiam do myślenia o tym, jak te dysproporcje rozsądnie amortyzować. Na przykład osoba, która jest starsza, dojrzalsza i ma z tej racji więcej doświadczenia, powinna zdawać sobie sprawę, że będzie miała tendencję do podejmowania decyzji, tym samym odbierając autonomię tej drugiej. Z kolei osoba, która jest na słabszej pozycji, musi zdawać sobie sprawę, że aby ten układ działał i nie był radioaktywny, ona też powinna się wzmacniać psychicznie, społecznie i może też materialnie. A to oznacza bardzo dużo pracy.

Mężczyźni z wysokim kapitałem kulturowym i materialnym wiążą się z kobietami o niższym kapitale kulturowym i materialnym zwykle nie po to, by nad tym pracować i pielęgnować partnerstwo, tylko po to, by mieć władzę. Czyli ona jest zawsze przy nim, jeździ tam, gdzie on, chodzi tam, gdzie on, mieszka tam, gdzie on. Nie ma tak, że on dostanie jakąś intratną propozycję na drugim końcu globu, a ona powie: „No dobrze, a co z moją pracą?”.

Jako kobiety jesteśmy uczone tego, by tak właśnie się zachowywać. Żona ma być przy mężu. Nadal o wiele częściej to my decydujemy się jechać za nim, rzadziej on jedzie za nami. Zwłaszcza jak jesteśmy zakochane.
Powiem Ci więcej, ja sama w sobie to silnie rozpoznaję, więc nie jest tak, że mówię: „wy, kobiety”, bo wszystkie to mamy, ja też. Kobiety, częściej niż mężczyźni, mylą miłość z podległością, z utratą autonomii, z poddaniem granic. Bo jesteśmy tak socjalizowane. Dlatego nadal ciężko jest nam uznać za seksowne i pożądane związki, które uważamy za równościowe. Fetyszyzujemy dominację, dlatego podnieca nas „365 dni”. Jesteśmy wychowane w opowieści, że jak ktoś nas nagina do własnej woli, to oznacza to opiekę, pożądanie, miłość, a nie przemoc i nadużycia. A ponieważ ciągle są osoby, które mało myślą na te tematy, natomiast wolno im tworzyć książki, filmy i seriale – to te wzorce są rekapitulowane, sprzedają się i nadal zatruwają kulturę. To my powinnyśmy umieć ocenić, czy nadal chcemy to kupować – dosłownie i metaforycznie.

Dziś, kiedy stare opowieści tracą na znaczeniu, a pojawiają się nowe, potrzebujemy aktywnie bojkotować te, których już nie chcemy, głośno wspierać takie, które nas budują i które zmieniają rzeczywistość. Co nie znaczy, że kiedyś dojdziemy do takiego miejsca w świecie, w którym wszystko będzie tylko prawomyślne i uporządkowane. Takie dążenie jest typowe dla rewolucjonistów – zmieciemy dawny porządek od razu i w całości, zaś nieprawomyślności będziemy tępić. A przecież to jest przepis na totalitaryzm.

Z dalszego otoczenia znam też kilka przykładów, które można by nazwać feministycznym zmęczeniem czy aktywistycznym wypaleniem, a które charakteryzują się tym, że kobiety od zawsze zmuszane do brania się za bary z życiem, walczące o swoją niezależność, mają tego już dosyć i po prostu chcą, by ktoś się nimi zaopiekował. Nawet za cenę oddania kawałka tej wywalczonej niezależności. Spotykasz się z takimi przypadkami na terapii?
Pewnie, że się spotykam, nawet sama czasami odnajduję w sobie takie pomysły. Odpowiadam sobie wtedy: „Tak, dorosłość, autonomia i decydowanie o sobie są niesłychanie wyczerpującym procesem. W dodatku ryzykownym i trudnym, ale bez tego nie możemy stać się sobą, bez tego nie zmienimy rzeczywistości”. Nie ma żadnej różnicy, czy masz 18 lat i zakochujesz się w dobrze sytuowanym 50-latku, który jest nadzieją na prestiż i bezpieczeństwo, czy jesteś 45-letnią zmęczoną feministką, która mówi: „Chciałabym, by ktoś mi zdjął ciężar z pleców” – w środku jest ta sama postawa: poddanie siebie. Kobietom, z którymi pracuję w ramach wypalenia aktywistycznego, mówię: „Zobacz, którędy się do tego miejsca doprowadziłaś. Najczęściej poprzez nadmierną eksploatację swoich zasobów, nieuwzględnianie swoich potrzeb fizycznych i psychicznych. Przez karmienie świata swoją krwią niczym pelikan, bycie na każde skinienie w każdej kryzysowej sytuacji. Zastosowałaś na sobie wcielony, przemocowy patriarchat. Nic dziwnego, że chcesz się schować, oddać władzę nad życiem i odpocząć, ale czy to tak naprawdę jest rozwiązanie?”.

Dla mnie odpowiedzią jest wycofanie się do kwadracika numer jeden, regeneracja zasobów, zmiana podejścia i sposobu działania i zaczęcie z nowego miejsca, nie zaś poszukiwanie taty, który przyjdzie i cię ukoi w swoich silnych ramionach.

Władza potrafi być fantazją dla obu stron…
I bywa bardzo gratyfikująca, przy czym nie chodzi tu tylko o pieniądze, raczej o rodzaj mindsetu, w którym wydaje ci się, że możesz robić, co chcesz, bo przed nikim nie odpowiadasz.

Ja ostatnio borykam się z dużym etycznym dylematem dotyczącym zespołu Rammstein, którego, jak wiesz, jestem ogromną fanką. Ich muzyka i teksty towarzyszą mi od wczesnej młodości i były ze mną w najważniejszych chwilach mojego życia. Ostatnio okazało się jednak, że wokalista Till Lindemann nadużywał seksualnie swojego żeńskiego fanklubu i robił to na skalę przemysłową z jakiejś bezczelnej, butnej, aroganckiej pozycji, jakby żadna moralność i zasady go nie dotyczyły. Wcześniej, gdy potrafił operować trudnymi tematami w artystyczny, transgresyjny sposób, jego zamiłowanie do mroku bardzo mi odpowiadało, ale nie odpowiada mi stawanie po ciemnej stronie mocy. Nie wiem, co wydarzyło się w jego psychice, ale wiem, czego nie uwzględnił, i potrafię sobie wyobrazić, że uznał, że może nadużywać innych, ponieważ chce to robić, bo daje mu to satysfakcję. To dobra ilustracja tego, jak władza korumpuje.

W wypadku sławnych rockmanów czy też znanych guru pojawia się często argument, że ich fanki czy wyznawczynie także w pewien sposób doprowadzają do sytuacji nadużycia.
To się odbywa dlatego, że po drugiej stronie jest osoba, która z jakiegoś powodu nie stawia temu oporu, nie zadaje pytań, a nawet dobrowolnie się zgadza na sytuację, w której jej interes i jej granice mogą być podważone czy naruszone. Ale nie zapominajmy o tym, o czym powiedziałyśmy wcześniej: z powodu socjalizacji mamy skłonność do podległości, pielęgnujemy w głowach obrazy dominujących samców, oddajemy sprawczość figurom, które obdarzamy autorytetem. To nie znaczy, że ofiary nadużyć seksualnych są sobie winne, to znaczy, że w bardzo wielu wypadkach mamy wybór, czy pójść za kulisy po koncercie, na kawę z profesorem, na drinka z przełożonym, i tego wyboru dokonujemy. Nie odnoszę się do sytuacji bezpośredniego wymuszenia czy przemocy, tylko do całej szarej strefy, której pozwalamy istnieć, bo mamy nadzieję, że takie wino, kawa czy z pozoru niewinne spotkanie nam się jakoś opłaci.

Sporo namieszał w tej kwestii też mit romantyczny. Chodzi mi na przykład o sceny, które w filmach są ukazywane jako szczyt kobiecych marzeń, czyli o taki moment, w którym on wręcza jej kluczyki do superdrogiego samochodu albo do jej nowego apartamentu, urządzonego przez niego. Samochód też sam wybrał, nie konsultując z nią, jaki by chciała. Na mnie one też robiły wrażenie do czasu, aż zrozumiałam, że to jest demonstracja władzy.
Masz rację, to jest demonstracja władzy. Jeżeli ktoś kogoś kocha i chce mu zrobić drogi prezent, to uwzględnia tę osobę w tworzeniu tego prezentu. Czyli mówi: „Kochanie, chciałbym kupić ci samochód, jaki byś chciała?”, „Kochanie, chciałbym kupić ci mieszkanie, gdzie chciałabyś mieszkać?” albo wie to dokładnie, bo ona wcześniej powiedziała, że zawsze marzyła, żeby… To jest troska, która wynika z miłości. Natomiast wręczenie kluczyków do mercedesa, który po prostu robił największe wrażenie w salonie, to kupowanie miłości.

Kupujesz miłość wtedy, kiedy traktujesz partnera czy partnerkę jak kogoś, kto twój wkład finansowy odwzajemni jakimś rodzajem przysługi w postaci lubienia ciebie, sypiania z tobą, rodzenia ci dzieci czy zajmowania się twoim domem. Nie dajesz tej osobie podmiotowości. Na tym jest oparty mit romantyczny. Kobieta jest w nim zdobywana, oczarowywana, porywana, kupowana czy w inny sposób zawłaszczana. Jesteśmy tak chowane, by podniecało nas, jak ktoś nas pozbawia podmiotowości. Co więcej, uznajemy to za dbanie o nas.

Niedawno usłyszałam o czymś, co się nazywa „love bombingiem”. Chodzi o bombardowanie miłością w taki sposób, że ta druga osoba nie ma przestrzeni, by odpowiedzieć: „Nie, dziękuję” albo „Wystarczy”, bo czuje się jakoś zobowiązana. To mogą być zarówno drogie prezenty, jak i częste wyznania miłości, tysiące esemesów z pytaniem: „O czym myślisz?” czy „Kiedy się zobaczymy?”. Najpierw taka osoba bombarduje, a potem ma pretensje, że nie odpowiadamy tym samym.
Love bombing jest jedną ze strategii osób o narcystycznym rysie osobowości. To na przykład setki wiadomości dziennie, kwiaty przysyłane do pracy bez okazji, to śledzenie czy uprzedzanie kolejnego ruchu, a wszystko to w ilości, która ma ofiarę po prostu obezwładnić. Jak ktoś to dobrze przeprowadza, to szybko możesz temu ulec, bo siła i intensywność love bombingu sprawia, że w naturalny sposób zaczynasz opuszczać gardę. „Zależy mu” – myślisz, a jak jeszcze ci się podoba, to przepadłaś. Jemu wcale nie zależy na tobie, tylko na podboju. On nie chce cię poznać, nie chce cię zrozumieć, on chce cię po prostu mieć.

Kiedy uznajemy podmiotowość w drugim człowieku, możemy powiedzieć, że robimy miejsce dla miłości, przyjaźni, braterstwa czy siostrzeństwa, natomiast kiedy druga osoba nie jest traktowana przez nas jako byt autonomiczny, to już jest ustawka pod władzę.

Czyli gdy ktoś Cię spyta: „Skąd mam wiedzieć, że to jest miłość?” – odpowiesz: „Zobacz, jak on (ona) reaguje na twoją odmowę, sprzeciw”?
Tak, to jest świetny test. Czy się obrazi, wkurzy, czy będzie chciał lub chciała odzyskać kontrolę przez manipulację lub zastraszanie. Może będzie chciał czy chciała obsypać cię prezentami, żeby cię obłaskawić. Nieważna strategia, jeśli nie szanuje twojego „nie”, uciekaj gdzie pieprz rośnie.

Marta Niedźwiecka, certyfikowana sex coachka i psycholożka. Współautorka (razem z Hanną Rydlewską) książki „Slow sex. Uwolnij miłość”. Wspiera w rozwoju osoby kreatywne i poszukujące swojej drogi. Prowadzi sesje indywidualne i warsztaty. Popularyzuje świadomą seksualność. Jej podcast „O zmierzchu” doczekał się już piątego sezonu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze