1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Trójka” nasza, czyli też wasza. To one zmieniają radio

„Trójka” nasza, czyli też wasza. To one zmieniają radio

Agnieszka Szydłowska i Katarzyna Borowiecka (Fot. Fot. Mickey Wyrozębski)
Agnieszka Szydłowska i Katarzyna Borowiecka (Fot. Fot. Mickey Wyrozębski)
Dwie znane dziennikarki, choć prawdopodobnie więcej osób zna ich głosy niż twarze. Agnieszka Szydłowska, szefowa Trójki, i Katarzyna Borowiecka, która w Trójce kieruje redakcją słowa.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 9/2025

Zofia Fabjanowska: Macie w radiu jakieś przesądy lub rytuały? Takie, w które wy same zostałyście wtajemniczone lata temu, kiedy dopiero zaczynałyście pracę.

Agnieszka Szydłowska: Nie wiem, czy osobom postronnym możemy zdradzać takie rzeczy. Dobra, żartuję! Musiałabym się chwilę zastanowić, bo nic mi nie przychodzi do głowy. Być może jesteśmy z Kasią reprezentantkami pokolenia, którego już nikt nie wtajemniczał w takie rzeczy? Co prawda, jeśli udaje mi się naciągnąć Baszkę [Barbarę Marcinik, dziennikarkę, która w Programie III Polskiego Radia pracuje od 40 lat – przyp. red.] na wspomnienia, dowiaduję się różnych niesamowitych historii związanych z naszym radiem, ale ja sama w nich nie uczestniczyłam. Czekaj… może sztywna górna warga? [Agnieszka patrzy porozumiewawczo na Kasię].

Sztywna górna warga?

A.S.: Pewnie po tym, co teraz powiem, już nigdy nie spojrzysz na nas tak samo jak wcześniej [śmiech], ale radiowcy generalnie, żeby nie mlaskać do mikrofonu, pamiętają o usztywnianiu górnej wargi. W radiu to jest jak najbardziej pożądane, gorzej, jeśli jesteśmy zapraszane do telewizji – a ludzi radia zaprasza się chętnie, bo jesteśmy mistrzami w mówieniu na czas, i jak trzeba o czymś opowiedzieć w 10 sekund, to nam to zajmie dokładnie 10, co do sekundy. Wtedy czasem tę naszą sztywną wargę widać, jeśli się uważniej przyjrzeć. Kasia, tobie przychodzi coś jeszcze do głowy?

Katarzyna Borowiecka: To jest może nie tyle rytuał, co antyrytuał, ale pomyślałam o liście wszystkich rzeczy, których nie można robić przed wejściem na antenę. Na przykład: nie jemy orzechów, bo ich drobinki osadzają się w gardle i głos jest mniej dźwięczny – to akurat powiedziała mi Ula Kuleta, nasza wspaniała radiowa logopedka, specjalistka od treningu i emisji głosu. Uczono mnie też, że na antenie nie pijemy herbaty ani kawy…

Zostaje woda?

A.S.: Z wodą też byłabym ostrożna, różnie się to może skończyć. U mnie skończyło się kiedyś tak, że zakrztusiłam się, prowadząc rozmowę na antenie. Było naprawdę źle. Ostatecznie, jak widać, nie umarłam, ale zostawiłam w studiu gościa i słuchaczy, bo rozmowa odbywała się oczywiście na żywo.

Tak sobie myślę, że już samo miejsce, jakim była Trójka – zanim w 2020 roku zburzono nam budowany przez dekady porządek – było przestrzenią mocno zrytualizowaną. Pokój wspomnianej Baszki czy Zofii Sylwin [producentki Trójkowych koncertów, związanej z anteną od roku 1976 – przyp. red.] postrzegałam jako odrębne światy, miały swój charakter, atmosferę.

Albo pokój Niedźwiedzia [Marka Niedźwieckiego – przyp. red.] z tym mnóstwem płyt i wielkim pluszowym niedźwiedziem. Pokój, gdzie obowiązkowo musiały być śliwki w czekoladzie i kawa, bo Marek miał swój ekspres do kawy. I może to wszystko pięknie brzmi, wszystkie te opowieści z przeszłości, ale szczerze powiedziawszy, radiowa rzeczywistość niekoniecznie zyskuje, jeśli się ją ogląda. Domyślam się, że w twoim pytaniu o rytuały kryje się pytanie o magiczność radia. Jeśli miałabym komuś o niej opowiadać, pokazywałabym właśnie jak najmniej. Bo radio wcale dobrze nie wygląda, a w każdym razie nasze na pewno – ten budynek, pokoje, korytarze swoje przeżyły. Radio to raczej teatr wyobraźni.

K.B.: Zgadzam się. Tęsknię za czasami, kiedy rozpoznawało się radiowców wyłącznie po głosie. Rozumiem, że dzisiaj to praktycznie niemożliwe, chociaż na przykład naszemu starszemu koledze Piotrowi Kaczkowskiemu bardzo długo udawało się trzymać w tajemnicy przed słuchaczami, jak wygląda. Piotr Kaczkowski nie lubi, żeby go fotografować, na stronie Trójki przy jego biogramie nadal nie ma zdjęcia.

A.S.: Dodam, że nawet prowadząc koncerty w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, Piotr Kaczkowski siadał na balkonie, a publiczność na dole; te 150 osób, które się na widowni mieści, słyszało go, ale nie widziało. W czasach, kiedy wszystko można zobaczyć i każdego można gdzieś w sieci znaleźć, to jest coś!

Bardziej czujecie się dziennikarkami czy jednak ludźmi radia?

K.B.: Dla mnie radio jest najważniejsze, choćby dlatego, że było moim wielkim marzeniem, które się spełniło dopiero przed trzydziestką, kiedy przyszłam tu na staż. Wcześniej zajmowałam się zupełnie czymś innym, po pierwszych studiach poszłam na kolejne, robiłam doktorat. A przez kilka lat uczyłam obcokrajowców polskiego. I z każdym rokiem coraz bardziej denerwowała mnie powtarzalność tego, co robię: początek roku i znowu ten sam program i materiał do przerobienia. Poczułam, że wolałabym być po drugiej stronie, w takim sensie, że to ja wolałabym się uczyć, coś zgłębiać. A w radiu tak właśnie jest, praktycznie codziennie poznajesz kogoś nowego i z tego czerpiesz.

Mam doświadczenia też na innych dziennikarskich frontach i abolutnie nie chcę tu wartościować, ale jest w naszej radiowej pracy coś nie do przecenienia. Po pierwsze, intymność. Kiedy przychodzę do kogoś z mikrofonem – a właściwie powinnam powiedzieć: z mikrofonikiem, bo dzisiaj tak to wygląda – jest to zupełnie inna sytuacja niż kiedy pojawia się cała ekipa telewizyjna, żeby nagrać wywiad. O kamerze raczej trudno zapomnieć, a o mikrofonie zwykle zapominasz już po kilku minutach.

Mówi się, że podcasty psują rynek radiowy, podbierają nam słuchaczy. A ja myślę, że nie ma tutaj konfliktu. Im więcej wartościowego materiału w eterze czy sieci, tym lepiej. Kultura podcastów zrodziła się z tej samej potrzeby intymności, jaką daje radio.

A.S.: Zauważcie, że większość ludzi, którzy włączają nie tylko podcasty, ale też inne treści na kanale YouTube – my tutaj mamy dostęp do tego typu danych – wcale ich nie ogląda, tylko słucha.

K.B.: Tak, najwyżej w kluczowych momentach ktoś zerka, żeby złapać kontekst, jeśli coś się dzieje na wizji. Po drugie, radio to wspólnota – ludzi, którzy gdziekolwiek są, mogą nas słuchać. Czasem mam wrażenie, że w tym wszystkim w ogóle nie chodzi o dziennikarstwo, ale właśnie o tworzenie relacji. Z osobami, do których idziemy z mikrofonem, i z odbiorcami.

Agnieszko, ty też bardziej czujesz się radiowczynią?

Ja bym poszła o krok dalej, bo tak naprawdę nie czuję się do końca ani dziennikarką, ani osobą radia. Z tym pierwszym określeniem przez wiele lat kompletnie się nie utożsamiałam. Miało dla mnie wręcz pejoratywny wydźwięk. Oczywiście teraz, w obawie, że nadchodzi zmierzch dziennikarstwa – weźmy choćby ostatnie wybory i debaty prezydenckie, podczas których okazało się, że równie dobrze kandydaci sami sobie mogą zadawać pytania – walczymy o odbudowanie etosu naszej pracy. O dziennikarstwo na najwyższym poziomie, niebędące w pozycji służebności wobec polityków. Ale kiedyś miałam inne spojrzenie, bycie dziennikarką kojarzyło mi się z czymś sformalizowanym, ze sztywnymi zasadami, a ja całe moje zawodowe życie postrzegałam siebie jako osobę wolną. Wolę myśleć o sobie jako o entuzjastce kultury, w tej roli jest mi najwygodniej. Niekoniecznie tylko w radiu, choć oczywiście to ono jest dla mnie domem i bazą, to z nim mam najsilniejszą relację.

W roku 2020 Trójka przestała być waszą bazą, odeszła ogromna część zespołu, w tym również wy. Swój ostatni dzień na Myśliwieckiej zapamiętałyście ze szczegółami? Wrył wam się w pamięć?

K.B.: Już od pewnego czasu wiedziałam, że doszłam do granicy, ale coś mnie jeszcze w radiu trzymało. I było to przede wszystkim – tu, jak sądzę, mogę mówić nie tylko w imieniu swoim, ale i Agnieszki – silne poczucie misji. Miałyśmy świadomość, że nigdzie nie będziemy miały tyle czasu antenowego, żeby mówić o ważnych dla nas rzeczach. Rok 2020 okazał się przełomowy. Na samym jego początku podziękowano Darkowi Rosiakowi, potem była ta koszmarna akcja z Anią Gacek [która została zwolniona w trybie natychmiastowym po 19 latach pracy – przyp. red.], doprowadzono do odejścia jeszcze innych ważnych dla Trójki osób. Poczucie, że i u mnie się przelewa, stawało się dominujące. Aż w końcu stało się to, co się stało, czyli cała ta sytuacja z unieważnieniem Listy, przez co odszedł Marek Niedźwiecki [oskarżony przez ówczesne władze Polskiego Radia o manipulacje przy „Liście przebojów Trójki” – przyp. red.]. Lista Marka była w piątek, w sobotę afera się rozkręcała, a ja swoją audycję miałam w niedzielę, kiedy już było jasne, z czym mamy do czynienia. I dla mnie też już było jasne, że nie ma innego wyjścia, tylko odejść. Z realizatorem Michałem Jakubikiem zdecydowaliśmy jeszcze, że na koniec niedzielnej audycji zagramy słynne werble Maanamu [aluzja do roku 1983, kiedy to zespół Maanam został objęty komunistyczną cenzurą, a Marek Niedźwiecki, nie mogąc puszczać ich utworu, puścił jedynie 30-sekundowy fragment „To tylko tango”, czyli właśnie werble – przyp. red.]. To miał być ten ostatni raz, tak myślałam, ale pojawiłam się jeszcze na antenie. Na zasadach współpracy – bo nie wycofałam wypowiedzenia – na zaproszenie redakcyjnego kolegi Kuby Strzyczkowskiego, który w pewnym momencie był mianowany dyrektorem i redaktorem naczelnym Trójki jako nasz reprezentant, co, jak myślę, miało uspokoić zespół i słuchaczy. Powołano go tuż przed wyborami prezydenckimi. Oczywiście tuż po wyborach, kiedy było wiadomo, że układ polityczny się nie zmieni, od razu zdjęto Kubę Strzyczkowskiego ze stanowiska.

Bardzo chciałam, żeby mnie cokolwiek z Trójką łączyło, wyobrażałam sobie, że przecież już tam nie pracuję, ale są słuchacze, dostaję od nich maile, no to chociaż gościnnie na godzinkę raz w tygodniu się pojawię. Męczy mnie to do tej pory.

Odchorowałyście tamten trudny czas?

K.B.: Wtedy już od ponad roku byłam na tabletkach antydepresyjnych. Chcę to głośno powiedzieć, bo wierzę, że mówieni na ten temat go normalizuje, że może pomóc osobom, które są w porównywalnej sytuacji i nie widzą z niej wyjścia.

A.S.: Miałam podobnie jak Kasia. O tym, że po odejściu z Trójki wpadłam w depresyjny stan, już kiedyś mówiłam. Cały czas jestem w terapii, mam wspaniałą terapeutkę. Natomiast ciekawe, że kiedy już zdecydowałam się odejść z radia, to ten moment był dla mnie najlżejszy i najjaśniejszy. W kontrze do mrocznego czasu przed. U nas życie radiowe zawsze toczyło się na korytarzach. Nie mamy tu, i bardzo dobrze, open space’ów, więc komunikacja między pokojami odbywała się w ten sposób – korytarze tętniły życiem.

K.B.: Non stop toczyły się rozmowy, rodziły pomysły. To ktoś z się kimś kłócił, to ktoś trzasnął drzwiami. Dochodziło też do absurdalnych zachowań, o których ktoś mógłby powiedzieć, że nie przystoją ludziom dorosłym. Pamiętam jeżdżenie na rolkach, ale i jazdę na wózku do przewożenia ciężkich rzeczy [śmiech].

A.S.: I w tych ostatnich miesiącach, kiedy tu z Kasią jeszcze pracowałyśmy, korytarze zaczęły się wyludniać. Było coraz ciszej i smutniej. Kiedy wróciłam do Trójki w zeszłym roku, chyba największe wrażenie zrobiły na mnie właśnie puste korytarze, a w każdym razie uderzyło mnie to w nie mniejszym stopniu niż opowieści pracowników, co się przez ten czas tutaj działo. Historie rodem z Orwellowskiego „1984”. A wracając do pytania o ostatni dzień pracy, dziwne, ale nie pamiętam za wiele. Natomiast nie zapomnę swoich wcześniejszych rozmów z Agnieszką Obszańską, z którą pracowałam biurko w biurko, i z Bartkiem Gilem, który też siedział razem z nami w pokoju i współtworzył z Niedźwiedziem „Listę przebojów Programu Trzeciego”. Mówiliśmy: „Jest źle, ale jeszcze powalczymy miesiąc, jeszcze coś nam się tu uda zrobić”. A potem był esemes od Bartka, co się wydarzyło z Listą. Paradoksalnie, to był moment ulgi: „To jestem ja i już nie pracuję w Trójce, bo właśnie zdecydowałam, że odchodzę”. Jedyne, co mi zostało, to ogarnąć odpowiednie dokumenty, a tak się złożyło, że odbierając esemesa o Liście, jadłam akurat obiad w towarzystwie moich przyjaciół, którzy są prawnikami. Tak więc pyk, pyk, pyk i już w poniedziałek rano złożyłam wypowiedzenie. No i elo! Dopiero kilka dni później to elo zmieniło się w większą świadomość mojego położenia. Że rodzina, kredyt, że rynek niekoniecznie czeka na prawie 50-letnie kobiety.

Kasia powiedziała, czego żałuje – ja byłam zła na siebie, że załamał mi się głos, kiedy zeznawałam przed komisją senacką, która zaprosiła nas na spotkanie, żeby wyjaśnić, co stało za unieważnieniem listy i w ogóle, co się dzieje w Trójce. Żeby była jasność, my doskonale wiedzieliśmy, że niczego realnie nie zmienimy, nie rozmontujemy systemu, ale mieliśmy niepowtarzalną okazję, żeby wypowiedzieć naszą prawdę. Bezcenne uczucie. Tylko że u mnie się uruchomił taki nerw w głosie, którego u siebie nienawidzę.

Argumenty miałam, wydawałoby się, racjonalne i dość oczywiste, czyli, że przecież ludzie, którzy mają poukładane życie, nie ryzykują stabilizacji dla czegoś, co jest ich widzimisię, nie odchodzą z dnia na dzień dla kaprysu. A jednak nie byłam w stanie mówić na chłodno. Nie lubię tego, że się rozkleiłam. Chciałabym naprzeciwko ludzi, którzy mnie denerwują, zachowywać się jak osoba silna.

Tak, wiem, wiem, mówię, jakbym wciąż tkwiła w schemacie męskich norm. Zdaję sobie sprawę, że argumentacja z przestrzeni emocji jest nie mniej istotna niż ta pozornie chłodna, racjonalna.

Mój żal bierze się może z tego, że ja wtedy nie chciałam się wzruszać w Senacie, tylko „odpalić butelkę z benzyną”. Traktowałam to, co mam do powiedzenia, jak manifest.

Czy na te cztery lata spędzone poza Trójką potraficie spojrzeć jak na cenny czas? Dowiedziałyście się o sobie czegoś, czego byście się nie spodziewały?

K.B.: Wkraczam teraz na teren dla mnie prywatny, a nie zwykłam się zwierzać. Mam nadzieję, że nie wybrzmi to inaczej, niż chciałabym, ale generalnie chyba mam taki typ osobowości, że rzadko sama wychodzę z inicjatywą. Zazwyczaj to ktoś mi coś proponuje i ja się wtedy bardzo cieszę i mówię: „Kurczę, że też o tym nie pomyślałam!”. Moje tutejsze radiowe życie wyglądało tak, że się przez lata rozwijałam, coraz bardziej ciążyłam ku tematom, które mnie interesują i coraz więcej pojawiałam się na antenie, bo ktoś coś mojego usłyszał i uznał, że jest fajne, więc pojawiała się kolejna propozycja programu, kolejna okazja do rozwoju. Tak to się toczyło. I nagle koniec. Wtedy redakcyjni koledzy się jeszcze nie skrzyknęli, żeby stworzyć Radio 357, gdzie w końcu trafiłam, bo nie widziałam żadnego innego radia, do którego mogłabym pójść.

Najpierw, jeszcze w szoku, myślałam: „Mam trzy miesiące wypowiedzenia. Dwa. Miesiąc. Jeszcze przetrwam”. Aż rzeczy po prostu zaczęły się dziać. W czym miałam czynny udział. Odzywałam się do kogoś, żeby się przypomnieć i coś zaproponować, a tu nagle ten ktoś mówił: „A wiesz, właśnie o tobie myślałem, myślałam! Jest fajny projekt”. Trochę mnie to kosztowało, żeby się przemóc, musiałam odkryć w sobie przedsiębiorczość. To, że ją w ogóle w sobie mam. Te lata na pewno dały mi poczucie sprawczości. I satysfakcję, że robiłam tak wiele różnych rzeczy. Myślę, że odkryłam nawet w sobie ryzykantkę [śmiech].

A.S.: Co z moimi odkryciami? Po pierwsze, zobaczyłam, jak dużo potrafię. Niby powinnam to wiedzieć już wcześniej, ale dopiero nie mając pojęcia, co będzie dalej, zobaczyłam, że potrafię radzić sobie w każdych okolicznościach. Wszystko, czego nauczyłam się w Trójce, zaprocentowało, ale też nauczyłam się walczyć o swoje pomysły. Oraz, co dla mnie, osoby przychodzącej z mediów publicznych, bynajmniej nie było oczywiste – nauczyłam się, że nie ma nic wstydliwego w tym, że się szuka finansowania, że czasami robi się rzeczy po to, by zadowolić potencjalnego sponsora, oczywiście w granicach rozsądku. Realizowałam wartościowe projekty, w których dostawałam pełną swobodę działania, dogadując się ze sponsorami. Zrozumiałam, że to całkowicie naturalne, że oczekują w zamian, żeby się w jakiś sposób przy projekcie pokazać. Wcześniej byłam w tej kwestii nieprzejednana, nie miałam do tego typu współpracy zaufania. To jest bardzo ważne dla mnie odkrycie. Nauka, która przydaje mi się teraz.

To o pracy. Czy w sferze osobistej też dokonałaś jakichś odkryć?

Tak, choć dużo więcej dowiedziałam się o sobie w 2022 roku, kiedy w moim życiu prywatnym nastąpiła klęska. Wydawało mi się, że już ta radiowa sytuacja była dla mnie dewastująca, ale wtedy odkryłam zupełnie inną skalę dewastacji.

Po dwóch tak drastycznych doświadczeniach uważam, że nie może mnie już spotkać nic trudniejszego. Nic, poza taką stratą, jak śmierć ludzi, których się kocha. Więc jeśli pytasz, czy potrafię spojrzeć na czteroletnią przerwę od Trójki pozytywnie, odpowiem, że i tak, i nie. Zawodowo wyłącznie zyskałam. Mówię to z pełną świadomością: mimo że zabito tamto radio, byłabym hipokrytką, gdybym nie dostrzegała, jak wiele mi ta przerwa dała. Ale nie potrafię powiedzieć, żeby przejechanie po mnie walcem w sferze prywatnej miało pozytywne skutki. I to mimo bycia w terapii, brania leków – bo kiedy te dwa kryzysy się u mnie nawarstwiły, od razu zdecydowałam się zwrócić o pomoc. Wiem, że na łamach waszego pisma często pojawiają się zupełnie inne deklaracje, bardziej w duchu „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, ja nie potrafię czegoś takiego zadeklarować. Jestem daleka od mitologizowania własnego doświadczenia, natomiast sytuacja, kiedy ktoś, komu bezgranicznie ufałaś, to zaufanie zawodzi, w moim przypadku okazała się potwornie destrukcyjna. I tutaj muszę błogosławić los, że w 2024 roku przyszła do mnie propozycja dyrektorowania Trójce. Dostałam potężnego kopa w stronę życia, pozwoliło mi to jakoś oddzielić się od impasu w sferze prywatnej. Kurczę, właściwie dopiero teraz, dzięki tej rozmowie w pełni zdałam sobie z tego sprawę. Zawdzięczam temu miejscu nawet więcej, niż myślałam.

Jak bardzo Myśliwiecka 3/5/7, którą znałaś, różniła się od tej, którą zastałaś po powrocie, wchodząc tu w nowej roli – szefowej?

A.S.: To miejsce jest jak kapsuła czasu. Kiedy zajrzałam do pokoju, w którym wcześniej pracowałam, okazało, że na ścianach są te same naklejki, które przykleiła kiedyś Obszana, a na biurku te same, które przyklejałam ja. I jeszcze ta sama tablica korkowa, została chyba nawet jakaś nasza przypięta kartka. Niezwykle wzruszyła mnie też Kasia Maćkowska, szefowa sekretariatu i nasza radiowa mama, która, jak pamiętam, była tutaj od zawsze, przeżyła kilkunastu dyrektorów i dyrektorek. Ta cała wiedza, know-how Kasi spowodowały, że mogliśmy tu wejść i zacząć pracę bez większych błędów i wpadek. Była naszą przewodniczką. Poza tym zachowała i przechowała dla nas wiele śladów po dawnej Trójce.

A ty, Kasiu, co poczułaś, kiedy Agnieszka zaproponowała ci powrót?

K.B.: Nie zgodziłabym się, gdyby to był ktoś inny. Wiedziałam, że Agnieszka stworzy tu taką grupę, w której ja chciałabym być. Poza tym, tak jak wspominałam, trafiłam do radia stosunkowo późno, więc mimo że obie jesteśmy z tego samego pokolenia, wcześniej byłam słuchaczką jej audycji, a potem, kiedy tu trafiłam, przyglądałam się jej pracy. Była dla mnie punktem odniesienia.

A.S.: Come on, Kasia!

K.B.: Tak właśnie było. Dlatego wiedziałam, że na pewno, no może w tej pierwszej chwili na 98 procent, tę propozycję przyjmę. Z drugiej – serce mi drgnęło, kiedy pomyślałam, że mam powiedzieć w Radiu 357, że odchodzę. Nie było to dla mnie łatwe. Ale zanim zaczęłyśmy rozmawiać, pierwszym sygnałem, że coś jest na rzeczy, był esemes od Agnieszki. I to taki dość charakterystyczny: czy chcemy wrócić do knucia [śmiech]. Knuciem nazywałyśmy nasze spotkania,

kiedy się spotykałyśmy w trójkę z Agnieszką Obszańską krótko po odejściu z radia. Spotykałyśmy się nad Wisłą, chciałyśmy razem robić coś swojego, ale potem życie każdej poszło własnym torem. Mówiłyśmy wtedy, że coś knujemy.

A.S.: Obszanie też wysłałam tego esemesa. Z tym, że zaliczyłam totalną wpadkę, bo się pomyliłam i zamiast wysłać wiadomość na jej prywatny telefon, wysłałam na służbowy. Ten, który miała, jak pracowała tutaj w radiu. Czyli odebrał go ktoś, komu w Trójce po naszym odejściu przekazali numer Obszany. Nie najlepiej wyszła mi konspiracja.

Wyobrażam sobie, że kierowanie tak rozbudowanym organizmem, jakim jest Trójka, w dodatku po wizerunkowym kryzysie stacji, nie jest łatwe. Co dla ciebie, Agnieszko, było czy jest najtrudniejsze?

Nawet niedawno miałam taki moment, skumulowały się różne sprawy. Poszłam do prezesa, zapytałam, czy mogę liczyć na wsparcie. W rezultacie odbyłam spotkanie, to był rodzaj superwizji ze specjalistką, która zajmuje się psychologią biznesu i zarządzania. I w tej rozmowie już w pierwszym zdaniu rzuciłam, że od półtora roku paraliżuje mnie świadomość, że ściągnęłam tutaj ludzi do naprawdę ciężkiej pracy, a przy tym nasza sytuacja nie jest stabilna, nie ma przecież ustawy, która gwarantowałaby odrębność i niezależność mediów publicznych, jeśli doszłoby do zmiany władzy. Powiedziałam, jakim obciążeniem jest dla mnie świadomość, że ludzie po tamtej dawnej traumie odbudowali sobie życie, odzyskali stabilizację, a potem na moją prośbę znowu zaryzykowali. Usłyszałam: „Przepraszam cię bardzo, ale to są dorośli ludzie, to oni zadecydowali. Widzisz, że traktujesz ich protekcjonalnie i odbierasz im sprawczość?”. Po tych słowach coś puściło. Choć nadal rozkminiam różne sprawy po nocach, nadal wstaję, niezależnie od dnia, o szóstej rano. Zawsze lubiłam spać do późna. Od kiedy tu jestem, już chyba nie potrafię.

Nie zapomnę, jak powiedziałaś, że argumentem za tym, żeby przyjąć posadę dyrektorki i redaktorki naczelnej było między innymi to, że jeśli ty się tego nie podejmiesz, znowu stery przejmie jakiś „szanowny pan redaktor”. Znowu mężczyzna. To mi dało do myślenia. W radiu jest równość płci?

K.B.: Szczęśliwie jesteśmy na innym etapie niż kilkanaście czy nawet kilka lat temu. Dzisiaj na przykład panuje względna równowaga pomiędzy serwisantkami i serwisantami, czyli osobami, które czytają radiowe newsy, natomiast kiedyś uważano, że kobiece głosy nie nadają się do czytania wiadomości.

Bo?

A.S.: Bo nie brzmią „wiarygodnie”. Mówisz wysokim głosem, to brzmisz infantylnie, niskim – to może kojarzyć się erotycznie.

Jesteś albo zbyt formalna i niedostatecznie miła, albo właśnie zbyt miła, więc nieprofesjonalna. I tak dalej, i tak dalej. Była też kwestia proporcji wydawców w zespole. Kobiety odpowiedzialne za wydawanie programów są w zdecydowanej większości. To ciężka robota, porównywalna, nie wiem... z wydawaniem telewizyjnych wiadomości, tylko że u nas trzeba pracować z taką intensywnością przez trzy, a nie pół godziny. Normą było, że za audycją jako wydawczyni stała kobieta, natomiast za mikrofonem siedział już chłopak.

K.B.: I ten chłopak prowadził audycję dobrze, ale nie w tym rzecz. Kobiet zawsze w radiu było wiele, ale były mniej eksponowane. Dopiero Agnieszka na stałe wprowadziła kobiety na antenę do popołudniówki. To się wcześniej zdarzało, ale nigdy nie było regułą.

A.S.: Wyjaśnię, że popołudniówki to taki rolls-royce pasma antenowego.

Agnieszka Szydłowska i Katarzyna Borowiecka (Fot. Fot. Mickey Wyrozębski) Agnieszka Szydłowska i Katarzyna Borowiecka (Fot. Fot. Mickey Wyrozębski)

Rozumiem, że działacie zgodnie z zasadą, że im częściej dopuszcza się kobiety do głosu, tym bardziej staje się to dla wszystkich oczywiste. Tymczasem żadna z nas, tu siedzących, nie może być pewna, jakie w ogóle będą losy Trójki za dwa lata, gdyby w polityce znowu miało się coś zmienić. Sporo mówi się o misyjności radia i telewizji. Waszym zdaniem po co nam media publiczne?

A.S.: Wiesz, misja brzmi bardzo poważnie, tymczasem to, co my tutaj mamy we krwi, co odziedziczyłyśmy i odziedziczyliśmy po pokoleniach, które to radio kiedyś tworzyły, niekoniecznie jest poważne, niekoniecznie bardzo serio. Trójka zawsze wyróżniała się spośród innych stacji Polskiego Radia charakterystycznym podejściem do rzeczywistości, pewnym zdystansowaniem wobec świata, puszczała do słuchających oko, kiedy naokoło obowiązywała peerelowska cenzura. Dzisiaj nie mamy cenzury, ale coś z tamtego podejścia zostało. Nie interesuje nas bicie piany, mamy swoją hierarchię rzeczy ważnych. Chodzi też, myślę, o dystans do siebie – coś, co naprawdę przydaje się w naszej robocie. Jesteśmy skłonni do śmiania się, radości, brykanda. Misja całkowicie na serio byłaby, moim zdaniem, nie do zniesienia.

K.B.: To jedna kwestia, a jednocześnie rozmawiamy dużo z Agnieszką o tym, że chcemy przywrócić Trójce kulturotwórczą rolę. Nie tylko relacjonować, co się w kulturze dzieje i co się zmienia, tylko brać w tym czynny udział. Ale też staramy się być ogniwem łączącym – chcemy różne tematy pokazywać jak najszerzej, dopuszczać głosy z wielu stron. Czyli spróbować spojrzeć na rzeczywistość nie z punktu widzenia polityków, którym bardzo na rękę jest tworzyć między nami podziały, bo wtedy łatwiej nami rządzić. Chcemy zacierać granice. W skrócie: stwarzać przestrzeń na rozmowę, bo tego tu przez ostatnie lata nie było. Nie było Klubów Trójki, jak ognia unikano pewnych tematów. Puszczano jeszcze więcej muzyki, którą, jak się wydawało, wszyscy słuchacze Trójki powinni lubić, a pomiędzy tymi długimi muzycznymi pasmami pojawiały się wciąż te same głosy. I były to głosy niemal bez wyjątku męskie – to coś à propos wątku równości w radiu. Swoją drogą, dopiero niedawno zaczęły się wyrównywać proporcje słuchaczek i słuchaczy dzwoniących do nas na antenie. Był czas, kiedy równowaga mocno się zaburzyła i niemal bez wyjątku dzwonili mężczyźni. Cenimy ich głosy, ale naprawdę bardzo się cieszymy, że kobiety zaczęły do nas wracać.

A.S.: Próbowano wprowadzić w życie taki format Trójki, który czysto teoretycznie jest bezpieczny i powinien działać – dużo muzyki, krótkie wejścia prowadzących. A jednak słuchalność spadała. Jest tyle innych stacji na rynku, stacji komercyjnych, które w takiej formule sprawdzają się dużo lepiej, choćby RMF czy Zet robią to dużo bardziej profesjonalnie i jestem pełna podziwu dla nich. Tyle że tożsamość Trójki polega na czymś innym, co teraz pokazują wzrosty słuchalności. Nie powinno być tak, że robi się publiczne radio, myśląc podziałami: my i oni.

K.B.: Ktoś się może żachnąć, że tu sobie teoretyzujemy, a przecież nie da się brać pod uwagę wszystkich stron, a już na pewno nie da się ich pogodzić. A mnie się przypomina przedwyborczy cykl Pauliny Wilk w Klubie Trójki, gdzie w jednej z audycji pojawił się chłopak z młodzieżówki Razem i dziewczyna z młodzieżówki Konfederacji.

A.S.: Wiesz, co się okazało? Że zgadzają się w wielu kwestiach.

Agnieszka Szydłowska, kiedy w roku 2020 odeszła z Trójki po 17 latach pracy, została dziennikarką newonce.radio. Wcześniej związana była też m.in. z TVP Kultura, gdzie obecnie, po powrocie, prowadzi „Tygodnik Kulturalny”. Dyrektorką i redaktorką naczelną Programu III Polskiego Radia jest od stycznia 2024 roku.

Katarzyna Borowiecka, autorka programów i komentatorka zajmuje się przede wszystkim kinem, serialami, literaturą i komiksami. Do Trójki trafiła w 2007 roku jako laureatka konkursu „Grasz o staż”. Po odejściu zaczęła pracę w Radiu 357. Szefową trójkowej Redakcji Słowa została w marcu zeszłego roku.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE