Przyklejeni do smartfonów i laptopów, prawie zawsze jesteśmy online. W sieci kreujemy swój wizerunek, a także mówimy rzeczy, których nigdy nie powiedzielibyśmy sąsiadom ani znajomym. Rzeczywistość cyfrowa, w której nigdy nie jesteśmy sami, wywróciła do góry nogami nasze myślenie o prywatności.
Siedząc przy kawiarnianym stoliku, Miłosz gładzi dawno niestrzyżoną brodę. Bierze do ręki telefon i wpisuje hasło odblokowujące ekran. – Mam tu wszystko. Całe życie zapisane w zdjęciach i rozmowach z przyjaciółmi, kontakty do ważnych dla mnie ludzi, kalendarz i kopie niektórych dokumentów. Dlatego mam smartfona zawsze na oku i zabezpieczam go hasłem. Gdyby ktoś go ukradł, miałbym spory problem.
Telefonu nie daje do ręki nawet żonie. – Nie chodzi o to, że mam tam jakieś tajemnice. Po prostu chcę mieć przestrzeń, której z nią nie dzielę. Azyl, do którego nikt nie ma dostępu.
Miłosz to wychowany w analogowej rzeczywistości, pamiętający podwórkowe trzepaki PRL-u 35-latek. Azyl, który tworzy od kilku lat, to cyfrowy świat, skomponowany z profilu na Facebooku i Instagramie, zamieszczanych w sieci zdjęć, ściąganej muzyki, komentarzy na forach, zakupów online i przeglądanych blogów. Jego komórka jest non stop podłączona do sieci.
Kiedy Miłosz usłyszał o tzw. ustawie inwigilacyjnej, po raz pierwszy poczuł, że jego azyl może być zagrożony. O co w niej chodzi?
Więcej w Zwierciadle 01/2017. Kup teraz!Zwierciadło także w wersji elektronicznej