1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Dlaczego wciąż warto czytać wiersze? Poezja może być formą autoterapii

Dlaczego wciąż warto czytać wiersze? Poezja może być formą autoterapii

Poezja może być oknem, przez które zaglądamy do własnego wnętrza - lub zyskujemy lepszy ogląd otaczającego nas świata (Fot. Getty Images)
Poezja może być oknem, przez które zaglądamy do własnego wnętrza - lub zyskujemy lepszy ogląd otaczającego nas świata (Fot. Getty Images)
Co daje obcowanie z wierszem? Czy trzeba rozumieć, co autor miał na myśli? Jaką funkcję społeczną pełni poezja? Odpowiedzi w naszym wywiadzie z krytykiem i historykiem literatury Jakubem Skurtysem.

Natknęłam się kiedyś na stwierdzenie, że współczesną poezję czytają wyłącznie inni poeci.
A może jest zupełnie na odwrót: dopiero kiedy zaczynamy czytać wiersze, budzi się w nas poeta? Czytając poezję, wyostrzamy swój zmysł językowy. Robimy to w dużo większym stopniu niż w przypadku prozy, w której głównie śledzimy przecież fabułę i losy bohaterów. W poezji ważniejsze jest to, co wydarza się między słowami, w samej materii języka, któremu musimy zacząć się uważniej przyglądać.

Jaki wpływ ma na nas owa uważność?
Badania pokazują, że obcowanie z wierszem wzmacnia kreatywność i wzbogaca słownictwo, stymuluje obszary mózgu odpowiedzialne za przetwarzanie emocji i pamięć autobiograficzną. Pewnie podobne rzeczy da się przełożyć na każde spotkanie z ambitną literaturą. W poezji znajdziemy jednak coś więcej, coś, co nazywam na własny użytek „wykrzaczaniem się słownika”.

Co masz na myśli?
To działanie wbrew logice wypowiedzi, która motywuje codzienne porozumiewanie się. Bierzemy udział w kreatywnym akcie, który wykracza poza nasze przyzwyczajenia i ramy komunikacyjne. Bo wiersz robi różne rzeczy w kwestii porozumienia, przekazywania myśli, ale koniec końców zostawia nas samych, w rozmowie z naszym własnym słownikiem i jego regułami.

Odbiorcą poezji może być każdy?
Niby tak, ale to odpowiedź trochę na zachętę. Często mówimy, że nie trzeba mieć specjalistycznego wykształcenia i bez niego poezja też będzie dla nas dostępna i zrozumiała. Ale jednak jakaś jej część po prostu jest wymagająca, jak każda sztuka. Nie chodzi nawet o konkretne kompetencje i wiedzę, a raczej o chęć poświęcenia jej czasu i włożenia w obcowanie z nią trochę trudu.

O jakim rodzaju trudu mówisz?
Poezja na ogół nie jest formą, która sama z siebie do nas trafi. Zwłaszcza ta rozumiana jako zinstytucjonalizowana praktyka słowna. Mówię tu o funkcjonowaniu w polu współczesnej literatury pięknej, a nie o tekstach do szuflady. Taka poezja ma swoją historię, pewne reguły i konwenanse. Żeby do niej dotrzeć i potem zmierzyć się z jej wyzwaniami, trzeba włożyć w to pewien wysiłek. Nawet jeśli bombarduje nas dziś ze zdjęć w sieciach społecznościowych czy plakatów na przystankach, to najpierw trzeba te sieci zbudować, a przy plakacie zatrzymać się, poczytać i chwilę pomyśleć.

Wiele osób postrzega poezję jako elitarną formę sztuki, co może powodować niechęć do niej. Kolejną barierą może być też lęk przed jej niezrozumieniem.
Elitarność to przeszłość. To – z jednej strony – kwestia przyzwyczajeń, które wynosimy z tego, jak omawia się wiersze w szkole, oraz z pewnego modelu myślenia o wierszu z XIX i XX wieku. Przy czym nie obwiniałbym o to samych nauczycieli – bardzo trudno jest wykrzesać z tekstu coś interesującego, skoro program mówi, że do matury czy egzaminu trzeba wskazać i opisać „to i to”, policzyć akcenty, nazwać metafory czy sytuację liryczną. Żaden czytelnik nie robi tego na własny użytek, chyba że intuicyjnie.

Poezja kojarzona jest też z egzaltacją.
Ta kwestia wynika trochę z naszej otwartości i wrażliwości. Wielu ludzi jest po prostu zamkniętych na samych siebie, a nawet jeśli próbują się lepiej zrozumieć, dużo łatwiej jest im sięgnąć po książki terapeutyczne niż zmierzyć się z wierszem, który zadaje trudne pytania, ale często nie udziela odpowiedzi. Jest jeszcze problem wrażliwości społecznej, pewnych wzorców kulturowych, do których przywykliśmy. W takim ujęciu cała literatura piękna to strata czasu, bo nie przynosi wymiernych korzyści poznawczych, jak choćby reportaże czy poradniki biznesowe. A w liryce ten czas marnuje się szczególnie – na jakieś „duchowe uniesienia”.

W czytaniu poezji jest jakiś rodzaj wstydu?
Jeśli spojrzymy historycznie, to z pewnością, zwłaszcza u mężczyzn. Ale wśród kobiet też pojawiał się ostracyzm, bo od „wrażliwości” łatwo przejść do etykietki „nadwrażliwość”, a nadmierna emocjonalność nie była dobrze widziana w naszej kulturze. Ten „lęk przed wrażliwością” się oczywiście zmienia, bo w młodszych pokoleniach poezja zaczyna być prezentowana jako część pozytywnego stylu życia, pochwała otwartości na emocje, jako mechanizm poznawczy albo pomagający zmagać się z własnymi problemami psychicznymi.

A co w sytuacji, kiedy rzeczywiście nie rozumiemy wiersza?
Pytanie zasadnicze: co to znaczy rozumieć wiersz? Ludzie bardzo często mówią: „Ja tego nie rozumiem”, bo zakładamy, że utwór musi mieć jeden spójny sens, jak pismo sądowe albo ogłoszenie. Ale przecież nadrzędną cechą tekstu literackiego nie jest komunikowanie ani przekazanie konkretnej prawdy, tylko wywoływanie wrażeń. Rozumienie to proces, który przeprowadzamy, żeby coś stało się dla nas sensowne, czyli żeby stało się częścią przeżywanego przez nas świata. „Nie rozumiem”, czyli odmawiam temu czemuś dostępu do siebie.

Czyli żeby rozumieć, nie trzeba wiedzieć, co autor miał na myśli?
Tego się przecież nie dowiemy, a nawet gdyby – koniec końców okaże się to mało znaczące. „Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca”, jak to pięknie napisał Andrzej Sosnowski. Tekst bezpowrotnie opuszcza swojego twórcę i zaczyna wieść własne życie. W gruncie rzeczy sens jest po naszej stronie, a nie po stronie dzieła czy jego twórcy. Dlatego zdanie: „Nic nie rozumiem z tego wiersza”, oznacza na ogół, że albo nie podjąłem próby włączenia go w swój świat wewnętrzny, albo rzeczywiście ją podjąłem, ale zakończyła się ona klęską. Przy czym ta „klęska” to też jest jakiś rodzaj rozumienia, procesu. Bo mówi nam, że zderzyliśmy się z czymś, co nas poznawczo przekracza. To również może być istotne doświadczenie.

Dobry wiersz może mieć dla nas wartość egzystencjalną?
Jasne, wierzę też w taki sposób obcowania z wierszem – jeśli go przeczytasz, to już nigdy nie będziesz tym, kim byłaś wcześniej. To jednak doświadczenie unikatowe. Wyobraźmy sobie, co stałoby się z naszym życiem, gdyby każde spotkanie z tekstem kultury kończyło się taką przemianą... Zamęczylibyśmy się po kilku książkach z braku siły psychicznej na rekonstrukcję samych siebie!

Może nieświadomie stosujemy jakiś rodzaj autoobrony przed wierszami, które mogłyby zadziałać na nas zbyt silnie?
Pewnie tak. Czytając wiersze, sztucznie wzmacniamy płynące w nas uczucia. Ale już samo emocjonalne otwarcie się zawiera w sobie element autoterapeutyczny, wymaga uwagi i pracy nad sobą. Bardzo często jest więc tak, że blokujemy dopuszczenie do siebie czegoś, co mogłoby nas wyrzucić poza rutynę czy zmusić do innego spojrzenia na samych siebie. Albo inaczej: co zaszkodziłoby spójności „ja”.

Czytaj też: Najlepsze cytaty Carla Gustava Junga, które pozwolą ci zajrzeć w głąb siebie

Jaką wartość społeczną niesie dziś istnienie poezji?
Poezja ma tendencję do kontestowania status quo. Jest przecież od wskazywania drażliwych problemów społecznych i stawania po stronie słabszych. Czyli po stronie człowieka przeciwko systemowi albo ludzkiego wnętrza przeciwko teatrowi ról społecznych. Stanowi tym samym przestrzeń, w której często wypowiada się ta bardziej intymna czy nieoczywista część nas samych lub naszego życia zbiorowego.

Po drugie, wiersz jest chyba najbardziej skondensowaną formą literacką. W związku z tym bardzo szybko chwyta wszystkie kluczowe problemy społeczne i zdaje z nich relacje. Jest często świadkiem i zarazem najczulszym barometrem przemian.

Na początku zmian społecznych jest wiersz?
Chciałbym tak powiedzieć, ale to by sugerowało, że wierszem zmienimy świat, a taki optymizm to trochę przesada. Ale na pewno jest jednym z pierwszych towarzyszy i uczestników takich zmian. Na przykład, gdy wybuchła pandemia COVID-19, najszybciej ukazały się właśnie wiersze pandemiczne. Dopiero potem przyszła proza, a więc dzienniki i reportaże. Podobnie w przypadku wojny w Ukrainie. Niezwykły projekt pisarki i zasłużonej tłumaczki Anety Kamińskiej „Pokój z widokiem na wojnę” to właściwie liryczny dziennik, w którym istotniejsze od kunsztu jest utrwalenie tego niepokoju i grozy trwającej po sąsiedzku wojny.

Współcześni polscy poeci reagują na to, co najbardziej nas dziś boli i czego się boimy?
Na pewno reagują. Mniej więcej dekadę temu, w okolicach wielkiego kryzysu bankowego, mieliśmy nasilenie się liryki antykapitalistycznej, powrót do kwestii prospołecznych i pytania o prekarną egzystencję. Prym wiedli w tym Szczepan Kopyt (wiersze wybrane w tomie „Wypisy dla klas pracujących”) czy Tomasz Bąk (poemat ekonomiczny „Bailout”). Przechwyconą z e-marketingu, smutną metaforę „języka korzyści” zawdzięczamy Kirze Pietrek.

Na jakie problemy odpowiada dzisiejsza poezja?
Popularnym nurtem jest ekologia, szczególnie ta związana z katastrofą klimatyczną. Poetką ciekawe podejmującą temat była na przykład Anna Adamowicz tomem „Nebula”, w którym sięgnęła po radziecki futuryzm: statki kosmiczne lat 60., Łajkę w kosmosie, złożoność ekosystemów i niestabilność życia z perspektywy planetarnej. Nad tym wszystkim ciążyła katastroficzna optyka. Z drugiej strony mamy choćby Małgorzatę Lebdę, która w „Mer de Glace” opowiada o depresji klimatycznej. Że właściwie zostaje nam pielęgnowanie drobnych odruchów, codziennych przyzwyczajeń, kochanie naszych bliskich i zwierząt, przyglądanie się ciału.

Oczywiście ważne są też kwestie tożsamościowo-płciowe: queer, coming-outy, dochodzenie do głosu mniejszości społecznych i seksualnych, mierzenie się z niepełnosprawnościami czy dysfunkcjami. Głośną książką okazał się debiut Anouk Herman „right into pod tramwaj”, który mówi o dorastaniu queera na śląskim osiedlu, ale oparty jest na estetyce rodem z young adult, zderzanej niekiedy brutalizowanym językiem.

Obecnie dużo mówi się o kryzysie męskości. Jak widzą go twórcy?
Trochę chyba wbrew sobie patronem tej „nowej męskości” został Jerzy Jarniewicz. To autor dojrzały, w tej chwili już po sześćdziesiątce, choć nieobce mu są erotyki, w których mówi często z pozycji rozczarowanego, zasmuconego kochanka. W jego poezji ta XX-wieczna męskość zaczęła się odsłaniać we wszystkich blokadach, w niemożności mierzenia się z własnym ciałem czy nawet nieumiejętności podjęcia tego tematu, ale też w przyznaniu się do własnej słabości i kruchości, które towarzyszą temu „późnemu witalizmowi”.

A jak do tego tematu odnoszą się młodsi mężczyźni?
Pojawiła się ciekawa moda na wiersze „tacierzyńskie”. Pisane są jakby w kontrze do klasyki wierszy ojcowskich, w których ojciec stanowił prawo i uosabiał autorytet. Poeci – jak Marcin Mokry, Adam Kaczanowski czy Maciej Robert – pokazują, że uczestniczą w tym procesie wychowawczym z całą swoją emocjonalnością i nieporadnością, w codziennych sytuacjach i kontaktach. To trochę wzór tej nowej męskości: nie potrafię, próbuję, boję się, ale jestem obok.

Mamy więc odkrywanie męskiej kruchości, czułości, wrażliwości?
Tak bym to widział. Co ciekawe, mężczyźni ci wychodzą często poza stereotyp „poety siedzącego nad kartką”, udrażniając też różne kanały społecznej komunikacji. Tomasz Gromadka prowadzi terapeutyczne warsztaty pisania w stylu „męskich kręgów”, a Andrzej Woźniak propaguje ciałopoznanie poprzez taniec i walkę ze skutkami nieleczonej i niediagnozowanej depresji u mężczyzn.

Z czym w poezji mierzą się natomiast kobiety?
W grze są oczywiście zawsze feminizm, współpraca, kolektywy. To gigantyczna robota m.in. warszawskiego „Wspólnego pokoju”, a z grona tamtejszych poetek i aktywistek wskazałbym nagrodzoną ostatnio Silesiusem za całokształt twórczości i działań Joannę Mueller. Ale na topie jest też dziewczyńskość.

Czytaj też: Halina Poświatowska – najpiękniejsze wiersze, przy których opłakiwałyśmy pierwsze miłości

Dziewczyńskość?
Społecznie mierzymy się z nową kategorią „młodych dorosłych”, ludzi, którzy nie są już nastolatkami, ale nie w pełni postrzegają się jako dorośli. Z jednej strony w ich życiu rozwijają się relacje erotyczne, a z drugiej – wciąż mają poobdzierane kolana, piszą pamiętniki, stereotypowo lubią róż, brokat i syrenki. I to jest robione zupełnie na poważnie, bez infantylizmu czy wyższości. Taką autorką jest 30-letnia poetka Ola Lewandowska z tegorocznym tomem „Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata”. W jakimś zakresie pisze ona dla dziewczyn, które teraz dorastają, żeby mogły sobie pozwolić na to całe spektrum doznań, ten specyficzny rodzaj wrażliwości, który się wówczas wytwarza, a który był społecznie niechciany, niezgodny z normami i oczekiwaniami.

Jakimi argumentami przekonałbyś kogoś, kto ma opory przed czytaniem poezji do tego, żeby spróbował się z nią zmierzyć?
Pierwszy argument – ważne tematy społeczne, na które w prozie trzeba poświęcić sporo czasu. Wiersz jest skondensowaną formą, a tomik można przeczytać w tramwaju. W poezji tematy te są szybko przetwarzane i często głębiej, intensywniej i ciekawiej niż w prozie. Druga, ważniejsza kwestia, to otwarcie na doświadczanie języka. To rodzaj przeżycia, również zmysłowego. Jeżeli się na nie nie otworzymy, to cała literatura piękna może być nam obojętna, bo będziemy w niej szukali wyłącznie treści. A wówczas stracimy część dorobku kulturowego i sposobów odczuwania, ale też umiejętność rozmowy, nie tylko między sobą.

Jakub Skurtys, krytyk i historyk literatury, adiunkt na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor książek o poezji najnowszej (m.in. „Wspólny mianownik” nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia) i wyborów wierszy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze