Co roku na odludnej pustyni Black Rock w Nevadzie wyrasta coś, co trudno opisać w prostych słowach. To miasto–widmo, które przez dziesięć dni tętni życiem, po czym znika bez śladu, zostawiając po sobie jedynie wspomnienia, pył i mnóstwo pytań. Dla jednych Burning Man to mistyczne doświadczenie, przestrzeń totalnej wolności, eksplozji sztuki i głębokich relacji międzyludzkich. Dla innych zaś dekadencka zabawa dla bogatych, przykrywka dla hedonizmu i narkotykowych ekscesów.
Na pierwszy rzut oka wygląda to jak apokaliptyczna wizja z filmu „Mad Max” skrzyżowana z pokazem mody haute couture. Płaska, spalona słońcem, nieprzyjazna pustynia Black Rock w Nevadzie przez dziesięć dni zamienia się w miasto, które pulsuje muzyką, sztuką i nieposkromioną energią. Tu kobiety w pióropuszach, skąpych bikini i kryształowych gorsetach jadą na rowerach obok mężczyzn w sztucznych futrach lub smokingach z LED-owym podświetleniem. W powietrzu unosi się zapach kurzu, potu i czegoś, co można by nazwać wolnością.
Początki Burning Mana są niemal niewinne w swojej prostocie. W 1986 roku Larry Harvey i Jerry James, dwaj przyjaciele z San Francisco, zabrali na plażę Baker Beach ośmiometrową drewnianą figurę i podpalili ją, świętując letnie przesilenie. Przyglądało się temu zaledwie trzydzieści pięć osób. Wydarzenie powtórzono w kolejnych latach, a liczba uczestników szybko rosła. W 1988 roku pojawiło się już dwieście osób. W 1990 roku policja zakazała spalania figury na plaży, więc impreza przeniosła się na pustynię Black Rock w Nevadzie. Do organizacji dołączyli wtedy artyści z Cacophony Society, a klimat wydarzenia stał się jeszcze bardziej anarchiczny i eksperymentalny.
Burning Man w 1995 roku. (Fot. MediaNews Group/Tri-Valley Times via Getty Images)
Adriana Roberts, DJ-ka i kronikarka wydarzenia, wspomina swój pierwszy raz w 1993 roku jako czas zupełnej swobody. – To nie było nic epickiego. Ot, weekend na pustyni z przyjaciółmi, trochę szalonych instalacji. Klimat anarchii, dużo artystów i dowcipnisiów – mówi dziś. Jednak wraz ze wzrostem popularności pojawiły się też pierwsze tragedie. W 1996 roku zginął mężczyzna w wypadku motocyklowym, a w innym incydencie samochód przejechał namiot, poważnie raniąc trzy osoby. Te wydarzenia zmusiły organizatorów do refleksji nad przyszłością imprezy. Larry Harvey uznał, że chaos trzeba zastąpić strukturą. W jego wizji Burning Man miał przypominać miasto z prawdziwego zdarzenia – z ulicami, planem i zasadami. W 2004 roku sformalizował tak zwane 10 Zasad Burning Mana, obejmujące między innymi radykalną inkluzywność, brak komercji, kulturę dzielenia się i zasadę „leave no trace”. Nie wszystkim się to spodobało. Socjolożka Katherine Chen zwraca uwagę, że część uczestników sądziła, iż w tym miejscu mogą robić absolutnie wszystko. Problem w tym, że o ile niektórzy zachowywali się rozsądnie, inni niekoniecznie.
Z biegiem lat Burning Man rósł jak na drożdżach, przyciągając coraz większe tłumy z całego świata. W 2011 roku bilety wyprzedały się po raz pierwszy i od tego momentu przez kolejne lata historia ta powtarzała się rok w rok, aż do ostatniej edycji. Liczba uczestników, która w latach dziewięćdziesiątych sięgała zaledwie kilku tysięcy, w 2022 roku osiągnęła rekordowe osiemdziesiąt tysięcy. Wśród przyjezdnych byli nie tylko artyści i wolne duchy, lecz także giganci świata technologii: Mark Zuckerberg, Elon Musk, a nawet założyciele Google’a, którzy, jak głosi festiwalowa legenda, właśnie tutaj znaleźli swojego przyszłego dyrektora generalnego. Wyraźna więź między Burning Manem a środowiskiem Doliny Krzemowej istniała od samych początków. Profesor Fred Turner ze Stanford University zauważa, że zarówno impreza, jak i branża technologiczna przeszły podobną drogę – od idealistycznych początków do rzeczywistości, w której pieniądze zaczęły przesłaniać pierwotne idee.
Choć dla postronnych obserwatorów Burning Man wygląda jak spektakularne wydarzenie muzyczne i artystyczne, w samym środowisku unika się określenia „festiwal”. Dla uczestników, zwanych „Burners”, to przede wszystkim eksperyment społeczny i tymczasowa wspólnota, w której liczy się udział, współtworzenie i zasady opisane w manifeście. Jak podkreślają bywalcy, to miejsce, gdzie nie przyjeżdża się po gotowy program, lecz by samemu stać się jego częścią. Na pustynnych alejach Black Rock City można spotkać także polskich twórców. W tegorocznej edycji wzięła udział między innymi najpopularniejsza para w rodzimym internecie, Weronika „Wersow” Sowa i Karol „Friz” Wiśniewski, a także youtuberka Agnieszka Grzelak i influencerka Kasia Nast.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych, ale i kontrowersyjnych elementów festiwalu stał się Orgy Dome. Pod tą wymowną nazwą kryje się przestrzeń stworzona w 2003 roku jako „seks-pozytywne, konsensualne miejsce dla par i grup”. W środku klimatyzowanego namiotu ustawione są materace, uczestnicy przy wejściu wypełniają formularze zgody, używają żelu antybakteryjnego i, jeśli chcą, zakładają rękawiczki, by chronić się przed wszechobecnym pustynnym piaskiem. Jak podawał „The Guardian”, w 2024 roku przez Orgy Dome przewinęło się około pięciu tysięcy osób. W tym roku jednak nie przetrwał nawet pierwszej doby. Potężny wiatr zerwał poszycie i uszkodził konstrukcję jeszcze przed rozpoczęciem właściwej zabawy. Organizatorzy w oświadczeniu na Instagramie pisali: „Niestety, wiatr wczoraj zniszczył całą naszą pracę i uszkodził konstrukcję”.
Choć dla jednych to kuriozalna atrakcja, dla innych powód do oskarżeń, że Burning Man stał się „narkotykową orgią” dla uprzywilejowanych. „Burnerzy wracają, by brać ogromne ilości narkotyków i umawiać się na trójkąty pod przykrywką »budowania wspólnoty« – ironizowała dziennikarka „The Cut”.
Burning Man w 2014 roku. (Fot. Jordan England-Nelson/MediaNews Group/Orange County Register via Getty Images)
Burning Man to miejsce, gdzie monumentalne instalacje artystyczne wyrastają z piasku jak fatamorgana, a po zmroku pustynia zmienia się w futurystyczny karnawał światła. Za fasadą wolności czai się jednak ciemniejsza strona. 2 września 2025 roku policja hrabstwa Pershing poinformowała o znalezieniu ciała uczestnika leżącego „w kałuży krwi” na terenie imprezy. Władze wszczęły śledztwo w sprawie zabójstwa. Jak podkreślali funkcjonariusze, choć wyglądało to na pojedynczy incydent, wszyscy uczestnicy powinni zachować czujność. Do dziś nie dokonano żadnych zatrzymań.
Równolegle narastała krytyka dotycząca charakteru samego wydarzenia. Choć w teorii Burning Man opiera się na zasadzie radykalnej inkluzywności, w praktyce coraz częściej mówi się o tym, że stał się enklawą dla elit. Według danych z 2023 roku aż 61 procent uczestników pochodziło z gospodarstw domowych zarabiających ponad sto tysięcy dolarów rocznie, a 17,5 procent z dochodem przekraczającym trzysta tysięcy dolarów. Celebryci przylatują prywatnymi odrzutowcami, a w internecie roi się od sponsorowanych sesji zdjęciowych w pustynnym pyle. Swego czasu głośno było też o luksusowych obozach VIP-owskich, w których uczestnicy płacili nawet sto tysięcy dolarów za pobyt w klimatyzowanych namiotach z prywatnymi kucharzami i obsługą. Organizatorzy sami przyznają, że są rozczarowani „komercjalizacją i eksploatacją kultury Burning Mana”. A jednak są tacy, którzy twierdzą, że duch festiwalu wciąż istnieje, jak chociażby Katherine Blackler, uczestniczka od 2015 roku. – To nie tylko impreza. Jestem abstynentką, a przez pięć lat bez alkoholu wciąż znajdowałam tam wyzwania i inspiracje. Sztuka i kreatywność zachwycają mnie za każdym razem – wyznała.
Burning Man od zawsze był wydarzeniem wymagającym, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Pogoda bywa ekstremalna. W 2022 roku uczestnicy mierzyli się z upałami sięgającymi czterdziestu stopni Celsjusza i gwałtownymi burzami piaskowymi. Rok później ulewne deszcze zamieniły teren festiwalu w błotniste jezioro, odcinając drogi wyjazdowe i uwięziwszy siedemdziesiąt tysięcy ludzi. Organizatorzy apelowali wtedy o oszczędzanie jedzenia i wody, a niektórzy uczestnicy, jak didżej Diplo i komik Chris Rock, uciekali pieszo, łapiąc stopa. Internet w tym czasie eksplodował memami, porównującymi Burning Mana do katastrofalnego Fyre Festivalu.
W 2025 roku, po raz pierwszy od ponad dekady, na Burning Mana nie sprzedały się wszystkie bilety. Organizatorzy przekonywali, że to naturalna wymiana pokoleń. Przypominali, że w 2023 roku aż 43 procent uczestników to byli tak zwani „virgin burners”, czyli osoby przyjeżdżające po raz pierwszy. Adriana Roberts, choć po trzydziestu latach przestała brać udział w wydarzeniu, pozostaje optymistką. – Może nie będzie osiemdziesięciu tysięcy osób co roku, ale zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli odkryć Burning Man po raz pierwszy – mówi.
Patrząc na tę historię, trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czym Burning Man jest dziś naprawdę. Czy to wciąż raj dla artystycznych dusz, które chcą żyć choć przez chwilę w świecie wolnym od konwenansów? Czy może stał się już tylko narkotykową orgią elit, którzy mogą sobie pozwolić na luksus przeżywania „wolności” w klimatyzowanym namiocie? A może prawda leży gdzieś pośrodku. W miejscu, gdzie monumentalne instalacje wyrastają z piasku obok obozów VIP-owskich, a mistyczne wschody słońca nad pustynią dzielą przestrzeń z głośnymi, całonocnymi imprezami. Burning Man, niczym feniks, co roku odradza się z pustynnego pyłu. I choć zmienia się jego kształt, wciąż potrafi przyciągnąć tych, którzy wierzą, że przez te dziesięć dni mogą stać się częścią czegoś większego niż oni sami.
Źródła: abcnews.go.com; bbc.com; thecut.com; theguardian.com; tvn24.pl.