„Naprawdę muszę?” – pytał, gdy rozentuzjazmowana publiczność domagała się na bis preludium cis-moll. Nie kokietował, wolał zagrać Liszta czy Chopina, własne preludium, o które Siergiej Rachmaninow był błagany, ilekroć zbliżył się do klawiatury, niemal znienawidził. Ale same występy uwielbiał.
Że był wielki – to przyznają także ci, których jego muzyka mało wzrusza. 193 cm wzrostu. Na zdjęciach z młodości można by go pomylić z… Romanem Giertychem. Do tego proporcjonalnie wielkie dłonie z długimi palcami, którymi z łatwością potrafił objąć na klawiaturze duodecymę – 20 klawiszy.
W związku z ponadprzeciętnymi wzrostem i rozpiętością dłoni niektórzy przypuszczają, że cierpiał na zespół Marfana. Długie kości i giętkie stawy to jego objawy obojętne, a negatywne – to chroniczna krótkowzroczność, kłopoty z sercem, bóle kręgosłupa i głowy. Brytyjskie Rachmaninoff Society argumentuje jednak, że kompozytor był raczej dalekowidzem, i to dopiero pod koniec życia, a sam zespół nie pojawił się ani u rodziców, ani u córek Siergieja. A powinien jako choroba dziedziczna. Zachłanne, długie dłonie oczywiście wiele ułatwiają, ale bez talentu i dyscypliny nie zdadzą się na nic. A trzeba wiedzieć, że młody Siergiej, choć utalentowany muzycznie, wcale na wirtuoza się nie zapowiadał.
Rodzina Rachmaninowów wywodziła swe korzenie od niejakiego Rachmana, osiadłego w Moskwie wnuka wielkiego hospodara Mołdawii Stefana III. Z czasem wskutek carskich ukazów skarbiec rodowy pustoszał: gdy 1 kwietnia 1873 roku w siole Siemionowo, nieopodal majątku rodzinnego Oneg pod Nowogrodem Wielkim, przyszedł na świat Siergiej Wasiljewicz, po fortunie pozostały już głównie wspomnienia. Co gorsza, ojciec przyszłego kompozytora był kobieciarzem i szaławiłą, szastał resztkami pieniędzy – finansował zarówno własne zachcianki, jak i niemal każdego żebraka.
Przekleństwo? Niekoniecznie. Niedostatek bywa impulsem do wielkich dokonań, o czym w dorosłym życiu Rachmaninow przekona się jeszcze nieraz.
Dorastał w rodzinie, w której muzykowali pradziadek i dziadek, mama dawała synkowi pierwsze lekcje gry na fortepianie. Wprawdzie jednym z pierwszych wspomnień Sierioży z dzieciństwa była kara, którą mu wymierzono – siedzenie pod fortepianem w czasie, gdy matka grała – jednak urazu na tym punkcie nie dostał.
Kiedy w 1882 roku Oneg poszedł na licytację, rodzina przeniosła się do mieszkania w Petersburgu. Rachmaninowowie mieli sześcioro dzieci, matka nie ogarniała całości gospodarstwa, więc Sierioża nie miał dostatecznej opieki. Tę zapewniała mu głównie dojeżdżająca z prowincji babcia po kądzieli. To jedna z największych pułapek, jakie los zastawił na przyszłego artystę – babcia rozpieszczała chłopca do niemożliwości, zabierała go na wieś w trakcie roku szkolnego i tolerowała jego nieróbstwo. On z kolei oprowadzał ją po wszystkich świątyniach stolicy, a potem grał z pamięci zasłyszane pieśni. Na wsi z wolna nasiąkał muzyką cygańską.
Niezłą ilustracją niefrasobliwego stosunku Siergieja do wielkiej muzyki jest oszustwo, jakiego regularnie dopuszczał się w wiejskim domu babci. Gdy zjeżdżali się goście, siadał do fortepianu, zapowiadał utwory Beethovena lub Chopina, po czym grał… własne improwizacje.
W szkole przez pewien czas podrabiał cenzurki. W końcu się wydało, a zaniepokojona słabymi ocenami syna matka zwołała naradę rodzinną. I tu pojawił się mąż opatrznościowy w osobie Aleksandra Zilotiego, brata ciotecznego Siergieja. Doradził, by chłopca odseparować od rodziny (zwłaszcza od babci) i oddać na nauki do Moskwy. Tak się stało – w 1885 roku Sierioża zamieszkał u profesora fortepianu Nikołaja Zwieriewa, fanatyka dyscypliny i pilności. Pod jego okiem Siergiej nabrał wielkiego kunsztu, zdobył stypendium i rozpoczął naukę w moskiewskim konserwatorium, wspólnie z Aleksandrem Skriabinem.
W niedziele u Zwieriewa bywała cała kulturalna Moskwa, między innymi Piotr Czajkowski (późniejszy profesor i egzaminator Rachmaninowa), a także wirtuoz fortepianu Anton Rubinstein, co wywarło ogromny wpływ na przyszłego twórcę. Wkrótce powstały jego pierwsze kompozycje. Potrzeba komponowania była u niego tak silna, że doprowadziła do ostrego konfliktu ze Zwieriewem – w domu profesora obydwa fortepiany stały w jednej sali, a Siergiej dopominał się nieustannego dostępu do instrumentu. Doszło do ostrej wymiany zdań, podobno także do rękoczynów; niektórzy badacze sugerują jednak, że przyczyną rozłamu mógł być też nieakceptowany przez uczniów homoseksualizm Zwieriewa. W każdym razie w wieku lat 17 Siergiej korzystał już z gościny stryjenki Warwary Satinej. To drugi punkt zwrotny w życiu osobistym kompozytora – za kilkanaście lat najmłodsza latorośl Satinów Natalia zostanie jego żoną.
Zanim to jednak nastąpi, Siergiej będzie zakochany w innej dziewczynie – Wierze, córce przyjaciół Satinów. Ich platoniczny, ale silny romans trwał ładnych parę lat pomimo kategorycznego sprzeciwu matki Wiery. Gdy westchnienia młodych i spacery za rękę wyszły na jaw, odseparowano ich od siebie. Teraz mogli już tylko pisywać do siebie ukradkowe listy.
Te listy odsłaniają wiele faktów z życia Rachmaninowa. Na przykład jego nikłą wiarę we własne kompozycje. Niemal zawsze pisał o nich z rezerwą, jakby nie doceniając ich wartości lub wręcz wstydząc się ich. W późniejszych latach będzie przelewał na papier rozterki co do tego, jaką drogą powinien podążać: jako kompozytor, dyrygent czy pianista. Z reguły optował za trzecią możliwością, zwłaszcza że okresy dużej płodności przychodziły doń na przemian z niemal całkowitą posuchą twórczą.
Początki wydawały się doskonałe. Konserwatorium ukończył w 1892 roku ze złotym medalem, pisząc operę „Aleko”. Tytułową partię na stałe do swego repertuaru włączył rówieśnik i przyjaciel Rachmaninowa, wielki bas rosyjski Fiodor Szalapin, a sama opera raptem wyniosła młodego absolwenta na szczyty sławy – nie bez solidnego wsparcia jego profesora Piotra Czajkowskiego. Wkrótce jednak nastąpił kolejny okres depresji i niemożności.
Miewał je już wcześniej, szczególnie po śmierci dwóch kolejnych sióstr. Teraz doszła nagła śmierć mistrza Czajkowskiego, a także samotność – do ukochanej Wiery miał daleko, podobnie jak do najbliższej rodziny. Do ojca tęsknił i dawniej – ten podczas rzadkich kontaktów z dziećmi starał się wypaść jak najlepiej, bywał więc czuły i pobłażliwy. Kompozytor dopiero po latach zdał sobie sprawę, że uczuciami obdarzał rodziców niesprawiedliwie – więcej zawdzięczał wymagającej matce niż fircykowatemu ojcu, ale to jego częściej wspierał finansowo, gdy już mógł sobie na to pozwolić.
By zagłuszyć smutek, zaczął zapamiętale koncertować i poznał smak aplauzu. Jednak kolejny cios, po którym długo dochodził do siebie, właśnie miał nadejść. 28 marca 1897 roku w Petersburgu odbyła się premiera jego I symfonii, która okazała się klęską. Orkiestra była nieprzygotowana, dyrygent Aleksandr Głazunow ponoć pijany, a na pewno bez wiary w grane dzieło. Do tego doszedł antagonizm między Petersburgiem a Moskwą, z którą utożsamiano Rachmaninowa. Po latach kompozytor wspominał, że bliski był wówczas porzucenia kompozytorskiego fachu. Dodatkową przyczyną depresji mógł być romans z Anną Łodyżenską, zamężną śpiewaczką z cygańskiej rodziny, dla której napisana została wspomniana symfonia. Z różnych zapisków kompozytora można podejrzewać, że czuł się jak hrabia Wroński, a katastrofę w Petersburgu przyjmował jako karę za cudzołóstwo.
Nadzieja zaświtała mu półtora roku później, gdy rozgorzało uczucie do wspomnianej już Natalii Satinej, młodszej z sióstr ciotecznych Siergieja, z którymi od dawna spędzał każde lato w Iwanowce i sporo czasu w Moskwie. Wkrótce poprosił o rękę Nataszę, jednak Cerkiew powiedziała zdecydowane „nie” – po pierwsze, z powodu bliskiego pokrewieństwa, a po drugie, ponieważ Siergiej nie mógł wykazać się regularnym uczestnictwem w nabożeństwach. Muzyka cerkiewna i dzwony były jego ogromną inspiracją, sama liturgia niekoniecznie. Na niechętną zgodę władzy duchownej młodym przyszło czekać aż trzy lata, do 1902 roku, a i tak ich ślub odbył się w podmiejskiej cerkwi garnizonowej, w strugach deszczu i w obecności niewielkiej liczby gości.
Małżeństwo okazało się jednak zbawieniem dla Rachmaninowa, który w żonie (też pianistce) znalazł przyjaciółkę, matkę dwóch wspaniałych córek, wspólniczkę muzycznych zamierzeń i towarzyszkę na życiowych zakrętach. Choć i ich związku nie ominęły trudne chwile, jak romans Siergieja z młodą, ale zamężną sopranistką ukraińską Niną Koszyc. Równie gorący co krótki – wybuchł i zgasł w 1916 roku.
Największym zakrętem w ich życiu miała się okazać rewolucja październikowa. Zanim do niej doszło, Rachmaninow spędził dwa lata na prestiżowym stanowisku dyrygenta teatru Bolszoj (1904–1906). Uczył muzyki carskie dzieci, w tym tę najmłodszą, legendarną Anastazję. Podbił też świat jako kompozytor, między innymi II symfonii i arcytrudnego III koncertu fortepianowego. W filmie „Blask” III koncert staje się obsesją Davida Helfgotta, wybitnego, choć rozchwianego psychicznie australijskiego pianisty. Zagrać ten utwór to jak wejść na Everest życia artystycznego.
Wiele ze swych dzieł napisał w Iwanowce, w swoim majątku, który w 1916 roku został spalony przez włóczące się bandy. Rodzina zdołała w ostatniej chwili uciec do pobliskiego zagajnika, taszcząc tyle, ile mogła unieść. Mimo to kompozytor, już wcześniej z sympatią spoglądający na wypadki 1905 roku, z entuzjazmem powitał rewolucję lutową. Potrzebował czasu, żeby potężnie się rozczarować rządem Kiereńskiego, a zwycięstwo bolszewików uświadomiło Rachmaninowowi, że to początek końca świata, który kochał, w dodatku końca okrutnego.
Dzięki znajomościom udało mu się załatwić w grudniu 1917 roku koncerty w neutralnej Szwajcarii. W ten sposób z całą rodziną udał się na emigrację. Wolno im było wywieźć tylko 500 dolarów. Gdy poskarżył się koledze z konserwatorium, ten wskazał na dłonie Siergieja, mówiąc: „Niechże się pan nie zadręcza – oto pańskie zabezpieczenie finansowe”. Rachmaninowowie ruszyli w podróż, której ostatecznym celem były Stany Zjednoczone. Rosja sowiecka początkowo zezwalała na granie jego muzyki, wszystko zmienił jednak opublikowany w „New York Timesie” 15 stycznia 1931 roku list otwarty podpisany przez kompozytora, chemika Iwana Ostromyslenskiego i hr. Ilję Tołstoja, w którym czytamy: „Potępiamy nieopisane męki, jakim Sowiety poddają lud rosyjski od 13 lat… naznaczonych okrucieństwem, masowymi mordami i pospolitymi zbrodniami”. Kreml uznał Siergieja za wroga i burżuazyjnego dekadenta.
Oddalenie od Rosji, która była dlań niewyczerpanym źródłem inspiracji, wywołało kolejny kryzys twórczy. W Ameryce pozostawał przybyszem, w dodatku o mocno konserwatywnym guście. Pamiętajmy, że awangarda już kwitła, jego rodak Igor Strawiński miał za sobą pierwszy succès de scandale, jakim był „wyuzdany” balet „Święto wiosny”. W oczy Rachmaninowom zajrzała bieda. Decyzja była jedna: grać.
Zawsze podróżował w towarzystwie własnego stroiciela. Grał genialnie, a że przy tym nigdy się nie uśmiechał, przy swej posturze musiał robić wrażenie posępnego, majestatycznego posągu. Ale był uwielbiany. To właśnie w latach 20. i 30. XX wieku ugruntował się światowy fenomen Rachmaninowa pianisty.
Długie serie koncertów stanowiły dlań właściwie jedyne źródło zarobków – zresztą całkiem wysokich. Dzięki nim mógł wspierać finansowo innych emigrantów z Rosji, choćby Władimira Nabokowa, konstruktora śmigłowców Igora Sikorskiego czy innego genialnego pianistę Vladimira Horowitza, z którym połączyła go ogromna przyjaźń. Sam też w 1933 roku mógł sobie wreszcie pozwolić nie tylko na szybkie samochody i motorówki, które uwielbiał, lecz także na budowę willi pod szwajcarską Lucerną. Tam odzyskał spokój podobny do tego, jaki panował w Iwanowce. Po kilkunastu latach wrócił więc do pisania – do chwili, gdy nad Europą zebrały się kolejne chmury. W obliczu nadciągającej wojny Rachmaninowowie wyjechali do Los Angeles.
Agresja Hitlera na ZSRR była dla Rachmaninowa takim wstrząsem, że natychmiast zaangażował się w pomoc dla Armii Czerwonej, czemu zawdzięczał dość rychłą rehabilitację artystyczną w ojczyźnie. Jednak nawet gdyby chciał do niej wrócić, los mu to uniemożliwił. W listopadzie 1942 roku musiał przerwać trasę koncertową z powodu złego stanu zdrowia. Diagnoza – późno wykryty czerniak złośliwy – została przed nim zatajona. Poznały ją tylko żona i córki. W programie ostatniego recitalu w Knoxville z 17 lutego 1943 roku znalazła się II sonata Chopina z „Marszem żałobnym”… Kto chce tu widzieć symbol, nie ma przeszkód. Także w tym, że Rachmaninow otrzymał obywatelstwo amerykańskie dosłownie w ostatnich tygodniach życia. Zmarł na cztery dni przed 70. urodzinami.
Nadchodziły zresztą czasy, których pewnie by nie zrozumiał. „Nowi kompozytorzy pracują głową, a nie sercem. Myślą, zamiast przeżywać. Dlatego ich utwory stawiają problemy, ale nie unoszą słuchaczy” – określił swój stosunek do nowoczesnej muzyki, która zaczynała dominować w konserwatoriach. Z ogromną rezerwą odnosił się też do muzyki w radiu. W 1932 roku oznajmił:
„By docenić dobrą muzykę, trzeba być czujnym mentalnie i emocjonalnie chłonnym. A tego nie ma, gdy sobie leżysz w domu z nogami na krześle… Ludzie nie powinni czuć zbyt dużego komfortu podczas słuchania wielkiej muzyki”.
Miał swoiste szczęście, że nie dożył transmisji telewizyjnych, kompaktów, iPodów…
Ale może wcale by ich nie zauważył, nie potrzebował? W końcu i tak wszystko tworzył w duszy – potrafił pójść na spacer i wrócić z gotową symfonią w głowie. Do tego nie potrzeba technologii ani mediów. „Komponuję tak, jak oddycham i jem”. Nic prostszego, prawda?
Tekst pochodzi z archiwalnego numeru "Zwierciadła".