Nauczycielkę, pielęgniarkę, a nawet badaczkę łykamy bez mrugnięcia powieką. Dlaczego zatem psycholożka, prezeska czy chirurżka budzą kontrowersję? Odpowiedź można znaleźć w badaniach przeprowadzonych na zlecenie Banku BNP Paribas w ramach projektu #wspieramyfeminatywy. Przykłady żeńskich końcówek zawodów coraz częściej pojawiają się w codziennym języku.
Feminatywy budzą żywe emocje w wielu środowiskach. Widzimy to również na naszym redakcyjnym poletku, podpisując ekspertki i rozmówczynie żeńskimi końcówkami zawodów. Wielu osobom nadal trudno zaakceptować użycie feminatywów, takich jak psycholożka, seksuolożka czy dietetyczka. Co ciekawe, z negatywnymi komentarzami na profilu naszych mediów społecznościowych spotykamy się częściej ze strony czytelników. Czyżby panowie byli mniej otwarci na naturalny proces ewolucji języka? Warto przypomnieć, że feminatywy przed II wojną światową były bardzo rozpowszechnione, natomiast w trakcie wojny ich rola jeszcze bardziej się umocniła. Walczył z nimi dopiero propagandowy język PRL-u.
Dyskusje na temat używania żeńskich końcówek zawodów i piastowanych funkcji trwają nie tylko na forach internetowych. Debatują nad feminatywami od dłuższego czasu również językoznawcy i językoznawczynie oraz socjologowie i socjolożki – wiadomo bowiem, że język nie tylko odzwierciedla, ale również kształtuje rzeczywistość.
W 2019 roku Rada Języka Polskiego potwierdziła, że naszemu językowi jest potrzebna większa symetria nazw osobowych męskich i żeńskich i wykorzystanie feminatywów.
Stosowanie feminatywów sprawia bowiem, że kobiety stają się bardziej widoczne w języku i tekstach. Jest to również sposób na codzienne przełamywanie stereotypów dotyczących płci. A jak się okazuje – i widać to nadal w wielu środowiskach – siła stereotypowego myślenia dotyka kobiet, które pragną realizować się na wielu płaszczyznach, również w zawodach postrzeganych powszechnie jako typowo męskie, czego odpowiedź stanowią właśnie feminatywy.
Język ma wielką moc. Służy nie tylko do nazywania rzeczy, ale zmienia nasze postrzeganie świata.
Moc sprawczą języka potwierdzają badania przeprowadzone ostatnio przez firmę badawczą Diffference na zlecenie Banku BNP Paribas we współpracy z portalem pracuj.pl i pismem „Kosmos”, które realizują projekt #wspieramyfeminatywy.
Zajrzyjcie na stronę bnpparibas.pl/wystarczyslowo#!feminatywy – znajdziecie tam wiele informacji i danych dotyczących feminatywów, które dają do myślenia. Kluczowy wniosek, który płynie z badań pokazuje, że niemal 40 proc. dorosłych Polaków uczestniczących w badaniu ilościowym przejawia przynajmniej umiarkowany entuzjazm wobec feminatywów. Częściej widać go wśród kobiet i osób młodszych.
Niezwykle ciekawe wnioski płyną z badań przeprowadzonych wśród dzieci – warto się z nimi zapoznać. Okazuje się, że im młodsze dzieci, mniej nasiąknięte stereotypowym widzeniem kwestii podziału ról, tym otwartość na feminatywy większa.
Interesujące są również dane dotyczące feminatywów, które pokazują, że – zwłaszcza wśród mężczyzn – otwartość ta dotyczy głównie zawodów i funkcji niższego szczebla. Czyżby nadal pokutowało przekonanie, że są profesje zarezerwowane tylko dla mężczyzn? Z wywiadów przeprowadzonych w grupach kontrolnych dowiadujemy się na przykład, że o ile wyraz „prezes” nikogo nie zaskakuje i dla każdego jest to neutralne słowo, to już feminatyw „prezeska” uważana jest za formę dziwną i nienaturalną. Podobnie jest ze słowem „chirurżka”. Kobieta chirurg to w Polsce nadal rzadkość. Kobiety wykonujące ten zawód często muszą mierzyć się ze stereotypami, według których zajmować się tym powinni jedynie mężczyźni. Dlatego nawet tak pozornie błaha rzecz jak używanie feminatywu„chirurżka”, pozwoli – według badaczy – zauważyć, że w tym zawodzie pracują także kobiety.
Z tego względu projekt #wpieramyfeminatywy, wspierający inkluzywny język na rynku pracy, wydaje się bardzo potrzebny. Podobno fakty są takie, że stosowanie w ogłoszeniach o pracy tylko męskich form, bez żeńskich końcówek zawodów, powoduje, że kobiety rezygnują z aplikowania na stanowisko. Uznają bowiem, że ta oferta nie jest skierowana do nich. Na szczęście sytuacja i tu powoli się zmienia. Jak podaje Anna Hołdyńska z pracuj.pl:
– Od dłuższego czasu przyglądamy się zmianom, jakie pojawiają się w języku ofert pracy. Szczególnie asymetrii języka związanej z przeważającym użyciem męskich form nazw stanowisk. Sytuacja ta jednak się zmienia. Już nie tylko w ofertach największych firm, takich jak Bank BNP Paribas czy Grupa Pracuj S.A., żeńskie nazwy stanowisk występują na równi z męskimi. Pojawiają się także w instytucjach publicznych. Miasto Stołeczne Warszawa czy Miasto Sopot pozwalają swoim pracowniczkom samodzielnie decydować o formie nazwy stanowiska, która bardziej im odpowiada. Rewolucję widać też na uczelniach wyższych, chociażby: Uniwersytet Wrocławski, Uniwersytet Adama Mickiewicza, gdzie słowo prorektora, dziekana czy doktorka są uznawane za obowiązujące.
A więc, drogie panie: psycholożki, dietetyczki i architektki, posłanki i prezeski! Wszystko wskazuje na to, że nie tylko język, ale również rynek pracy staje się nieco bardziej otwarty na nasze zawodowe ambicje. Pozostaje nam tylko zmieniać wizytówki, niech pojawią się w końcu na nich feminatywy.