Torby Mandel nie tylko przykuwają wzrok, ale kryją też w sobie wiele skrytek i kieszonek. Monia Kalicińska, założycielka marki, na akcesoria patrzy z precyzją architekta i słucha potrzeb klientek.
Mandel to obecnie jedna z popularniejszych polskich marek, ale ty początkowo wcale nie widziałaś siebie w modzie.
Z zawodu jestem architektem krajobrazu. Kupowałam modowe magazyny, lubiłam czytać o trendach, ale raczej jako konsument, nie twórca. Zawsze chciałam założyć własną firmę, początkowo myślałam o biurze projektowym. Ale im lepiej poznawałam branżę, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, jak długo trwa wdrażanie projektu. Może minąć dziesięć albo nawet 15 lat. Czasem zupełnie upadają. To bardzo demotywujące. Zaczęłam więc szukać innych pomysłów. Myślałam nawet o aplikacjach.
Co więc sprawiło, że była to jednak marka modowa?
Wcale nie miała być modowa. Do założenia Mandla zainspirowała mnie koleżanka. Mieszkałam wtedy w Zurychu. Poszłyśmy razem na manikiur, obok leżały piękne sety przyrządów, ładnie uporządkowane, każdy w innej przegródce. Wszystko zamknięte w eleganckim pudełeczku. Gdy skończyłyśmy, moja znajoma włożyła telefon do portfela. Olśniło mnie. Stwierdziłam, że muszę stworzyć portmonetkę, w której zmieści się smartfon. Piękną, ale z odpowiednio zaprojektowanymi przegródkami. Mandel miał więc być gadżetem. Dopiero gdy klientki zaczęły pisać, że przydałaby im się większa portmonetka czy torebka, która pomieściłaby szminkę i klucze, marka zaczęła się rozwijać.
Projektantka i właścicielka marki Monia Kalicińska. (Fot.materiały prasowe)
Myślisz, że ta potrzeba praktyczności wywodzi się z architektury?
Na pewno ma to jakiś wpływ. Architektura jest połączeniem estetyki z funkcjonalnością. Czy projektujesz zieleń, budynek, czy przestrzeń miejską, muszą one być nie tylko piękne, ale i użytkowe. Tak też miało być z Mandlem. Poza tym była to też moja wewnętrzna potrzeba. Z natury jestem trochę nieuporządkowana, więc taki element wydawał mi się potrzebny.
Dlatego do życia wybrałaś najbardziej uporządkowany kraj, czyli Szwajcarię?
Szwajcaria od dziecka wydawała mi się piękna. Zawsze marzyłam, by tam kiedyś pojechać. W trakcie studiów zaczęłam sprawdzać, gdzie najlepiej zacząć staż i pierwszą pracę jako architekt krajobrazu, i udało mi się zatrudnić w firmie w Zurychu. Kompletnie się w tym mieście zakochałam. Szłam do pracy drogą z widokiem na jezioro, w tle mając panoramę gór. Mogłam oddychać świeżym powietrzem, a latem, w przerwie na lunch, kąpać się w jeziorze. Początkowo szwajcarskie uporządkowanie sprawiało mi kłopot, ale w końcu się przyzwyczaiłam. To tam nauczyłam się żyć ekologicznie.
Stworzyłaś też Circular Mandel, pod tym szyldem można kupić używane torebki marki.
Wraz z rozwojem marki zaczęło mnie boleć, jak wiele produkujemy. Od początku chciałam prowadzić firmę świadomie i w jak najbardziej zrównoważony sposób. Kocham tworzyć, nawet na wakacjach nie usiedzę pół dnia, żeby nie zacząć szkicować czy robić zdjęć, ale chcę móc to robić, nie zaśmiecając przy tym planety. Stąd pomysł na Circular Mandel. Na razie najczęściej można tu kupić torby naszych stałych klientek lub używane przeze mnie i mój team, czasem też naprawione produkty z reklamacji czy zwrotów. Torbę Mandel można do nas oddać za zniżkę na kolejną. Można też je wypożyczać.
Badania wykazują, że coraz chętniej kupujemy z drugiej ręki. Też to zauważyłaś?
Zdecydowanie. Jak tylko wrzucamy pulę używanych toreb, wyprzedaje się w godzinę. Zainteresowanie jest gigantyczne. Wiemy, że część osób wybiera je przez względy ekonomiczne, ale tak naprawdę wiele kobiet nie chce kupować nowych rzeczy i wybiera ekologiczne rozwiązania.
Torba Flap Bag Midi 889 zł z uchwytem Antique Chain 190 zł; torba Bucket Bag 789 zł z uchwytami w kształcie koła 89 zł; torba Flap Bag Mini 689 zł; torba Almond Bag 789 zł. (Fot. materiały prasowe)
Mandel to po niemiecku „migdał”. To stąd nazwa marki?
Migdał reprezentował estetycznie to, na czym mi zależało. Pierwsza portmonetka, która miała być produkowana w brązowej skórze i kryła w sobie mnóstwo skrytek i przegródek, była właśnie jak migdał, w którym za skórką ukryte są pozytywne właściwości i witaminy. Sprawę przypieczętowało to, jak mama powiedziała mi, że Mandel to panieńskie nazwisko babci. Bardzo mnie cieszy, gdy ludzie nazywają swoje torby mandelkami albo piszą, że „kochają swojego mandla”.
Dlaczego postanowiłaś wrócić do Polski?
Wymusiły to warunki finansowe. By założyć firmę, rzuciłam pracę i wiedziałam, że z oszczędności nie utrzymam się tam długo. Zresztą start tutaj wydawał mi się o wiele bardziej naturalny. To w Polsce mamy produkcję, więc muszę być blisko, by wszystko kontrolować. Wszystkie materiały sprowadzamy z Włoch, czasem z Niemiec. Podszewki szyte są zazwyczaj z polskich tkanin, a jeśli chodzi o okucia, to w 90 proc. są włoskie, reszta z Polski.
Co cię najbardziej inspiruje i o czym myślałaś, tworząc najnowszą kolekcję Mandel?
Zainspirować może mnie absolutnie wszystko. Mam wadę wzroku, więc jak patrzę na kogoś z daleka, widzę tylko zarys torby, którą nosi. Resztę dopowiada mi wyobraźnia i tak też często tworzę swoje projekty. Podczas pracy nad najnowszą kolekcją myślałam o teraźniejszości i otaczającym nas świecie. Chciałam stworzyć torbę, która będzie pomocna na co dzień. Stąd 2020 Bag, która początkowo miała przypominać koszyk, ale dodałam jej kieszonki na zewnątrz, do których możemy włożyć maseczkę, rękawiczki i płyn do dezynfekcji, by móc sobie wyczyścić ręce, zanim włożymy je do środka torby. Dodatkowo chciałam, by była utrzymana w estetyce lat 70. i asymetryczna, co dodało jej oryginalności.
O czym teraz marzysz?
Chcemy jeszcze bardziej otworzyć się na zagraniczne rynki, Wielką Brytanię, Niemcy, Francję, Stany. Marzę, by ludzie zaczęli kupować mądrzej i częściej decydowali się na produkty z drugiej ręki lub wypożyczenie. By jak najmniej zaśmiecać planetę i nie dokładać swojej cegiełki do jej wyniszczania.