Feministyczny protest Chanel, walka o prawa zwierząt Stelli McCartney, klimatyczna rewolucja Vivienne Westwood czy antywojenny apel Balenciagi – wielkie marki mają głos i nie wahają się go użyć. Ich sprzeciw wobec niesprawiedliwości jest widoczny i potrzebny. Ale na ile szczery i skuteczny?
Trzepoczące na wietrze tkaniny, wirujący, przyklejający się do twarzy i włosów śnieg, porywisty wiatr zamknięty w szklanej przestrzeni, jak w przezroczystej kuli – to wszystko ma obrazować trudy ewakuacji. Demna Gvasalia, dyrektor kreatywny Balenciagi, pierwotnie chciał zasygnalizować zmiany klimatyczne. Nie mógł przewidzieć, że w trakcie przygotowań do pokazu na jesień–zimę 2022/2023 Rosja najedzie na Ukrainę. Na zmianę koncepcji miał tydzień. Jeden z najtrudniejszych w jego karierze. Sytuacja w Ukrainie otworzyła bowiem stare rany i przypomniała jego własną ucieczkę z atakowanej przez Rosję Gruzji. – Ten sam agresor, te same samoloty bombardujące domy, ten sam cholerny powód geopolityczny. De facto nic się nie zmieniło. Z tą różnicą, że współcześnie więcej jest relacjonujących sytuację mediów, a całość rozgrywa się bliżej centrum Europy – mówił w dniu pokazu. Jego zaangażowanie w sprawę można było odczytać już przed tym, jak pierwsza modelka pojawiła się na wybiegu. Zanim goście pokazu ujrzeli pierwszą kreację, przed ich oczami ukazały się rzędy krzeseł, na których leżały bluzy w kolorach ukraińskiej flagi. Z głośników można było usłyszeć recytowany w oryginale wiersz ukraińskiego poety Ołeksandra Ołesia.
Pokaz Balenciagi na jesień–zimę 2022/2023 (Fot. ImaxxTree)
Za wizją artystyczną Demny Gvasalii poszły też realne ruchy. Balenciaga, podobnie jak inne domy mody, zamknęła swoje butiki w Rosji. Pierwszą marką luksusową, która zdecydowała się na taki ruch, był Hermès. Potem, lawinowo, reagowały kolejne – Chanel, Prada, Dior, Fendi. Przed nimi były jednak marki mody sieciowej, jak H&M czy Mango, w których ślady poszedł Inditex, właściciel Zary, Bershki czy Stradivariusa. Analitycy poddają jednak w wątpliwość, na ile był to ruch związany z kwestiami etycznymi i moralnymi, a na ile wymuszone działanie, ze względu na to, że nakładane przez Europę i Stany Zjednoczone sankcje uniemożliwiały ich działania w Rosji.
Faktem jest, że moda nierozerwalnie związana jest z walką o wszelkie nierówności społeczne. Chociażby z tego względu, że same ubrania stawały się często jej symbolem, będąc jednocześnie wyrazem sprzeciwu. Wystarczy wspomnieć pierwszą falę feminizmu na przełomie XIX i XX wieku, kiedy walczące o prawo do głosu kobiety najczęściej wybierały biel. A szczególnie jasne garnitury, które wówczas składały się z długich spódnic i marynarek. Nie tylko z tego względu, że niefarbowane tkaniny były wówczas najtańsze (a co za tym idzie – każdy mógł się w ten sposób ubrać), ale też po to, by ciągnące się białe tłumy protestujących kobiet wybijały się na czarno-białych fotografiach. Do dzisiaj biały garnitur jest symbolem walki o prawa kobiet. Nieprzypadkowo stał się praktycznie uniformem polityczek pokroju Hillary Clinton, która była pierwszą kobietą nominowaną na kandydata na prezydenta przez jedną z dwóch wiodących amerykańskich partii. Gdy w 2019 roku rekordowa liczba kobiet dostała się do Kongresu Stanów Zjednoczonych, na inaugurację ubrały się od stóp do głów w kolor sufrażystek. To niejedyny taki przykład w historii. Zoot suit, czyli garnitur o luźnych, szerokich spodniach, był z kolei symbolem równościowych walk dla meksykańskiej mniejszości w Stanach Zjednoczonych. Na tyle kontrowersyjnym, że jego noszenie zostało w 1942 roku zakazane, pod pretekstem wojennych reglamentacji. Nie mówiąc już o hipisowskiej rewolucji i uniformie dzieci kwiatów, walczących o powrót do natury, a przede wszystkim o pokój na świecie.
Protestujące pielęgniarki, ubrane w białe kostiumy i przepasane szarfami z napisem „Votes for Women” (ang. Głosy na kobiety) podczas demonstracji w Nowym Jorku w 1913 roku (Fot. Getty Images)
Kandydatka demokratów Hillary Clinton w białym garniturze pozdrawia zebrane tłumy podczas konwencji partii w Wells Fargo Center w Filadelfii w stanie Pensylwania, lipiec 2016 roku. (Fot. Getty Images)
O feministycznym proteście Karla Lagerfelda w 2014 roku pisali i mówili wszyscy – od „Guardiana” przez „Time’a” po BBC. Wielkim finałem pokazu wiosna–lato 2015 Chanel była bowiem demonstracja modelek, które dzierżyły w dłoniach megafony i transparenty z hasłami: „Ladies first”, „Be different”, „Women’s rights are more than alright”, „History is her story”, a także „Make fashion not war”. Z feministycznych haseł korzysta też Maria Grazia Chiuri. W pamięć szczególnie zapadła pierwsza kolekcja projektantki dla domu mody Dior na sezon wiosna–lato 2017, kiedy na wybiegu pojawiła się modelka w T-shircie z zaczerpniętym z eseju Chimamandy Ngozi Adichie sloganem „We should all be feminists”, czyli „wszyscy powinniśmy być feministami”. Nieprzypadkowo, bowiem Chiuri jest pierwszą w historii kobietą pełniącą funkcję dyrektora kreatywnego słynnej francuskiej marki.
Pokaz Chanel wiosna–lato 2015 (Fot. ImaxxTree)
Brytyjska projektantka Stella McCartney, orędowniczka praw zwierząt, na pokazie jesień–zima 2020 obok modelek na wybieg wypuściła osoby przebrane w stroje maskotek – króliki, krowy, misie. Podobny protest zorganizowała rok później na nowojorskim Times Square. Modelki eksponowały najnowsze kreacje kolekcji jesień–zima 2021, na głowach prezentując podobne maski, a w ręku trzymając transparenty z napisami: „Fur is not fashion” (Futro to nie moda), „Cruelty free society” (Społeczeństwo wolne od okrucieństwa) albo „Our time has come” (Nadszedł nasz czas). – Naturalne futra mają znacznie większy wpływ na środowisko niż te sztuczne. I to z wielu powodów. Pierwszym i, jak sądzę, najważniejszym jest kwestia okrucieństwa wobec zwierząt, o którą nikt nie dba. Nikt nie chce na ten temat rozmawiać. A moim zdaniem jest to niezwykle istotne – mówiła w 2019 roku McCartney. Na ten problem zwracają też uwagę między innymi Giorgio Armani i brytyjska projektantka Hannah Weiland, założycielka marki Shrimps.
Stella McCartney i kampania „Nadszedł nasz czas”, jesień 2021 (Fot. materiały prasowe)
Dla mody najbardziej palącym problemem jest jednak kwestia ekologii. Szczególnie że to jedna z najbardziej zanieczyszczających środowisko branż. Vivienne Westwood już osiem lat temu w rozmowie z „Guardianem” podkreślała: „Zmiany klimatyczne, nie moda, są teraz moim priorytetem”. Wielokrotnie udowadniała to na wybiegach – chociażby w kolekcjach wiosna–lato 2018 czy wiosna–lato 2020. W drugiej modelki i modele pozowali na tle takich haseł, jak: „Growth = destroy” (Rozwój = zniszczenie) albo „What’s good for the planet is good for the economy” (To, co dobre dla planety, jest dobre dla gospodarki). Kwestie klimatyczne w swojej twórczości poruszają też: Stella McCartney, Demna Gvasalia z Balenciagi, Olivier Rousteing z Balmaina czy Maria Grazia Chiuri, która w scenografii pokazów wykorzystuje drzewa, by później zasadzić je w różnych miejscach Paryża.
Vivienne Westwood, lookbook na sezon wiosna–lato 2020 (Fot. materiały prasowe)
Pokaz Diora wiosna–lato 2020 (Fot. ImaxxTree)
Można się zastanawiać, na ile zaangażowanie projektantów ogranicza się do nadrukowania sloganu na T-shircie albo zorganizowania tematycznego pokazu, a na ile stoją za tym realne ruchy. Nie pomaga na pewno kwestia tego, jak traktowani są aktywiści zwracający uwagę na problemy klimatyczne. Pod koniec zeszłego roku na pokazie Louisa Vuittona na wybieg weszła 26-letnia Marie Cohuet, trzymająca w dłoniach transparent z hasłem: „Overconsumption = extinction” (Nadmierna konsumpcja = wymieranie). Kobieta została przewrócona przez jednego z ochroniarzy i siłą wyniesiona przez trzech mężczyzn. Media i internauci zwrócili wtedy uwagę na dysonans, jaki panuje na wybiegach. Podobnie Internet i prasa zareagowały w 2014 roku w związku z feministyczną demonstracją Chanel. Karl Lagerfeld słynął przecież z ciętego języka. Nie dążył do różnorodności na wybiegu, na piedestał wystawiając młodość, chudość i oczywiste piękno. Potrafił negatywnie skomentować wygląd modelki. Jak mógł więc opowiadać się jako feminista? A czy projektanci produkujący nowe ubrania mogą w ogóle stać po stronie ekologii i zrównoważonego rozwoju?
Faktem jest, że – choć kontrowersyjny – Karl Lagerfeld przez całe życie dofinansowywał organizacje wspierające kobiety pod różnym kątem, między innymi White Ribbon Alliance, działające na rzecz bezpiecznego macierzyństwa, czy CARE, zwalczające przyczyny skrajnego ubóstwa wśród kobiet i dzieci. Nie mówiąc już o takich fundacjach jak Conservation International, mające na celu zachowanie dziedzictwa Ziemi. Stojąca za słynnym T-shirtem Diora z hasłem „Wszyscy powinniśmy być feministami” Maria Grazia Chiuri podkreśla z kolei, że współpracuje przede wszystkim z artystkami, których twórczość chce nagłaśniać, i skupia się na dawaniu pracy coraz większej liczbie kobiet. A Stella McCartney zaangażowana jest w szukanie i kreowanie ekologicznych alternatyw dla skór czy futer. W 2021 roku zaprezentowała pierwszą w historii odzież wykonaną z Mylo™ – wegańskiej, zrównoważonej, cruelty-free skóry spreparowanej z grzybni. Inne domy mody, pokroju Patou, Reformation czy Cecilie Bahnsen, korzystają z deadstocku, czyli resztek z produkcji, których albo nie udało się sprzedać, albo mają drobne uszkodzenia. Prawdziwymi futrami od lat nie posiłkują się: Giorgio Armani, Hugo Boss, Ralph Lauren, Tommy Hilfiger, Gucci czy Versace. Nie mówiąc już o takich markach jak Patagonia, które pod kątem zrównoważonego rozwoju absolutnie przodują. Osiągają to przez wykorzystywanie materiałów z recyklingu, produkując modę uważną, dobrą jakościowo i oferując naprawę, gdy dana rzecz się zniszczy; promują tym samym długowieczność ubioru. Na pewno więc po części wyrażane na wybiegach protesty mają swoje odbicie w działalności marek. Czy domy mody mogłyby jednak robić więcej? Absolutnie! Pociesza jedynie to, że nagłaśnianie problemu też jest elementem walki o lepsze jutro.