Przez media przetoczyła się jakiś czas temu dyskusja na temat nowego kanonu lektur szkolnych. Czy jego zawartość ma dziś jakiekolwiek znaczenie, skoro młodzież i tak nie czyta lektur, co najwyżej bryki, a znajomość literatury nie jest nikomu do niczego potrzebna? Czy rzeczywiście grozi nam zmierzch tak zwanej inteligencji? – Rozmowa z Katarzyną Miller i Wojciecha Eichelbergerem.
– PWN wydało nową dwutomową książkę o historii Polski redagowaną i napisaną przez naszych najznakomitszych profesorów. Dla kogo, skoro wykształcenie to dziś nie tyle wartość sama w sobie, co punktowany w CV zapis, a młodzież czyta co najwyżej „Harry’ego Pottera”? Jaki jest sens w tej sytuacji kruszyć kopie o Gombrowicza i kanon lektur szkolnych?
K.M.: Prawda wygląda smutno: cała Polska czyta dzieciom, ale dzieci, niestety, chrrrr...
W.E
.: To, że młodzież nie czyta, jest z wielu powodów groźne i zasmucające. Ale w sporze o lektury chodzi o coś zdecydowanie ważniejszego – o to, co w Polsce zostanie uznane za wartościowe, co będzie fundamentem polskiej mentalności. To walka o polską wizję humanizmu, patriotyzmu, duchowości, o kształt państwa. Także o to, kto i w imię czego będzie w przyszłości rządzić Polską i Polakami. Nie ma ważniejszej debaty.
K.M
.: Sądząc z doboru autorów, lansowana wizja jest martyrologiczna, bogoojczyźniana, żadnego patrzenia w przyszłość, gotowość na śmierć dla ojczyzny, ale brak gotowości do życia dla niej. Gloryfikujemy walkę i związane z nią cierpienie, jesteśmy drażliwi na punkcie swoich ran – nie można przecież pozwolić sobie na przejrzystość, otwartość, nowoczesność. W politycznej debacie zgubiliśmy meritum: młodzież żyje w innych czasach, ma inne potrzeby; należałoby tak dobierać lektury, by wielka literatura nie kojarzyła się jedynie z naftaliną ze starej szafy, a ojczyzna nie tylko z przelewem krwi, ale też z troską o nią na co dzień. Żeby proponowane książki mówiły też o realnym świecie i dzisiejszych problemach. Wtedy młodzież by czytała.
W.E
.: W zaproponowanych swego czasu przez Ministerstwo Edukacji zmianach w kanonie lektur widać niechęć do intelektualnej finezji, refleksji, dylematów. Nie ma miejsca na wątpliwości dotyczące pojęć, które uznało się za zdefiniowane, takich jak patriotyzm. Sienkiewiczowska wizja patriotyzmu była pewnie dobra na tamte czasy. Żadnych wątpliwości, proste sarmackie chłopy, piwo, szabelka, czarne jest czarne, białe jest białe, nie ma czasu na myślenie, ojczyzna wzywa, wróg czyha. Tylko co to ma wspólnego z dzisiejszym światem?
K.M
.: Wiwat wojenka i panienki z okienka. Za to nie wiadomo, jak się zachować w czasie pokoju – stąd ciągłe wojny wewnętrzne. Natomiast Gombrowicz jest z polskich pisarzy najbardziej wątpiący, szyderczy, wywraca większość naszych stereotypów i pomysłów na siebie do góry nogami, ma najwięcej pytań, zmusza do myślenia. Ale marzę też o jakiejś świeżej literaturze współczesnej w owym kanonie.
W.E
.: Wymowny jest już sam fakt zastosowania jawnej państwowej cenzury w kanonie lektur. A historia zna wielokrotne próby radykalnej cenzury, książki nieraz płonęły na stosach...
K.M
.: Wypieranie pewnych elementów rzeczywistości i promowanie innych rodzi konflikty, zaostrza podziały, wywołuje wojny. Młodzież jest w trudnym położeniu, bo na jej oczach rozgrywa się ten spektakl – z pozoru błahy – który ma jednak fundamentalne znaczenie dla jej przyszłości i przyszłości kraju. Inteligencki etos ulega erozji, i to na wielu poziomach. Bo jak wy-tłumaczyć publiczne nazwanie inteligencji „wykształciuchami”? To pogardliwe określenie użyte, by zdeprecjonować ludzi inteli-gentnych, sugerujące, że nie mają oni wiele wspólnego z „prawdziwą” inteligencją, ze wspomnianym inteligenckim etosem, że zostało im z niego tylko wykształcenie.
– Bolesne jest to, że użyte zostało w tym znaczeniu przez człowieka, który sam uważa się za inteligenta, by przypodobać się ogółowi i natychmiast zostało podchwycone przez tych, którzy sami albo owego wykształcenia, albo klasy nie mają. Rodzi się pytanie: skoro wywołuje nadal tak silne emocje, czym jest dzisiaj w Polsce owa grupa zwana inteligencją?
K.M.: Historycznie inteligencja wywodzi się ze szlachty i częściowo mieszczaństwa. W Polsce aż do 1989 roku miała szczególne znaczenie jako elita intelektualna. Etos inteligencki to przecież nie tylko owo wykształcenie, ale obycie, kultura osobista, czyli tak zwana kindersztuba, i moralność. Inteligencja to też przywódcza grupa społeczna w walce o niepodległość i utrzymanie polskości.
– Ponieważ uosabia takie ideały, jak choćby ideał służby publicznej, posłannictwa. Polski etos inteligencki zabarwiony jest romantyzmem, poczuciem misji, wiarą w postęp i wartość tworzenia nowych idei...
K.M.: To grupa ludzi o szerszym spojrzeniu. Oprócz znajomości literatury, historii, obycia w świecie mających pewien styl i wrażliwość, a także system wartości, w którym na pierwszym miejscu stoją ideały, takie jak patriotyzm, a dopiero na kolejnym – wartości materialne. To jeden z powodów, dla których ten etos się sypie. Nie przystaje do dzisiejszego świata.
W.E
.: Etos inteligencki zakładał duchowe przewodnictwo narodowi, ale też służenie mu, pewien altruizm. Zamiana „inteligenta” w „wykształciucha” to próba odarcia go z godności i wartości. Ataki na nauczycieli i lekarzy, czyli na te środowiska inteligenckie, które bezpośrednio kontaktują się z „ludem” i cieszyły się do niedawna powszechnym szacunkiem, nie jest w tym kontekście przypadkowy. Autorytarne systemy władzy boją się inteligencji, bo boją się myślenia, które inteligencja uosabia, oraz wynikających z niego wątpliwości. Inteligencja wywołuje niepokój intelektualny i moralny, który populiści i radykałowie wszelkiej maści próbują zdewaluować, nazywając relatywizmem moralnym i aksjologicznym chaosem.
K.M
.: To już chyba jakiś inteligent musiał powiedzieć...
W.E
.: Bo wśród dogmatyków i radykałów jest wielu ludzi solidnie wykształconych. To najlepszy dowód, że wykształcenie nie jest równoznaczne z przynależnością do inteligencji.
Inteligencja jest niepopularna, bo kojarzy fakty, zna historię, jest świadoma tradycji. III Rzesza pozbyła się najpierw swojej inteligencji, a potem wybijała intelektualne elity w okupowanych krajach. Podobnie czynili Rosjanie. By naród jak stado baranów poszedł sam na rzeź, trzeba najpierw pozbawić go głowy. Wyciąć tych, którzy myślą, mogą zarazić jakąś ideą, krzyknąć, że król jest nagi.
–
A nie jest tak, że inteligencki etos się przeżył, bo dziś rzeczywistość kreuje innych bohaterów? Zorientowanych na karierę, dla których wyznacznikami postaw są sukces w sensie materialnym oraz pragmatyzm? Mam wrażenie, że wykształcenie, erudycja przestały być wartościami samymi w sobie, a zyskały status towaru na rynku pracy.
K.M.: Wszystko wystawione jest dziś na sprzedaż...
W.E
.: Dzisiejsze czasy w ogóle nie sprzyjają inteligencji. Jej ideały pozostają bowiem w konflikcie również z tak zwanym korporacyjnym kapitalizmem. Dlatego tam, gdzie korporacyjny kapitalizm kwitnie, inteligencja zanika. Zamienia się niezauważalnie w klasę średnią, której zdecydowanie bliżej do konformistycznego, materialistycznie usposobionego mieszczaństwa.
K.M
.: Tak zwane białe kołnierzyki nie mają zwykle czasu, by się rozwijać poza swoją działką zawodową, kultura ma im przede wszystkim zapewnić rozrywkę i odprężenie, a nie być przyczynkiem do kolejnych przemyśle , angażowania się w jakikolwiek sposób.
Media są dziś również przeważnie antyinteligenckie. Twórcy programów uważają chyba swoich widzów za ćwierćinteligentów potrafiących strawić jedynie homogenizowaną papkę ze śmiechem w tle. Taka sytuacja trwa od jakiegoś czasu, więc wyhodowano już grupę odbiorców rozleniwionych w myśleniu, przyzwyczajonych do trawienia wyłącznie owej papki. To niebezpieczne, bo to jest właśnie wychowanie, realna edukacja, jakiej poddane jest nasze społeczeństwo.
W.E
.: Większość mediów przestała realizować inteligencką misję i poszła w schlebianie prymitywnym gustom. Ludzie mają coraz mniej okazji do refleksji, smutku, poczucia, że ich coś uwiera – a to może stanowić impuls do rozwoju. Czyżby chodziło o to, żeby ludzie się nie rozwijali?
K.M
.: Żeby nie mieli szansy poczuć swojego prawdziwego braku, a nie tego, że im brakuje czekoladowego batona konkretnej firmy, co próbuje im wmówić reklama. Człowiek czuje, że coś mu dolega, ale nie zdąży nawet zadać sobie pytania, co to jest, bo media mu od razu dają odpowiedź: brak ci piwa, masz nie taki samochód, chcesz wziąć kredyt, żeby mieć lepszy telewizor… I człowiek oddycha z ulgą. Kupuje to coś albo zbiera pieniądze, żeby sobie to coś kupić, ma już cel i łudzi się, że zaspokaja ów brak. I nie dociera do niego fakt, że nie brakuje mu lepszego proszka od bólu głowy, tylko czegoś więcej. I że ów proszek zagłuszyłby to tylko na chwilę. Większość ludzi żyje, zagłuszając.
– Nic dziwnego, że ci, którzy drążą i analizują, mogą drażnić…
K.M.: Bo pokazują, że jest inna droga, że są ludzie, którzy nie powielają ślepo schematu z reklam, coś innego jest dla nich ważne, a więc budzą w innych niepokój, lęk, że życie wzorowane na kolorowych obrazkach nie do końca do tych obrazków przystaje. Ten lęk łatwo przeradza się w odrzucenie, w agresję. W reklamowej Nibylandii nie ma miejsca na myślących, należy ich wyśmiać, przedstawić jako patologię i w ten sposób unieszkodliwić.
– To, co się dzieje z językiem polskim, jest ważną składową tego procesu. Politycy mówią dziś bardzo złą polszczyzną. Kiedyś mieli z tego powodu kompleksy, a naród opowiadał sobie o nich dowcipy. Jeszcze w wykonaniu Wałęsy było to bezlitośnie punktowane, bo dobra polszczyzna była wartością, jednym z wyznaczników patriotycznej postawy. Co się zmieniło?
K.M.: Trzeba by się śmiać bez przerwy. I coraz mniej ludzi ma moralne prawo się śmiać, bo coraz mniej jest takich, dla których polskość i patriotyzm to też polszczyzna, czyli poprawny, piękny język. Ale skoro do telewizji czy innych mediów może trafić człowiek, który ledwo umie sklecić dwa zdania, to jaką mamy motywację?
– Mam wrażenie, że inteligencja też jest winna temu, że jej etos się kruszy. Nie powstają jakoś inteligenckie komitety obrony artystów atakowanych choćby za obrazoburstwo...
W.E.: Inteligenci to zwykle ludzie wrażliwi, dla których cel nie uświęca środków. Dlatego z natury rzeczy nie posługują się przemocą, agresją. Co nie znaczy, że nie potrafią walczyć przyparci do muru. Ale jeśli mają wybór, wolą rozwiązywać konflikty w inny sposób. Posługują się myślą, słowem, sztuką…
K.M
.: Które, niestety, mają dziś ograniczony zasięg albo się zdewaluowały.
– Przykładem mogą być listy protestacyjne i apele podpisywane przez najwybitniejszych przedstawicieli środowisk twórczych, autorytety do niedawna niekwestionowane. Jeszcze nie tak dawno podobne wystąpienia miały swoją wagę, dziś przechodzą bez echa...
K.M.: Autorytety odchodzą w przeszłość wraz z inteligenckim etosem... Żal, że polska inteligencja nie wypracowała skutecznych sposobów obrony przed atakiem i zalewem chamstwa, sposobów pokazania, że mamy swoją siłę i godność, której nie da się skruszyć. W związku z tym one się kruszą.
W.E
.: Inteligencja nastawia się przede wszystkim na to, by przetrwać. Choć nie jest to chwalebne, woli poświęcić jednostki, by uniknąć otwartego konfliktu z totalitarną władzą. Tchórzostwo, przezorność – trudno wyrokować. Poza tym inteligencja nie ma świadomości klasowej. To byłoby zaprzeczeniem jej istoty. To zbiorowisko indywidualistów. Niestety bywa tak, że gdy jeden odłam inteligencji obrywa, drugi się cieszy. Słabość jest zarazem jej istotą i siłą.
– Profesor Maria Janion powiedziała kiedyś, że do Europy musimy iść z własnymi umarłymi. To się tyczy literatury, historii, sztuki, spuścizny w ogóle.
W.E.: Ale może my nie chcemy już do Europy? Tam roi się od wykształciuchów, parad równości i ekologów, którzy twierdzą, że klimat się ociepla. A w Polsce się na razie nie ociepla...