1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Poczucie bezpieczeństwa – czym jest i jak wpływa na jakość życia?

Dlatego ci, którzy czują się bezpieczni, mają mniej kłopotów i na ogół więcej osiągają. Są pozytywnie skupieni na tym, co robią. (Fot. iStock)
Dlatego ci, którzy czują się bezpieczni, mają mniej kłopotów i na ogół więcej osiągają. Są pozytywnie skupieni na tym, co robią. (Fot. iStock)
Poczucie bezpieczeństwa. Jedni mają je, nawet walcząc na ringu, innym brakuje go, gdy wychodzą do sklepu po bułki. Od czego zależy to, czy czujemy się bezpieczni, wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Czuję się bezpieczna, kiedy jestem w domu z bliskimi. A ty?
Na ogół czuję się bezpieczny. Mam chyba dużą odporność na zagrożenia, bo zdarza mi się słyszeć od bliskich i znajomych, że czasami za bardzo ryzykuję. To poczucie bezpieczeństwa jest zupełnie irracjonalne, bierze się z wyniesionego z zen przekonania i zarazem poczucia, że zmiana jest istotą życia, którym ja też przecież jestem. A jak życie może się bać życia? Jednak utrzymanie tego poczucia wymaga koncentracji i ciszy w umyśle albo zapomnienia się w jakiejś angażującej akcji. Jeśli tego zabraknie, poczucie bezpieczeństwa może prysnąć.

Poczucie bezpieczeństwa nie zależy więc od tego, co dzieje się wokół?
Poczucie bezpieczeństwa, które zależy wyłącznie od zewnętrznej sytuacji, nie jest prawdziwym poczuciem bezpieczeństwa. Co to za sztuka czuć się bezpiecznie w bezpiecznych okolicznościach? Bo też są dwa poczucia bezpieczeństwa: fundamentalne, wynikające ze świadomości, że jesteśmy elementem życia – o nim mówiłem wyżej – i psychologiczne, wynikające z naszych doświadczeń, przekonań i innych uwarunkowań, m.in. systemu rodzinnego, kultury i obyczajowości. Badania z zakresu epigenetyki nad możliwością modyfikacji genotypu przez doświadczenia życiowe wykazują, że nastawienie do życia może być kształtowane na poziomie DNA już w życiu płodowym – przez emocje matki. Być może wtedy powstają podwaliny tego, czy poczujemy się bezpiecznie poza brzuchem matki.

Przeżycia matki wpływają na ufność dzieci do życia? W jaki sposób brak poczucia bezpieczeństwa może zależeć od genów?
Eksperymenty na myszach udowodniły, że jeśli matka jest w okresie ciąży pod wpływem silnego stresu, to jej dziecko urodzi się przygotowane genetycznie do walki i do radzenia sobie w sytuacjach niebezpiecznych. Prawdopodobnie matczyne hormony stresu przenikają do krwi płodu przez barierę łożyska. Matka zestresowana rodzi fajtera, u którego bardziej rozwinęło się tyłomózgowie odpowiadające za efektywne sterowanie programem walki i ucieczki.

Natomiast matka bezstresowa rodzi dziecko z rozwiniętym przodomózgowiem odpowiedzialnym za zdolność uczenia się i budowania pozytywnych relacji. Czyli ta matka rodzi intelektualistę i wrażliwca z brakiem poczucia bezpieczeństwa.
Nie można być do końca pewnym, która z tych dwóch myszek będzie miała lepsze wrodzone poczucie bezpieczeństwa. Można jednak przypuszczać, że ta przygotowana genetycznie przez matkę do radzenia sobie z zagrożeniem – czyli myszka fajter – ma silniejsze poczucie bezpieczeństwa od swojego brata wrażliwca. Gdyby ta hipoteza się potwierdziła, to musielibyśmy radykalnie zweryfikować powszechne przekonanie o tym, że sielankowa ciąża najlepiej przygotowuje dziecko do życia.

Hormony, geny… rozumiem. Ale to, czego doświadczamy później, co wpływa na poczucie bezpieczeństwa, także ma znaczenie dla naszego życia?
Również przekaz naszego systemu rodzinnego i kultury. W dodatku okazuje się, że ogólne poczucie bezpieczeństwa zależy w ogromnej mierze od ilości czasu i troskliwej uwagi otrzymanych od rodziców szczególnie w trzech pierwszych latach życia, a także od tego, czy tworzyli oni w domu atmosferę spokoju i elementarnego dostatku – szczególnie jeśli chodzi o jedzenie. I optymizmu. Bo poza brzuchem matki też nasiąkamy emocjami i sposobem myślenia rodziców. Tylko wtedy ich lęk, frustracja i cierpienie nie uodparniają nas na ciężkie czasy, lecz przeciwnie – straszą i osłabiają.

Matce nic nie groziło, a zaraziła dziecko lękiem, brakiem poczucia bezpieczeństwa?
Tak, jeśli żyła w systemie rodzinnym, który generował pełną nieufności i lęku postawę wobec przyszłości. Wtedy dziecko uczy się, że świat jest miejscem niebezpiecznym i trzeba się bać przyszłości. W dodatku ulega złudzeniu, że banie się jest skuteczną strategią. Ale to nieprawda. Im więcej murów i zabezpieczeń, tym bardziej się boimy. Lęk ogranicza nasze możliwości poznawcze i twórcze. Skłania do nieświadomego prowokowania agresji otoczenia lub popełniania błędów.

Miałam dwa wypadki samochodowe jednego dnia, bo od rana martwiłam się przyszłością. I, rach-ciach, auto w warsztacie!
No właśnie, to ten mechanizm. Ludzie, którzy mają poczucie bezpieczeństwa, reagują adekwatnie do sytuacji na zasadzie: jak będzie się działo coś wymagającego mojej mobilizacji, to się tym zajmę. Nie zamartwiają się, nie przewidują tragedii. W lecie nie myślą o tym, jak to będzie strasznie, kiedy śnieg zasypie drogi i zrobi się ślisko. Nie tracą energii na zmaganie się z wymyślonymi zagrożeniami, które może nigdy nie nastąpią.

Kiedy czujemy się bezpieczni, jesteśmy bardziej bezpieczni? Czy to sposób na to, jak zwiększyć poczucie bezpieczeństwa?
Tak jak w twoim wcześniejszym przykładzie: jeśli kierowca wsiada rano do samochodu z przekonaniem, że jazda do pracy wiąże się z wielkim niebezpieczeństwem, to napięcie, jakie wytworzy w ciele i umyśle, może sprawić, że czegoś nie zauważy, za późno zareaguje i rzeczywiście spowoduje wypadek. Dlatego ci, którzy czują się bezpieczni, mają mniej kłopotów i na ogół więcej osiągają. Są pozytywnie skupieni na tym, co robią. Czy to będzie krojenie marchewki, czy jazda na nartach, nie obetną sobie palca i nie złamią nogi. Ich uwaga i energia nastawione są na adekwatne do sytuacji działanie. Wiedzą też o tym, że świat należy do odważnych, osiągają więc to, po co bojaźliwi nie odważą się nawet wyciągnąć ręki.

W książce „Autentyczność. Jak być sobą i dlaczego jest to ważne” Stephen Joseph mówi o zaskakującym „rozwoju posttraumatycznym”. Często ludzie, którzy otarli się o śmierć, odkrywają w sobie nowe możliwości i źródła sił. A nie, jak można by zakładać, ze strachu nie wychodzą z domu.
Ludzie, którzy otarli się o śmierć, dowiadują się, że każde życie kończy się śmiercią niezależnie od tego, jak bardzo zabiegamy o bezpieczeństwo. Oswajają lęk przed śmiercią, który jest podstawą wszystkich innych lęków. Przestają więc się bać życia. Bo lęk przed śmiercią jest tym samym co lęk przed życiem. Jasna świadomość nieuchronności śmierci dodaje odwagi. Podobnie działa świadomość nieuchronności bolesnych doświadczeń, takich jak nieszczęśliwa miłość, rozstanie, śmierć bliskich, ból. Te doświadczenia też dają odwagę do życia. Uczą, że można sobie z nimi poradzić, że wszystko mija. Dlatego rodzice nadmiernie chroniący dzieci przed życiem, doświadczeniami, robią im krzywdę, bo nie budują poczucia bezpieczeństwa w ich psychice. Uczą je tego, że zależy ono od zewnętrznych zabezpieczeń, a nie od tego, co potrafią i co wiedzą o świecie. Nadmierne zabiegi ochronne przekonują, że świat jest groźny i trzeba się przed nimi chronić.

Może broń w domu sprawi, że poczujemy się bezpieczni, wyzwolimy w sobie poczucie bezpieczeństwa?
Miło trafić w środek tarczy. W czasach licealnych doświadczyłem wiele radości ze strzelectwa. Podobnie na studenckich obozach wojskowych. Teraz też, gdy mam okazję, chętnie strzelam z łuku czy wiatrówki. Ale jeśli kupujemy broń tylko dlatego, by poczuć się bezpiecznie, to robi się naprawdę niebezpiecznie. Ktoś, kto czuje się zalękniony i zagrożony, nie powinien dostawać broni do ręki. Będzie reagował nadmiarowo i może jej użyć bez potrzeby.

Gdybym miała broń, biegłabym po nią przy każdym trzasku za oknem…
No właśnie. Broń w domu stwarza pokusę, by jej użyć. Możemy nieświadomie szukać do tego okazji albo nawet je prowokować. Powszechna dostępność broni da efekt odwrotny od zamierzonego – zwiększy brak poczucia bezpieczeństwa. Także przez to, że uzależni ludzi od broni i uczyni zbędnym poszukiwanie bezpieczeństwa w sobie, w umiejętnościach, w wiedzy, doświadczeniu i inteligencji, a także w sprawności.

Warto więc się trudzić, by uczyć się, jak zwiększyć poczucie bezpieczeństwa?
Wszyscy nieustannie się w tej sprawie trudzimy. Tylko, jak już powiedzieliśmy, większość z nas w tym trudzie zmierza w złą stronę. Aby nie zbłądzić, warto zadać sobie kilka pytań: Co zrobić, by nie czuć się w życiu jak kierowca jadący w nocy we mgle, bez świateł i prawa jazdy? Co zrobić, by w pełni świadomie, realnie rozpoznawać zmieniające się okoliczności mojego życia? Co zrobić, by trafnie odbierać sygnały zmysłów? Co zrobić, by w porę rozpoznawać potrzeby mojego serca i ciała? Co zrobić, by czuć się bezpiecznie zawsze, nawet w obliczu katastrofy?

Nawiązać kontakt z ciałem zamiast z ubezpieczycielem?
Dobrze jechać samochodem ubezpieczonym i przy dobrej widoczności. Mieć oczy i uszy otwarte – widzieć, słyszeć i czuć to, co dzieje się wokół nas. Uczyć się odróżniać fakty od interpretacji. To się nazywa być w kontakcie z rzeczywistością i to jest niezbędne, by pozostać przy zdrowych zmysłach. Wtedy unikniemy sytuacji trafnie przedstawionej w pewnym rysunkowym dowcipie. Bogate przedmieście, piękny dom z ogrodem. Elegancka kuchnia, na stole obfite pyszne śniadanie. Radosne dzieci, piękna mama. Pod stołem dokazują uroczy piesek z kotkiem. Słowem: sielanka. Przy stole siedzi mąż i ojciec. W garniturze, z teczką, przygotowany do wyjścia do pracy. Ma przerażoną minę i cały się trzęsie. Żona pyta: „Dlaczego się tak trzęsiesz? Rozejrzyj się dokoła: piękny dom, mądre, zdrowe dzieci, pogoda dopisuje, piękna, kochająca żona, za chwilę jedziesz do pracy, którą lubisz – o co ci chodzi?”. „Właśnie, właśnie – mamrocze przerażony mąż – tak zaczynają się wszystkie horrory!”. Jak widać, największym naszym wrogiem są nawykowe interpretacje świata i życia, a nie świat i życie same w sobie. A wielu z nas tak ma, że „im lepiej, tym gorzej”, albo „jest tak dobrze, że to się musi źle skończyć”.

Nawet jeśli wszystko gra, nie potrafimy się cieszyć, bo brak poczucia bezpieczeństwa sprawia, że boimy się tego, że spokój się skończy.
Dlatego trzeba zacząć od pracy wewnętrznej. Nauczyć się nie słuchać lęku. Zdemaskować go jako złego doradcę. Zrozumieć, że jeśli zaczniemy go słuchać, to w końcu wepchnie nas pod nasze własne łóżko. Staniemy się wówczas niewolnikami naszego lęku. Poczucia bezpieczeństwa nie zbudujemy, unikając zagrożeń i ryzyka.

Niektórzy skomentują: „Eichelberger się wymądrza o duchowości! Niech lepiej powie rodzicom, jak przestać się bać o dziecko”…
Jeśli będziemy się tylko bać o dzieci i zabezpieczać je na wszelkie sposoby, to zarazimy je swoim lękiem, a kiedy dorosną, nie będą się nigdy i nigdzie czuły bezpiecznie. O bezpieczeństwo dzieci trzeba się troszczyć, ale mądrze, trzeba przygotowywać je do życia, uczyć samodzielności, sprawczości, radzenia sobie z trudnościami, zagrożeniami i bólem. Zamykanie dzieci w bezpiecznym domu w kasku na głowie z ochraniaczami na tyłku, kolanach i łokciach jest wyłącznie karkołomną, daremną i w gruncie rzeczy okrutną próbą radzenia sobie z własnym lękiem. Jeśli my, rodzice, sobie z nim nie poradzimy, to nie nauczymy tego naszych dzieci i zainfekujemy nim następne pokolenia.

Artykuł archiwalny

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze