Alkohol pobudza układ nagrody w mózgu, więc nawet świadomość, że organizm będzie musiał zapłacić za chwilowe poczucie przyjemności, nie zniechęca nas do wypicia kilku kieliszków. Do tego dochodzą mity na temat rzekomych dobroczynnych właściwości innego trunku oraz rynek porad, jak poradzić sobie z kacem… W efekcie trwamy w iluzji, że picie alkoholu jest obojętne dla zdrowia. Jak naprawdę wpływa to na mózg – pytamy psychiatrę dr. Andrzeja Silczuka.
Jak to się dzieje, że mimo iż nasze kubki smakowe reagują na alkohol awersyjnie, my ponownie po niego sięgamy? Co więcej, nawet potworny kac, wymioty czy biegunki nie przeszkadzają nam w piciu!
Układ nagrody w naszym mózgu to jeden z najsilniejszych układów regulatorowych, jakie mamy. Współodpowiada on za zmianę percepcji doświadczeń przy paleniu papierosów, gdy z krztusząco-gryząco-dławiącego doświadczenia pierwszych kilku epizodów palenia palacz nagle zaczyna odczuwać gamy aromatów i błogą satysfakcję. Podobnie w przypadku alkoholu, dolegliwość, dyskomfort i niesmak zderzony jest z dopaminowo regulowanym doświadczeniem przyjemności. Potworny kac, wymioty czy biegunki istotnie przeszkadzają w piciu. Problem w tym, że pewna część osób nie wyciągnie z tych epizodów wniosków i założy, że ich to nie dotyczy albo poszuka tzw. haków na kaca – poprzez suplementy albo porady kolejnych pseudoautorytetów. W mojej opinii podawanie domowych lub okołomedycznych porad, jak zniwelować doświadczenie kaca, jest szczególnie nieetyczne i może się wiązać ze zwiększonym ryzykiem poważniejszych szkód u użytkownika alkoholu w przyszłości.
No właśnie, niektórzy są po alkoholu bardziej spokojni albo odwrotnie: rozmowni i towarzyscy, a inni stają się agresywni. Dlaczego tak się dzieje?
Alkohol działa poprzez układ GABA-ergiczny, czyli główny układ hamujący czynność mózgu. Innymi słowy, farmakologicznie redukuje lęk i napięcie, ale też czujność – zatem może prowadzić do radości i euforii, a także do senności i uspokojenia. Agresja po alkoholu jest niebezpiecznym zjawiskiem. Może być nie tylko przejawem współtowarzyszącej choroby mózgu, lecz także efektem szkód przewlekłego picia. Dlatego – w mojej opinii – stanowi jedno z żelaznych przeciwwskazań do używania alkoholu. Regulacje prawa karnego w Polsce nie zwalniają z odpowiedzialności za popełnienie czynów zakazanych u osób, które upiły się przed ich popełnieniem. Warto pamiętać, że pijąc pierwszy kieliszek, bierzemy pełną odpowiedzialność za to, co będzie się działo dalej.
Badania pokazują, że tylko dziewięć procent osób uzależnionych od alkoholu to osoby cierpiące na ciężki, chroniczny alkoholizm, wpisujące się w stereotypowy obraz alkoholika.
Myślę, że obraz stereotypowy jest przerysowany. Współczesny alkoholik to nie jest umorusany, podpierający wiatę przystanku autobusowego żulik. Stereotypowa osoba uzależniona od alkoholu, a jednak funkcjonująca w obszarze tabu, to wysokofunkcjonujący/a alkoholik czy alkoholiczka – człowiek zaangażowany, działający skutecznie i aktywnie, widziany jako pracowity i zdrowy. Często biega lub uprawia inny sport, żyje niemal wzorowo, a jednak codziennie lub prawie codziennie w swoim stylu życia otwiera butelkę wina (często nietaniego) lub wypija whisky czy po trzy, cztery piwa (czasem więcej).
Mam kolegów, którzy całe weekendy spędzają w barach, niewinnie popijając piwo. Tyle że podczas jednej posiadówki potrafią wypić nawet 10 butelek! Albo koleżanki, które przy każdej towarzyskiej okazji otwierają butelkę wina. To osoby, które mają odpowiedzialną pracę, bliskich, a nawet pasje. Zapytani, dlaczego to robią, odpowiadają: „Piję, bo lubię”. Jakie mechanizmy rządzą takim piciem?
Moim zdaniem odpowiada za to wszechobecna reklama alkoholu. Żyjemy w przyspieszonym świecie, regulowanym z każdej strony bodźcami marketingowymi. Skoro proponuje się nam wzorce szczęścia, radości, zdrowia, piękna i doskonałości, to wpadamy w pułapkę stylu życia, w którym chcemy tego, co widzimy w reklamie. „Piję, bo lubię”? To odpowiedz mi na pytanie: „Czemu właściwie to lubisz?”.
Czy regularność spożywania sprawia, że możemy już mówić o uzależnieniu?
Regularność może być pierwszym krokiem do uzależnienia się. Nasz mózg kocha wzorce, powtarzalność: stałe rytmu snu i czuwania, pory posiłków, a w tym przypadku – regularnego dostarczania mu substancji o potencjale uzależniającym.
Mózg funkcjonujący w stanie równowagi, to znaczy homeostazy, wytrącony z niej, np. poprzez krótkotrwały bodziec stresujący, powraca do niej poprzez własne mechanizmy autoregulacyjne. Wprowadzenie obcej – bo niewystępującej w mózgu naturalnie – substancji, wytrąca go z równowagi, ale ponieważ ta sytuacja się powtarza, przywrócenie homeostazy staje się niemożliwe. Zatem przymuszony do poszukiwania alkoholu mózg wchodzi w stan allostazy, to znaczy koryguje swój set-up funkcjonalny, zakładając regularne, a w domyśle stałe występowanie alkoholu w jego tkance.
A co musi się wydarzyć, żebyśmy się od tego alkoholu uzależnili, i czy zmiany, które zachodzą w mózgu, są trwałe?
W momencie, gdy rozwiniemy allostatyczne dostosowanie się mózgu do niemal stale podawanego mu alkoholu, to możemy przyjąć, że gdy mózg zostanie go pozbawiony, będzie się w pewnym sensie buntował, domagał przywrócenia czynnika, do którego obecności przecież pracowicie się przystosował. Taki najprostszy mechanizm rozwinięcia uzależnienia powoduje, że przy braku dużej motywacji lub wsparcia z zewnątrz osoba uzależniona cierpi, dlatego – szukając ulgi – odrzuci abstynencję na rzecz ponownego napicia się. Jeśli jednak przetrwa ten czas i odstawi alkohol całkowicie, te nasze cudowne mózgi włączą program dostosowawczy i powrócą do odbudowania homeostazy sprzed alkoholu. Natomiast to, co pozostaje, to pewne – przedchorobowe oraz wtórne do uzależnienia się – cechy, zarówno osobowości, jak i schematy poznawcze, które mogą predysponować do zachowań i regulacji emocji prowadzących do rozwoju innych uzależnień. Jak temu zapobiegać, uczy się chorych podczas terapii.
Dlaczego dla jednych alkohol staje się źródłem problemów, a dla innych nie? Jakie deficyty są charakterystyczne dla obrazu człowieka nieradzącego sobie z tą używką?
Termin „używka” brzmi dzisiaj nieco bagatelizująco. Alkohol to legalny narkotyk, neurotoksyna i źródło społecznego bałaganu. Mózg potrafi sobie z nią nieźle radzić, pod warunkiem że damy mu czas. To łaskawy organ, który prosi jedynie o to, by dawać mu czasem chwile wytchnienia. Tym nie był i nigdy nie będzie jeden, góra dwa kieliszki dziennie. Każde z nas ma różne, zależne od obciążeń rodzinnych powinowactwo genetyczne do rozwoju uzależnienia od alkoholu. De facto to od naszej samodyscypliny będzie zależało, czy cokolwiek, co robimy, nadal będzie służyło przyjemności, czy nie stanie się źródłem problemów.
Ostatnio obserwujemy zmianę w podejściu do leczenia uzależnień – odejście od całkowitej abstynencji w kierunku redukcji szkód. Jak pan, jako psychiatra, ocenia to zjawisko?
Nigdy nie odeszliśmy od całkowitej abstynencji jako celu w leczeniu osób uzależnionych lub nawet szkodliwie używających substancji. To cel najważniejszy i jako jedyny gwarantuje szansę na powrót do zdrowia. Redukcja szkód stała się drogą w leczeniu zarezerwowaną dla osób, które nie zareagowały na dotychczas prowadzone formy leczenia. To znaczy, że nie proponujemy redukowania szkód każdej osobie. Ta forma leczenia zakłada, że użytkownik substancji na tym etapie, pomimo prób leczenia, nie jest zdolny osiągnąć abstynencji. A ponieważ nadal używa substancję, nie jest „porzucany, dopóki nie zmądrzeje”, tylko opiekujemy się nim, zakładając, że każde zmniejszenie liczby epizodów używania oraz ilości użytej substancji jest korzyścią dla zdrowia chorego.
Czy rzeczywiście redukcja szkód pomaga w osiągnięciu abstynencji?
Redukcja szkód z powodzeniem sprawdziła się w leczeniu osób uzależnionych od heroiny. Przyjmuje się też, że nawet połowa osób uzależnionych od alkoholu, kwalifikujących się do leczenia w nurcie redukcji szkód, objętych (warunek konieczny) wsparciem psychologicznym, jest skłonna przejść do pełnej abstynencji wraz z istotnym zredukowaniem nasilenia swojego picia. Po prostu wcześniej nawet nie wyobrażali sobie, że jest to możliwe.
Andrzej Silczuk, dr nauk medycznych, lekarz psychiatra z wieloletnim stażem klinicznym, wykładowca i edukator, dyrektor medyczny w Wellbee, autor podcastów „Andrzej Silczuk podcast” oraz „Niemyte dusze”, poświęconych wpływowi stylu życia na zdrowie psychiczne