- Mężczyźni coraz częściej odważają się okazywać emocje i wrażliwość, łamiąc stereotypy dotyczące męskości.
- Coraz bardziej angażują się w wychowanie dzieci, budują partnerskie relacje i przestają postrzegać siebie jako „pomocników” w domu.
- Współcześni ojcowie i partnerzy uczą się empatii, otwartości i czułości, które wcześniej były zarezerwowane głównie dla kobiet.
- Coraz większa liczba mężczyzn korzysta z psychoterapii, jogi i innych form pracy nad sobą, by lepiej rozumieć swoje emocje i relacje.
- Ta zmiana pokoleniowa daje nadzieję na społeczeństwo oparte na równości, bliskości i wzajemnym szacunku.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Sens” 6/2025.
Męska solidarność online rośnie
Rozmawiałam ostatnio ze znajomym, który zawodowo zajmuje się sportem – czasem swoje wyczyny prezentuje w mediach społecznościowych. Ucieszony opowiadał, jakie to dla niego ważne, że dostaje informacje zwrotne od obcych mu ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Piszą do niego, że to super, że ich inspiruje, że dodaje im odwagi, pokazuje, jak można się motywować do wysiłku: chodzić na treningi, wstawać bladym świtem i jechać na rowerze w góry, żeby obejrzeć wschód słońca. I pokazuje mi te wiadomości – okraszone emotkami i serduszkami. On sam w reakcji na nie także wysyła serduszka z wdzięcznością – i właśnie to nie dość, że mnie zatrzymało, ale też poruszyło!
Czy to jest odważne, czy to po prostu nowy trend, że mężczyźni lajkują i serduszkują wzajemnie swoje wiadomości? Jak to tłumaczy mi ów znajomy, sam „kciuk w górę” oznaczałby zwykłe „okej i spadaj”, a serduszko oznacza: „Super, wow, dzięki, też tak uważam”, i wszelkie inne eksklamacje, jakie to dobre i miłe. Nietypowe i niestereotypowe. Chociaż może staje się coraz bardziej typowe?
Nie jestem mężczyzną, więc z dużą ostrożnością chcę się wypowiadać na temat mężczyzn, ale wiarygodnym głosem będzie Jarek Westermark, autor książki „Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem”. Och, jak on w niej mierzy się z uwewnętrznionymi wzorcami patriarchalnymi – jak się poci, dwoi i troi, aby przebić skorupę skostniałą od lat. Jak konfrontuje się z tym podziałem na kobiece i męskie, co przystoi komu, co dla kogo jest ujmą, a co honorem.
Autor zmaga się z tematem ojcostwa, w tym z ojcostwem wobec noworodka, wobec tego maleńkiego bezbronnego człowieka. W paru obszarach matka jest niezastąpiona, ale – czy aby ojciec dostępny nie może jej jednak zastąpić?
Czy para nie może współdziałać, współpracować – zamiast realizować starą mantrę, wedle której to „mąż pomaga żonie” albo „tata pomaga mamie”?
No kurczę, no hej, o co tu chodzi, czy ja szefową mojego męża jestem?! Nikt nie ma zobowiązań do pomagania, gdy po prostu współprowadzimy dom razem, współwychowujemy, współsiędzielimy, współutrzymujemy – czyż nie? Zwłaszcza tematy dóbr wspólnych objęte będą wspólną troską – a dzieci to już przede wszystkim.
Jarek Westermark w swojej książce odkrywa pokłady złości i bezradności. Z jednej strony łapie się na własnych odruchach do wycofania się, chęci ucieczki z roli ojca aktywnie zaangażowanego, bo i wygodne by to było, mniej męczące, takie oswojone. Jednak odważnie jest w stanie wytropić ten głos – głos trutnia w jego głowie.
Z drugiej strony zauważa, jak kultura chce ojców wymazać – przedstawia scenę, gdy to razem z żoną i dzieckiem byli w przychodni, a lekarka konsekwentnie zwracała się tylko do jego żony. On w tej przychodni był i nie był równocześnie – ignorowany, pomijany, niewidzialny.
Młodzi ojcowie niezłomnie walczą o siebie, coraz częściej także – jak Jarek Westermark – zmagają się z głosem trutnia i wygrywają z nim. Potrafią.
Coraz więcej ojców angażuje się w zabawy, nie tłumi okazywania uczuć, razem się śmieją i przytulają. Podobnie jest na zebraniach szkolnych i w przychodniach zdrowia – Można? Można.