1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

„Ja młodym pokażę, jak wygląda senior!” Rozmawiamy z DJ Wiką

DJ Wika (Fot. Krzysztof Opaliński)
DJ Wika (Fot. Krzysztof Opaliński)
Wirginia Szmyt, znana jako DJ Wika, na emeryturze postanowiła zostać didżejką. Gra na imprezach, w szkołach i na paradach równości. Zastanawiamy się, co ją tak napędza?

Pamięta Pani, w ilu miastach Pani grała?
W Moskwie, Londynie, Paryżu, Pradze, w Wilnie w Soho, największym klubie gejowskim. W Polsce to już nawet nie policzę, w ilu miejscach. Zapraszają mnie i jadę. Bo to dla mnie potwierdzenie, że to, co robię, co promuję, jest potrzebne i wskazane. To daje mi siłę.

Choć nie spodziewałam się, że tak to się ułoży. Zresztą w ogóle niczego się w życiu nie spodziewałam. A już takiego upublicznienia to na pewno nie. Los tak pokierował moim życiem, że ludzie chcą mnie widzieć, że zapraszają mnie na różne imprezy – to jest dla mnie zaskoczenie, ale i dar.

Mówi Pani, że los tak pokierował. Nie do końca. Sama Pani to przecież zrobiła.
No tak. Ale nie spodziewałam się, że w tę stronę to pójdzie. Zaczęło się od pracy z seniorami, w latach 90. Byłam już na emeryturze.

Przeszła Pani na emeryturę i od razu wiedziała Pani, że to za mało?
Posiedziałam rok, zanudziłam się. Mam coś takiego w naturze, że chcę być potrzebna. Pracowałam w ciężkim zawodzie, z trudną młodzieżą. A potem, ponieważ trochę patrzyłam na seniorów na Zachodzie, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego u nas tak smutno, dlaczego oni przepraszają, że żyją. Chcę im pomóc. Bo w klubie seniora tylko słomkowa herbatka i rozmowy, co kogo boli. Uważałam, że to pokolenie potrzebuje wiedzy. Na przykład z zakresu religioznawstwa. Chodzą do kościoła, ale znają tylko ten jeden. Zapraszałam więc przedstawicieli innych wyznań – mówili o tym, co nas dzieli, co nas łączy. Zaprosiłam rabina z synagogi. Najpierw było: nie chcemy. A jak przyszedł, wszyscy się zasłuchali, takie to było ciekawe. Przyszedł kiedyś chór z cerkwi, 40 facetów, pięknie śpiewali.

Albo sprawy polityczne. Chciałam, żeby wiedzieli, co to znaczy prawica, co lewica. Był u nas pan Aleksander Małachowski, był prezydent Warszawy. Robiłam to z pasją. Zapraszałam też lekarzy różnych specjalności: geriatrę, kardiologa, urologa, ginekologa. Można było kupić różne akcesoria, pieluchomajtki na przykład. Czemu? Bo jak prowadzę imprezy, to mam węch i czuję, że jest problem. Problem, o którym oni często nawet nie wiedzą. Tego rodzaju sprawy zbliżały mnie do ludzi, nie obrażałam, nie wytykałam, a jednocześnie pokazywałam, jak sobie pomóc.

Po wykładach robiła Pani imprezy taneczne?
Oczywiście. Dla mnie muzyka to nie jest tylko muzyka. To przede wszystkim mój sposób na dotarcie do drugiego człowieka. I młodego, i starszego. Ale szczególnie zależy mi na moim pokoleniu, chcę im pokazać przemiany, które dziś zachodzą w świecie. Żeby mogli się dostosować myśleniem, sposobem życia. Często uważają, że współczesny świat nie jest dla nich, myślą, że każe im rezygnować ze wszystkich tradycji, przyzwyczajeń. To nieprawda. Możemy zachować tradycje, ale te, które nie ranią człowieka, nie obrażają. Ja tak żyję. Staram się być wolna we wszystkim. To mój wybór. Nie muszę mieć na wigilię 12 potraw, to dla mnie bezsens. Człowiek sam musi myśleć, dostosować się, nie kierować się dogmatami. Nie chodzi mi o to, że nie mamy prawa wierzyć, człowiek zawsze w coś wierzy. Ja chcę tylko pokazać, że można żyć inaczej.

I jak ci myślący tradycyjnie seniorzy przyjęli kolorową Wikę, która im mówi: tańczcie, cieszcie się, bawcie?
A wie Pani, że bardzo sympatycznie. Ja nie narzucam, nie mówię: to musisz, tego ci nie wolno. Nie. Ja mówię: popatrz, jaka ja jestem – zobacz, jestem szczęśliwa. Szanuję cię, ale pytam, czy warto się zamartwiać, smucić. To zabija inwencję, kreatywność, radość życia, a radość przecież jest podstawą zdrowia. Ludzie mówią z lekceważeniem: co się śmiejesz jak głupi do sera. Właśnie nie, śmiej się, bo co, jak stary, to musi być szary, bury i smutny? A dlaczego nie ma prawa być ekspresyjny, barwny? On też ma w duszy potrzebę kochania, radości, ale w głowie słyszy głosik: nie wypada. To bzdura! Ja to tłumaczę już 25 lat. Na szczęście to się zmienia, proszę zobaczyć, jakie pokolenie 60-latków jest otwarte.

Często słyszę na spotkaniach: rodzina jest najważniejsza. Tak, ale jaka rodzina? Czy kochająca, zaszczepiająca wartości, które pozwolą żyć pięknie, czy daje emocje, które budują, czy takie, które rujnują? Zresztą czasem ci starsi są bardziej otwarci od swoich dzieci. Różne znam historie. Że babcia przygarnęła wnuczkę, bo z domu ją wyrzucili, jak powiedziała, że jest lesbijką. Albo był chłopak, a jest dziewczynka – i teraz babcia ją wspiera, żeby mogła zrobić operację. I to jest kochająca rodzina!

W Polsce nadal mocno trzyma się opinia, że starość się panu Bogu nie udała…
Wszystko się udało, mój punkt widzenia jest taki, że jesteśmy jak przyroda, mamy swoje cztery pory roku, każda piękna. Kiedyś rozmawiałam z pewnym księdzem. On mi mówi: Oj, bo ja mam już 70 lat… Ja mu na to: A ja mam dopiero 70 lat, widzi ksiądz, jaka to różnica? Życie jest darem, tak trzeba je widzieć, przeżyć je radośnie, z szacunkiem, jak by się największy prezent dostało. Życie w smutku i przygnębieniu – co to za życie?

W pewnym momencie wyszła Pani z seniorami na ulice.
Bo pomyślałam sobie: dlaczego nas nie widać? W Szwajcarii seniorzy byli w codziennym życiu, w życiu publicznym obecni, w Austrii, Szwecji, Stanach to samo. W Polsce – niewidzialni. Przeczytałam kiedyś list w gazecie: „Żeby wreszcie te stare baby rano przestały jeździć tramwajami, bo my się do pracy spieszymy, a tu te tłumoki idą z torbami, dlaczego muszą o 8 rano jechać i nam miejsce zabierać?”. O, jak mnie to zezłościło. Napisałam do redakcji: „Tak, jeżdżą z Ochoty na Pragę po ziemniaki, bo tam tańsze o 20 groszy. Albo wnuczka zaprowadzić do przedszkola. Albo żeby dzieciom obiad zrobić. A czasem chcą po prostu wyjść z domu, żeby nie zwariować”.

I pomyślałam: ja młodym pokażę, jak wygląda senior. Starość kojarzy się z demencją, z zaniedbaniem, pomarszczeniem, nieświeżością, biedą, brakiem ciekawości świata. Postanowiłam zrobić paradę seniorów. Niech młodzi zobaczą, że jesteśmy różni.

Odważny pomysł.
Poszłam do prezydenta Warszawy. „Paradę? Po co paradę?” – usłyszałam. „Żeby pokazać, że jesteśmy, że żyjemy. Jak chcemy o coś walczyć, to muszą nas zobaczyć”. „Okej, ale pani nie zrobi parady, trzeba pieniędzy, logistyki, musi pani znaleźć fundację”. I znalazłam Fundację „Zaczyn”. Mówię prezesowi, że mam pomysł na ogólnopolską paradę seniorów, chcę pokazać, że jesteśmy różni. Dobry pomysł, usłyszałam. Pierwsza była w 2013 roku. Przyjechało 14 tysięcy ludzi z całej Polski, o 12 miało być spotkanie na placu Konstytucji. Ja o 11 cała w nerwach stoję na platformie, nic, nikogo nie ma, myślę: koniec, klapa. A potem jeden za drugim zaczęły przyjeżdżać autokary, cała Polska, Brodnica, Wrocław, Kraków. Przepiękny pochód. Porobiliśmy hasła, moje było: „Senior przyszłością narodu”. Albo: „Mamy kochać, mamy żyć, mamy prawo być!”. Przeszliśmy ulicami Warszawy, pięknie było, dyskoteka, różne stoiska, uroda, moda, jedzenie, herbaty. Przyszedł do mnie jeden z uczestników, dziś znana postać, prezes miesięcznika „Głos Seniora” Łukasz Salwarowski: My w Krakowie też zrobimy Senioriadę. Świetnie, mówię, i Senioriady odbywają się tam do dziś. Kilka tysięcy osób przyjeżdża, dostają wielki przekaz edukacyjny, wykłady z medycyny, z psychologii. Są parady w Szczecinie, Gdańsku, Poznaniu. Senior staje się widoczny w życiu publicznym, są gminy przyjazne seniorom, szkoła przyjazna seniorom. Slogany, ktoś powie, ale jednak to zwrócenie uwagi na osoby starsze, samotne, bezradne. Jak szkoła, to jest edukacja, są spotkania z seniorami, pokazywanie, że starość to nie tylko rozdeptany, nieciekawy fragment życia; nie, my mówimy, że starość może być ciekawa, że możemy rozwijać pasje, a nie tkwić w oknie jak pelargonia czy na ławce przed kościołem. Jestem dumna, że są parady, są zespoły artystyczne, senioralne teatry, kabarety, motywują ludzi do działania. Myślę, że zainspirowaliśmy innych – stąd na przykład program „Sanatorium miłości”. Pokazujemy, że człowiek starszy ma takie same potrzeby, też emocjonalne. Mamy Skolimów, szkoda, że tam kabaretu nie zrobią. Grałam tam, ale płakać mi się chciało, a nie grać – siedzą smutni, nie patrzą w lustro, bo już nie są piękni. Nie można być pięknym całe życie.

(Fot. archiwum DJ Wiki) (Fot. archiwum DJ Wiki)

Pani sama myśli o starości?
Nie mam czasu. Odczuwam oczywiście fizycznie wiek, bo trudniej mi się schylić i wstać. Trochę zaniedbałam ostatnio ćwiczenia, ale zaraz się za siebie wezmę. Ale jeśli już o czymś myślę, to o jednej rzeczy. Widzę, jak sąsiadów wynoszą w czarnych workach, to przygnębiające – i potem rzeczy z ich mieszkań przed domem leżą, całe sterty... Nikomu niepotrzebnych. To smutne. Nie chcę tak. Dlatego rozgracam mieszkanie, żeby po mnie nie trzeba było tyle wyrzucać. Oddaję ludziom, żeby mieszkanie było w miarę puste, czyste. Mam dwóch synów, mieszkanie będzie dla nich do podziału, i kropka. Ale niech nie mają dodatkowego kłopotu.

Z młodymi też się Pani dogaduje?
Tak, bo kocham młodych. Teraz jestem zaproszona do jednej ze szkół na spotkanie. Na pewno trochę potańczymy, pójdę z młodym didżejem, żeby pokazać, że możemy się dogadać między pokoleniami, że w muzyce możemy się ze wszystkimi dogadać. Oczywiście inaczej się bawią starzy, inaczej młodzi, inna ekspresja, jak się ma 16 lat, inna jak 80. Cieszę się na to spotkanie, zagramy i powiemy, że można żyć w zgodzie, szanować się nawzajem. Że przemoc, izolacja z racji, że ktoś jest inny, są złe.

Zapraszają Panią na parady równości.
Jestem z tego dumna. Najważniejsze dla mnie to pokazać, że ja jako seniorka jestem pełna akceptacji i sympatii do tej grupy, ja tę sympatię promuję, mówię o tym w moim pokoleniu. Imprezy dla nich są dla mnie taką wiązanką połączeń – pięknie się bawią, zapraszają mnie kolejny raz, bardzo to sobie cenię. To dla mnie ogromna radość, że mogłam zagrać w gejowskim klubie Soho w Wilnie, na Tęczowym Targu we Wrocławiu gram co roku. Pytają mnie, czy się nie boję. Dlaczego mam się bać? To kolorowi, zadbani ludzie, pięknie się bawią, jestem nimi zachwycona. Swoją innością, radością życia wzbogacają naszą kulturę, dlatego musicie ich poznać; jak znacie, to się już nie boicie.

Mówi Pani, że muzyka jest dla Pani środkiem dotarcia do drugiego człowieka. Skąd akurat taki środek?
Bo jest najprostszy. A muzyka zawsze była mi bliska. Czasem sobie myślę, że może gdyby moje życie potoczyło się inaczej, byłabym śpiewaczką. Ale to, co robię, daje mi satysfakcję. Czasem tylko zdarza się jakiś nieprzyjemny komentarz: „O, stara baba przy konsoli”. Ale dużo się zmienia. Kiedyś didżejami byli tylko faceci, młodzi, przystojni, żeby dziewczyny na ich widok mdlały. A teraz są już didżejki. Byłam kiedyś zaproszona na imprezę, 18 młodych didżejek i ja. One atrakcyjne, kuszące, ja nie mam czym kusić, muszę grać, cholera! A hejt czasem jest. Jak mnie źle podłączą: „O, stara baba się nie zna”. A to tylko kwestia techniczna, każdemu może się zdarzyć. Jestem człowiekiem intuicyjnym, jak czuję sympatię, rozkwitam, ale wyczuwam też agresję, negatywne emocje.

Występy Panią stresują?
Bardzo, to zawsze wyzwanie. Czasem gram dla małej grupy, czasem dla 500 osób, czasem dla 2 tysięcy, w Nowej Soli było 15 tysięcy, przed nami występowali Kayah, Piasek, potem graliśmy na imprezie. To stresuje, a teraz coraz bardziej, bo im człowiek starszy, tym bardziej się kontroluje, patrzy, jak go postrzegają inni. Sama siebie też kontroluję, żeby to nie był za duży ciężar, bo wtedy źle gram. Ale mam mało takich trudnych sytuacji. Na ogół jest sympatyczne przyjęcie.

Ma Pani dobre kontakty z młodymi ludźmi. A z wnukami? W filmie „Wika!” [wkrótce będzie dostępny na HBO Max – przyp. red] mówi Pani, że nie zabiega o kontakt.
Nie zabiegam. Kiedy wnuki dorastały, ja byłam za granicą. Pracowałam, miałam męża dyplomatę i z tym też związane różne obowiązki, to pochłaniało czas. A rodzina o te kontakty nie zabiegała.

Nie brakuje Pani tego?
Kocham autentyczność. Nie chcę spotkań, „bo wypada”. Moje drzwi są otwarte, mogą do mnie przyjść, a jeśli mnie zaproszą w niedzielę na kawę, przyjadę. Ale jeśli tylko w wigilię zapraszają, to nie przychodzę. Nie, dziękuję, weźcie sobie babcię z domu opieki, posadźcie przy stole, będziecie mieć dobry uczynek. Jak jestem chora, syn zawsze pomoże, dzwoni co tydzień, jak się czuję. Jestem szczęśliwa, że synowie są szczęśliwi, mają udane małżeństwa, dobrze im się powodzi, dzieci wykształcone, nic im nie trzeba, żyją swoim życiem. Mam dwóch synów, czworo wnucząt, nawet jedną prawnuczkę. Mam też dwa koty, cudowne, poprzytulam je, i też jest dobrze.

Jeździła Pani po świecie, mieszkała w Szwajcarii. Lubi Pani podróże?
Tak wyszło. Jeździłam z drugim mężem, dyplomatą. Z pierwszym rozwiodłam się po 20 latach, to był mój wykładowca, ale być całe życie studentką to nie moja rola. A z drugim mężem miałam cudowne życie. Dopiero wtedy poznałam, co znaczy być kochaną i zakochaną, bo co innego, jak się ma 19 lat i profesor się tobą zainteresuje. To chyba bardziej mi imponowało niż to, co ta osoba sobą prezentuje. Ale jak dzieci dorosły, rozstaliśmy się i znalazłam szczęście. Byliśmy razem przez 30 lat. Zmarł na serce 12 lat temu. To była piękna miłość, przeżyłam, co mogłam jako kobieta pięknego przeżyć: adorowanie, zachwyt, bliskość, czułość. W pierwszym związku nie przypuszczałam, że to możliwe.

Dzieciństwo miałam wojenne, trudne, tęskniłam za własnym domem. Gdyby nie to, pewnie nie wyszłabym za mąż. Do dziś kocham mój dom.

Widać. Jest kolorowy i zadbany.
Wszystko sobie kupiłam sama. Po rozwodzie zostałam w pustym mieszkaniu. Zaczęłam więc kupować to, na co było mnie stać, co znalazłam, co skleciłam, nawieszałam kolorowych obrazków i jest.

Myślę, że mogę być dla wnuków przykładem niezależności i samodzielności. To mi daje największą satysfakcję, że nie musiałam nikogo o nic prosić. Mam tyle, żeby żyć niezależnie. Kocham synów nad życie, ale ja w ich życie nie wchodzę. Pytają: czemu nie dzwoniłaś, jak byłaś chora? Po co mam dzwonić, jak sobie radzę. Jak nie będę sobie radzić, to poproszę o pomoc. Mam kogo.

DJ Wika, czyli Wiktoria Szmyt (ur. 1938), z wykształcenia pedagożka, pracowała z dziećmi z niepełnosprawnościami i z trudną młodzieżą. Na emeryturze zaangażowała się w pracę z seniorami. Wspierała swoimi działaniami kilka fundacji, z jej inicjatywy zaczęły się odbywać parady seniorów. Wika jest też najstarszą w Polsce didżejką.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze