Ostatnimi laty Hiszpania stała się centrum europejskiego kina niesamowitego, zdobywając sobie szacunek widzów i krytyki dziełami wymykającymi się prostej klasyfikacji gatunkowej, zrealizowanymi z odświeżającą werwą i w eleganckim stylu. Moda na iberyjski film niepokojący nie słabnie – do kin wchodzi „Agnozja”.
I choć obraz w reżyserii Eugenia Miry to film nierówny, niemniej godny jest uwagi. Prowadzona kampania marketingowa może zwieść potencjalnego widza, gdyż usiłuje się wmówić mu, że będzie miał do czynienia z kolejnym horrorem, podczas gdy „Agnozji” bliżej jest do love story, lecz opowiedzianej według zasad dreszczowca. Interesujący jest właśnie sposób, w jaki dochodzi na ekranie do zespolenia różnych elementów na pozór sprzecznych, tym bardziej że „Agnozja” uwodzi barokowym wręcz bogactwem środków. Mira akcję swojego filmu osadził w paradoksalnej futurystycznej przeszłości, nieistniejącej rzeczywistości zbudowanej na gruncie estetyki steampunk łączącej współczesną fascynację naukowymi osiągnięciami wiktoriańskiej rewolucji industrialnej i fantastykę. Mimo tej wartości odrealnionej, świat „Agnozji” rządzi się wszelkimi znanymi nam prawami, co umożliwiło poprowadzenie całkowicie wiarygodnej, acz niepozbawionej pierwiastka niesamowitości, intrygi szpiegowskiej. By nie ujawnić zbyt wiele z zaplątanego scenariusza, zakończmy rozważania stwierdzeniem, iż „Agnozja” jest filmem symptomatycznym dla współczesnego, hiszpańskiego kina niepokojącego, a może nawet tytułem granicznym – czas pokaże. Nieprzypadkowo jednak została wysnuta właśnie taka konkluzja, bowiem, mimo oczywistych zalet, obraz Miry jest dziełem w dużej mierze niezdecydowanym i chaotycznym, oddającym doskonale obecny stan ducha iberyjskiego kina z pogranicza filmu grozy. Bo jeśli spojrzeć na tegoroczne premiery, zauważymy, iż w repertuarach polskich przybytków X muzy znalazły się dwa tytuły zupełnie odmienne, ale znakomicie dowodzące prawdziwości powyższego twierdzenia o kłopotliwej dla hiszpańskich filmowców sytuacji – „Oczy Julii” oraz „Skóra, w której żyję”.
Film „przed” i film „po”
Jeśli, na potrzeby tego tekstu, uznamy „Agnozję” za tytuł graniczny, po obu jej stronach zauważymy produkcje niezwykle charakterystyczne. W marcu tego roku premierę w naszych kinach miał film „Oczy Julii”, obraz poprawny, lecz ze wszech miar wtórny, poniekąd reprezentujący wyświechtaną już konwencję
hiszpańskiego horroru, którą kilka lat temu zachłysnęła się światowa publika i którą zdążyła się już do tej pory znudzić. Reżyser Guillem Morales nie podjął wyzwania, najwyraźniej bojąc się ryzyka wynikającego z eksperymentu, i zrealizował dzieło formalnie i treściowo bezpieczne, standardowy
straszak z ograniczonymi
ambicjami. I choć film zadanie swoje spełnia, a „Oczy Julii” w gruncie rzeczy nie odstają znacznie poziomem od lubianych produktów hiszpańskiego kina nadnaturalnego, rozczarowują właśnie z powodu swojej zachowawczości. Ciekawe jest, iż punkt wyjścia filmu Moralesa wykazuje pewne podobieństwa z „Agnozją”, bowiem i w jednym, i w drugim dziele mamy do czynienia z chorobą zaburzającą widzenie.
Zmysł wzroku, a raczej jego brak, staje się źródłem grozy – w obu filmach narzuca się odbiorcy perspektywę bohaterki; w „Oczach Julii” nie pokazuje się na ekranie twarzy, a w „Agnozji” obraz jest rozmyty, kiedy oglądamy świat przedstawiony z oczu Joany. Daje to oczywiste pole do popisu dla operatora, dzięki czemu omawiane tytuły w warstwie wizualnej osiągają rezultaty lepsze niż większość filmów z gatunku dreszczowca czy horroru. W dużej mierze właśnie dbałość o stronę formalną była powodem ogromnego sukcesu produkcji takich jak „Sierociniec” czy „Labirynt fauna”, gdyż połączono artystowską ambicję z rozrywkowością charakterystyczną dla kina gatunkowego. Być może najpełniejszym do tej pory wyrazem tego kierunku w kinie hiszpańskim jest „Skóra, w której żyje” Pedra Almodóvara, która wejdzie na polskie ekrany we wrześniu. Sam fakt, że reżyser tej rangi, i to niekojarzony z horrorem, zabiera się za film grozy, godny jest uwagi, choć w tym twierdzeniu o przynależności gatunkowej tkwi spora doza przesady. Almodóvar nakręcił tak naprawdę kolejny swój film, w którym dotyka tematów eksplorowanych przez siebie w już wielokrotnie. Zadaje pytania o ludzką seksualność, bada obłęd wywołany samotnością, zdradą i porzuceniem, nie udzielając przy tym jasnych, jednoznacznych odpowiedzi, a może nawet nie udzielając ich wcale. W świetle tego tekstu istotny jest aspekt gatunkowy, a Almodóvar korzysta wymiernie z jednego z najpopularniejszych mitów popkultury – z historii Frankensteina i jego monstrum. Rzecz jasna przerabia kanoniczną opowieść, ale jego szalony naukowiec również kierowany jest żądzą, choć nie pragnie wiedzy, ducha, a ciała. Niesamowitość „Skóry, w której żyję” polega na osadzeniu psychologicznej motywacji bohaterów, nie tak znowu bardzo różnej od tego, co kierowało postaciami z innych filmów tego reżysera, w rzeczywistości znanej z horroru. Osiągnięty efekt wykracza daleko poza ramy prostego filmu grozy, niemniej jednak, gdy przyjrzeć się dziełu Almodóvara, stanie się jasne, że korzysta on z podobnych chwytów, lecz gotycki zamek zastąpiła sala operacyjna. I choć zapewne film ten nie stanie się jednak kierunkowskazem dla filmowców poruszających się w świecie niesamowitości, na dziś dzień jest swoistym ukoronowaniem pewnej odnogi nurtu.
Dziecięce fantazje, koszmary rodziców
Garść wymienionych powyżej tytułów nie obrazuje w pełni istoty hiszpańskiego kina niesamowitego, którego ostoją wydają się być koszmary znajdujące się na granicy dwóch światów –dzieciństwa i dorosłości. Przykładowo „Labirynt fauna” opowiada o ucieczce głównej bohaterki, młodziutkiej Ofelii, od koszmaru wojny w marzenia, a raczej podjętej przez nią próbie, bowiem i jej wyobraźnia
zainfekowana jest okropieństwami, których była świadkiem. Owa wypaczona, mroczna wizja dziecięcej fantastyki naznaczonej piętnem brutalnej dorosłości pojawia się i w innych filmach reprezentujących hiszpański film niepokojący – choćby w „Sierocińcu” czy „Ciemności”. Te tytuły wprowadzały do głównej osi akcji postacie dorosłych, dawały im dostęp do zakazanej rzeczywistości (a także i
nierzeczywistości) młodzieńczych koszmarów i snów. Dorośli mają też swój własny krąg lęków, z którego nie mogą się wyzwolić, choć jest on i tak nierozerwalnie związany z dziećmi, jak choćby w „Wyspie zaginionych” i „Bezimiennych”, będących adaptacją powieści Ramseya Campbella. Ponadto współcześni hiszpańscy filmowcy nie stronią od tematów uznanych w horrorze czy thrillerze za konwencjonalne, jak zombie (seria „[REC]”), historie o duchach („Inni”, „Kręgosłup diabła”, „Klinika”), podróże w czasie („Zbrodnie czasu”), szaleństwo („Mechanik”, „Apartament”) czy grozę niemającą nic wspólnego z ingerencją nadnaturalną („Porwani”).