Władysław Broniewski już za życia wymykał się klasyfikacjom: legionista-komunista; talentem bliższy skamandrytom, przekonaniami – futurystom; „Polak, katolik, alkoholik”. Zawłaszczony przez peerel jako dyżurny piewca dyktatury proletariatu, dopiero niedawno odzyskał prawo do bycia (po prostu) poetą.
Książka Mariusza Urbanka „Broniewski. Miłość, wódka, polityka” jest pierwszą kompletną biografią twórcy, wydaną w pięćdziesięciolecie jego śmierci. Broniewski zmarł w Warszawie 10 lutego 1962 r. Urodził się w Płocku 17 grudnia 1897 r. Miał szlacheckie korzenie. To błąd, ale historia zna wielu rewolucjonistów z tzw. dobrych rodzin, którym ten grzech wybaczono. Z Broniewskim było trudniej, ponieważ nigdy się do końca nie zdeklarował. W czasie II wojny światowej tłumaczył, że w wolnej Polsce znów będzie walczył o sprawiedliwość społeczną , ale teraz najważniejsza jest niepodległość; a w latach 50., zwiedzając Belweder, dopytywał o gabinet Marszałka. Podobnie narażał się zwierzchnikom w wojsku Andersa: nie bacząc na wielką politykę, pisał o handlowaniu Polską przez aliantów. A przy tym, mimo że uczestniczył w najbardziej traumatycznych wydarzeniach XX w., pozostawał smakoszem życia – bawił się, ciągle pożyczał pieniądze, uwodził kobiety i kochał. Właśnie miłość, do córki, tragicznie zmarłej Anki, wyzwoliła pokłady liryzmu, porównywalnego dramatyzmem do „Trenów” Kochanowskiego.
Biografia buntownika z Żoliborza nie jest pierwszą, którą przygotował Mariusz Urbanek (wcześniej pisał m.in. o Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim, Leopoldzie Tyrmandzie, Jerzym Waldorffie). Nie dziwi więc, że i ta jest bardzo interesująca i bogata w szczegóły. Publicysta sięga po korespondencję Broniewskiego, jego zapiski, wspomnienia współczesnych. Książka jest bogato ilustrowana i starannie wydana. Szkoda, że zabrakło w niej informacji o źródłach, podobnie jak pełnego spisu utworów poety. Wraz z brakiem przypisów to dla mnie jedyne niedostatki książki.
Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2011, s. 404