Za nami jedna z najbardziej wyczekiwanych polskich premier filmowych tej jesieni. „Hiacynt” w reżyserii Piotra Domalewskiego z Tomaszem Ziętkiem w roli głównej jest już dostępny na platformie Netflix.
„Hiacynt" to osadzony w latach 80-tych thriller opowiadający kryminalną historię śledztwa prowadzonego w sprawie seryjnego mordercy gejów. Jego głównym bohaterem jest Robert, młody milicjant „z zasadami”, który wpada na trop groźnego przestępcy. W toku śledztwa poznaje Arka i postanawia wykorzystać go jako informatora. Nie zdaje sobie jednak sprawy, jak relacja z nowopoznanym mężczyzną wpłynie zarówno na jego pracę, jak i życie osobiste.
Film nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, tzn. przeprowadzonej w latach 1985-1987 przez Milicję Obywatelską akcji „Hiacynt”, polegającej na zbieraniu materiałów o polskich homoseksualistach i ich środowisku. W napisach końcowych czytamy: „[...] w ramach akcji »Hiacynt« inwigilowano, przesłuchiwano i zatrzymano tysiące osób ze społeczności LGBT. Utworzono ponad 11 tys. tzw. »różowych teczek« używanych jako narzędzie szantażu i nacisku na osoby homoseksualne”.
„Hiacynt” łączy w sobie kilka gatunków. Mamy tu kino LGBT, kryminalną intrygę, motyw miłosny i wątek historyczny. Choć jest to obraz nierówny, pełen niedociągnięć oraz pozostawiający wiele do życzenia fabularnie i realizacyjnie, ogląda się go z ogromnym zaangażowaniem i przyjemnością. Do arcydzieła brakuje mu sporo, jednak w ogólnym rozrachunku jest to produkcja zasługująca na uwagę. Całkiem strawna, ale przede wszystkim ważna i potrzebna.
Film zachwyca przede wszystkim pod względem aktorskim. Pierwsze skrzypce gra tutaj Tomasz Ziętek, którego pełna szczerości i zaangażowania, choć nie przeszarżowana, kreacja na długo zostaje w pamięci widza. Aktor, mimo młodego wieku, brawurowo wcielił się w walczącego z systemem i poszukującego siebie milicjanta. Świetnie pokazał wewnętrzne rozterki głównego bohatera i proces godzenia się z własną tożsamością. To doskonale zagrana postać, a oglądanie Ziętka na ekranie to czysta przyjemność. Swoją rolą aktor udowodnił, że „Kamienie na szaniec”, „Cicha noc” i „Boże ciało” były jedynie rozgrzewką. Teraz wychodzi z cienia i w końcu pokazuje, na co go stać. W najbliższym czasie będzie o nim wyjątkowo głośno – nie tylko ze względu na „Hiacynta”, ale też występ w nagrodzonym Srebrnymi Lwami na Festiwalu w Gdyni obrazie Jana P. Matuszyńskiego „Żeby nie było śladów”, który również gorąco polecamy.
Oprócz Ziętka na ekranie możemy podziwiać inne wschodzące gwiazdy polskiego kina. Hubert Miłkowski (Arek), Tomasz Włosok (Tadzio) i Adrianna Chlebicka (Wanda) radzą sobie znakomicie, zostawiając daleko w tyle swoich starszych, bardziej doświadczonych kolegów: Marka Kalitę, Agnieszkę Suchorę oraz Tomasza Schuchardta, którzy – choć również wypadają całkiem nieźle – nie pokazują nic, czego nie widzielibyśmy w poprzednich filmach z ich udziałem. Śmiało można zatem powiedzieć, że „Hiacynt” to film należący do aktorów młodego pokolenia.
(Fot. materiały prasowe)
Na oklaski zasługuje również znakomita scenografia Jagny Janickiej, która idealnie oddaje klimat nieco kiczowatych lat 80-tych. Uwagę przykuwają też charakteryzacja Darii Siejak oraz kostiumy Aleksandry Staszko. Całość podkręca natomiast przyciągająca wzrok kolorystyka, kojarząca się z kinem Davida Finchera. Wszystko to imponuje wizualnie, czyniąc „Hiacynta” prawdziwą ucztą dla oka.
Pod względem dźwiękowym jest już nieco gorzej. Słabe nagłośnienie i ledwo słyszalne dialogi to zdecydowanie najsłabszy element całej układanki, który nie tylko ujmuje jakości produkcji, ale też zniechęca widza i odbiera przyjemność z seansu. Ścieżka dźwiękowa, choć zawiera znane i lubiane hity z epoki, również pozostawia niedosyt. W tle usłyszeć możemy kultowy „Jak minął dzień” Krzysztofa Krawczyka, „Chcę Ci powiedzieć coś” Maanamu, a także utwory „Co mi Panie dasz” Bajmu i „Daj mi tę noc” zespołu Bolter w beznamiętnych fortepianowych aranżacjach. Zabrakło jednak esencji lat 80-tych, czyli mocnych dyskotekowych przebojów, które królowały wówczas wśród społeczności LGBT.
(Fot. materiały prasowe)
Na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni obraz nagrodzono za charakteryzację oraz scenariusz autorstwa Marcina Ciastonia („Na dobre i na złe”, „W rytmie serca”, „Wojenne dziewczyny”). Z pierwszym wyróżnieniem nie sposób się nie zgodzić, natomiast statuetka dla scenarzysty rodzi pewne wątpliwości, bo to właśnie scenariusz wydaje się być największym problemem „Hiacynta”. Film sprawia bowiem wrażenie niedopracowanego i rozmytego fabularnie. Momentami jest do bólu przewidywalny. Widać, że bardzo chce zachować spójność, ale robi to dość nieumiejętnie. Powodem takiego stanu rzeczy mogły być modyfikacje, które do scenariusza wprowadził reżyser Piotr Domalewski. Być może gdyby nie to, film wyglądałby zupełnie inaczej.
Mimo to mamy tu kilka bezbłędnie napisanych i kapitalnie odegranych scen. Najbardziej w pamięć zapadają trzy z nich, a przede wszystkim moment przesłuchania Arka – to mocny, niezwykle emocjonujący fragment filmu. Kolejne to genialna scena libacji na gejowskiej domówce ze znakomitą muzyką Maanamu w tle oraz pełna namiętności i zaangażowania scena miłosna pomiędzy Arkiem a Robertem. Trzeba przyznać, że jest to prawdopodobnie najodważniejsza i najlepiej zagrana scena seksu pomiędzy dwoma mężczyznami w historii polskiego kina. Cała relacja Roberta i Arka jest zresztą bardzo ciekawym i atrakcyjnie podanym wątkiem, a chemia między bohaterami wyczuwalna jest już od pierwszego ich spotkania.
(Fot. materiały prasowe)
Najmocniejsze w „Hiacyncie” jest jednak zdanie, które pada mniej więcej w połowie filmu. Wypowiada je Arek, bohater grany przez Huberta Miłkowskiego: „Polacy nie mogą znieść, gdy inni Polacy są szczęśliwi”. Podczas światowej premiery filmu, która odbyła się 18 sierpnia na Festiwalu Filmowym Nowe Horyzonty, moment ten nagrodzono gromkimi oklaskami. To niezwykle trafny komentarz do rzeczywistości – niestety nie tylko tej ukazanej w filmie, ale też tej współczesnej. Aktualność tych słów uderza i dobitnie pokazuje, jak bardzo wydarzenia przedstawione w „Hiacyncie” rezonują z tym, co dzieje się w Polsce obecnie.
Nie napawa to szczególnym optymizmem, ale nawet w tym dziegciu znalazło się miejsce dla łyżki miodu. Film porusza bowiem niezwykle ważne tematy – mówi o homofobii (w tym również zespole Hoovera, czyli obsesyjnej wrogości do ludzi z powodu ich seksualizmu), poszukiwaniu siebie i odkrywaniu własnej orientacji. Przede wszystkim jednak opowiada o akcji „Hiacynt”, o której powinno się mówić głośno. Nie tylko dla upamiętnienia jej ofiar, ale też uświadomienia społeczeństwa, czym są prześladowania na tle seksualnym i jakie mogą mieć konsekwencje. Za podjęcie tego tematu należą się ogromne brawa zarówno dla scenarzysty Marcina Ciastonia i reżysera Piotra Domalewskiego, jak i dla wszystkich zaangażowanych w produkcję. Miejmy zatem nadzieję, że „Hiacynt”, mimo swej niedoskonałości, wniesie jednak coś dobrego i przyczyni się do zmian, w wyniku których zaczniemy w końcu akceptować odmienność i (wbrew temu, co powiedział filmowy Arek) cieszyć się ze szczęścia innych.