1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. „Każdy z nas ma w sobie coś z małpy”. Rozmowa z Michaelem Graceyem, reżyserem filmu „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”

„Każdy z nas ma w sobie coś z małpy”. Rozmowa z Michaelem Graceyem, reżyserem filmu „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”

Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół)
Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół)
Zobacz galerię 5 zdjęć
Nakręcił musical, jakiego jeszcze nie było! Michael Gracey, reżyser filmu „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” z okazji polskiej premiery odwiedził Warszawę i udzielił nam wywiadu równie zaskakującego, co jego film.
Co musi mieć człowiek, twój potencjalny bohater, żebyś chciał nakręcić o nim film?
Każdy nosi w sobie niesamowitą historię, tylko my sami nie wierzymy w niezwykłość tych opowieści. Kiedy poznałem Roba [Williamsa – przyp. red.] i zaczynaliśmy rozmawiać o jego życiu, nie miałem planu, że zrobię o nim film. Po prostu spotkania z nim sprawiały mi przyjemność, a on nawet do codziennych rozmów o niczym potrafił przemycać skrawki barwnych anegdot z życia. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ktoś, kto przyjął tyle narkotyków i wypił tyle alkoholu, wciąż tak wiele pamięta. Najmniejsze detale! Namówiłem go, żebyśmy zaczęli nagrywać nasze rozmowy. Za każdym razem, kiedy byłem w Los Angeles, odwiedzałem go. Siadaliśmy w jego domowym studiu nagraniowym i ucinaliśmy sobie pogawędkę. Bez intencji, że wykorzystamy te nagrania we wspólnym projekcie. Powiedziałem, że robimy to, żeby Rob miał czego po latach słuchać, jak już zamieszka w domu seniora i nie będzie niczego pamiętał (śmiech). Włączy wtedy sobie te nagrania, wszystkie te szalone historie. Minął jednak rok i zaczęła kiełkować we mnie myśl: a może jednak… Może da się to tak posklejać, żeby działało na ekranie? Wycinałem fragmenty, łączyłem z innymi, jakbym montował reportaż do radia, a potem zamykałem oczy i próbowałem wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać taki film.
Mówisz, że wszyscy nosimy w sobie niesamowite historie, potencjalnie godne przeniesienia na ekran. Ale czy każdy życiorys da się opowiedzieć językiem musicalu?
Ha! Musical jest wybitnie wdzięczną formą, bo pozwala eksplorować zarówno to, co dzieje się w zewnętrznym świecie bohatera, jak w i jego świecie wewnętrznym. Musicale to szekspirowskie solilokwia – mówisz o sobie i do siebie, wykładasz swoje myśli i uczucia. Nie da się tego sprawnie zrobić w konwencjonalnych dramatycznych scenach. Nie mogę podczas rozmowy z tobą nagle zacząć opowiadać o tym, co w tym samym czasie dzieje się we mnie. Nie mogę ot tak, w tradycyjnej rozmowie, zacząć werbalizować swoje podenerwowanie czy niepewność. Ale przeżycia świetnie werbalizuje piosenka. Tworząc musical, podpisujesz umowę z widownią, że myśli i uczucia zostaną wyśpiewane. Zresztą lubię powtarzać, że kiedy słowa nie wystarczają, by celnie oddać to, co ci siedzi w środku – śpiewaj. Gdy targa tobą rozpacz – śpiewaj. Gdy niesie cię euforia – śpiewaj.
Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół) Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół)
Sam dużo śpiewasz?
Jak na osobę, która okropnie fałszuje, śpiewam naprawdę często. Chyba po prostu kocham robić rzeczy, które mi nie wychodzą. Rysować, śpiewać i tańczyć (śmiech).
Wychodzą ci za to filmy. Nawet tak wymagające jak „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”. Wymagające, bo Robbie Williams żyje i ma się świetnie, a to często nie pomaga w zrealizowaniu dobrego filmu biograficznego. Zwłaszcza gdy bohater opowieści jest zaangażowany w proces realizacji. Bardzo się mieszał?
Rob nie uznaje cenzury, nie stosuje żadnego filtra. Czasem opowiada w wywiadach takie historie, że łapiesz się za głowę i zastanawiasz, czemu powiedział to publicznie (śmiech). Zanim zacząłem myśleć o filmie, spotykaliśmy się na nasze niezobowiązujące pogawędki w studiu nagraniowym. To naturalne, że po jakimś czasie regularnych rozmów wchodzisz na wyższy poziom szczerości. Możesz kopać głębiej. Rob czuł się ze mną komfortowo, a czas, który spędziliśmy razem, okazał się nieoceniony w wypracowaniu tego komfortu.
A to prawda, że poznaliście się, gdy potrzebowałeś pomocy przy innym swoim filmie, „Królu rozrywki”?
Zgadza się. Prace nad „Królem rozrywki” przeciągały się, siedzieliśmy w tym projekcie już z sześć lat, a Hugh [Jackman, odtwórca głównej roli w tamtym musicalu – przyp. red.] powoli tracił wiarę w piosenki. Wiedziałem, że mam u niego coraz mniejszy posłuch. Byłem tylko „chłopcem, który wołał o pomoc”, gdy próbowałem go zapewniać, że utwory, które ma śpiewać w filmie, są świetne. Potrzebowałem wsparcia. A że Hugh podczas pracy nad „Królem rozrywki” w kółko odwoływał się do Robbie’ego Williamsa, podając go jako przykład i autorytet, pomyślałem, że to może być ratunek. Skontaktowałem się z Robem przez mojego prawnika…
Zabrzmiało poważnie…
(śmiech) Po prostu córka mojego prawnika przyjaźni się z Aydą, żoną Roba. Takie miałem dojście. Udało się umówić spotkanie, puściłem mu muzykę z „Króla rozrywki”. A potem powiedziałem: „Słuchaj, bardziej absurdalna od mojej niedzielnej wizyty w twoim domu będzie tylko prośba, którą teraz do ciebie skieruję. Mogę przekazać Hugh, co powiedziałeś o piosenkach z musicalu, ale o ile lepiej byłoby, gdyby usłyszał to wszystko od ciebie. Mogę cię nagrać, a ty będziesz mówił do kamery, jakbyś mówił do Hugh Jackmana?”. Tamto wideo przekonało Hugh, żeby wytrwał w projekcie i w piosenkach, które finalnie znalazły się w musicalu. Gdyby nie Robbie Williams, te numery w ogóle nie ujrzałyby światła dziennego.
To fantastyczne, że Hugh Jackman jest fanem Robbiego Williamsa.
I co ciekawe, nigdy wcześniej się nie poznali. To nie była sympatia wynikająca z koleżeństwa. Hugh po prostu uwielbia jego piosenki.
A ty? Byłeś fanem?
Robbie jest szalenie popularny w Australii, skąd pochodzę, więc nie trzeba go aktywnie słuchać, żeby znać jego muzykę. Jest wszędzie. Zwłaszcza w latach 90., okresie mojego dorastania, był megagwiazdą obecną w radiu i telewizji.
Musical przeżywa renesans. Od dobrych kilku sezonów z zainteresowaniem oglądamy też filmowe biografie muzyków i muzyczek. Z jednej strony więc okoliczności sprzyjają takim produkcjom jak „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”. Z drugiej – coraz trudniej nakręcić coś, co będzie się wyróżniać. Stąd małpa w roli głównej?
Stąd małpa. Szukałem sposobu na maksymalnie kreatywne przedstawienie historii Robbiego Williamsa, który jednocześnie pozwoli widowni wejść głębiej w film. Utożsamić się z opowieścią, zobaczyć w niej siebie. A przecież każdy z nas jest czasem wykonującą popisowy numer małpą. Inną osobą jesteś w pracy, inną w domu. Odgrywamy różne wersje siebie w zależności od tego, kto na nas patrzy. Rob też odgrywał. Przed dzieciakami z jego rodzinnego w Stoke-On-Trent, które mu dokuczały, gdy jeszcze był chłopakiem i udawał twardszego, niż był naprawdę. Odstawiał spektakl dla ojca, bo chciał, żeby tata spojrzał na niego z taką samą miłością, z jaką oglądał występy Franka Sinatry w telewizji…
Kiedyś nawet kontynuował występ przed gigantyczną publicznością, jednocześnie przeżywając intensywny atak paniki. Nie przerwał koncertu, udawał, że wszystko jest OK.
Bo zawsze był gościem, który występował. Wiecznie w roli. Mogła go przygniatać depresja, mogły go zżerać stany lękowe, ale według postronnych obserwatorów zawsze świetnie się bawił. Ty czy ja nie wiemy, jak to jest wyjść na scenę i zaśpiewać dla 125 tysięcy osób [Robbie Williams w 2003 roku wystąpił w parku w Knebworth. Zagrał trzy koncerty z rzędu, dla łącznie 375 tys. osób, bijąc rekord brytyjskiego rynku koncertowego – przyp. red.], które skandują twoje imię. Ale może wiemy, jak to jest doświadczać stanów depresyjnych czy przeżywać ataki paniki. Wiemy, jak to jest wątpić w siebie, kwestionować własną wartość. W historii Roba najbardziej interesował mnie właśnie ten aspekt. Opowieść o człowieku, który próbuje poradzić sobie z kryzysem psychicznym, kompleksami, demonami, prowadząc bardzo publiczne życie.
Zrobiłeś rozrywkowe, wręcz kampowe kino, które podnosi ważny społecznie temat zdrowia psychicznego. Czułeś misję?
Tak, właśnie dlatego na finałowej planszy pojawia się numer telefonu zaufania. Chciałbym, aby osoby, które do tej pory nie miały odwagi, by opowiedzieć bliskim o swojej depresji i sięgnąć po pomoc, przełamały się po obejrzeniu naszego filmu. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy jest gotowy albo ma obok siebie osoby, z którymi mógłby porozmawiać. Może telefon zaufania jest dla niego czy dla niej lepszym rozwiązaniem. I marzę też, żeby kino takie jak „Better Man” uwrażliwiało nas wszystkich i wyostrzało naszą uważność na innych ludzi, którzy cierpią. Rob pokonał swojego kryzysy, jest dziś po drugiej stronie. Na świecie jest jednak mnóstwo osób prowadzących wewnętrzną walkę. Niech nasz film pomoże choćby jednej z nich, a będzie to wielki sukces. Problem depresji jest bardziej powszechny niż nam się wydaje. Sam znałem osoby, które umarły z powodu samobójstwa. Gdy patrzyłaś na nie z boku, nigdy byś się nie domyśliła, że chorują na depresję.
W filmie pojawia się też postać Nicole Appleton, wokalistki popularnego girlsbandu All Saints i pierwszej wielkiej miłości Robbiego Williamsa, na której menedżer wymusił przerwanie ciąży, bo macierzyństwo mogło skomplikować świetnie rozkręcającą się karierę dziewczyny. Wiem, że konsultowałeś z Nicole to, jak zostanie zrealizowana ta część filmu. To mało popularna strategia w show-biznesie, żeby brać pod uwagę cudze uczucia…
Robbie był bardzo stanowczy. Na samym początku zapowiedział, że po nim możemy jechać do woli, ale kategorycznie zaznaczył, że nie mamy prawa opowiedzieć historii dotyczącej również Nicole, jeśli ona się na to nie zgodzi. Nicole czytała scenariusz, widziała zdjęcia próbne. Niby minęło wiele lat, ale wciąż kobietom mówi się, co wolno i co powinny robić z własnym ciałem. Smutne, że wciąż trzeba dyskutować o czymś tak oczywistym jak prawo każdej kobiety do decydowania o sobie. Czytam więc zgodę Nicole Appleton na włączenie jej wątku do filmu jako niebywały akt odwagi.
Zmieniając ton na odrobinę lżejszy, epicka scena walki podczas koncertu w Knebworth musiała dać tobie i całej ekipie mnóstwo frajdy. Uwielbiam to, że jest jednocześnie poważna w metaforze o pokonywaniu własnych demonów, i kompletnie niedorzeczna.
Bawiliśmy się znakomicie, gdy ją kręciliśmy! To jest ten moment w scenariuszu, kiedy zatrzymujesz się i mówisz: Co u diabła?! Spora część tej sceny została zarejestrowana w studiu na green screenie. Z Jonno Daviesa, który gra Robbiego, po zakończonych zdjęciach lał się pot. Zresztą muszę to powiedzieć – cały jego występ zapiera dech.
Jonno Davies jest świetny, ale i Carter J. Murphy grający Robbiego Williamsa z czasów dzieciństwa, mu nie ustępuje.
Mały Carter to jest gość! Ma w sobie dużo z Roba, ten sam tupet. I też pochodzi z północy Anglii. – z Manchesteru. Wiesz, co mi powiedział, kiedy się poznaliśmy? „To ty nakręciłeś »Króla rozrywki«?”. Tak, to ja. „A będzie druga część?”. Mówię, że nie, pewnie nie. „A jakby była, to mogę w niej zagrać?”. Odpowiadam mu, że może najpierw sprawdźmy, jak pójdzie mu dziś na zdjęciach, nasz plan się dopiero zaczyna, nie znamy się, nie pracowaliśmy razem wcześniej… A ten na to: „Jasne, jasne, ale daj mi znać w ciągu tygodnia”. W ciągu tygodnia? Mówił to, jakby był nie wiadomo kim (śmiech).
Jak to nie wiadomo? Wschodzącą gwiazdą kina!
Najwyraźniej! Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, jeśli chodzi o obsadę.
Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół) Michael Gracey (Fot. Łukasz Sokół)
A jeśli chodzi o inne aspekty? Nawiązuję do udziału w powstaniu filmu polskiej firmy producenckiej Mid March Media. Myślę, że to bardzo wyzwalające, że duży film może powstać poza Hollywood.
To miła świadomość, że rynek się zmienia, a duże, naprawdę brawurowe pomysły można realizować, zachowując artystyczną niezależność. W kinie autorskim, artystycznym, offowym pojawia się coraz więcej produkcji, które mają formalny rozmach, są niestandarowe. Oglądasz je i opada ci szczęka. Jak „Wszystko wszędzie naraz”. Kim musi być człowiek, który czyta taki scenariusz i mówi: „Pewnie, robimy to!”. Jak do tego doszło? Przepiękna sprawa. Mówiłem Danielom [Danielowi Kwanowi i Danielowi Scheinertowi, twórcom filmu „Wszystko wszędzie naraz” – przyp. red.], że przyjdę do nich na korepetycje z prezentowania producentom najbardziej absurdalnych pomysłów na filmy (śmiech).
Może tylko przypomnę, że skutecznie zaprezentowałeś producentom musical o Robbiem Williamsie z szympansem w roli głównej.
Chcesz powiedzieć, że już to potrafię? A poważnie: celebrujmy unikatowe pomysły na kino, bo inaczej skończymy, oglądając w kółko franczyzy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze