Wszyscy jako dzieci byliśmy autentyczni, tak więc to nasza naturalna cecha. Jako dorośli jednak ten potencjał zatraciliśmy, kryjąc się pod różnymi maskami. Dlaczego? Co tak naprawdę znaczy autentyczność? Jak powrócić do tamtej utraconej krainy? Czy to w ogóle możliwe?
Autentyczność ma dzisiaj swoje prawie doskonałe falsyfikaty. Czyli na potęgę kreowane wizerunki, awatary, lepsze wersje siebie. W efekcie sami nie wiemy, która wersja jest prawdziwa. Ale z drugiej strony – autentyczność to także cecha bardzo pożądana i ceniona. Ciągnie nas do ludzi, którzy są sobą. O renesansie autentyczności świadczy też zainteresowanie nią badaczy z kręgu psychologii pozytywnej. Według Carla Rogersa, jednego z pierwszych psychologów zgłębiających ten temat, autentyczność to bycie autorem swojego życia. To żmudny proces nieustannego dążenia do równowagi między zaspokajaniem własnych potrzeb a relacjami z innymi ludźmi. To świadomość swoich stanów emocjonalnych i zdolność wyrażania tych emocji wobec innych.
Stephen Joseph w książce „Autentyczność” pisze, że tytułowa cecha polega na szczerości wobec siebie. To ona pomaga w podejmowaniu najlepszych dla nas decyzji, w przeciwstawianiu się zewnętrznym wpływom, które skłaniają nas do działania wbrew sobie.
Małgorzata Ohme, psycholożka, dziennikarka, autorka książki „Przebudzone”, mówi, że według niej autentyczność to życie w pełnej prawdzie. – I tej, którą mamy w sobie, i tej, którą pokazujemy innym. To bycie spójnym i tu, i tam, samemu ze sobą i z innymi ludźmi. Autentyczny nie jest ten, kto zastanawia się, jak być autentycznym, tylko ten, kto zauważa, że zachował się nieautentycznie.
Magdalena Juchniewicz, coach, autorka książki „Autentyczna”, dodaje: – Oczywiście możemy to sobie nazwać różnie, ale chodzi o życie na swoich warunkach, swoich zasadach, bez poczucia lęku przed odrzuceniem i wstydu z powodu tego, jaka jestem. O to, żeby przestać się przejmować aż tak tym, co uważają inni. Dla mnie autentyczność to mówienie „tak” sobie, nawet w błahych sprawach, i mówienie „nie” temu, co mi nie służy, bez krzywdzenia drugiego człowieka. To pojęcie koresponduje z definicją asertywności. Ale zachęcam do tworzenia własnej definicji.
Ilustracja Patrycja Niewiadomska
Pisarka Dorota Masłowska opisała to pojęcie w wykładzie „Autentyczność jako źródło cierpienia” na tegorocznej gali Nagrody Conrada: „Autentyczność wydaje się w ogóle kategorią z tych delikatnych, paradoksalnych. Z byciem autentycznym może być trochę tak, jak z byciem damą, elitą. Jeśli musisz mówić, że nią jesteś, to może, niestety, znaczyć, że nią nie jesteś. Wiemy o niej tyle, że autentyczność to jakiś duch, coś kapryśnego, nieuchwytnego, coś tak płochliwego, że głośno nazwane, nagrane, znika”.
Autentyczni byliśmy jako dzieci, wszyscy, bez wyjątku. Dlaczego w miarę upływu lat jedni bardziej odeszli od siebie, a inni mniej? Psychologowie są zgodni, że decydują o tym nasze zasoby, w tym pierwsze bliskie relacje. Teoria przywiązania Bowlby’ego mówi, że dużo zależy od typów przywiązania, relacji z bliskim opiekunem w pierwszych latach życia dziecka.
– Jako dzieci budujemy swoją autentyczność poprzez to, jak widzimy siebie w oczach rodzica – wyjaśnia psycholożka Małgorzata Ohme: – Jeżeli nie mam bezpiecznej relacji z bliskim opiekunem, jeśli karci mnie on za wyrażanie moich prawdziwych uczuć i emocji, to buduję kontakt tylko z tymi częściami siebie, które są przez niego akceptowane. Muszę więc być radosna, nie mogę się złościć, smucić, bo to powoduje krytykę, a nawet odrzucenie. Potem nadal uczymy się siebie w procesie socjalizacji, w grupie. I nawet kiedy jako dzieci doświadczyliśmy bezpiecznego przywiązania, to możemy poświęcać swoje potrzeby, cechy, kompetencje na rzecz rówieśników. Z wiekiem coraz częściej przesuwamy się na stronę innych ludzi, stając się niejako nimi, odpowiadając na ich potrzeby, rezygnując z siebie.
Przykładem takiego procesu oddalenia się od siebie jest bohaterka „Uciekającej panna młodej”, grana przez Julię Roberts, która z każdym kolejnym partnerem staje się trochę nim, je takie same jajka – gotowane na miękko lub na twardo – jakie jedzą oni.
Z byciem autentycznym może być trochę tak, jak z byciem damą, elitą. Jeśli musisz mówić, że nią jesteś, to może, niestety, znaczyć, że nią nie jesteś.
Małgorzata Ohme uważa, że jest przykładem osoby, która miała absolutnie wszystkie dane, aby być autentyczna. Bo dostała bardzo dużo na poziomie temperamentu i organicznej radości życia – była optymistycznym dzieckiem, otwartą, ufną nastolatką i taką też młodą dorosłą. I w pewnym momencie to wszystko prysło jak bańka mydlana.
– Widzę dwa źródła tej utraty – mówi. – Pierwsze to nieobecny przez większość mojego dzieciństwa tata, prezes firmy w ciągłych delegacjach. Byłam widziana przez niego, tylko kiedy wracał. Idealizowałam go, choć potem zrozumiałam, że mnie za każdym razem porzucał. Jako najmłodsza córka (dwie starsze miał z poprzedniego związku) chciałam być najlepsza, zasługująca na jego uwagę, chwalona, co zresztą się działo, bo byłam pilną uczennicą i grzecznym dzieckiem. W jakimś sensie zostałam więc zaprogramowana do nieautentyczności.
Taki obrazek: uwielbiała jajecznicę z talarkami ziemniaków, którą ojciec robił jej w rzadkich momentach bycia w domu. Kiedy nauczyła się ją robić sama, pewnego dnia usmażyła ją dla niego i zapytała: „Czy jestem mistrzem robienia jajecznicy?”. Odpowiedział: „Jesteś wicemistrzem”. „A dlaczego nie mistrzem?” – dociekała. „Bo zawsze musisz pamiętać, że może być ktoś lepszy”.
– Mówił to z intencją, że jako jedynaczka powinnam nauczyć się pokory, ale de facto nauczył mnie poczucia niższości, a nie pokory. To doświadczenie pokazało mi, że nie mogę przyjść do ojca zła, smutna, zapłakana, tylko mam przychodzić taka, jaką on chce mnie widzieć.
Drugie źródło nieautentyczności – zdaniem Gosi bardziej destrukcyjne – bierze się z alkoholizmu mamy. Pamięta, jak wracają z przedszkola, ona ma wtedy pięć lat, a mama jej wyrzuca: „Podobno chodzisz po przedszkolu i mówisz, że piję. Nie wolno tak mówić”. Gosia dowiedziała się tym samym, że w ich rodzinie istnieje tajemnica. Nikomu więc jej nie ujawniała – aż do śmierci mamy. Uważa, że ta tajemnica też zaprogramowała ją do nieautentyczności. Bo na przykład znajdowała butelkę, pytała, dlaczego mama pije, a mama nigdy się nie przyznawała.
„Przecież trzymam butelkę w ręku” – mówiła Gosia. Mama na to: „Martwię się o ciebie”.
– Po latach uświadomiłam sobie, że łatwo było mnie zmanipulować, bo nie miałam zaufania nie tylko do tego, co czuję i słyszę, ale i do tego, co widzę. A nie mając zaufania do siebie, nie mogłam odwoływać się też do swojej autentyczności. Wyszłam z domu z pustym koszykiem potrzeb, z raną porzucenia, stałam się żebrakiem emocjonalnym.
Jej zdaniem żebractwo emocjonalne manifestowało się tym, że robiła wszystko, żeby ją lubiano, więc była wybierana na przewodniczącą klasy, nagradzana. Przyklejała się do różnych nauczycielek, czasem tak bardzo, że zabierały ją do siebie do domu i dawały obiad.
Do perfekcji opanowała sztukę dopasowywania się. Czy można być jednak autentycznym i zawsze się dopasowywać? Czy można być autentycznym i nigdy nikogo nie rozczarować?
– No nie – odpowiada. – Pamiętam, jak w szkole psychoterapii poszłam na pierwszą w życiu terapię do Jerzego Dmochowskiego, mojego późniejszego wieloletniego terapeuty, któremu dużo zawdzięczam. Powiedziałam, że terapii wymaga szkoła, ale ja nie mam problemów, jestem bezkonfliktowa, mieszkam z mężem, mamą, teściową, z małymi dziećmi i jest super. On na to, że zaczyna się bać.
Według Stephena Josepha ludzie autentyczni mają trzy cechy: dobrze siebie znają, potrafią decydować o sobie i mają odwagę być sobą. Kluczowa jest pierwsza cecha, bo od tego, czy wiemy, kim jesteśmy, zależy nasza autentyczność. Jak zatem odkryć, kim jesteśmy? Oto jest pytanie!
Coach Magdalena Juchniewicz: – Często doświadczamy w ciele, że coś jest nie tak – w relacjach rodzinnych, w pracy, w środowisku koleżeńskim: czuję, że nie siedzę na swoim krześle, że nie chodzę w swoich butach, że coś mnie uwiera. Trzeba pójść za tym głosem, przyjrzeć się tej niewygodzie oraz temu, co ze mną rezonuje: czy temat odwagi, samooceny lub poczucia własnej wartości. Najważniejsze jest zauważenie, że żyjemy w nieprawdzie. Takim momentem otwierającym oczy jest często jakiś kryzys. Warto go przepracować – na terapii czy na warsztatach. Mamy mnóstwo różnych możliwości, kursów, konferencji, lektur, podcastów. Polecam też zrobienie testu Gallupa określającego nasz potencjał. Pomocne może okazać się dołączenie do kręgu kobiet, bo kiedy dokonujemy transformacji, dobrze jest wejść do środowiska osób, które nas wesprą. Warto przyjąć rolę obserwatora – dać sobie trochę czasu na sprawdzenie, czy dana terapia mi służy, a książka inspiruje do zmiany.
Droga Małgorzaty Ohme do autentyczności zaczęła się od tamtej pierwszej terapii. Od tego, że zaczęła brać siebie pod uwagę. I że uświadomiła sobie, że żyje w nieprawdzie. Popatrzyła na swój duży, piękny dom i stwierdziła, że to nie jej miejsce, że czuje się tu nieszczęśliwa.
– Ale nieszczęśliwa czułabym się wszędzie, bo wtedy źle było mi samej ze sobą. Pamiętam pierwszą noc po wyprowadzce z domu. Poczułam coś, czego się nie spodziewałam: o matko, nie ma Rafała, a przecież jestem jego żoną. Miałam poczucie, że straciłam swoją tożsamość. Dzisiaj wiem, że to był przełomowy moment. Pustka tożsamościowa to dobre odbicie do poszukiwań tego, co jest moje, kim jestem. Podjęłam wtedy bardzo dużo autonomicznych decyzji w stronę swojej autentyczności. Czyli nie skończyłam doktoratu, wyszłam z uczelni, zaczęłam pracować w mediach, zarabiać pieniądze. To, że byłam zdana tylko na siebie, to był ważny krok w kierunku samopoznania i autentyczności. Cały czas kroczę tą drogą, ona nigdy się nie skończy.
Ale na początku co i rusz coś ją z tej drogi ściągało. Bo – tak uważa – nie miała zagojonej rany porzucenia. Już zaczynała ogarniać pracę, ale nadal wchodziła w relacje z mężczyznami, żebrząc o miłość. Jeden z partnerów, reżyser, miał na nią wielki wpływ. Jako niebywały esteta o świetnym guście, uwielbiał styl vintage, czyli kołnierzyki pod szyję, eleganckie buciki. Gosia więc tak się ubierała. Pamięta taką sytuację: Mazury, obydwoje na rowerach, ona, a jakże, w białej koszuli zapiętej pod szyję, pantofelkach. I nagle spotyka swoją siostrę, która nie może uwierzyć w to, co Gosia, znana z luźnego stylu ubierania się, ma na sobie. „A gdzie dresy?” – pyta.
– Tak właśnie oddawałam siebie partnerom – mówi. – Wydawało mi się, że muszę zaspokoić ich potrzeby, żeby zasłużyć na miłość. I w konsekwencji stawałam się nieatrakcyjna. Bo jeśli rezygnujesz z siebie, żeby ktoś cię pokochał, i stajesz się nim, to de facto już przestajesz go interesować. To dlatego rozpadały się moje związki. To była służalcza miłość, która aż się prosi o koluzję, czyli związki oparte na deficytach. Narcyzi potrzebowali mnie, a ja potrzebowałam narcyzów. Relacje intymne otwierały rany porzucenia, w tych relacjach było widać, jak daleko jestem od siebie.
Kolejnym momentem zwrotnym na drodze do autentyczności Gosi stała się śmierć mamy. Wcześniej była uwikłana w trudną, skomplikowaną relację z nią.
– Kiedy zmarła mama, tata wtedy już nie żył, pomyślałam, że mogę być, kim chcę, że to wreszcie jest prawdziwa dorosłość. Bo jako dziecko musiałam być pozornie dorosła. Po śmierci rodziców zobaczyłam siebie prawdziwą, przyjęłam do swojej przestrzeni autentyczności kawał bolącego obrazu siebie. Spotkałam się tak naprawdę z matką dopiero, kiedy odeszła. Zobaczyłam chorą, ale kochającą mnie kobietę, która nie umiała żyć i kochać inaczej, której nigdy nie wybaczyłam.
Gosia uświadomiła sobie też wtedy, że nie jest dobrą przyjaciółką, siostrą. Bo nie dbała o relacje, nie oddzwaniała, nie pamiętała o urodzinach innych, tylko – jak to określa – z wywieszonym jęzorem leciała po aprobatę świata. Ale już sobie to wybaczyła.
– Wybaczyłam sobie z poziomu autentyczności, która przyjmuje bolesne prawdy o sobie. Z tego poziomu zobaczyłam też, że to nie przez Rafała rozpadł się nasz związek, tylko że jestem co najmniej współodpowiedzialna. Mało tego – że był najlepszym, co mi się przydarzyło na tamtym etapie życia, kiedy nie miałam żadnych zasobów do stworzenia bliskiej relacji. Przyjęcie bolesnych prawd na swój temat było dla mnie bardzo uwalniające.
Ale po drodze była praca w telewizji śniadaniowej i kolejny regres. Owszem, rozsiadła się w „śniadaniówce”, ale nie czuła, że to jest o niej. Chciała zmierzwić włosy, a musiała mieć przylizane. Podcast Lajf Noł Makeup stworzyła właśnie po to, żeby zdjąć maskę nieprawdy z siebie i z ludzi. Pierwszy odcinek zrobiła o sobie, o tym, jak pragnęła być kochana. Dostała masę listów z podziękowaniem za szczerość, za inspirację. Teraz to ona dziękuje słuchaczkom i słuchaczom. Bo kiedy zwolniono ją z telewizji, zrobiła na YouTubie Kafkę’15, program, który, jak przyznaje, zrodził się – za Brené Brown – z odwagi do pokazania autentycznej siebie. Po stracie pracy była w kryzysie. Kilka dni przeleżała w łóżku, a potem wstała, wyszła do ogrodu, z tłustymi włosami, podpuchniętymi oczami i napisała na swoim Instagramie: „Cześć, kobiety, jestem w kryzysie”. Rozmawiała z nimi pięć razy w tygodniu, z dnia na dzień zaczęło ich przybywać, pisały, że teraz kochają ją najbardziej. Że dobrze, że ją wyrzucono z pracy, bo wtedy jej nie lubiły.
Czytaj także: 10 zasad wzrastania w siłę według Brené Brown
Z doświadczenia Magdaleny Juchniewicz wynika, że w pracy nad sobą przychodzi moment „OK, już wiem, co było, czego potrzebuję, ale nadal coś mi się nie zgadza”. – I tym czymś na ogół jest brak autentyczności. Pierwszym krokiem do mojej autentyczności była książka „Wrażliwiec to ja”, drugim kolejna – „Przebudzenie”. „Autentyczna” zwieńczyła moje przemyślenia na ten temat. Zapraszam w niej do pracy nad sobą tych, którzy już nie chcą żyć w przekonaniu, że są niewystarczający, że znowu za mało zrobili. Autentyczność to duże słowo, onieśmielające, staram się więc urealniać cele, możliwości i samą drogę, bo ludziom nie jest potrzebna iluzja.
– Autentyczność to bardzo samotna droga – przyznaje Małgorzata Ohme. – Po pierwsze dlatego, że w pewnym momencie cofasz się do pustki, szukasz ciszy w sobie, a my boimy się pustki i ciszy. Po drugie dlatego, że wielu ludzi czerpało z tego, kim byłaś w swojej nieautentyczności. Ty się zmieniłaś, ale system się nie zmienił. Pierwsza reakcja systemu jest więc taka: „Hello, odbiło ci, wracaj…”. To paradoks, że zrobiłaś coś najlepszego dla siebie, a wylatujesz na bezdroża systemu, na pustynię. Bo kto chce zmieniać się razem z tobą, kto będzie ciebie ciekawy? Dlatego czasem doświadczasz jeszcze większej samotności. Ale autentyczność w końcu zostanie doceniona. Lub nie. I to też jest dla ciebie dobre, bo wiesz, z kim na pewno nie jest ci po drodze.
Ci, którzy ją odzyskali, zapewniają, że daje niewysłowioną ulgę, poczucie wolności, radości. To dużo więcej niż komfort życia. Jeżeli poczujesz się autentyczna, to nie będziesz chciała żyć inaczej.
Carl Rogers i inni psychologowie opracowali test psychometryczny badający skalę autentyczności. Interesowało ich to, czy bardziej autentyczni ludzie rzeczywiście są szczęśliwsi. I co się okazało? Że owszem, autentyczność jest na samym szczycie listy czynników, które czynią życie spełnionym. Tak więc mamy na to naukowe dowody.
Magdalena Juchniewicz „Autentyczna. Jak żyć w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami”
materiały prasowe
Małgorzata Ohme „Przebudzone. Droga do świadomego życia”
materiały prasowe