1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Relacje wymagają kompromisów. Jak zachować w nich autentyczność? Rozmowa z Joanną Chmurą

Relacje wymagają kompromisów. Jak zachować w nich autentyczność? Rozmowa z Joanną Chmurą

Joanna Chmura (Fot. Ewa Sawicka)
Joanna Chmura (Fot. Ewa Sawicka)
Relacje wymagają kompromisów, dostosowywania się do innych. Jak więc zachować w nich autentyczność? Jak być sobą w związku partnerskim, przyjacielskim? Odpowiada psycholożka Joanna Chmura.

Dla porządku zacznijmy od twojej definicji bycia autentyczną.
Według mnie autentyczny jest ktoś, kto jest taki sam w środku i na zewnątrz. Ktoś, kto ma umiejętność wychodzenia do świata z tym wszystkim, co ma w sobie, co aktualnie jest jego. To brzmi trochę idealistycznie, więc wytłumaczę: nie chodzi o to, że jak idę do pracy, to jestem umalowana, a jak z koleżanką na kawę, to nie. Chodzi o to, że i bez makijażu, i umalowana mogę być autentyczna, że jak mam ochotę być smutna i płakać, to daję sobie na to przestrzeń, a jak się cieszę, to też tego nie ukrywam. Ale niekoniecznie wszystko eksponuję wszystkim, na przykład panu w taksówce czy w sklepie. Nie chodzi o wylewanie całego środka siebie na zewnątrz, tylko o badanie, jak ja w środku mogę być najbliżej ja zewnętrznego.

Czy wobec tego autentycznym w relacjach się jest, czy raczej bywa?
Wydaje mi się, że się bywa. Bo jest tyle pułapek, i w głowie, i społecznych, na które się poumawialiśmy – tych wszystkich „wypada – nie wypada”, „powinno – nie powinno” – że trzeba mieć dużo samoświadomości, żeby zachować kontakt z tym, co w środku, a potem odwagę, żeby pokazać to na zewnątrz. Dlatego zgranie tych dwóch jakości, zwłaszcza w relacjach, w obliczu lęku przed odrzuceniem, udaje nam się raz na jakiś czas.

W relacjach, zwłaszcza intymnych, chcąc nie chcąc, zmieniamy się pod wpływem partnera, a on pod naszym, więc łatwo przekroczyć granicę zatracenia siebie w tej relacji. Widzisz takie niebezpieczeństwo?
Tak, zdecydowanie. Każdy człowiek w relacjach ma coś, co nazywam krawędziami. Kiedy ludzie decydują się iść razem przez całe życie albo przez jakiś czas, to w zależności od konstruktu ich relacji, mogą tracić wyrazistość swoich krawędzi. Jeśli jestem uległa, wycofująca się, z rysem DDA, czyli jestem osobą, której siłą w dzieciństwie było dopasowywanie się do rzeczywistości, to mogę nieświadomie przenosić te cechy w dorosłość. I będę się starała dostosować do wszystkich relacji, co ma też jasną stronę, bo świadczy o elastyczności, umiejętności dogadania się z innymi, o tym, że potrafię przesunąć swoje krawędzie, które wtedy jakby się chowają na rzecz krawędzi drugiej osoby. Ale to nie jest tak, że jak ktoś jest DDA, to ma przechlapane, tylko że jak jest DDA i nie ma tego świadomości, to wtedy trudniej mu się żyje. Tak więc królową umiejętności dobrego życia jest samoświadomość.

Krawędzie to inaczej granice?
To są grancie moich potrzeb, wartości, emocji. Pytanie, czy ich nie przesuwam, nie chowam, nie udaję, że mam inne. Na przykład spotykam się z kimś, kto lubi wędkować i nagle ja też polubiłam wędkowanie. Może się tak zdarzyć, ale może też być tak, że nie chcę robić przykrości partnerowi i wędkuję, choć tego nie lubię. Superważne w relacji jest budowanie autentyczności, świadomości tego, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna partner. Dzięki temu jestem spójna ze swoimi krawędziami. Osoba po drugiej stronie dostaje moje krawędzie, ale to nie znaczy, że jestem w nich sztywna, że liczą się tylko moje. To znaczy, że mogę świadomie wybrać, czy zrealizuję potrzeby, które pojawiły się po drugiej stronie, a jak zdecyduję, że ich nie zrealizuję, to wytrzymuję swoje krawędzie, nie przesuwam ich.

W relacji z osobą, którą kochamy, która nam imponuje, często zrzekamy się siebie. W imię miłości. A może dlatego, że nie do końca wiemy, co to znaczy „być sobą”?
To określenie się trochę wyświechtało. Ci, którzy wychodzą z miejsca lęku, mówią, że być sobą to znaczy mieć innych gdzieś. To nie musi tak być. Bo nawet ten stół, przy którym siedzimy, ma swoje krawędzie i one nie mają nas gdzieś, tylko mówią: zajmuję tyle przestrzeni, więc ty zajmij tyle. Świat współistnieje ze sobą w tych krawędziach.

Jak puzzle, które muszą się do siebie pasować.
Albo nie. Gdybyśmy byli wychowani w idealnych domach, które nauczyły nas komunikacji, to właściwie nie byłaby trudna robota poznać siebie, zobaczyć, jak ma druga strona, i poukładać się ze sobą nawzajem. Ale nie żyjemy w idealnym świecie i prawdopodobnie nigdy nie będziemy. Dlatego pierwszymkrokiem do autentyczności jest uświadomienie sobie, kim jestem i jaka jestem, bo tylko wtedy mam szansę zachować swoje krawędzie.

Często na przeszkodzie do autentyczności stoi perfekcjonizm. Brené Brown wprost mówi, że naszym darem jest coś przeciwnego – niedoskonałość. Tymczasem w relacjach staramy się grać doskonałych. Do czego to prowadzi?
Perfekcjonizm to miecz obosieczny, taki syreni śpiew, który obiecuje, że jeśli będę perfekcyjna, to znajdę się w krainie, w której będę akceptowana, w której nic mi nie grozi – ani ocena ani odrzucenie. Bo tak naprawdę przeraża nas odrzucenie. A ta kraina, po pierwsze, nie istnieje, a po drugie, dążąc do niej, wiążemy sobie sznurek wokół szyi. Bo jak będę się starała robić wszystko super i na czas, to będę pokazywała światu wersję, którą sama kreuję, a świat bardzo ją polubi. I partner może się przyzwyczaić do takiego obrazu mnie.

Utrzymanie tego obrazu jest możliwe do czasu.
Tak, bo przychodzi moment, nazywany potocznie kryzysowym, w którym osoba malująca ten obraz nie wytrzymuje i jedną z dróg wyjścia jest dla niej choroba albo załamanie nerwowe, albo wypalenie zawodowe. Nie ma siły zatrzymać tej kuli perfekcjonizmu, więc ktoś lub coś za nią musi to zrobić. Warto więc mówić o autentyczności jako o profilaktyce zdrowotnej – żeby nie kreować nieprawdziwego obrazu siebie, którego nie jestem w stanie utrzymać.

Paradoksalnie choroba to ręka wyciągnięta na ratunek. Jak nie czekać, aż się pojawi, tylko przejść wcześniej na stronę bycia autentycznym?
To trudne, bo przywdziewany maski, zbroje, fasady i przy ich pomocy próbujemy sobie radzić z życiem. Jak się ich pozbyć? To, co powiem, chyba się nie spodoba. Bo pierwszy krok to żałoba po śmierci obrazu, który tak strasznie namiętnie próbowałam pokazać światu. Pewna dziewczyna na jednym z moich warsztatów powiedziała, że jest doceniana za sprawczość, sumienność, dowożenie. I na tej podstawie utkała sobie taką myśl, że to stanowi o jej wartości, więc musi robić wszystko, żeby ten obraz siebie utrzymać. Jak czegoś nie zdąży zrobić w godzinach pracy, to siedzi po nocach, w weekendy, na urlopie.

Dlaczego to sobie robi?
Bo lęk związany z pokruszeniem obrazu, który tak pieczołowicie budowała w firmie, jest co najmniej niepokojący, jeśli nie przerażający. Warto się zastanowić, skąd się wzięła chęć malowania swojego obrazu takimi, a nie innymi farbami. Może ta osoba była chwalona: „Jak ty pięknie pracujesz, zawsze dowozisz, na ciebie zawsze można liczyć”. I jeśli ma w sobie pustynię bycia docenianą, to jak ktoś ją pochwalił za jedną szklankę, to szybko zbuduje fabrykę szklanek, żeby ją jeszcze bardziej chwalili. Tymczasem świat zewnętrzny nie może być jedynym źródłem informacji o tym, co jest we mnie wartościowe, a co nie.

Wracając do żałoby po utracie pięknego obrazu siebie. Muszę pozwolić umrzeć tej fasadzie, tym maskom, czyli zmierzyć się z opiniami innych: „O, zmieniłaś się, już nie można na tobie polegać. Czemu to nie był problem kiedyś, a teraz jest?”. Trzeba pozwolić, żeby tamten nieprawdziwy obraz się pokruszył, żeby przejść żałobę po tej części siebie, która mnie chroniła i broniła, bo po to były te zbroje i maski. I wyjść do świata ze zgodą na to, że czasem ogarniam, a czasem nie ogarniam. A drugi krok – to być świadomym tego, że świat zewnętrzny to zauważy i czasem będzie wspierający, a czasem nie. Ale to nie oznacza, że muszę założyć znowu tę zbroję, a często tak robimy. To są niewygodne kroki, ale wydaje mi się, że nie ma innej drogi.

Często ludzie mówią: taki jestem i już. Czyli agresywny, zawłaszczający, nerwowy. Czy w definicji autentyczności mieści się jakiś element dobra, które wyklucza czynienie zła innym?
Odpowiem trochę taką poboczną uliczką, bo to samo pytanie pojawia się wokół self-compassion, czyli wokół czułości do siebie: „Czy kiedy będę dla siebie tak wyrozumiała i czuła, to czy nie stanę się egoistką?”. A self-compassion to umiejętne bycie ze sobą i ze światem. Czułość w stosunku do siebie to nie pizza ani tort, czyli nie oznacza, że kiedy zabiorę kawałek dla siebie, to dla innych będzie mniej. Tak samo jest z autentycznością.

Chcesz powiedzieć, że nie może być autentycznym ktoś, kto robi krzywdę drugiemu człowiekowi?
Tak. Autentyczność w swojej najzdrowszej wersji jest właśnie wspierająca dla mnie i dla kogoś, nie krzywdzi – i to jest punkt odniesienia. Jeśli rano dowiedziałam się, że mąż mnie zdradza, i idę do pracy z całą gamą emocji, to nie wywalam ich na pierwszą osobę w pracy. Te emocje są we mnie, moją odpowiedzialnością jest nimi zarządzić, żeby nie obrywały za to inne osoby.

Mogę powiedzieć: „Sorry, mam dzisiaj ciężki dzień”.
Dokładnie tak. I to jest moja autentyczność. Odczuwam pewną niewygodę, mówię o tym, ale nie przerzucam tego na ciebie.

Święta to taki test na autentyczność – czy chcę być sobą, czy podporządkowuję się tradycji, rodzinie. Mogę wypiąć się na wszystkich, a mogę robić te uszka z grzybami, które tak lubią dzieci. Co wybrać?
I to jest pytanie za milion… pierożków. Bo kiedy jedziemy na święta do rodziny i jakoś skręca przy makowcu na politykę, a ktoś mówi rzeczy sprzeczne z naszymi wartościami, to jest to moment do rozważenia, który koszt jesteśmy gotowi ponieść. Za coś zapłacimy, tylko pytanie, czy za to, że nie będziemy ujawniali swoich poglądów, czy za to, że je ujawnimy. Mój case na przykład jest taki, że jako psycholożka w rodzinie spotykam się z różnymi opiniami o tym zawodzie. Gdyby podmienić psychologa na politykę, zamążpójście, dzieci itd., to zawsze jest zaproszenie do dyskusji. Potrzebuję więc wyważyć, czy w nią wchodzę, próbuję pokazać, że zawód psychologa jest potrzebny, czyli wkładam wysiłek w dyskusję. Wtedy ponoszę taki koszt, że ktoś mnie skrytykuje, oburzy się albo się obrazi. Czy mówię, że mam inne zdanie, ale szanuję wasze i nie wchodzę w dyskusję. Wtedy koszt jest taki, że trochę się wycofuję z tego, co o tym myślę na rzecz tego, żeby nie mącić wody. Więc pytanie przy świątecznych stołach jest tak naprawdę o to, czym chcę zapłacić?

Często my, kobiety, świadomie wybieramy lepienie pierożków, żeby sprawić radość rodzinie. Chyba nic w tym złego?
Oczywiście, że nie. Nasza rozmowa nie jest o tym, że któryś wybór jest lepszy, tylko o tym, żeby ten wybór był świadomy. Ale tu dwa zastrzeżenia. Trzeba uważać na robienie założeń, że bliscy czekają na te pierożki, warto co jakiś czas to sprawdzić, bo może woleliby iść do restauracji. I drugie zastrzeżenie – gotowość do poświęcania się: dobrze, ja to zrobię, żeby oni byli zadowoleni. Ale nie kryje się za tym czystość intencji, że zrobię to, bo chcę dać komuś radość, tylko chcę to dać, bo w zamian dostanę wypłatę w postaci zachwytu: „O, jaka jesteś świetna”.

Jak czerpać z siebie nawzajem, nie zatracając się w relacjach?
To bardzo duże i ważne pytanie. Przez lata kobiety musiały sobie wszystko załatwić, na boczku wychodzić. Nie da się nie myśleć o tym wzorcu zachowań. Pierwszym krokiem do uwolnienia się od niego jest uświadomienie sobie, że fakt, że tak było przez wieki, nie znaczy, że ma być dalej. A po drugie – zabrzmi to może strasznie staro – wchodząc w relacje, dobrze jest na początku przegadać nasze punkty widzenia na różne sprawy. Robić czułe badania, jak ta osoba się odnosi się do innych, czy forsuje swoje zdanie, czy jest ciekawa moich opinii. Można wyłapać znaki, pokazujące, jak mogę się ułożyć z tą osobą, jeśli chcę zachować swoje krawędzie.

I co z tymi znakami zrobić?
Można na przykład powiedzieć: „Trudno jest mi słuchać, jak w dyskusji nie dopuszczasz innych do głosu. A jeśli mamy być razem to chcę, żebyśmy nad tym popracowali”. Bo miłość to takie cudowne uczucie, które pozwala nam się uplastycznić. Ale stan zakochania odziera nas z ostrości zauważania, z czym może być za jakiś czas potencjalnie trudno.

Powiedziałaś gdzieś, że pozwolenie sobie na radość sprzyja autentyczności.
Bo życie to pełna gama emocji, to umiejętność doświadczania całości. Czasem pod wpływem wychowania, religii wyłącza nam się dostęp do jakichś emocji, bo nauczyliśmy się, że coś nie wypada. I wtedy autentyczność jest zubożała o tę właśnie część, na przykład pozwolenie sobie na zabawę. Albo na smutek. I jak przychodzi radość czy smutek, to nie mamy z nimi kontaktu lub próbujemy je zablokować.

Zastanawiałam się, czy wypada pytać o twoją autentyczność, bo to tak, jakbym pytała, czy jesteś uczciwa.
Mogę odpowiedzieć tak: bywam autentyczna. Długo myślałam, że uprawiając ten zawód, potrzebuję być neutralna, biała, trochę bez historii. Kiedy zaczęłam współpracować z Brené Brown i miałam okazję zobaczyć, jak ona funkcjonuje w pracy i życiu, zdałam sobie sprawę, że moja historia wzbogaca sposób, w jaki pracuję.

Kontaktuję się ze światem między innymi przez media społecznościowe. Niedawno miałam trudny czas i wrzuciłam tam filmik, na którym płaczę. Uznałam, że to dobra ilustracja zjawiska, w którym starego już nie ma, a nowe jeszcze nie nadeszło, a które nazwałam „cholernym pomiędzy”. I to też jest o mojej autentyczności – że coś wiem, umiem, ale to nie znaczy, że nie doświadczam trudnych momentów. Ale mogą się pojawić osoby, które będą mówić, że robię to „pod lajki”. Liczę się z takimi opiniami. Moja autentyczność nie polega jednak na tym, że wrzucam swoje trudności na Instagram i mówię: „zajmijcie się tym”, tylko je samodzielnie przeżywam, a ujawniam zaledwie kawałek, bo chcę dzielić tę naszą wspólną drogę, a całą resztę załatwiam w środę na swojej terapii. Powtórzę: autentyczność to jest też odpowiedzialność za swoje emocje, a nie wylewanie ich na innych.

Co powiedziałabyś osobie, która mówi, że nie wie, kim jest?
Na moich warsztatach spotykam ludzi, którzy teoretycznie powinni wiedzieć, kim są, bo mają 50, 60 lat, a mówią, że są skonstruowani z oczekiwań innych. Proponuję, aby się zatrzymali i poszukali narzędzi do poznania siebie. Nigdy nie jest na to za późno. To jakby stanąć przed poplamioną szybą, przecierać ją i się dziwić: „To naprawdę ja?”. To przecieranie pozwala nam jednak zobaczyć życie wyraźniej.

Joanna Chmura psycholożka, twórczyni unikalnej platformy rozwojowej www.onmyway.pl, prowadzi warsztaty i wykłady, autorka książki „To nawet lepiej” i kanału „Story to tell” na YT.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze