Pisarka i dziennikarka Magdalena Adaszewska zauważyła, że jest mnóstwo publikacji na temat tego, jaki wpływ na współczesnych mężczyzn mieli nieobecni ojcowie, ale zaskakująco mało mówi się o tym, jak to działa w przypadku kobiet. I do rozmowy na ten temat zaprosiła psychoterapeutę Jacka Masłowskiego. Ich książka „Syndrom tatusia” pozwala spojrzeć na wiele problemów z innej perspektywy.
Kiedy pojawiają się publikacje na temat tego, w jaki sposób matki wpływają na synów czy ojcowie na córki, zawsze zastanawiam się, jak to się mierzy. Skąd wiadomo, że za jedne trudności życiowe dorosłego człowieka odpowiada mama, a za inne tata?
Jacek Masłowski: Tego oczywiście nie jesteśmy w stanie zmierzyć, wiadomo jednak od dawna, że rodzice oddziałują na nas w różny sposób. Dla syna ojciec jest w pewnym sensie modelem męskości, wzorcem tego, w jaki sposób mężczyzna realizuje się w życiu. Z kolei dziewczynka może być w dwójnasób zasilona lub osłabiona postawą ojca. Po pierwsze, wpływa on na jej relację z samą sobą, a po drugie, modeluje myślenie o relacjach z męskim światem.
Te zasadnicze różnice mają dosyć wyraźne odzwierciedlenie w przeprowadzonych w zeszłym roku w Polsce badaniach „Looking at the Man”, w których sprawdzano na przykład jak współczesne kobiety postrzegają swoją siłę, gdzie upatrują jej źródła, a jak to wygląda u mężczyzn. Zauważono wyraźną dysproporcję polegającą między innymi na tym, że aż 45 proc. mężczyzn w pierwszej kolejności jako źródło swojej siły i mocy wskazało miłość partnerki, podczas gdy u kobiet analogiczna odpowiedź nie znalazła się nawet w pierwszej piątce. Uznano, że przyczyną tych drastycznie różnych odpowiedzi mogła być właśnie postawa ojca, a właściwie jego bytność w rodzinie.
Chłopcy wychowywani w sposób aktywny przez matki i nieobecnych fizycznie lub psychicznie ojców wynieśli z domu przekonanie, że to właśnie kobiety są źródłem ich siły. Natomiast współczesne kobiety niejako pokazują, że nie zostały nauczone w relacjach rodzinnych tego, że mężczyzna jest kimś sprawczym, wspierającym, na kim można się oprzeć, że podobnie jak ich matki i babki mogą liczyć tylko na siebie i swoją zaradność.
Oboje macie córki, rozumiem więc, że nieprzypadkowo postanowiliście skoncentrować się właśnie na tym, jak relacja z ojcem wpływa na życie kobiet.
Magdalena Adaszewska: Pomysł na książkę podsunęła mi moja córka, dwudziestoletnia Alena. Szukałam tematu, który dotyczy kobiet, jest dla nich ważny i ma wpływ na ich życie. Pewnego dnia córka powiedziała: „Mamo, napisz o daddy issues, czyli o syndromie tatusia”. Okazało się, że dla jej koleżanek, młodych dziewczyn, to niezwykle istotny problem. Zresztą ona sama zna go z autopsji, ponieważ kiedy miała 15 lat, mocno przeżyła moje rozstanie z jej tatą.
Zaczęłam więc rozmawiać o relacji córka–ojciec ze swoimi koleżankami, przyjaciółkami i choć wiele z nich pierwszy raz usłyszało wtedy o daddy issues, w ich historiach wyraźnie widać było cechy tego syndromu. Kobiety często mają niską samoocenę, nie osiągają sukcesów zawodowych, nie potrafią zbudować trwałego związku, szukają całe życie miłości, podświadomie dążą do tego, by znaleźć partnera, który zapewni im opiekę i akceptację – czyli da to, czego nie dostały od ojca. Wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy, w czym tkwi źródło problemów, które niosą w sobie przez całe życie. Oczywiście przyczyny mogą być rozmaite, ale bardzo często jest to właśnie relacja z ojcem. Nie jestem psychologiem, dlatego postanowiłam zaprosić do współtworzenia książki specjalistę. Jacek zgodził się od razu.
J.M.: To prawda, choć przez chwilę zastanawiałem się, czy jestem właściwą osobą do tego zadania, bo od kilkunastu lat specjalizuję się przede wszystkim w temacie męskości i związanych z nią problemów. Przypomniałem sobie jednak, że podczas warsztatów dość często w męskim gronie rozmawiamy o różnych aspektach relacji z kobietami, które są tak naprawdę pokłosiem zjawiska zwanego potocznie daddy issues.
Ten syndrom przejawia się u kobiet na wiele różnych sposobów, ale bardzo silnie wiąże się z tym, jak postrzegają one mężczyzn i jak ustawiają się w relacjach z nimi. Na przykład kobiety z tzw. kompleksem ojca potrafią silnie zabiegać o uwagę ze strony mężczyzn, uwodzić ich, robić dla nich dużo po to, żeby zyskać akceptację, często mylą miłość z samym dawaniem im uwagi. To jest jedna strona medalu. Jednak bywa i tak, że kobiety z tym syndromem wykazują wysoki poziom lęku przed bliskością z mężczyznami, co może się przekładać na rzeczywisty strach, czyli unikanie bliskich relacji, ale też czasami dochodzi do przykrywania lęku złością. W efekcie są wrogo nastawione do mężczyzn jako takich, uważają, że nie są oni w stanie zaspokoić ich potrzeb w ramach wielu ważnych obszarów funkcjonowania w relacji.
Jest jeszcze trzeci aspekt, dosyć trudny. Mianowicie u niektórych dziewczynek z deficytem ojca, które w momencie dojrzewania zaczynają zauważać, że ich budząca się seksualność zwraca uwagę świata mężczyzn, może się rozwinąć coś w rodzaju seksualizowania się. Objawia się to zapraszaniem do relacji mężczyzn poprzez udostępnianie im swojej seksualności w przekonaniu, że jest to główne źródło ich wartości.
Poczucie wartości przewija się przez wszystkie te przykłady...
J.M.: Tak. Każdy z nich pokazuje, że kobieta z syndromem tatusia ma dużą trudność w postrzeganiu siebie jako w pełni wartościowej. Uważa, że na miłość musi sobie w jakiś sposób zasłużyć. Przy czym często myli ową miłość z uwagą, z jakąś atencją świata męskiego.
To niezwykle złożony problem, przez który rozpada się wiele związków. Dotychczas jednak w polskiej przestrzeni publicznej mówiło się o tym zaskakująco niewiele. Mamy dużo publikacji dotyczących tego, jaki wpływ na współczesnych mężczyzn mieli nieobecni ojcowie, a przecież w przypadku kobiet to oddziaływanie jest równie silne. Uznałem więc, że warto się temu tematowi przyjrzeć, tym bardziej że sam mam trzy córki i moja relacja z jedną z nich jest dość trudna. Pomyślałem, że współtworzenie tej książki będzie dla mnie okazją do analizy własnej sytuacji. Z drugiej strony, mam nadzieję, zachęci ona kobiety do spojrzenia na trudności, z którymi borykają się w życiu, właśnie przez pryzmat relacji z ojcem, która często należy do tych nieprzepracowanych.
Ale skoro Alena podsunęła ten pomysł, to znaczy, że współczesne dwudziestolatki mają już świadomość tego problemu i potrafią go nazwać. Tymczasem z moich rozmów z koleżankami wynika, że obecne czterdziestolatki za różne swoje życiowe trudności bardziej obwiniają matki, jednocześnie usprawiedliwiając lub idealizując ojców. Skąd ta różnica pokoleniowa?
J.M.: Na początek chciałbym zwrócić uwagę na słowo „idealizowanie”, bo moim zdaniem w tym kontekście to dość niefortunne określenie. Bez wątpienia istnieje zjawisko pewnej idealizacji, ale nie polega ona na tym, że kobiety mają obraz taty supermena. One mają po prostu nieprawdziwy obraz ojca. Z jednej strony może on rzeczywiście przybierać formę obiektu nietykalnego, idealizowanego, ale często pojawia się dokładnie odwrotna tendencja – do patrzenia na ojca jako osobę totalnie złą. To jeden z mechanizmów obronnych, które kobiety stosują po to, żeby jakkolwiek mogły poukładać sobie inne relacje z mężczyznami.
Z kolei ta różnica w ocenie wpływu matki i ojca, o której mówisz, może wynikać na przykład z tego, że szeroko rozumiana nieobecność taty pozwalała dziewczynce na fantazjowanie o tym, jaki ten ojciec jest. Obecność matki pozostawiała dużo mniej przestrzeni na wyobrażenia, tu liczą się przede wszystkim doświadczenia. Tymczasem kobieta, która odgrywała rolę głównego opiekuna dzieci, przekazywała im siłą rzeczy również doświadczenia trudne. Mogła być wymagająca, być może ekspresja jej emocji bywała dla dziecka trudna do przyjęcia. W efekcie ten wyobrażony ojciec mógł się wydawać, powiedzmy, mniej zagrażający. To może być jedną z przyczyn obwiniania matek, przy jednoczesnym niedostrzeganiu wpływu ojca na życie kobiety.
M.A.: Dodam, że dawniej rodzice mentalnie byli gdzieś daleko, rodziny były mocno hierarchiczne. Dziewczyna, która dorasta, powinna móc samodzielnie podejmować pewne decyzje, bo wtedy uczy się życia. Tymczasem kobiety z mojego pokolenia bardzo często były tego pozbawione, wiele tematów było tabu. W efekcie mamy problem z nazwaniem pewnych zjawisk, uświadomieniem sobie ważnych rzeczy, ale też z pójściem do psychologa i opowiadaniem otwarcie o sobie, o swoich problemach.
Natomiast młode dziewczyny dorastają bardziej świadomie, mają zupełnie inną, bardziej otwartą relację z rodzicami, dostęp do publikacji, w których porusza się ważne dla nich tematy; potrafią nazwać to, czego doświadczają, co przeżywają. Wiele z nich mówi otwarcie i szczerze o tym, co je boli. To jest bardzo budujące.
Mówią sobie nawzajem, matkom czy bezpośrednio tatom? Nasi ojcowie raczej rzadko dostawali taką informację zwrotną, a tym samym nie mieli żadnego impulsu do zmiany czy korekty zachowania.
M.A.: Tak, ten brak szczerości i otwartości sprawiał, że wielu mężczyzn nie miało świadomości popełnianych przez siebie błędów. Córki zazwyczaj rozmawiały z matkami, a kiedy te przekazywały swoim partnerom, że córki płaczą z ich powodu, mężczyźni traktowali to jako „czepianie się”. Nie wierzyli w to albo podejrzewali, że w ten zawoalowany sposób kobiety komunikują własne żale. Takie sytuacje dziś też mają miejsce. Ojcowie są często zdziwieni, gdy dowiadują się, że coś jest nie tak, bo wszystko w ich ocenie jest w porządku. Wynika to stąd, że córka nie komunikuje mu wprost, co ją boli, bo pragnie normalnej relacji z tatą i nie chce rozmawiać o problemach. Ważniejsza jest dla niej iluzja ojcowskiej obecności, to, że mogą pogadać, pójść razem na obiad. Ale w końcu przychodzi taki moment, że coś w córce pęka i zaczyna mówić. Kiedy ojciec słyszy wszystko bezpośrednio od swojego dziecka, otrzymuje komunikat zupełnie innej jakości i wagi, który może być dla niego bodźcem do zmian. Młode kobiety nie boją się już takich konfrontacji, to bardzo dobre dla nich i dla ojców, dla ich wspólnej relacji. Kiedy jesteśmy dorosłe, na takie rozmowy z ojcami może być już za późno.
W drugiej części książki głos mają kobiety w różnym wieku, które opowiedziały mi swoje historie. Niektóre po latach postanowiły zapytać: „Tato, dlaczego, gdy byłam mała, byłeś dla mnie taki surowy, dlaczego nigdy nie powiedziałeś, że jesteś ze mnie dumny, że mnie kochasz?”. Ojcowie milczeli albo – kiedy córki przypominały różne bolesne sytuacje – mówili, że ich nie pamiętają.
J.M.: Dlatego odradzam swoim pacjentom takie konfrontacje po latach, tłumaczę, że ich rany powstały kiedyś. Na przykład ojciec skrytykował dziewczynkę, jak miała pięć lat, nie udzielił jej wsparcia, jak miała lat czternaście, i nie przeprosił jej jako siedemnastolatki. Tylko że to był zupełnie inny ojciec niż dzisiaj.
Problem polega na tym, że sytuacje traumatyzujące jakby zatrzymują pewną część nas w rozwoju i później właśnie ta część cały czas domaga się, żeby emocja, która wtedy zaistniała, została zniwelowana przez oczekiwane zachowanie ojca, ale tamtego ojca z przeszłości. A tego się nie da zrobić. Mało tego, człowiek, który dziś ma 60 czy 70 lat, często nawet nie będzie pamiętał o tych rzeczach, bo ma różne mechanizmy obronne. Poza tym jego perspektywa danej sytuacji mogła być zupełnie inna czy mógł mieć dobre intencje. Dlatego takie powroty do przeszłości rzadko kończą się tym, że ojciec rzeczywiście spełnia oczekiwanie dziewczynki, która staje przed nim uwięziona w ciele dorosłej kobiety, ponieważ nie jest już w stanie skomunikować się z tamtymi emocjami. Takie rozmowy zazwyczaj kończą się jeszcze większą frustracją.
Jak zatem radzić sobie z syndromem tatusia? Czy można się samemu z niego wyleczyć?
M.A.: W książce dajemy sporo wskazówek. Kobieta, bez względu na to, jaka była jej relacja z tatą, powinna czuć i wiedzieć, że jest wartością sama dla siebie. Wiele z nas ma niestety tendencję do przeglądania się w oczach mężczyzn, uzależniania swojego samopoczucia i samooceny od męskich opinii, i to zazwyczaj zaczyna się od ojca. Takie zranione dziewczynki w dorosłym życiu padają ofiarami oszustw i różnego typu nadużyć; wystarczy, że jakiś mężczyzna okaże im zainteresowanie i powie kilka ciepłych słów.
Dlatego uznałam, że książka powinna otwierać się niezwykle ważnym moim zdaniem cytatem Robyn Silverman, amerykańskiej mówczyni, autorki, coacha i edukatorki w dziedzinie rodzicielstwa: „Musimy nauczyć nasze dziewczyny, że jeśli wyrażą swoje zdanie, mogą stworzyć świat, który chcą zobaczyć”. Poczucie własnej wartości pomaga nam żyć tak, jak chcemy.
J.M.: Ta zmiana i uwolnienie się z kompleksu ojca w wielu przypadkach wymaga jednak pracy z terapeutą, który wchodzi w rolę superrodzica, człowieka adekwatnie postępującego ze zranionymi częściami czy emocjami, które są uwięzione i domagają się uwagi. To właśnie niezaopiekowane poczucie krzywdy często kieruje losem kobiety, wpychając ją w relacje z mężczyznami, co do których ma ona nadzieję, że zastąpią jej ojca, zrekompensują jej jakieś braki, ale oni często nie są do tego gotowi, a przede wszystkim są niewłaściwymi adresatami takich oczekiwań. Zaburzony obraz ojca może jednak silnie rzutować na postrzeganie partnera.
Czasami dochodzi do jego idealizacji, czyli kobieta zwraca uwagę tylko na niektóre, wybrane jego cechy, które mają świadczyć o tym, że jest on dobrym partnerem, mężem, mężczyzną, przy czym kompletnie ignoruje inne zachowania, trochę jak w syndromie zakochania. Ale zdarza się też tak, że mężczyzna jest bardzo silnie deprecjonowany niejako w zastępstwie ojca. Dzieje się tak, bo kobieta, która wykształciła syndrom daddy issues, z różnych powodów nie ma jak wyrazić ojcu swojej złości czy frustracji, bo na przykład się go boi albo postrzega go jako ofiarę matki czy jakichś innych okoliczności. Powołuje więc partnera do roli zastępczej i przeniesieniowo przelewa na niego wszystkie skumulowane przez lata negatywne stany. Powoduje to ogromne trudności w budowaniu relacji i wcale nie jest zjawiskiem rzadkim.
Uczestniczę właśnie w męskim obozie i wczoraj w kręgu prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę, podczas której kilku mężczyzn przyznało, że często czują, że nie są widziani przez kobiety takimi, jacy są, tylko przez pryzmat relacji z ojcem. Związki oparte na takiej kalce nie mają zbyt wielu szans, by przetrwać.
A czy matka może coś zrobić – a jeśli tak, to co na przykład – by zniwelować wpływ szeroko pojętej nieobecności ojca na przyszłe życie córki?
J.M.: Kobieta, która z różnych przyczyn wychowuje samotnie córkę, może zaprosić do swojego życia innych dojrzałych emocjonalnie mężczyzn. Nie tylko w charakterze partnera; mam na myśli generalnie mężczyzn, którzy będą brali udział w wychowaniu jej córki, a zatem nauczycieli, trenerów, przyjaciół. Im więcej takich mężczyzn w procesie wychowania dzieci, tym lepiej.
Magdalena Adaszewska, dziennikarka i pisarka. Autorka serii thrillerów oraz wywiadów rzek z aktorami, m.in. „Mój intymny świat” z Igą Cembrzyńską
Jacek Masłowski, filozof, coach, psychoterapeuta. Pracuje w nurcie EMDR i Gestalt. Współtwórca i prezes Fundacji Masculinum, autor artykułów i współautor książek
Polecamy książkę: „Syndrom tatusia”, Jacek Masłowski, Magdalena Adaszewska, wyd. Prószyński i S-ka