1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. „Dlaczego właściwie nie jesteśmy parą?”. Psycholog o granicach (i pułapkach) przyjaźni damsko-męskiej

„Dlaczego właściwie nie jesteśmy parą?”. Psycholog o granicach (i pułapkach) przyjaźni damsko-męskiej

Paweł Droździak, psycholog prowadzący poradnictwo dla par: „Granica między przyjaźnią a czymś więcej bywa bardzo cienka”. (Fot. ATHVisions/Getty Images)
Paweł Droździak, psycholog prowadzący poradnictwo dla par: „Granica między przyjaźnią a czymś więcej bywa bardzo cienka”. (Fot. ATHVisions/Getty Images)
Teoretycznie mogliby być parą, a nie są. Stawiają na przyjaźń. Pytamy psychologa Pawła Droździaka, dlaczego w ogóle potrzebujemy takich relacji i co zrobić, by ich nie zepsuć.

Czy twoim zdaniem jest możliwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną, przy założeniu, że oboje są heteroseksualni?

Sam fakt, że stawiamy takie pytanie, oznacza, że coś jest na rzeczy. Nikt się raczej nie zastanawia nad tym, czy możliwa jest przyjaźń między mężczyznami czy między kobietami, bo tu raczej nie mamy wątpliwości. Myślę, że bardzo byśmy chcieli, żeby taka relacja była możliwa. Z naszych obserwacji wynika, że to wykonalne, ale jednocześnie wiąże się z tym jakiś rodzaj niepokoju.

A dlaczego właściwie chcielibyśmy, żeby to było możliwe? Do czego nam to potrzebne?

Przyjąć, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest całkowicie niemożliwa, to uznać, że jesteśmy całkowicie zdeterminowani przez płeć i popęd, i że tego w żaden sposób nie można przeskoczyć. Takie założenie byłoby dość przytłaczające, bo oznaczałoby, że rządzi nami wyłącznie biologia, że nie mamy w sobie nic więcej prócz popędowości, żadnego pierwiastka racjonalnego, humanistycznej części. Taka wizja nam się nie podoba, bo nas odczłowiecza. Potrzebujemy wierzyć, że mamy w sobie coś, co jest niezależne od tego imperatywu. Przecież ludzie interesują nas także poza kontekstem seksualnym, w życiu robimy różne rzeczy, nie tylko się dobieramy płciowo i rozmnażamy.

Zastanawiam się, czy ta potrzeba jest taka sama u obu płci. Antropolożka Helen Fisher kobiecą potrzebę przyjaźni z mężczyznami wyjaśniała ewolucyjnie. Według jej teorii kobiety budują sieć męskiego wsparcia wokół siebie z czysto pragmatycznych względów. Tworzą sobie zaplecze gwarantujące bezpieczeństwo. Mnie się takie wyjaśnienie nie do końca podoba.

Różnica istnieje na pewno. Jest wiele badań pokazujących, że kobiety generalnie częściej niż mężczyźni pragną mieć przyjaciela odmiennej płci. U mężczyzn to jest raczej możliwość, w tym sensie, że się tego nie wyklucza, ale nie jakaś silna potrzeba. To, o czym pisze Fisher, ma sens, ale nie jest moim zdaniem jedynym czynnikiem wyjaśniającym tę większą kobiecą potrzebę. Jest taka prawda, w psychologii dobrze znana i przebadana naukowo, ale chyba nielubiana: otóż kobiety i mężczyźni bardzo się między sobą różnią. Choćby tym, że mężczyźni generalnie przeżywają więcej tak zwanych emocji pozytywnych niż kobiety, mniej się przejmują, są mniej neurotyczni. To jest dziedziczne, niezmienne w ciągu życia, obecne we wszystkich kulturach.

Jeśli popatrzymy na parę, to bardzo często problem, który ona ma, dla niego w zasadzie nie istnieje. Może zatem u kobiety zaistnieć taka potrzeba, by mieć w życiu obok siebie kogoś, kto w jakiejś problematycznej jej zdaniem sytuacji nie będzie widział problemu albo ewentualnie go zracjonalizuje. Fisher tę potrzebę sprowadza do kwestii bytowych i fizycznych, ale można to przenieść na obszar niematerialny. Dziś dość rzadko jesteśmy materialnie zagrożeni, kobiety nie potrzebują obrony przed tygrysami szablozębnymi, ale potrzebują kogoś, kto rozumuje trochę prościej i w razie potrzeby powie: „Jolka, co ty się tak przejmujesz tym, co ci Kaśka nagadała? Daj spokój, nie ma co rozkminiać”. Upraszczam sprawę, ale generalnie chodzi o męski punkt widzenia, mniej neurotyczny, podsuwający prostsze rozwiązania.

A partner do tego nie wystarczy?

A jeśli problem dotyczy relacji właśnie z nim? Mężczyzna, który nie jest partnerem, jest cenny dlatego, że jest szpiegiem swojej przyjaciółki w męskim świecie. Może jej wytłumaczyć z męskiego punktu widzenia, dlaczego ten Piotrek, którego właśnie poznała, od tygodnia nie dzwoni, co naprawdę miał na myśli, gdy napisał, że szuka spokoju, i czy to będzie strzał w kolano, gdy ona zadzwoni pierwsza. Albo odpowiedzieć jej na pytanie, czy to prawda, że faceci zawsze oglądają się za innymi, a w tajemnicy oglądają porno. Żeby ona mu uwierzyła, to musi być ktoś całkiem bezinteresowny, z kim jest w relacji platonicznej, kto może jej po koleżeńsku wyjaśnić, jak działa ten inny umysł. Myślę, że i mężczyźnie, nawet jeśli nie do końca czuje taką potrzebę, też przydałby się kobiecy szpieg w kobiecym świecie. Choćby po to, by mu wytłumaczyć, co partnerka do niego mówi. To się zresztą bardzo często dzieje w gabinetach terapeutycznych – pary przychodzą po to, by terapeuta wytłumaczył im, co ta druga strona myśli, mówi, czuje. On trochę odgrywa rolę tłumacza. Nie w tym sensie, że on ma przyznać jednej stronie rację, tylko raczej przetłumaczyć, co zostało powiedziane.

Taką właśnie funkcję dla kobiety może pełnić przyjaciel mężczyzna, a dla mężczyzny – kobieta przyjaciółka. Myślę, że mężczyźni tej korzyści nie doceniają. Nie lubią też przyznawać, że czegoś nie rozumieją, bo to wymaga zakwestionowania siebie. Wolą kwestionować kobiecy świat wewnętrzny, przyjąć, że skoro partnerka robi coś niezrozumiałego, to znaczy, że jest pokręcona i tyle. Instytucja kobiecego „tłumacza” mogłaby im ten horyzont trochę poszerzyć.

Co może stać się przeszkodą w budowaniu takiej przyjaźni?

Może nie przeszkodą, bo ostatecznie ludziom czasem się to udaje, a raczej wyzwaniem – oczywiście seksualność. I tu widać bardzo wyraźnie, jak kobiety różnią się w tym aspekcie od mężczyzn. Relację przyjacielską, która ze swej istoty jest aseksualna, kobietom budować łatwiej, bo dla nich seks to jedynie możliwość, a dla mężczyzn – konieczność. Z tego powodu jest bardziej prawdopodobne, że kobieta zgodzi się na zupełnie platoniczną relację, a jej najbezpieczniejszą i bardzo częstą wersją, co zapewne wiele kobiet potwierdzi, jest przyjaźń z gejem. On jest mężczyzną, więc świetnie rozumie innych facetów, często nawet lepiej niż oni sami siebie. Jest wprawdzie nadal istotą, dla której seks to nie możliwość, ale konieczność, jednak kobieta nie jest w tym układzie obiektem pożądania. Ona nie musi wciąż odrzucać jego propozycji, ponieważ ona w ogóle nie jest składana, i może z nim rozmawiać na tematy relacyjne, bez obaw, że pojawi się element zazdrości, a w jego radach nie musi się obawiać pierwiastka rywalizacji z innymi samcami – taka obawa w przypadku mężczyzny heteroseksualnego mogłaby się pojawić.

Przyjaźń między osobami heteroseksualnymi jest trudniejsza?

Myślę, że nieco bardziej wymagająca. Zawsze może się zdarzyć, że po którejś ze stron będzie jakieś niespełnienie. Nawet jeśli on zdoła się względem niej zneutralizować albo ona w jasnym i prostym komunikacie już na starcie znajomości takiej neutralizacji dokona, stanowczo zaznaczając, jakiego rodzaju ma to być układ, to on zostanie wprawdzie zablokowany w aspekcie seksualnym, zaakceptuje status przyjaciela, ale zawsze jest ryzyko, że będzie to status „zamiast”. W drugą stronę może być podobnie – ona też może nosić w sobie jakieś niewypowiedziane, stłumione na potrzeby przyjaźni pragnienie.

Nie da się przewidzieć wszystkich możliwych scenariuszy takiej relacji, ale zdarza się, że taką przyjaciółkę facet trzyma przy sobie trochę jako opcję. Tylko się z nią przyjaźni, ale jednocześnie wysyła jej pewne sygnały typu: „może kiedyś, gdzieś, coś, kto wie...”, przy czym nie robi tego wcale świadomie.

Załóżmy, że oboje już są w stabilnych, szczęśliwych związkach. To jakoś ułatwia nawiązanie czysto przyjacielskiej więzi?

Pod warunkiem że ich partnerzy się na to godzą, bo nie czują zagrożenia i nie budzi ich sprzeciwu to, że są w tej przyjacielskiej relacji tematem rozmów. Na tym etapie często pojawiają się schody. To tak jakby powiedzieć komuś: „Zrelaksuj się, czyjś terapeuta wie o tobie wszystko”. Przyjaciel wprawdzie terapeutą nie jest, ale tak jak mówiłem, po części spełnia pokrewną funkcję i faktycznie często sporo wie. On idzie na spotkanie z przyjaciółką, będzie zatem z inną kobietą omawiał sprawy dotyczące partnerki, przyjaciółka mu będzie tłumaczyć kobiecy punkt widzenia. Dla niego to oczywiście cenne, ale już u partnerki może pojawić się pewien opór. Takie układy bywają trudne.

A jeśli te osoby się przyjaźnią, a przy tym są dla siebie wzajemnie zupełnie fizycznie nieatrakcyjne, problem znika?

Niby tak być powinno. Okoliczność: „lubię jego czy ją, ale mnie nie pociąga fizycznie”, na pewno ułatwiłaby sprawę, przy czym znów – o tego typu deklarację dużo łatwiej w przypadku kobiet. Mężczyzna oczywiście też może mieć takie odczucie w stosunku do kobiety, jednak wypowiedzieć to do niej wprost byłoby o wiele poważniejszym kłopotem. Zresztą ta fizyczna atrakcyjność nie jest przecież taka statyczna. Weźmy choćby tak częste dziś sytuacje wspólnego sięgania po używki, tak zwany chemsex potrafi nieźle namieszać w relacjach, także przyjacielskich, i czasem nie wiadomo, jak potem z tego wybrnąć.

Według badań nawet ponad 60 proc. osób deklaruje, że czuło pociąg seksualny do przyjaciela, ale tylko 11 proc. kobiet i 22 proc. mężczyzn zdecydowało się mu ulec. To daje nadzieję, że człowiek potrafi się pohamować w imię wyższych wartości.

To bywa skomplikowane, ale nie niemożliwe. Mózg człowieka ma złożoną budowę. Proste elementy pierwotne, ewolucyjnie najstarsze, w niektórych teoriach nazywane gadzim mózgiem, odpowiadają za najbardziej prymitywne instynkty, w tym za popęd seksualny. Mamy jednak także korę mózgową, odpowiedzialną za rozumowanie, planowanie przyszłości, a także tworzenie relacji z innymi ludźmi. Można powiedzieć w uproszczeniu, że funkcją kory przedczołowej jest zapanować nad tą zwierzęcą częścią mózgu.

Pojęcie gadziego mózgu nie ma dokładnego pokrycia we współczesnej wiedzy o fizjologii, ale nadal pozostaje użyteczną metaforą, więc wciąż tak to opisujemy. Idea jest taka: właśnie dzięki temu, że prymitywne odruchy można okiełznać, przyjaźń między mężczyzną i kobietą w ogóle jest możliwa, bo możliwa jest sublimacja. Jest większa szansa na przyjaźń, jeśli obie te osoby mają bardzo rozbudowane życie psychiczne i umysłowe, bo wtedy powstaje między nimi przestrzeń na dużo więcej niż sam popęd. Chodzi o umiejętność doświadczania innej niż seksualna przyjemności z relacji damsko-męskiej.

Jeśli w wieloletniej przyjaźni jednak wydarza się seks, który okazuje się rozczarowaniem, zwykle kac moralny po takim zajściu jest morderczy, gorszy niż ten, który męczy po nieudanym one night standzie z kimś ledwo znajomym. Dlaczego?

Chyba dlatego, że wtedy pojawia się konieczność odpowiedzi na najbardziej niepokojące pytanie dotyczące przyjaźni: Dlaczego my właściwie nie jesteśmy razem?

Ci ludzie najpewniej idealnie się dogadują, znają się jak łyse konie i nagle okazuje się, że jest jakiś kawałek, którego jedno w drugim nie chce. Poszli do łóżka, więc w zasadzie doszedł ten brakujący fragment układanki, który mógłby sprawić, że będą parą. Nie sprawi jednak, jeśli obie strony nie poczuły, że to jest to. Któreś z nich staje przed koniecznością sformułowania bardzo trudnego komunikatu: Jesteś dla mnie seksualnie nieatrakcyjny czy nieatrakcyjna. To może być naprawdę piekielnie przykre. Myślę nawet, że to może być jedna z przyczyn, dla których warto konsekwentnie trzymać się sublimacji i nie doprowadzać w przyjaźni do takich przekroczeń, bo to jak wywoływanie wilka z lasu.

Może więc przyjaźń z eks? Seks już był, więc nie jest pokusą, a jeśli rozstanie nie odbyło się na ostrzu noża, może taka znajomość ma dobre fundamenty do budowania przyjaźni?

Tu mamy kolejne piętro komplikacji. Na aplikacjach randkowych jest nawet taki status „to skomplikowane”, który można sobie wybrać, zamiast zaznaczać „wolny/ wolna” albo „w związku”. Przyjaźń z byłym partnerem moim zdaniem często do niego pasuje. Żeby to wytłumaczyć, odwołam się do teorii emocji. Istnieją emocje proste i złożone. Gdy ludzie się rozstają, mogą czuć: żal, złość, rozpacz, tęsknotę, pustkę czy ulgę.

Z całym szacunkiem dla takich odczuć są to jednak w miarę proste doznania. Można jednak czuć także ambiwalencję, jednocześnie doświadczać sprzecznych uczuć w rozmaitych konfiguracjach – mieć w sobie złość i tęsknotę, radość i żal, ulgę i rozpacz. To rodzaj nierozwiązywalnego dylematu. Czegoś jakby nie do domknięcia. Myślę, że gdy ktoś jest na na tym etapie, trudno mu będzie budować przyjaźń z byłym partnerem czy partnerką, mieć z nimi czysty kontakt, bez pewnych naleciałości.

A jeśli mają to przerobione, nie ma ambiwalencji, po prostu nie chcą ze sobą już być, ale się zwyczajnie lubią?

Bardzo często rzeczywiście ambiwalencję udaje się rozwiązać przez wykształcenie uczucia wyższego rzędu. Istnieje na przykład nostalgia. Ona nie jest tym samym co tęsknota czy żal, jest pewnego rodzaju pogodzeniem się. Po zakończonej relacji to może mieć postać akceptacji, że oboje jesteśmy, jacy jesteśmy, przyjmujemy to, że inni nie będziemy. Nie mamy już złudzeń, ale jednocześnie mamy do siebie nawzajem rodzaj sentymentu i wzajemne zrozumienie. Wiemy już dokładnie, co zrobiliśmy w tej relacji nie tak, wiemy dlaczego. W sytuacji, gdy i związek, i rozstanie mamy naprawdę dobrze przerobione, można sobie wyobrazić, że były partner mógłby być przyjacielem, choćby dlatego, że zna nas jak nikt inny.

Brzmi jak rozwiązanie idealne.

Pozornie, bo czy na pewno mamy to wszystko już całkiem za sobą? A może to dalsza część gry? Może oni ciągną tę relację, bo któreś chce poradzić sobie z poczuciem winy albo próbuje odzyskać partnera, ale delikatnie, tak żeby go nie spłoszyć? Albo ona już nie chce z nim być, ale z powodu pewnych swoich tendencji narcystycznych albo z powodu zwykłej zranionej dumy wciąż chce, żeby on nadal chciał, nawet jeśli nie ma możliwości z tego skorzystać? Ze wszystkich możliwych scenariuszy chyba żaden nie jest prosty...

Załóżmy, że on jest już w nowej relacji. Gawędzą sobie z byłą, teraz już tylko przyjaciółką, i ona może, bazując właśnie na tym, że zna go na wylot, mówić rzeczy typu: „I co, Kaśka się znowu ciebie czepia, że nie umiesz firmy prowadzić? W ogóle mnie to nie dziwi, ty nigdy nie miałeś głowy do interesów. Pamiętam, jak...”. I zabawa zaczyna się na nowo. Mówi się nawet, że najgorszy psychoterapeuta to twój były. Czasem niby nie ma już złości, żalu, oczekiwań, jest tylko sentyment, może nawet wdzięczność za to, co się wspólnie przeszło, ale znienacka wychodzi kawałek podszewki spod marynarki.

Zawsze też może się pojawić w takiej relacji choćby mały, ale jednak znak zapytania: „A może by tak do siebie wrócić? Przecież w sumie bywało całkiem zabawnie, dogadywaliśmy się w wielu sprawach, może warto jeszcze raz spróbować?”. Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie te scenariusze, chyba jednak rzadko pojawiają się okoliczności sprzyjające budowaniu przyjaźni na fundamencie zakończonego związku. Sama idea brzmi kusząco, ale w praktyce wcale nietrudno potknąć się o bagaż z przeszłości.

Paweł Droździak, psycholog. Prowadzi poradnictwo dla osób dorosłych i par. Pracuje z osobami mającymi trudności z kontrolowaniem zachowań impulsywnych. Zajmuje się także analizą lacanowską. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka „Zdrada. (Nie)wierna towarzyszka związków”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze