1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Katarzyna Miller: „Kobieta, która twierdzi, że nie lubi kobiet, tak naprawdę nie lubi siebie”

Katarzyna Miller: „Kobieta, która twierdzi, że nie lubi kobiet, tak naprawdę nie lubi siebie”

(Fot. Connect Images/Getty Images)
(Fot. Connect Images/Getty Images)
Knują, narzekają, plotkują, zawiązują sojusze... Dlaczego niektóre z nas łatwo ulegają narracjom dyskredytującym inne kobiety? Może w ten sposób same się dowartościowujemy? Zastanawia się psychoterapeutka Katarzyna Miller.

Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 5/2025

Nie zapomnę, jak jedna ze znanych dziś artystek, powiedziała dawno temu w towarzystwie damsko-męskim: „Nie znoszę pracy z kobietami”. Pamiętam, że mnie zamurowało. Bo zrobiła to tak ostentacyjnie, nie bacząc na to, że byłyśmy tam my, inne kobiety. Po chwilowym szoku pomyślałam: no cóż, ona tak ma, ja mam inaczej. Ale fakt, że minęło od tego czasu 30 lat z okładem, a ja doskonale to pamiętam, świadczy, że temat jest wart poruszenia.

Zatem dlaczego niektóre kobiety nie lubią pracować z innymi kobietami? Dlaczego nie starają się ich zrozumieć, tylko łatwo je oceniają? Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o to, abyśmy się wszystkie lubiły w pracy, ale żebyśmy wszystkie się wspierały.

Kasia Miller: – Żebyśmy się szanowały przede wszystkim. Myślę, że w przypadku tej artystki kłania się historia kobiet z jej rodu.

Bo według Kasi za każdą kobietą stoi sznurek kobiet: prababcia, babcia, mama, ciocie, czasem teściowe, przy czym mama jest najważniejsza. Może ta dziewczyna czuła się mniej ważna niż brat, niekochana przez mamę. Albo tata wyróżniał ją, a mama syna. A wtedy problemy mogą się nakładać: córka coś dostaje od taty, czyli od mężczyzny, ale jednocześnie nie dostaje od mamy tego, co brat. Tym samym córka otrzymuje przekaz o tym, jaki jest świat. Bo ten przekaz płynie przede wszystkim od rodziców.

– Możemy go zweryfikować, ale nie zawsze chcemy i umiemy – mówi Kasia Miller. – Kobieta, która twierdzi, że nie lubi kobiet, tak naprawdę nie lubi siebie.

Przyjaźń czy sojusz?

Jowita i Bogna poznały się w pracy pięć lat temu. Obie tuż po studiach aplikowały do znanej międzynarodowej firmy i obie zostawiły w tyle konkurentów. Ale początki nie były łatwe, to je zbliżyło. Po dwóch latach Bogna awansowała, została przełożoną Jowity. Jowita poczuła ukłucie zazdrości, ale po cichu liczyła, że Bogna pomoże jej w awansie. Nie naciskała jednak na rozmowy, bo zdawała sobie sprawę, że koleżanka musi mieć czas na przejęcie stanowiska. Jednak miesiące mijały i nie było nie tylko spotkania, ale i jakiejkolwiek rozmowy. Według Jowity Bogna zachowywała się tak, jakby jej bliżej nie znała. Mijały się na korytarzu, mówiły sobie „dzień dobry”. Żadnego uśmiechu, nawet kontaktu wzrokowego. W końcu Jowita zebrała się i napisała do szefowej esemes: „Hej, Bogna, dlaczego udajesz, że mnie nie znasz?”. Ta odpisała: „Sytuacja się zmieniła, nie mogę cię wyróżniać, sorry”. Jowita rozważa odejście z pracy. Twierdzi, że jest w gorszej sytuacji, niż była, bo musi udowadniać, że nie jest wielbłądem. Czyli starać się podwójnie.Czy rzeczywiście Bogna nie powinna awansować Jowity? Przecież wie, jak dobrym fachowcem jest koleżanka, więc w jej wyróżnieniu nie byłoby nic zdrożnego. A może nie chce być posądzona o prywatę, bo przecież wszyscy wiedzieli, że się przyjaźnią. Czy bycie przełożoną dobrej koleżanki musi odbić się negatywnie na relacjach z nią?

– Nie musi – odpowiada Katarzyna Miller. – Wygląda mi na to, że Bogna ma kłopot z samooceną. Jej samoocena jest wędrująca, czyli zależy od tego, w jakiej pozycji znajduje się Bogna, od tego, co ktoś mówi. Bogna nie ma więc ugruntowanego poczucia własnej wartości, które wiąże się z samooceną. A w dodatku jest sztywna psychicznie, bo opiera się na czymś zewnętrznym, nie na sobie, nie ma zaufania do swoich wyborów.

– Może nie chce być posądzona o nieetyczne praktyki? – pytam.

Według Kasi Miller dobra szefowa powinna znać wartość swoich pracowników. Bogna zapewne świetnie wie, że Jowita jest równie dobra jak ona.

– Może się boi, że koleżanka jej zagraża?

– Może się tego bać. Moim zdaniem wcześniej łączył je sojusz, a nie przyjaźń. Ludziom bardzo często się to miesza. Tymczasem w pracy na ogół zawieramy sojusze, bo praca wymaga tego, żeby nie być samemu wobec szefa, grupy. Bogna wykorzystała więc sojusz, wiedziała wtedy, co robić, a teraz najchętniej by się z niego zwolniła.

A według psychoterapeutki mogłaby powiedzieć koleżance: „Nie radzę sobie, jest mi trudno, dziwnie w nowej sytuacji. Daj mi, proszę, czas. Nie chcę, żeby inni mówili, że foruję przyjaciółkę”. Powinna coś powiedzieć, a nie milczeć! Jeśli po jakimś czasie usadzi się w nowej roli, rozezna się w tym, jakich ma pracowników, to może im pokazać, co w każdym z nich docenia. Także co docenia w swojej koleżance. Bo jeśli będzie w ocenach sprawiedliwa, to nikt nie będzie miał pretensji.

– Oczywiście mogą znaleźć się zazdrośnicy, którzy uważają, że koleżanka jest lepsza, trudno – uważa Kasia Miller. – Ważne, żeby szefowa odkrywała mocne strony pracowników. Bo każdy szef dostaje dużo więcej od swoich pracowników, jeżeli ich docenia, wszyscy się wtedy dużo lepiej czują. A poza tym demokratyczny szef pewne oceny zostawia zespołowi. Oczekuje, że pracownicy wypowiedzą się, kto jest w czym najlepszy. Wtedy odpada posądzenie, że kogoś foruje. Co Jowita ma zrobić w tej sytuacji. Odejść?

Kasia Miller podkreśla, że bardzo ją rozumie. Jowita zachowała się z klasą. Długo nie robiła gwałtownych ruchów, nie wywierała na szefową żadnej presji, nie afiszowała się z tą znajomością, tylko patrzyła, co się dzieje. Zdaniem Kasi Bogna powinna ją za to szanować, powiedzieć: „Doceniam twoje zachowanie”.

Ale nie ma tego złego… Według Kasi Miller z całej tej sytuacji wynika dla Jowity coś dobrego. Bo dowiedziała się, że to, co łączyło ją z Bogną, to nie była przyjaźń. A jak się straci kogoś, kto okazał się pozorny, to oczywiście można czuć żal, ale jednocześnie robi się miejsce na inną znajomość. Jowita przestała się łudzić, zobaczyła, że z tą osobą nie jest jej po drodze. Może więc zaakceptować, że to jest ktoś obcy, i robić swoje. Ale może też odejść. Bo bardzo prawdopodobne, że jeśli szefowa tak ostentacyjnie ją ignoruje, to może robić to dalej albo nawet ją mobbingować.

– Ja bym raczej odeszła, jeżeli miałabym dokąd – mówi Kasia Miller. – Biorąc z tego doświadczenia dużo nauki na przyszłość. Oczywiście nie każdy napotkany człowiek w pracy będzie taki sam, ale przyda się pewien rodzaj ostrożności.

Emocjonalne inaczej

Barbara zawsze obracała się w męskim środowisku. Studiowała budownictwo na politechnice, koleżanek nie miała wiele, nigdy się z nimi jakoś nie dogadywała. Wychowała się razem z dwoma starszymi braćmi, których mama (niepracująca zawodowo) faworyzowała. W dorosłym życiu tak się Basi układało, że większości doświadczeń z kobietami nie wspomina dobrze. To wszystko sprawiło, że kiedy po wypadku na budowie przeniosła się do pracy biurowej, gdzie przeważały kobiety, była tym faktem lekko przerażona. Żywiła przekonanie, że nie wytrzyma długo ich knucia, narzekania, chodzenia na zwolnienia przy pierwszym lepszym katarze dzieci. Barbara przed wypadkiem nigdy nie była na zwolnieniu! Gdy synek chorował, zatrudniała nianię. – W nowej pracy, wśród kobiet, czułam się jak na innej planecie – mówi. – Ale, o dziwo, stopniowo ta planeta pozytywnie mnie zaskakiwała. Dziewczyny były kompetentne, pracowite, dotrzymywały terminów. A w dodatku – Barbara szuka słów – były inne emocjonalnie, niż myślałam. Bo nie kierowały się złością, agresją, siłą, tylko empatią, współczuciem.

Barbara powoli uświadamiała sobie, że przez lata pracy z mężczyznami została skażona ich narracją o kobietach, która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Czy to znaczy, że nie umiała pracować z kobietami, bo nie przeszła treningu w re[1]lacjach z nimi? Dlaczego niektóre z nas łatwo ulegają narracji mężczyzn dyskredytujących inne kobiety? Może w ten sposób same się dowartościowują?

Według Kasi Miller trop prowadzi do matki, która mogła przekazać córce wzór kobiecości polegający na kulcie mężczyzn i męskich zawodów, na podporządkowaniu się kobiety mężczyźnie. Być może jej mama sama uległa takim wzorom przekazanym przez swoją mamę. Bo na ogół tak to się kręci. – Dla pewnego procenta matek córka nie jest równie ważna jak synowie. I Basia mogła mieć poczucie, że faceci są ważniejsi, mogła to wynieść z domu. Później mogła zbierać doświadczenia potwierdzające to nabyte poczucie. Bo jak chcesz zobaczyć na ulicy same chude osoby, to zobaczysz, a jak same grube, to też zobaczysz. Jak chcesz dostrzec, że kobiety są mniej ważne, to właśnie to będziesz widzieć.

Kasia Miller zauważa, że Basia nie przełamała rodzinnego stereotypu na temat kobiet. Nie była jednak w swych przekonaniach sztywna, jak Bogna, tylko na tyle otwarta, że pomimo negatywnego nastawienia do kobiet, potrafiła zobaczyć, ile pozytywów przyszło razem z kobiecym środowiskiem.

– My, kobiety, czasami zamykamy się na kobiecość – mówi Kasia Miller. – Bo wychowywałyśmy się w patriarchalnej kulturze suflującej nam, że faceci są od nas bardziej wartościowi. Owszem, bywają wartościowi, ale kobiety też. Najważniejsze, żeby zobaczyć realia. Bo kobiety mówią sobie miłe rzeczy (mężczyźni mówią nam miłe rzeczy głównie wtedy, kiedy nas podrywają). To koleżanki zwracają na przykład uwagę na to, że ładnie wyglądamy, oferują pomoc.

Wcześniej Basia chciała być heroską, nie chodziła na zwolnienia, nie prosiła o pomoc. Kasia Miller uważa, że to wyraz okrucieństwa wobec samej siebie. Bo zwolnienie lekarskie to nie przestępstwo! Kasia mówi nawet kobietom: „Jeżeli masz wyczerpującą pracę, weź co jakiś czas trzy dni wolnego na poratowanie zdrowia, na odetchnięcie”. Być może zmiana środowiska wpłynęła na to, że teraz Basia już potrafi o siebie zadbać. – Dla niej to była życiodajna zmiana – ocenia Kasia Miller. – Mało tego, Basia coraz bardziej zacznie lubić siebie, bo uznała się za kobietę wśród kobiet. Wcześniej jej ideałem była taka kobieta, jaką lubią mężczyźni. Oczywiście część męska w kobiecie, czyli animus, jest ważna, ona wiąże się i z siłą, i z poczuciem wartości, i z doświadczeniem. Ale potem Basia zobaczyła, że to wszystko można mieć, nie zaprzeczając swojej kobiecości. Zyskała takie przekonanie dzięki innym kobietom.

Wszystkie na jedną

Ewa, nauczycielka w szkole podstawowej, marzy – jak mówi – o dobiciu do emerytury. Przepracowała 32 lata i ma dość. W jej szkole pracuje tylko dwóch mężczyzn, reszta to kobiety. Ewie z nimi nie po drodze. W pokoju nauczycielskim narzekają na dzieci i rodziców, obgadują nauczycielki, których akurat w pokoju nie ma, rozmawiają tylko o ciuchach i ewentualnie o serialach. Ewa czuje, że nie pasuje do tego grona. Stara się być miła dla wszystkich, ale unika przebywania w pokoju nauczycielskim. Jakiś czas temu w szkole zaczęła pracę młoda nauczycielka angielskiego, z którą Ewa, mimo różnicy wieku, złapała nić porozumienia. To nie spodobało się koleżankom. Zaczęły intrygę przeciwko Ewie i Oli. Rozpętało się towarzyskie piekło. W efekcie Ola odeszła ze szkoły. Ewa zrobiłaby to samo, ale czeka do emerytury.

Co tu zawiodło? Komunikacja? Brak psychologicznego wsparcia nauczycielek w trudnej pracy? Na jakie zagrożenia są narażone sfeminizowane grona? Jak można sobie radzić z naturalną w takich środowiskach zazdrością o sukces? Czy strategia Ewy, żeby nie poruszać drażliwych tematów, nie zwracać uwagi koleżankom, jest słuszna? Czy raczej należy otwarcie podnosić drażliwe kwestie nawet za cenę ostracyzmu środowiskowego?

Kasia Miller zauważa, że takie problemy ma wiele kobiet w sfeminizowanych środowiskach. Ona sama dawno temu przeszła przez coś podobnego. Oburzało ją, że omawianie pacjentów było plotkowaniem o nich, opowiadaniem o ich tajemnicach.

Usłyszała od szefa: „Nie pracuj tyle, bo cię zespół za to nie lubi”. – Mimo to pracowałam dalej. Zdecydowałam, że ważniejsze dla mnie jest to, co chcę robić i co cenię w swoim życiu, niż to, żeby być lubianą. Bardzo często wybierałam moją prawdę niż bycie lubianą.

A co do przypadku Ewy: Kasia Miller ubolewa, że Ewa sobie nie poradziła, że afera zmiotła i ją, i Olę. Być może zapłaciła cenę za słabość, jaką było unikanie konfrontacji z koleżankami. Bo co się wydarzyło? Nauczycielki pozazdrościły nowej jakości między Ewą i Olą, której one nie miały, wymyśliły więc intrygę.

Według Kasi Miller Ola była tylko narzędziem potrzebnym nauczycielkom do zniwelowania poczucia bycia gorszym. – Na tym polega hejt, że ludzie, którzy sami niewiele potrafią i mało robią, porównują się z tymi, którzy ich zdaniem coś robią i mają coś, czego oni nie mają. A Ewa miała dużo tego, czego one nie miały. I w dodatku dostała Olę do wsparcia. Tego dla tych pań było za dużo. Ola też okazała się bezradna, bezsilna wobec hejtu. Niestety, dużo ludzi ma niskie poczucie wartości i podwyższa je sobie różnymi metodami. Na przykład to grono pań obgaduje jedną, że jest ważniaczka, głupia, że uważa się za lepszą. Ludzie – nie tylko kobiety, mężczyźni też – robią takie rzeczy, żeby ochronić swoje poczucie „lepszości”. – A może Ewa zbyt demonstracyjnie broniła swojej niezależności?

– Rzeczywiście problem w tym, że Ewa nie znalazła sposobu dotarcia do koleżanek, bo mogłaby przecież próbować znaleźć coś, co je łączy. Na przykład obejrzeć serial, sprowokować rozmowę na ten temat. Być może wtedy zobaczyłaby, że jedna z koleżanek jest dowcipna, inna ciepła. Te kobiety na pewno nie są potworami. Oczywiście zachowują się niefajnie, bo sobie nie radzą. Są jak większość ludzi, którzy nie rozwiązują problemów, tylko je mnożą.

Ale Ewa też sobie nie radzi. Jeśli upiera się przy swoim, to może jest sztywna, może się wywyższa? – zastanawia się Kasia Miller. – Powtarzam ludziom: mówcie innym, co w nich widzicie fajnego, bo każdy takie coś ma. Więc jak panie w pokoju nauczycielskim obgadują koleżankę, że głupia, to można odpowiedzieć: „Może i nie jest za mądra, ale coś fajnego zrobiła”. Nie trzeba się kłócić, odpowiadać: „Ty jesteś głupia”, tylko znaleźć coś pozytywnego. Nie mogę się zaprzyjaźnić, bo to nie moja bajka. Ale mogę zawrzeć z paniami sojusz. W tym przypadku będzie to pozytywne rozwiązanie. Kobiety są uczone – na ogół przez inne kobiety, mamusie, ciocie – urazowości: „Bo ona powiedziała o tobie tamto, więc się do niej nie odzywaj”. Każdy może powiedzieć o tobie, co chce. Jak się zgadzasz, to się nad tym zastanów, a jeśli się nie zgadzasz, to czym się przejmujesz? – W tamtym kobiecym gronie koleżanki trzymały się razem przeciwko mnie. W końcu szef powiedział: „Kaśka, ty sobie wszędzie poradzisz, tu się zrobiło nieznośnie, jeszcze mi podziękujesz”. Odeszłam i rzeczywiście potem mu podziękowałam, ponieważ całe moje życie zawodowe od tego odejścia się zaczęło.

Zdaniem Kasi Miller kobiety w sfeminizowanych zawodach, w tym nauczycielki, powinny mieć wsparcie psychologiczne, pracują przecież z dziećmi. Tymczasem nie ma tylu dobrych psychoterapeutów, a liczba ludzi z syndromem pourazowym rośnie. Kto ma się zająć niesieniem im pomocy? – pyta retorycznie psychoterapeutka.

Kobiety mogą dużo czerpać z wzajemnej współpracy, muszą tylko wyzbyć się uprzedzeń.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze