Solo to stan umysłu, który nie zależy od stanu matrymonialnego. Osoba solo może być w związku i czuć się szczęśliwa, ale nie czuje się nieszczęśliwa będąc sama. Wprost przeciwnie. Wie, że ta nietradycyjna ścieżka życia w pojedynkę może być wypełniona radością, poczuciem pełni i sensu życia. I nie ukrywajmy – dobrą zabawą. Bez względu na to, czy solo jest samotnym wilkiem, czy duszą towarzystwa, postrzega samego siebie jako osobę kompletną, całkowitą. Niektórzy tak mają, inni mogą się tego nauczyć.
Fragment książki „Solo. Żyj szczęśliwie własnym życiem” Peter McGraw, wyd. Agora
Dokładnie pamiętam, gdzie stałem w swoim mieszkaniu, kiedy przyszło olśnienie: Jestem szczęśliwy, kiedy jestem sam. Była to moja eureka, chociaż już od dłuższego czasu dojrzewało we mnie takie przeczucie. Jasne, że miałem problemy, ale w sumie żyłem tak, jak chciałem żyć. Nie potrzebowałem kogoś, kto mnie uszczęśliwi.
Soliści łamią reguły w świecie stworzonym dla dwojga. Jak już powiedzieliśmy, małżeństwo jest powszechnie akceptowanym warunkiem osobistego sukcesu i spełnienia. A przecież życie w pojedynkę potrafi być równie wzbogacające. Istotą mojej misji jest lansowanie świadomości solo uniezależnionej od statusu matrymonialnego. Przejście na perspektywę solo pozwoli ci podejść do własnego (niekonwencjonalnego) życia z pełnym zaufaniem.
Soliści nie należą do kategorii singli „kiedyś”. Odróżnia ich sposób postrzegania siebie i skupianie uwagi na procesach, a nie na celach.
- Solo jest osobą całkowitą.
- Solo polega na sobie, utrzymując zarazem więzy społeczne.
- Solo kwestionuje fikcyjne zasady i pomija konwencje, projektując własne życie.
Jeżeli jesteś gotowa (gotów) do wymyślenia siebie od nowa, czas zgłębić temat i poznać trzy filary udanego życia solo.
Nie jest łatwo być człowiekiem. Chociaż osiągnęliśmy niewiarygodny stopień bezpieczeństwa jednostkowego i gatunkowego, zagrożenia egzystencjalne stanowią nieodłączną część kondycji ludzkiej. Od nieuchronności śmierci po uczucie, że jest się pyłkiem w wielkim, obojętnym wszechświecie, lęki egzystencjalne mogą nas ogłupiać lub motywować. A im człowiek jest inteligentniejszy, tym bardziej je odczuwa. Jeśli więc budzisz się w środku nocy, by kontemplować bezsens życia – gratulacje!
Słynni filozofowie – Jean-Paul Sartre, Martin Heidegger, Friedrich Nietzsche – zastanawiali się nad sensem życia i sposobami radzenia sobie z wyzwaniami egzystencjalnymi, jakimi takie rozważania skutkują. Mnie osobiście przekonuje szczególnie stanowisko francuskiego filozofa, pisarza i dziennikarza Alberta Camusa – postaci bardzo ważnej dla transformacji solo. Nawiasem mówiąc, jego teksty są najłatwiejsze w lekturze ze wszystkich wymienionych autorów.
Camus zalecał, aby żyć autentycznie, w poczuciu, że jest się istotą jedyną w swoim rodzaju. W Micie Syzyfa napisał: „Być sobą w świecie, który nieustannie próbuje uczynić cię kimś innym, to największe osiągnięcie”. Uwielbiam ten cytat. Zagrożeniem egzystencjalnym ignorowanym przez tłumną większość zwolenników życia we dwoje jest pojęcie j e d n o s t k o w o ś c i. Jedynie ty masz nieograniczony dostęp do swoich myśli, emocji i doświadczeń. Choćbyś nie wiem jak bardzo był związany z rodziną, przyjaciółmi, społecznością, kochankami, a nawet bratnią duszą (jeżeli wierzysz w bratnie dusze), nikt nie pozna cię lepiej niż ty sam.
Solista jest jednostką całkowitą, a nie połową jakiej całości. Zagrożenie samotnością oswaja przez jej akceptację, a może nawet delektowanie się własną jednostkowością. Życie w pojedynkę nie jest ograniczone, nie jest ułomne. Aby żyć pełnią życia solo, musisz zmienić perspektywę myślenia.
Najwyższy czas przepisać własną historię, zredefiniować swoją tożsamość i, w miarę możności, zmienić styl życia. Kto nie lubi wymyślać siebie od nowa?
Psycholog społeczny Tim Wilson podkreśla moc osobistych historii w przemianie osobowości. Proponowana przez niego technika korekty polega na rewizji osobistej narracji w celu reinterpretacji doświadczeń i otwiera drogę do wzrostu jednostki. Dla przykładu: ktoś, kto zmaga się z bólem złamanego serca, może zmienić dotychczasową narrację „nikt mnie już nie pokocha” na „odbieram ważną życiową lekcję, która lepiej przygotuje mnie do przyszłych związków”. Inny przykład: osoba nieradząca sobie z samotnością może przyjąć po korekcie narrację „patrzcie, ile mam świetnych możliwości! Mogę robić, co chcę”.
Spisywanie historii własnego życia ułatwia samopoznanie i wzrost samooceny i dopinguje do transformacji. Pisemna ekspresja bywa wielce przydatna podczas przemiany z singla w solistę, gdyż ułatwia zmianę narracji, zwłaszcza tam, gdzie dotyczy ona udomowienia.
Zachęcam do szczerości. Spisz swoją historię, odczytaj ją okiem solisty i dokonaj korekty. Potem ją odłóż na pięć dni albo tydzień, wróć do niej i – w poczuciu odpowiedzialności – skoryguj kolejny fragment.
We wszystkich epokach i kulturach przejściu od dzieciństwa do dorosłości towarzyszą rytuały przejścia. W społecznościach żydowskich są to ceremonie bar micwy i bat micwy, po których trzynastoletni chłopcy i dwunastoletnie dziewczynki stają się mężczyznami i kobietami. U amiszów chłopcy i dziewczynki w wieku 16 lat przechodzą rumspringa –okres graniczny, podczas którego mogą penetrować świat zewnętrzny i podjąć decyzję o przyjęciu stylu życia dorosłych amiszów. Ktoś powie, że to absurd, ale chłopcy z etiopskiego plemienia Hamerów symbolicznie osiągają dorosłość, skacząc przez byka. W rytuale o nazwie ukuli bula chłopiec, który z rozbiegu przebiegnie po grzbietach ustawionych w szeregu byków, zostaje przyjęty do plemiennej społeczności mężczyzn i może się ożenić. Małżeństwo uchodzi powszechnie za kamień milowy na drodze do dorosłości, co w wielu kulturach przybiera wyraz symboliczny. Taka rozmaitość rytuałów przejścia w zależności od kultury prowokuje do pytania, jakie standardy wkroczenia w dorosłość powinny przyjąć społeczności współczesne, w których panuje różnorodność stylów życia.
Behawiorystka Iris Schneider, dumna solistka, która często gości w moim podcaście, ma prostą, a głęboką odpowiedź na pytanie, co czyni człowieka dorosłym: „Różnica między dorosłym a dzieckiem polega na tym, że dorosły jest dla siebie dobrym rodzicem”. Rodzice kształcą dzieci, dają im kompas moralny i uczą życia w społeczeństwie. Przede wszystkim jednak obowiązkiem rodziców jest zapewnić dziecku:
- zaspokojenie podstawowych potrzeb – czyli wyżywienie, odzienie i dach nad głową; elementarne podstawy dobrostanu fizycznego;
- bezpieczeństwo – istota w zdrowym otoczeniu;
- wsparcie emocjonalne – miłość i motywacja do rozwoju.
Niedopełnienie tych obowiązków jest porażką rodzica.
Soliści kultywują samowystarczalność. Jeśli potrafisz samodzielnie się utrzymać, masz poczucie bezpieczeństwa i umiesz kochać samą siebie – gratulacje! Jesteś dorosła (dorosły).
Tradycyjna rodzina nuklearna, z typowym dla niej ścisłym podziałem ról ze względu na płeć, niebezpieczeństwem izolacji od świata i nieustannym ryzykiem rozwodu, stanowi użyteczny model do badania poglądów na samodzielność w związku dwojga ludzi. Przez większą część dziejów ludzkości jeden „rodzic” sprzedawał kobietę drugiemu, czyli mężowi, który miał odtąd dbać o jej utrzymanie. W dzisiejszych czasach obserwuje się, niestety, coraz częściej sytuację odwrotną: męża, który nie potrafi funkcjonować bez żony. Żona go karmi, ubiera i dostarcza rozrywek, i jako jedyna stanowi dlań wsparcie emocjonalne. Mężczyzna bez żony nie radzi sobie z podstawowymi czynnościami życiowymi. Chociaż się ożenił i, być może, został już rodzicem, w świetle definicji solo pozostaje nadal dzieckiem. Dzieckiem, które wpada w straszne kłopoty, gdy żona wystąpi o rozwód, zostanie kaleką albo umrze.
Wprowadzając w roku 1983 termin „syndrom Piotrusia Pana”, psycholog Dan Kiley wprowadził równocześnie określenie „syndrom Wendy” oznaczające kobietę matkującą swojemu partnerowi. Humbelina Robles Ortega, badaczka z Uniwersytetu Granady, zauważa, że Wendy odgrywa fundamentalną rolę w życiu Piotrusia Pana. Dba o wszystko to, co on zaniedbuje, pozwalając mu tkwić w błogim stanie dzieciństwa. Wendy podejmuje wszystkie decyzje i bierze na siebie obowiązki partnera, usprawiedliwiając tym samym jego nierzetelność.
Osoba solo tymczasem postępuje niejako na wzór instrukcji bezpieczeństwa w samolocie – „Najpierw załóż maskę tlenową sobie, a potem dziecku”. Na pierwszym miejscu dba o własny dobrostan, a dopiero potem kultywuje więzy towarzyskie. Samowystarczalność sprawia, że bliskie stosunki z innymi są dla solisty miłym wyborem, a nie desperacką koniecznością. Wzbogacają życie, a nie po prostu zapełniają pustkę. Stan solo jest niezależny od statusu matrymonialnego.
Solo umie być partnerem, i to dobrym. Autonomia niweluje ryzyko uzależnienia i przyczynia się do tworzenia bardziej stabilnych, odpornych i wzbogacających relacji dwóch niezależnych jednostek. Autonomia partnerów w związku redukuje wzajemne uzależnienie, pozwalając na zrównoważony i sprawiedliwy podział obowiązków. Żadne z małżonków nie jest wykorzystywane. Partnerzy pragną siebie nawzajem, a nie po prostu potrzebują. Co więcej, w razie rozwodu, kalectwa lub śmierci każde z partnerów może przejąć rolę drugiego. (…)
Jeśli rozważasz przejście w stan solo, zadaj sobie trzy pytania:
- Czy aktywnie zabiegam o bezpieczeństwo finansowe?
- Czy wystarczająco dbam o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne?
- Czy korzystam z systemu wsparcia poza związkami romansowymi?
Camus zachęcał do buntu przeciwko niesprawiedliwości i opresyjnej władzy. W książce Buntownik napisał: „Jedyny sposób radzenia sobie z niesprawiedliwym światem to stać się tak absolutnie wolnym, żeby nawet sam fakt twojego istnienia był aktem buntu”. Następny mistrzowski cytat.
Soliści wiedzą, że to, co jest dobre dla społeczeństwa, niekoniecznie jest dobre dla jednostki. Na przykład oczekiwanie, że każdy podporządkuje się tradycyjnemu podziałowi ról między płciami, jest ograniczające. Gdy mężczyznom nie wolno okazywać słabości, cierpi na tym ich zdrowie psychiczne (ja tam lubię się porządnie wypłakać). Gdy kobiety zmusza się do poświęcenia kariery zawodowej na rzecz troski o dom i rodzinę, umniejsza się ich życiowe szanse. (…)
Niekonwencjonalne myślenie pozwala solistom lepiej zarządzać relacjami, bez polegania na niewygodnych normach. Solista nie działa pochopnie i szacuje sytuację, zamiast rzucać się w nią na łeb na szyję. Poza tym, że Soliści kwestionują normy rządzące związkami romantycznymi, kwestionują też same „reguły”, a więc posuwają się o krok dalej. Pablo Picasso powiedziałby: „Ucz się reguł jak profesjonalista, żebyś potem mógł je łamać jak artysta”.
Soliści nie chwytają się kurczowo związku w nadziei, że rozwiąże wszystkie ich problemy. Całkowicie wystarczają im systemy wartości i style życia odbiegające od dominującej kultury. Jako nonkonformiści są raczej skłonni do przyjmowania postaw antykonsumenckich – potrafią, dla przykładu, nie urządzać wystawnego wesela, jeśli się żenią. Potrafią, wbrew oczekiwaniom otoczenia, zrezygnować z zakupu dużego domu na rzecz skromnego, minimalistycznego mieszkania. Bez wahania podważają podział ról – bywa, że kobieta pracuje zawodowo, a jej partner zajmuje się w domu dziećmi.
Jeżeli jesteś singielką (singlem) i chcesz zostać solistą, bądź świadom powszechnego istnienia arbitralnych, czasem wręcz niewłaściwych fikcyjnych narracji, żeby celowo (i niekiedy boleśnie) im się przeciwstawiać. Nie okłamuj się co do spraw dla siebie najważniejszych. Uświadom sobie własny system wartości, wierzenia i styl życia, niezależne od tego, co myślą sobie inni. Na koniec ćwicz się w pokonywaniu wadliwego myślenia – rozważaj, zauważaj i decyduj, czy chcesz się pod-porządkować normie, czy wydeptywać własną ścieżkę.
Przez całe moje życie byłem nazywany Pete’em – przez rodzinę, przyjaciół, nauczycieli, studentów, szefów, współpracowników i trenerów. Mały Pete nauczył się przestrzegać reguł – i to wzorowo. Zapewniało mi to przychylność matki, jednak buntowałem się wewnętrznie przeciwko niekonsekwencji reguł i matczynego przymusu ich przestrzegania.
W dorosłym życiu nie zmieniłem obyczajów. Pete nadal robił wszystko, jak należy, niczym grzeczny chłopczyk, i był za to nagradzany. Życie, zwłaszcza studenckie, przypominało mi podróż pociągiem, który zatrzymuje się na każdej stacji – a stacjami były moje osiągnięcia. Pracując zawzięcie, żeby nie wyrzucono go z pociągu, Pete postępował według zasad tradycyjnego udanego życia: zdobywał kolejne stopnie naukowe, przesiadywał w laboratorium, kupił dom.Odhaczałem kolejne etapy kariery. Aby przestać być grzecznym chłopczykiem, Pete potrzebował terapii, długich rozmów z przyjaciółmi, żmudnego pisania artykułów, setek podcastów, a także samotnych psylocybinowych wypadów na pustynię Joshua Tree. Mówienie o moich problemach pomogło mi je przepracować i mniej boleśnie odczuwać samotność. Dzięki dziennikarstwu mogłem śledzić swoje postępy i dostrzegać schematy w swoim zachowaniu. Grzybki halucynogenne sprawiały, że wszystko trzymało się kupy.
Ostatnią stacją na drodze mojej przemiany w solistę była symboliczna zmiana imienia na Peter. Transformacji psychicznej i emocjonalnej towarzyszyła transformacja fizyczna – swoiste przemodelowanie siebie: zapuściłem brodę i zacząłem nosić stetsona.
Prawie pięć dekad trwała u mnie przemiana z Pete’a w Petera. Dziś już nie uważam, że coś jest ze mną nie tak, skoro pragnę niekonwencjonalnego, niezwykłego życia. Zacząłem postrzegać życie jako podróż – mogę sam wybierać porty, do których zawinę. A teraz chcę być twoim przewodnikiem w procesie przemiany w solistę.
Soliści nie są męczennikami. Jak mawia mój mądry przyjaciel Jeff Leitner: „Można albo przestrzegać zasad i czuć się szczęśliwym, albo łamać zasady i czuć się szczęśliwym. Nie można tylko być nieszczęśliwym, łamiąc zasady, gdy spotyka nas za to kara”. Jeff ma świętą rację. Przypominaj sobie stale: „Sam to wybrałem”. Dobra wiadomość jest taka, że nie będziesz aż tak często karana (karany) za łamanie zasad, jak się spodziewasz.
Istnieje zjawisko psychologiczne zwane efektem reflektora. Ludziom się zdaje, że inni zwracają na nich uwagę w większym stopniu, niż to ma miejsce. Martwimy się, co inni sobie o nas pomyślą, i w tym zakłopotaniu nie zwracamy uwagi na to, co robią inni. Krótko mówiąc, jesteś taki próżny, że prawdopodobnie myślisz, że ten akapit mówi o tobie. (…) Wymuszanie poszanowania dla norm społecznych odbywa się zwykle przez dezaprobatę: krzywe spojrzenia, ściągnięte brwi, czasem kąśliwy komentarz. To się da wytrzymać.
Media społecznościowe od lat trenują nas w znoszeniu ocen obcych ludzi, którzy w rzeczywistości mają nas w nosie. Po przeczytaniu tego możesz sobie zadać kilka pytań. Czy świat jest gorszy z mojego powodu? Czy sprawię zawód rodzicom? Przyjaciołom? Szefowi? Peter, czy ty mnie zmieniasz w potwora?
Znaj umiar. Nie krzywdź nikogo. W miarę możności uzyskuj zgodę. Pamiętaj, że ludzie, którzy usiłują cię zmusić do przejęcia własnych zachowań, dbają o własny dobrostan bardziej niż o twój. Są dorośli i poradzą sobie z rozczarowaniem. Zostali dobrze wytresowani krytykanctwem mediów społecznościowych. Niechętnie naginam lub łamię zasady, nawet gdy wiem, że są arbitralne i nieodpowiednie dla mnie. Pomimo zmiany imienia, psychoterapii, grzybków halucynogennych i zmiany stylu czasami robię krok wstecz. Przewracam się z boku na bok w środku nocy. Stresuję się. Martwię się, co ludzie o mnie pomyślą. Ale wszystko to w mniejszym nasileniu niż dawniej. Nie zniechęcaj się, jeśli nie od razu widzisz rezultaty. Rozwiązaniem problemu jest dążenie do wolności myślenia. (…)
Życie solo to bardziej stan umysłu niż stan cywilny. Musisz sam (sama) kreślić własną mapę podróży i delektować się łamaniem konwencji. Czy żyjesz z partnerem, czy bez, bądź sobą i nie miej wyrzutów sumienia. Bądź sam (sama) sobie dobrym rodzicem. Ciesz się swoją pojedynczością. W takim stanie ducha przestaje cię określać status matrymonialny.
materiały prasowe