Za nami wenecka premiera nominowanego do Złotego Lwa musicalu „The Testament Of Ann Lee” Mony Fastvold, w którym w tytułową rolę XVIII-wiecznej przywódczyni religijnej i charyzmatycznej założycielki Ruchu Shakerów, wciela się Amanda Seyfried. Reżyserka dzieła wywołała jednak niemałe poruszenie w branży, gdy podczas konferencji prasowej poświęconej filmowi, wbiła w kij w mrowisko, twierdząc, że w kinie wystarczająco dużo widzieliśmy już opowieści o mężczyznach i teraz pora oddać głos kobietom. Czy Hollywood jest jednak na to gotowe?
„The Testament of Ann Lee”, najnowszy film twórców oscarowego „Brutalisty” – Mony Fastvold (reżyseria i scenariusz) i Brady’ego Corbeta (scenariusz) – opisywany jest jako epicka baśń przybliżająca widzom historię Ann Lee (w tej roli nominowana do Oscara za rolę w filmie „Mank” Amanda Seyfried) –XVIII-wiecznej przywódczyni religijnej i charyzmatycznej założycielki Ruchu Shakerów, którą nazywano „żeńskim Chrystusem”.
Urodzona w Manchesterze w 1736 roku mistyczka wpływową postacią została jednak dopiero w 1774 roku, gdy prześladowana za głośną formę kultu (wierni czcili ją bowiem poprzez żywiołowe pieśni i ekstatyczne tańce) oraz podważanie doktryn Kościoła wyemigrowała do Nowego Jorku wraz z małą grupą wyznawców, gdzie kontynuowała misję nawracania ludzi i zbudowała jedną z największych utopijnych wspólnot w historii Ameryki. Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami musical pokazuje natomiast kulisy budowania przez nią tej z pozoru idealnej społeczności.
Reżyserka Mona Fastvold wzywa, aby kręcić więcej filmów o kobietach-ikonach
Podczas konferencji prasowej z udziałem twórców filmu Fastvold przyznała, że chęć zgłębienia życia Lee wynikała m.in. z zachwytu nad jej stylem przywództwa i tym, jak współgrał on z jej własnym stylem na planie. – Rozmowy o kobiecym przywództwie są zawsze ciekawe. Próbując nakręcić film w branży zdominowanej przez mężczyzn, zawsze staram się stworzyć na planie społeczność oraz kulturę, która jest wspierająca, życzliwa i oparta na empatii – powiedziała. – W historii Ann Lee ujął mnie styl jej przywództwa, chociaż wychowałam się w świeckim domu, bez żadnego związku z religią. Nie podzielam jej poglądów, ale myślę, że sposób, w jaki przewodziła, pełen empatii i życzliwości, oraz pragnienia stworzenia przestrzeni, w której wszyscy są równi – mężczyźni, kobiety, dzieci osoby o innym kolorze skóry – jest wart odnotowania – dodała.
Fastvold zasugerowała też, że pomysł zrodził się z chęci opowiedzenia historii o kobietach, które odegrały ważną rolę w historii:
„Ile historii widzieliśmy o męskich ikonach? Czy nie możemy zobaczyć choć jednej historii o takiej kobiecie? Jedyna, która przychodzi mi na myśl, to ta o Joannie d’Arc. Chciałam po prostu, aby pojawiła się taka przestrzeń”.
Czytaj także: Girl power! Top 7 filmów o silnych i inspirujących kobietach
Zapytana o wybór do roli nominowanej do Oscara i nagrodzonej Złotym Globem Amandy Seyfried, powiedziała z kolei: – Amanda ma ogromną moc. Jest naprawdę silną kobietą i wspaniałą matką. Wiedziałam, że dotrze do tej postaci, a także jej dobroci, delikatności, czułości, mocy i szaleństwa. Widziałam, że ma to wszystko i zaangażuje się w to całą sobą.
Seyfried opowiedziała z kolei m.in. wyzwaniach związanych z przyjęciem północno-angielskiego akcentu oraz realizacją śpiewanych scen. Pochwaliła też poczucie wspólnoty stworzone na planie przez Fastvold. – To było niesamowite doświadczenie, zwłaszcza prowadzenie nas przez Monę. Wszyscy czuliśmy się równi, prawie jak w Ruchu Shakerów. To było bardzo wspólnotowe – powiedziała. – Dzięki temu mogłam stawić czoła wszystkim wyzwaniom, a było ich wiele… Czułam się całkowicie bezpiecznie – wspierana i otoczona ludźmi kochającymi sztukę, w miejscu, w którym każdy zna wartość tworzenia, i rozumie wizję Mony – dodała.
Mona Fastvold i Amanda Seyfried (Fot. Primo Barol/Anadolu/Getty Images)
Co krytycy mówią o filmie „The Testament of Ann Lee”? Pierwsze recenzje po premierze na Lido
Pierwsze reakcje krytyków na Lido były w większości pozytywne. „Deadline” opisał film następująco: „Łącząc trzy główne czynniki sukcesu »Brutalisty« – Fastvold, kompozytora Daniela Blumberga i scenarzystę-producenta Brady’ego Corbeta – »The Testament of Ann Lee« jest lekkim yin w stosunku do mrocznego yang tamtego filmu, opowiadając podobną, ale o wiele cieplejszą historię o kłopotach geniusza, udręce społecznej i ucieczce”. W ich recenzji przeczytać możemy również: „Ann ma w sobie optymizm, współczucie i życie, które Fastvold ujawnia w serii hipnotyzujących numerów muzycznych. Amanda Seyfried ukazuje natomiast zupełnie nową stronę siebie i tworzy bardzo wiarygodną postać”.
„Vogue” podkreślił z kolei „liczne podobieństwa” między „Testamentem Ann Lee” a „Brutalistą”: „Oba filmy są zdecydowanie za długie – choć »Ann Lee« jest prawie półtorej godziny krótsza od »Brutalisty« – i zaczynają się mocno, aby w finale stracić cały impet” – pisał magazyn. „Oba też, z niezwykłą obrazowością, instynktowną siłą i bezwzględną ambicją, domagają się obejrzenia i analizy”. „Variety” stwierdza natomiast, że film jest intelektualnie ciekawy, choć potrafi znużyć. Dodaje jednak, że jest też „niezwykle przekonujący” jako „pełnowymiarowe widowisko z muzyką i tańcem”.
„The Testament of Ann Lee” (Fot. materiały prasowe)
„The Guardian” stwierdził z kolei, że estetycznie film „czasem wygląda jak koszmar Larsa von Triera, czasem jak horror Roberta Eggersa w stylu »Czarownicy«, a czasem jak dziwny, ale spektakularny melodramat muzyczny z Broadwayu”. Magazyn pochwalił jednak jego ambicje filozoficzne. „To naprawdę trudny do uchwycenia film – zarówno pod względem tonu, jak i znaczenia. Posługuje się oczywistymi efektami i formami ironii, jednocześnie dystansując się od nich i prosząc widzów o współczucie, a nawet podziw dla Lee” – napisano.
W recenzjach często przewijają się też takie określenia jak „imponujący”, „godny podziwu”, „skrupulatnie zrealizowany”, „starannie wyważony”, „zachowujący odpowiedni dystans”, a nawet „nie popadający w przesadne wychwalanie Ann jako ikony feminizmu wyprzedzającej swoje czasy”. Z pierwszych opinii dowiadujemy się również, że całość spaja „niezachwianą ufność, jakim Seyfried darzy tytułową postać”. Niektórzy krytycy twierdzą natomiast, że film nie wzbudza tak silnych emocji, jak poprzednie dzieło reżyserki, queerowy romans „Świat, który nadejdzie” z 2020 roku.
Opinie te widzowie będą mogli zweryfikować najprawdopodobniej jeszcze w tym roku. Konkretna data premiery filmu nie jest jednak jeszcze znana.
Źródło: deadline.com