1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Cichy azyl na uboczu, z dala od wielkiego świata. Historia niezwykłego pensjonatu w Taczowie

Trzy siostry - Justyna, Ania i Olga - które w swoim rodzinnym domu w Taczowie stworzyły wyjątkowy pensjonat. (Fot. Celestyna Król)
Trzy siostry - Justyna, Ania i Olga - które w swoim rodzinnym domu w Taczowie stworzyły wyjątkowy pensjonat. (Fot. Celestyna Król)
Trzy siostry. niczym u Czechowa. Zamiast jednak marzyć o tym, jak wyrwać się z prowincji do stolicy, one, mieszkając w Warszawie, tęskniły za Taczowem. W tej urokliwej wsi pod Radomiem stoi dom ich dzieciństwa, któremu właśnie dały drugie życie.

Końcówka lat 80. Tata Justyny, Ani i Olgi – znany przedsiębiorca Jerzy Okła – szuka pod Radomiem miejsca na postawienie fabryki. Ale kiedy trafia do Taczowa, wie, że nie postawi tu fabryki, ale dom. – Poczuł, że chce tu zamieszkać. Razem z rodziną – mówi Ania. Lata mijały, córki dorastały, wyjeżdżały na studia, zakładały rodziny. Niedługo potem – gdy pojawiły się wnuki – w ich ślady poszli też rodzice i wszyscy przenieśli się do Warszawy. Dom opustoszał. – Przyjeżdżaliśmy tu na weekendy i święta, poza tym stał zamknięty. Nie chciałyśmy, by tak było. On powinien tętnić życiem – opowiada Justyna. Dlatego postanowiły, że będą tu gościć ludzi. Bo to miejsce tego potrzebuje.

Recepcja z angielskim biurkiem. Nad wszystkim góruje Dawid z obrazu J.K. Oraczewskiego. (Fot. Celestyna Król) Recepcja z angielskim biurkiem. Nad wszystkim góruje Dawid z obrazu J.K. Oraczewskiego. (Fot. Celestyna Król)

Detoks od miasta

Najstarsza Justyna zarządza kilkoma firmami w Warszawie. Ania jest prawniczką, najmłodsza Olga – producentką filmową. Od października 2019 roku razem prowadzą w Taczowie… No właśnie, nie hotel, bo wnętrza nie są tu bezosobowe, a wręcz naznaczone ich osobowościami. Nie gospodarstwo agroturystyczne, bo choć dom jest na wsi, to dbałość o najdrobniejszy szczegół nie pozwala go nazwać wiejskim. Najtrafniejsza nazwa to pensjonat butikowy, ze względu na jego charakter, ale i rozmiar.

Siostry chciały, by było to miejsce klimatyczne i ekologiczne, z dala od zgiełku miasta, gdzie można odpocząć i zrobić sobie detoks od pośpiechu, telefonów, ale też detoks dietetyczny. – Okazało się, że ludzie rzeczywiście tego potrzebują, jednak w umiarkowanym stopniu. Przyjeżdżają i najpierw chcą odreagować. Dopiero potem się wyciszają. Śpią do południa i kiedy przychodzą na późne śniadanie, wyznają zakłopotani, że nigdy wcześniej im się to nie zdarzyło – mówi Justyna. – Ten dom zmusza do relaksu. Tu ma być człowiekowi dobrze, miło, tu ma odpoczywać. Ja jestem tu od początku lata i nie chce mi się wracać do miasta. A że mogę pracować zdalnie, nie muszę być obecna na każdym spotkaniu osobiście. Kocham to, co tutaj robię. Mam dwa zaprzyjaźnione zające, mam truskawki, które codziennie podlewam. To jest coś odmiennego od warszawskiego pędu.

Jeden z saloników, gdzie wśród zieleni można odpocząć i poczytać. Zegar to pamiątka rodzinna, fotel i podnóżek to część mebli gabinetowych taty sprowadzonych z Anglii. (Fot. Celestyna Król) Jeden z saloników, gdzie wśród zieleni można odpocząć i poczytać. Zegar to pamiątka rodzinna, fotel i podnóżek to część mebli gabinetowych taty sprowadzonych z Anglii. (Fot. Celestyna Król)

Jeden z kilku kredensów, które stanowią wystrój domu, na szczycie rzeźba autorstwa J. Rudnickiego. (Fot. Celestyna Król) Jeden z kilku kredensów, które stanowią wystrój domu, na szczycie rzeźba autorstwa J. Rudnickiego. (Fot. Celestyna Król)

Fragment szafki, która jest pod umywalką w pokoju Lazurowym, szafka kupiona w warszawskiej galerii w latach 90. (Fot. Celestyna Król) Fragment szafki, która jest pod umywalką w pokoju Lazurowym, szafka kupiona w warszawskiej galerii w latach 90. (Fot. Celestyna Król)

Dziewczyny, jako gospodynie, są na miejscu, by pomóc i ugościć – nie wszystkie jednocześnie, bo w stolicy mają swoje sprawy zawodowe i osobiste. A jeśli ktoś nie potrzebuje wskazówek, zostawiają mu wolną przestrzeń. Tu każdy robi to, na co ma ochotę. Spaceruje po okolicy, śpi, czyta, ćwiczy, pływa w basenie. Relacje między gośćmi i gospodarzami nawiązują się same, w swoim czasie. – My tu poznajemy ludzi w inny sposób, w zupełnie innym entourage’u, więc i rozmowy są inne – podkreśla Justyna. – Ostatecznie wszyscy zakochują się w Taczowie. Wyjeżdżając, mówią: „To nie był Taczów – twój czas, tylko Taczów – mój czas”. Bardzo nas to cieszy. My widzimy, że ten dom ożywa wtedy, kiedy są tu ludzie, gdy toczą się rozmowy przy wspólnym stole, kiedy jest śmiech, muzyka.

– Oczywiście gościmy tu też naszych przyjaciół, ale myślę, że wszyscy ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, już po pierwszym pobycie zaczynają należeć do grona naszych znajomych. Bo do nas wracają – dodaje Olga.

Nocleg w złotym apartamencie

Aby przekształcić dom w pensjonat, trzeba było jednak trochę „odokłowić”, czyli odpersonalizować wnętrze. Zniknęły rodzinne zdjęcia, a najbardziej ukochane meble i pamiątki rodzice zabrali ze sobą. Powstało pytanie, co zrobić ze sztuką, z obrazami i rzeźbami zaprzyjaźnionych artystów. Bezosobowe wnętrze, utrzymane, dajmy na to, w modnym stylu hamptons, kompletnie do tego miejsca nie pasowało. – Wynieśliśmy obrazy, ale szybko z nimi wróciliśmy – wspomina Justyna. Każdy z nich był tworzony albo w Taczowie, albo pod wpływem Taczowa, przez artystów, którzy nieopodal domu mieli udostępnioną pracownię. Przez lata sztuka tak wpisała się w charakter domu, że bez niej stawał się nijaki. – Stwierdziłyśmy, że nie będziemy dyskutować ze stylem naszych rodziców – mówi. – Pierwszą dekorację wnętrza robił dla nich Wowo Bielicki. Każdy, kto zna jego scenografie, wie, że były one przesadzone i pompatyczne – i takie rzeczy tu też miały miejsce. Ale zżyłyśmy się z nimi i zaczęły mieć dla nas zupełnie inny wymiar i znaczenie.\

Rodzice – Barbara i Jerzy Okłowie, autor A. Gugała. (Fot. Celestyna Król) Rodzice – Barbara i Jerzy Okłowie, autor A. Gugała. (Fot. Celestyna Król)

Siostry urządziły więc wnętrze na nowo i po swojemu, ale z dużym szacunkiem dla tego, co tu było przez lata. Postanowiły, że ma się tu czuć obecność właścicieli. Stąd na przykład w apartamencie, który nazywają Złotym, nadal można podziwiać słynną złotą toaletę. – Uznałyśmy, że albo się w to zabawimy, albo będziemy musiały tę uroczą ceramikę wyrzucić. A tego nie chciałyśmy – tłumaczy Justyna. – Jest ponadczasowo piękna, a w tak dużej łazience jej ekscentryczność nie razi.

Choć dom powstawał na przełomie lat 80. i 90., rodzice uparli się, że nie chcą stawiać klasycystycznego dworku, tak modnego w tamtych czasach. Odrzucili nawet początkowy projekt architekta profesora Tadeusza Kobylańskiego, za co na pewien czas się na nich obraził. Na pomysł mansardowego dachu wpadła mama. Kiedy rodzice byli w Paryżu, ogromnie jej się podobało, że tam każdy dach żyje swoim życiem – zmienia się w zależności od tego, jak stara jest blacha na nim położona. Wszyscy wyczekują momentu, aż ta na domu w Taczowie pod wpływem warunków zewnętrznych zrobi się zielona. Mama chciała też koniecznie wysokie sufity, bo z kolei w Wiedniu spodobały jej się długie żyrandole, które dziś wiszą w jadalni i salonie.

Widok na dom z mansardowym miedzianym dachem od strony parku. (Fot. Celestyna Król) Widok na dom z mansardowym miedzianym dachem od strony parku. (Fot. Celestyna Król)

Jadalnia z francuskim stołem, przy którym może usiąść 26 osób. (Fot. Celestyna Król) Jadalnia z francuskim stołem, przy którym może usiąść 26 osób. (Fot. Celestyna Król)

Rodzice budowali dom z myślą o tym, by w przyszłości każda z dziewczyn miała jedno skrzydło dla siebie i swojej rodziny. Salon miał być wspólny i to w nim mieli się wszyscy spotykać. – Tata nawet pokoje rozdzielał z misją, od wschodu miała mieszkać najstarsza, od południa – średnia, a od zachodu – najmłodsza – wspomina Olga. – Zawsze też powtarzał, że Justyna jest jego dumą, Ania – mądrością, a ja – radością. Sądzę, że gdzieś podświadomie nas to ukierunkowało na życie.

Dziś każdy gość może zamieszkać na przykład w dawnym pokoju Ani czy gabinecie taty. To powoduje, że niektórzy goście czują pewien respekt. Z kolei inni – bardziej domową atmosferę.

Miejsce pełne historii

Oldze w pamięci zapadł też pewien prezent, a właściwie prezenty. – Byłyśmy młodymi dziewczynami, kiedy tata podarował każdej z nas stare żelazko z duszą. On zawsze wszystko kupuje razy trzy, a jego prezenty mają pewne przesłanie – tłumaczy. – Wręczając mi żelazko, powiedział, że u kobiety najważniejsze jest ciepło i że jak będziemy miały to ciepło w sobie, to ludzie będą chcieli być blisko nas. Wspominam to dlatego, że to miejsce też było tworzone z duszą, i myślę, że wszyscy czują bijące z niego ciepło.

Siostry się wspierają, ale i uzupełniają. Justyna jest odpowiedzialna za kulinaria, to jej pasja – kocha gotować wspólnie z taczowskimi kucharzami i uwielbia, jak jedzenie jest pięknie podane. W Taczowie serwują głównie kuchnię wegetariańską, ale są w stanie dostosować się do wszelkich preferencji gości. Pieczywo kupują od zaprzyjaźnionego piekarza z Radomia; pomidory – tam, gdzie kupują dla siebie; inne warzywa, jak papryka czy ogórki, ale też jajka czy sery – u sprawdzonych okolicznych gospodarzy. Olga jest odpowiedzialna, jak to mówią, za storytelling. – Czyli za magiczny pył i za to, by było tu coraz ciekawiej – wyjaśnia. Ania ogarnia sprawy prawne. W drużynie jest jeszcze Bartek, mąż Olgi. To on zarządza na co dzień Taczowem.

Olga: – Bartek, jak to się mówi, wżenił się w naszą rodzinę, ale pokochał to miejsce równie mocno jak my. A nasz tata go „usynowił”, zresztą to nie tajemnica, że od początku chciał mieć trzech synów. Ja miałam być Oskarem, Ania też miała być Oskarem... Ostatecznie tak ma na imię jej najstarszy syn.

Fragment szafki, która jest pod umywalką w pokoju Lazurowym, szafka kupiona w warszawskiej galerii w latach 90. (Fot. Celestyna Król) Fragment szafki, która jest pod umywalką w pokoju Lazurowym, szafka kupiona w warszawskiej galerii w latach 90. (Fot. Celestyna Król)

Fragment pokoju Antracytowego. (Fot. Celestyna Król) Fragment pokoju Antracytowego. (Fot. Celestyna Król)

Widok na salon – serce domu. Na wygodnych kanapach goście chętnie spędzają wspólny czas. (Fot. Celestyna Król) Widok na salon – serce domu. Na wygodnych kanapach goście chętnie spędzają wspólny czas. (Fot. Celestyna Król)

Rodzinna anegdota mówi, że kiedy rodziła się Ania – a to były czasy bez badań prenatalnych i bez towarzyszenia żonie na sali porodowej – tata usłyszał od pielęgniarza: „Ma pan dwie córki”. „Naraz?” – spytał lekko zdziwiony. Kiedy rodziła się Olga, powiedział podobno: „Na razie 0:3, ale gram dalej”. Dziś dziewczyny śmieją się, że wychowywał je praktycznie jak chłopców. Z jednej strony wpajał zasady, z drugiej – wysyłał na drugi koniec świata i pozwalał robić, co tylko chciały. – Nigdy nie miałyśmy poczucia, że cokolwiek nas ogranicza – mówi Justyna. – Mama zawsze powtarzała, że trzeba podążać za marzeniami, tata dodawał do tego ciężką pracę. Bardzo wspierają nas w prowadzeniu pensjonatu, to oni pomogli nam na przykład przeszkolić personel.

– Ale każdy nasz partner budził w ojcu odruch ojcowania – wspomina Olga. – Z Bartkiem złapali wspólny język, choć są kompletnie różni. Bardzo dużo się od siebie uczą.

Bartek, tak jak dziewczyny, jest mistrzem w opowiadaniu anegdot i historii związanych z tym miejscem. A są to także historie przez duże „H”. Jak ta o wyspie, która mieści się w parku okalającym dom. – Prowadzi na nią biały mostek, ale wcale nie została wykopana koparką. Już w 1390 roku stał tu gród warowny Mikołaja Powały z Taczowa, którego unieśmiertelnił w „Krzyżakach” Henryk Sienkiewicz – opowiada Bartek. – O Powale uczą się nawet kadeci na West Poincie. W wielkim skrócie, zasłynął na cały świat koncepcją, która pozwoliła wojskom polsko-litewskim zwyciężyć pod Grunwaldem. Wyciął pobliski las i zrobił bale, które spławił 40 kilometrów przed miejscem, gdzie czekali na nas Krzyżacy. Powiązał je w most pontonowy, coś, co w taktyce wojennej jest wykorzystywane do dziś. To właśnie po nich rycerze przeprawili się na drugi brzeg i kompletnie zaskoczyli przeciwnika. Do lat 70. nikt o tym nie pamiętał, aż zrobiono odkrywkę archeologiczną, po czym znów o tym zapomniano. Kiedy ojciec się o tym dowiedział od okolicznych mieszkańców, wyciął dzikie krzewy i odsłonił wyspę.

Dziś wyspa Powały, choć znajduje się na ich terenie, jest pod opieką konserwatora zabytków i stanowi miejsce wykopalisk archeologicznych. A duch średniowiecznego rycerstwa unosi się nad całą okolicą – nieopodal są park historyczny, diorama obrazu „Bitwa pod Grunwaldem” oraz Muzeum Etosu Rycerskiego.

Łazienka Różowa, z wanną i portretem tancerza baletu narodowego autorstwa A. Chaberek. (Fot. Celestyna Król) Łazienka Różowa, z wanną i portretem tancerza baletu narodowego autorstwa A. Chaberek. (Fot. Celestyna Król)

Fragment pokoju Różanego. Na ścianie gobelin dworski z XVIII wieku. (Fot. Celestyna Król) Fragment pokoju Różanego. Na ścianie gobelin dworski z XVIII wieku. (Fot. Celestyna Król)

Sypialnia w pokoju Złotym. (Fot. Celestyna Król) Sypialnia w pokoju Złotym. (Fot. Celestyna Król)

Justyna: – Myślę, że zasłużyłyśmy sobie na to, by rodzice przekazali nam w opiekę to miejsce. Nie wiem tylko, czy byłyśmy przygotowane na ciągłe inwestycje, poświęcanie takiej ilości czasu czy choćby zabezpieczenie ludzi, którzy dla nas pracują, gdy chwilę po otwarciu pensjonatu wybuchła pandemia, ale tak bardzo chciałyśmy to zrobić, że to zrobiłyśmy. I nie żałujemy.

Olga: – Zawsze byłyśmy ze sobą blisko, ale teraz po raz pierwszy mam w naszej siostrzanej relacji poczucie spełnienia. Łączy nas coś, czego naprawdę można dotknąć.

Więcej zdjęć i informacji dla gości na www.taczow.pl

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze