1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. „Piękno w górach ma wymiar absolutny” – mówi w rozmowie Paweł Kunachowicz. I radzi, jak cieszyć się przyrodą nie tylko na wakacjach

„Piękno w górach ma wymiar absolutny” – mówi w rozmowie Paweł Kunachowicz. I radzi, jak cieszyć się przyrodą nie tylko na wakacjach

Fot. RNMitra / Getty Images
Fot. RNMitra / Getty Images
„Nawet zdobycie wszystkich najbardziej znanych gór nie zastąpi dziecięcej radości z obcowania z przyrodą w najprostszej postaci” – mówi bez wahania licencjonowany przewodnik wysokogórski Paweł Kunachowicz. Pytamy go, jak nie stracić zachwytu naturą.

Organizujesz wysokogórskie wyprawy, a z tym wiąże się niemało logistyki, przygotowań, aspektów czysto technicznych i tych związanych ze współpracą z innymi ludźmi. Nie odbiera ci to radości z obcowania w naturą?
Śmieję się, że moja praca odbywa się w biurze, które ma postać gór. Nie jestem pustelnikiem, który zaszyty gdzieś w samotni na końcu świata kontempluje przyrodę niczym nieniepokojony. Pracuję z ludźmi, a to wiąże się z nie zawsze łatwymi interakcjami, które mają różne wymiary. Relacje bywają pozytywne, ale też trudne. Nie wszystko w mojej pracy jest radosne, wspaniałe, słoneczne i uskrzydlające. Codzienność i organizacja czasem odciągają mnie na tyle, że trudno napawać się pięknem gór. Jest w tym też pewna cykliczność i sinusoida. Pod koniec sezonu narciarskiego mam dosyć nart i nie mam najmniejszej ochoty wychodzić na śnieg ani podziwiać ośnieżonych szczytów, z utęsknieniem czekam na zmianę pogody. Mimo wszystko jednak codziennie jest taki moment, choćby krótki, gdy zauważam jakiś ujmujący drobiazg. W tym sensie jestem szczęściarzem, rzeczywiście każdego dnia potrafię dostrzec w przyrodzie coś niespotykanego. Ta sama góra oświetlona o różnych porach dnia wygląda zupełnie inaczej. To jak niekończący się film.

Mówi się, że góry hartują charakter. Co to znaczy?
To jest bardzo trudne i wielowymiarowe pytanie. W górach zmagasz się z wieloma różnymi wyzwaniami. Przyroda wystawia cię na rozmaite próby – mierzenia się ze strachem, ćwiczenia odwagi. Musisz być w dobrej fizycznej formie, mieć sporą wytrzymałość na zimno, wilgoć, zmęczenie. Wyprawy wymagają opanowania, bo serwują – oprócz ekscytacji i zachwytów – mnóstwo stresujących sytuacji. Są jak pryzmat, który w pewnym sensie obnaża człowieka, uwypukla niektóre cechy charakteru. Bywa, że jest niebezpiecznie, często jest się przemoczonym, nieumytym, zmęczonym, głodnym. Takie warunki wymagają panowania i nad swoim ciałem, i nad umysłem. Niektórzy potrafią wykorzystać tak ekstremalne okoliczności, by się wzmocnić i rozwijać. Inni, przeciwnie – obciążenie stresem związanym z totalnym brakiem komfortu odbija się na nich jeszcze długo po wyprawie i działa autodestrukcyjnie. To, co jednym pomaga wzrastać, innych degraduje.

Góry, owszem, mogą wzmocnić pewne cechy charakteru, ale musisz mieć je w sobie, żeby w ogóle się tam znaleźć i przetrwać. Jako przewodnik widzę już niemal od razu, po kilku godzinach, z jakimi charakterami mam do czynienia. W specyficznym górskim środowisku wychodzą na światło dzienne w przyspieszonym tempie pewne wdrukowane mechanizmy zachowań, uprzedzenia, stereotypy.

Przydaje się pokora?
Pokora jest przeciwieństwem pychy, która nie tylko w górach, lecz także w życiu zwykle kończy się katastrofą. Przede wszystkim pokora sprawia, że funkcjonujesz bezpiecznie, bo chroni cię przed wieloma zagrożeniami. Bez niej właściwie nie sposób odnaleźć się w trudnych warunkach, na które w wielu przypadkach nie mamy wpływu. Bezcenne są też pewien rodzaj wytrwałości i gotowość do akceptowania dyskomfortu. To jest kluczowe, bo bycie w górach wymaga wewnętrznej zgody na niewygodę. Są ludzie, którzy w życiu koncentrują się na tym, żeby im było przyjemnie. Poczucie komfortu jest dla nich wartością nadrzędną. Oni raczej się w górach, moim zdaniem, nie odnajdą. Ich właśnie góry „wyplują” w pierwszej kolejności, bo to jest takie miejsce, w którym wygoda nie może być priorytetem.

Żeby zrezygnować z komfortu, trzeba coś zyskać, mieć inny priorytet. Co może nim być? Po co się tam wchodzi?
Motywacji jest tyle, ilu chętnych na wyprawę. Dla jednych to chęć przeżycia niesamowitej przygody, doświadczenia całego spektrum emocji w oszałamiającej scenerii. Są ludzie, którzy potrzebują wciąż nowych doświadczeń, kolekcjonują wrażenia, za które są w stanie zapłacić każdą cenę, zmobilizować wszystkie siły.
Dla mnie taką motywacją jest obcowanie z pięknem, które w górach ma wymiar absolutny. Niektórzy dostrzegają je na morzu, inni na jeziorach czy w lesie. Wspólnym mianownikiem tych zachwytów, które są warte poświęceń, jest przyroda. By tak naprawdę dotknąć jej piękna, trzeba zrezygnować z komfortu.

A nie jest tak, że wejście na ogromną górę może dowartościowywać? Że nagrodą jest poczucie zwycięstwa nad swoimi ograniczeniami, które może też imponować innym? Pamiętam dokładnie to uczucie, które mi towarzyszyło, gdy weszłam na Rysy; w pewnym sensie zatargana tam wbrew swojej woli przez ojca, który góry kocha miłością absolutną. Popłakałam się i pomyślałam: „Dałam radę to zrobić”.
Rozumiem tę satysfakcję, zwłaszcza jeśli po drodze było ciężko. Jednocześnie mam opór przed tym, by tak bardzo koncentrować się na celu. Wiem, że dla wielu ludzi zdobywanie szczytów, zwłaszcza tych znanych, jest sposobem na budowanie poczucia wartości, ale sam bym się pod taką motywacją nie podpisał.

Czasem ludzie przez pół drogi myślą o tym, że jeśli wejdą na ten szczyt, to zrobią sobie zdjęcie, które potem wrzucą na swój profil społecznościowy i zgarną aplauz, co dodatkowo podkręci ego. Nie jestem fanem takiego podejścia. Nie chcę deprecjonować na pewno ogromnego poczucia satysfakcji, jaką daje zdobycie szczytu, ale tych, którzy przywiązują do tego nadmierną wagę i w przeżywaniu takiego sukcesu trochę lewitują nad ziemią, delikatnie sprowadziłbym na parter. Nie po to, żeby im niszczyć przygodę, ale po to, by decydując się na wysokogórską wyprawę, swoją uważność kierowali na prawdziwe piękno po drodze, na obcowanie z nim, a nie przesadnie ekscytowali się wynikami, bo coś ważnego może im umknąć.

Tego rodzaju doświadczeniom muszą towarzyszyć ogromne emocje – i te przyjemne, i te trudne. Jedną z nich na pewno jest strach. Skąd brać odwagę?
Tu kluczowe jest dobre przygotowanie, bo ono od razu obniża poczucie lęku. Wie to każdy uczeń w szkole – jeśli podchodzi do klasówki zapoznany z materiałem, którego ma dotyczyć, to boi się dużo mniej, niż gdyby do pisania siadł zielony, bez pojęcia o temacie. Przygotowanie to w przypadku wyprawy górskiej nie tylko odpowiedni sprzęt, ale też wiedza. Jeśli mamy świadomość, na jaką sytuację się decydujemy, możemy w odpowiedni sposób reagować w momentach kryzysowych.

Oczywiście zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne, na które po prostu nie da się przygotować, ale tu już potrzebne jest rozumienie ryzyka. Ono jest wliczone w tego rodzaju przygody i nie da się go całkiem wyeliminować. Góry to jest środowisko dla osób, które z natury mają w sobie pewną odwagę, przy czym absolutnie nie mam na myśli brawury, bo ta w górach bywa zabójcza. Chodzi raczej o to, że ludzie doświadczeni, którzy mają już na swoim koncie ileś sytuacji kryzysowych, zakładają, że ich umiejętności, zdolność rozpoznania zagrożenia, kompetencje potrzebne do działania w trudnym terenie – są wystarczająco duże, żeby sobie z daną sytuacją poradzili i potrafili lęk przełamać. Bezcenne jest tu doświadczenie – niekoniecznie związane z wiekiem, raczej z tym, ile dni aktywnie spędzili w górach.

Czy ty ze swoim doświadczeniem, będąc na wyprawie, czasem się tak po ludzku boisz?
Są różne rodzaje strachu. Taki, który wynika z braku wiedzy i przygotowania, kiedy boimy się, bo nie wiemy, co może się wydarzyć i co mamy robić, by się chronić; i taki, który wynika z nieobliczalności przyrody. Nad naturą nie możemy nigdy w pełni zapanować. Oswojenie się z tym i działanie mimo lęku wymaga odwagi.

Miałem w życiu wiele sytuacji, w których czułem ten drugi rodzaj strachu – na przykład gdy sytuacja na trasie z przyczyn ode mnie niezależnych, z powodu załamania pogody, wymykała się spod kontroli. Pamiętam taką wyprawę na dalekiej Północy, szliśmy we dwóch. Było bardzo zimno i taka burza śnieżna, że widoczność nie była większa niż na dwa metry. Szliśmy jeden za drugim i każdy z nas ciągnął za sobą wielkie sanie, na których było jedzenie, sprzęt, broń na białe niedźwiedzie, namioty – wszystko, co niezbędne do przetrwania. W pewnym momencie w tej potwornej zamieci straciliśmy siebie z oczu. Wtedy pomyślałem, że jeżeli się nie odnajdziemy, to w zasadzie jest po nas. Oprócz tego, że mentalnie w pojedynkę będzie ciężko przeżyć tę grozę, to dodatkowo na jednych saniach był namiot, a na drugich jedzenie, więc osobno nie mieliśmy szans. Ten lęk był naprawdę silny. Gdybyśmy wtedy obaj wpadli w panikę, ta sytuacja skończyłaby się tragicznie. Na szczęście obaj mieliśmy już sporo doświadczenia, rozsądku mimo tej sytuacji i wewnętrznego spokoju, by nie panikować. Zatrzymaliśmy się i staliśmy aż do momentu, w którym na krótką chwilę zrobiło się jasno. Zobaczyliśmy się w końcu i wszystko skończyło się dobrze, ale ten czas oczekiwania to były najdłuższe minuty w naszym życiu. Podobnych sytuacji potem było wiele. W każdej spokój pomagał.

Jesteś przewodnikiem, więc w sytuacjach kryzysowych musisz nie tylko zapanować nad własnym lękiem, lecz także wesprzeć innych, którzy za tobą podążają. To jest ogromne i obciążające wyzwanie.
Starzy przewodnicy mówią, że przewodnictwo to jest w dużej mierze psychologia. Oprócz wyszkolenia technicznego, które jest niezbędne, trzeba być mentalnie gotowym stawić temu czoło. Jesteśmy wystawiani na sytuacje, które bywają skrajne, nie tylko jeśli chodzi o nieprzewidywalność przyrody, lecz także ludzkich zachowań. Interakcje z ludźmi z zasady bywają trudne, a w górach odbywają się dodatkowo w ekstremalnych warunkach. Kiedy się boisz, czujesz głód, zimno, zmęczenie, niewyspanie, zaczynają z ciebie wychodzić różnego rodzaju demony. Pokonywanie ich razem z ludźmi, towarzyszenie im w takich momentach, to sztuka, która przychodzi z doświadczeniem. Nie mniej istotne niż twarda wiedza są w tym zawodzie umiejętności miękkie. Najważniejsza wydaje mi się cierpliwość i pewien dystans do samego siebie. Trzeba umieć w miarę łagodnie tonować rozmaite reakcje, łagodzić je, nie traktując wszystkiego zbyt poważnie.

Z drugiej strony ludzie, którzy idą ze mną w góry, potrzebują, żebym z nimi nie tylko szedł, zapewniał bezpieczeństwo i pokazywał drogę, ale też współ­przeżywał tę przygodę, dzielił z nimi ich emocje. Do tego jest potrzebny pewien rodzaj wrażliwości i otwartości. Są oczywiście przewodnicy w pewnym sensie impregnowani na pewne rzeczy, którzy unikają emocjonalnych rozmów, skupiają się na technice, sami mówią niewiele ponad to, co konieczne. Każdy ma swoją metodologię pracy. Ja się staram – i w górach, i w ogóle w życiu – słuchać. Słuchanie bardzo pomaga. Pomaga też empatia, ale nie można z nią przesadzać, bo można sprawić, że ktoś przestanie posuwać się naprzód. Trzeba utrzymywać równowagę, by to, co robisz, nie wynikało tylko z emocji. Ważna jest asertywność i umiejętność stawiania granic.

Moja znajoma, która pracuje z przewodnikami, powiedziała kiedyś, że w tym zawodzie pierwszą i najważniejszą umiejętnością jest mówienie „nie”. I ja się z tym całkowicie zgadzam. W pewnych okolicznościach w górach komunikacja przestaje być demokratyczna. Przewodnik musi umieć wydać polecenie, by zapewnić bezpieczeństwo grupie, a nie wdawać się w dyskusje. Stanowczość jest w takich sytuacjach sprzymierzeńcem. Ciebie góry ukształtowały nie tylko jako przewodnika, ale też człowieka? Coś w tobie zmieniły?
Cóż, na pewno gdy wychodzę z domu i pada deszcz, nie robi to na mnie żadnego wrażenia, podobnie jak odśnieżanie samochodu [śmiech]. Chyba mam w sobie jakąś twardość i zahartowanie, mniej się przejmuję pewnymi rzeczami, a to na pewno jest wyniesione z górskich doświadczeń.

Gdybym jednak miał odpowiedzieć na pytanie, co mnie ukształtowało, bez wahania odpowiedziałbym, że przyroda. Wpłynęła na mnie na tyle silnie, że to w kontakcie z przyrodą widzę sens swojego istnienia. To mi daje ogromną energię, która jest niekończącym się zasobem. Przez kontakt z przyrodą rozumiem nie tylko ekstremalne wyprawy w góry; to może być dosłownie wszystko, co bliskie naturze – jezioro, park, dżungla, rośliny, zwierzęta, słońce, deszcz, polana w lesie. Dzięki tej energii rozwijam swój intelekt, ona jest fundamentem mojego wewnętrznego spokoju, na niej też buduję swój fizyczny dobrostan. Swoim dzieciom tłumaczyłem świat, odwołując się do przyrody. Potrafię wzorce, które obowiązują w naturze, przenosić na codzienne życie i na głębokim poziomie z nich korzystać.

Jej nieobliczalność cię nie przeraża?
Gdy jestem gdzieś na dalekiej Północy, boję się oczywiście białych niedźwiedzi, ostatecznie mogą mnie zjeść. Generalnie jednak przyrody się nie obawiam. Ona jest moim przyjacielem, sojusznikiem, a nie czymś, z czym walczę. Czuję respekt i pokorę w obliczu majestatycznych gór, czasem wywołują we mnie lęk, ale to nie oznacza, że stanę do walki. Nigdy nie walczę z przyrodą, zawsze próbuję znaleźć sposób, by z nią koegzystować. Czytam sygnały, jakie mi wysyła. Gdy podczas wyprawy widzę, że sypią się kamienie, odbieram to nie jako atak, ale jako informację, która pozwala mi podjąć decyzję, co dalej robić. W przyrodzie nie szukam wroga czy sparingpartnera, z którym będę się mocował. Chcę z nią współistnieć, bo bez niej istnieć nie potrafię.

Masz tę cudowną możliwość, że z przyrodą obcujesz w okolicznościach, które są dla większości ludzi niedostępne. Co może zrobić ktoś, kto chce z niej czerpać bardziej i więcej niż tylko w czasie zimowego wypadu na snowboard albo letniego deptania popularnych szlaków, ale niekoniecznie jest gotowy od razu ruszać w wysokie góry?
Tu nie potrzeba skomplikowanych rozwiązań. Wystarczy wyjść poza schemat i na nowo się przyrodą zachwycić. Można zacząć od rzeczy prostych, ale nieoczywistych. Komuś, kto ma na przykład kota, poradziłbym, żeby wziął w dłoń jego łapę, przyjrzał się jej uważnie, poczuł, że jest ciepła, ma różowe poduszki, jest prawdziwym majstersztykiem. W tej miękkiej kociej łapie jest doskonałość natury, która tak często nam umyka. Przyrody można doświadczać przez detale, niekoniecznie przez wymagające ekspedycje. Zamiast tym wydeptanym szlakiem, który zaliczają wszyscy, pójść na spacer w górach bocznymi ścieżkami. Nad strumieniem zdjąć buty i skarpetki, i zanurzyć w nim stopę, poczuć na niej zimną wodę, przyjrzeć się kamieniom na dnie, ich fakturze, zauważyć przepływający patyk, posłuchać padającego deszczu, zjeść jagodę, powąchać wilgotny mech. Podotykać, poodczuwać, poobserwować, użyć zmysłów, by te wszystkie faktury, dźwięki czy smaki pochłonąć, zamiast tylko zrobić sobie kolejną fotkę na szczycie góry i wrzucić ją na Instagrama.

Sensualnego doświadczania przyrody można się nauczyć. To jest jak wejście na wyższy poziom obcowania z nią. Wiesz, co robią często podczas wypraw ludzie z Azji, którzy nigdy nie widzieli śniegu i go po raz pierwszy zobaczą? Sprawdzają, jak smakuje. Biorą do ręki i próbują. Trochę jak dzieci. Właśnie takiej dziecięcej wrażliwości w kontakcie z przyrodą warto w sobie poszukać. 

Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne

Paweł Kunachowicz to międzynarodowy certyfikowany przewodnik wysokogórski, instruktor narciarstwa alpejskiego, ultramaratończyk, autor książki „Zmiana. Jak na nowo napisać swoją życiową historię”, Mieszka w Chamonix, kunachowicz.com

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze