Mama dzwoni do córki, by poskarżyć się na syna, a o jej sprawy nie pyta. Wiadomo, dziewczyna sobie poradzi. Czy starsza siostra zawsze pozostaje na smyczy potrzeb rodziców i… młodszego brata? – psychoterapeutę dr Tomasza Srebnickiego pyta Beata Pawłowicz.
Rodzi się dziewczynka, a kilka lat później chłopiec… Rodzice zaczynają go faworyzować. Ta niesprawiedliwość nie kończy się z chwilą opuszczenia domu. Siostra ma zajmować się bratem nawet, gdy oboje są dorośli. Czy to echo patriarchalnego myślenia, że chłopcy są ważniejsi, uprzywilejowani?
To nie jest ani uprzywilejowanie, ani ważność. Głównym powodem różnic w stosunku rodziców do dzieci jest kulturowa tendencja: dośrodkowa – wobec dziewczynek, i odśrodkowa – wobec chłopców. Dziewczynki mają z rodziną pozostać. Są przygotowywane do pełnienia typowo kobiecych ról. Chłopcy mają być mężczyznami, czyli kimś, kto opuści dom, będzie odnosił sukcesy, zdobywał świat... Mają więc być twardzi, radzić sobie sami. I tu zaczynają się schody – bo jak uczy się samodzielności? Rodzice myślą, że dając ją od razu i to w dużej ilości. Dlatego chłopcy są wypychani w samodzielność za wcześnie. Na wiele rzeczy się im pozwala, nawet na agresję czy wracanie po nocy. Z punktu widzenia dziewczynki, chłopiec ma lepiej. Bo to ona jest szykowana do roli emocjonalnej powiernicy, opiekunki, matki, a więc kogoś, kto zrozumie, pomoże, czyli: zaprzeczy własnym potrzebom. Uzna, że inni są ważniejsi…
Właśnie, dorosłe starsze siostry skarżą się, że wciąż zajmują się bratem, troszczą o rodziców...
W dzieciństwie jesteśmy wtłaczani w określone role, specjalnie mówię „wtłaczani”, bo dziecko – wszystko jedno, czy dziewczynka, czy chłopiec – nie ma wpływu na to, jaka to będzie rola. O tym decyduje charakter rodziców, ich historia i kultura. Jeśli dziewczyna ma na przykład ochotę łazić po drzewach, rodzice jej zabronią, bo to zagraża roli kobiety, matki i opiekunki. Rodzina wkłada więcej czasu i energii w wychowanie córki. Sprawuje nad nią większą kontrolę, nie szanując jej granic, potrzeb i tego, że jest jeszcze dzieckiem, bo oczekuje, by opiekowała się bratem. Bywa, że rodzice mają do niej pretensje, gdy brat narozrabia.
W ten sposób całkowicie zrzekają się na jej rzecz roli rodzica, a to już patologia. Postępują tak, bo często po prostu nie potrafią sobie z rodzicielstwem poradzić.
Pamiętam taką scenę: moja 11-letnia koleżanka podgrzewa obiad dla siebie i brata. Jej mama leży na kanapie – zmęczona. Myślę, że ta matka była po prostu leniwa...
Matki, którymi nikt się w dzieciństwie nie zajmował i które nie potrafią dobrze zająć się dziećmi, wychowują najstarsze córki tak, by to one zajęły się rodzeństwem i… nimi. Łatwo kształtować postawy, które rodzą się z nadmiernej kontroli i krytyki, czyli perfekcjonizm, sztywność reakcji itd. Rodzina ma też znakomite narzędzie do wtłaczania dziewczynek w rolę opiekunek – jest nim poczucie winy.
Psycholog, gospodarz telewizyjnego show „Dr Phil” mówi, że chłopców wychowuje się łatwo, wystarczy w garażu na podłodze postawić miskę z jedzeniem i parę nowych trampek.
To oczywiście stereotyp. Dodam, że jeśli tak wychowywany chłopiec będzie refleksyjny, to jako dorosły trafi na terapię z depresją. Powie, że był zaniedbywany i dlatego czuje się nieważny. Będzie miał problemy w związkach, w pracy, z braniem na siebie odpowiedzialności. Będzie mu brak poczucia bezpieczeństwa, jakie daje zakorzenienie w rodzinie, i umiejętności unikania problemów – no bo jak nie wyrzucił śmieci, to siostra wyrzuciła. A jak mama powiedziała, że mu nie wolno iść na imprezę, to i tak się nie gniewała, jak poszedł.
Dlatego syn potrafi powiedzieć rodzicom: „nie obchodzi mnie, że się martwicie, robię swoje!”?
Dziewczynka została wtłoczona w rolę kogoś odpowiedzialnego, jak więc ma wyjść z domu, kiedy mamę boli głowa? Nie może, choć bardzo chce. Bo ją nauczono, że jej wartość zależy od zadowolenia mamy. (Potem od zadowolenia innych ważnych dla niej osób). Ale jej brat pójdzie, bo skutkiem takiego antywychowania, równie często jak depresyjne obniżenie wiary w siebie, o którym już mówiłem, bywa jego przeciwieństwo, czyli narcyzm. Łatwo poczuć się lepszym, uznać, że potrzeby innych są nieważne, gdy nie ponosiło się konsekwencji swojego zachowania. A to siostrze się dostawało, gdy brat nie wyniósł śmieci. Kiedy więc matka powie, żeby syn nie szedł, on wzruszy tylko ramionami. Matki to też nie zdziwi: „no tak, chłopak, wiadomo…”. Ale to nie jest sprawa płci, tylko wychowania.
Jak więc sprawiedliwie wychowywać?
Najlepiej, gdy każdy rodzic napisze sobie na koszulce: „Zapomnę, że chciałem, żeby moje dzieci były jakieś”. Każda ideologia szkodzi. Chcesz, żeby twoja córka była świetną gospodynią i dlatego każesz jej zmywać? Ona zinterpretuje to tak: „Jestem nieważna. Mój brat jest ważniejszy, bo nie musi zmywać”. Lepiej daj jej dobry przykład – sama dbaj o dom z radością, nauczy się tego od ciebie, a nie straci poczucia bycia istotną.
No ale mleko się wylało, wtłoczona w rolę starsza siostra nie może pojechać do narzeczonego do Londynu, bo jak tu zostawić rodziców?
Także jedynakom zdarza się takie uwikłanie w patologiczną odpowiedzialność za rodziców. Mówię „patologiczną”, bo ona taka jest zawsze, kiedy filtrujemy swoje działania i decyzje przez sito dobrego samopoczucia rodziców. Jeśli czujemy się za nich odpowiedzialni, zmuszani do dbania o ich nastrój czy relacje – żyjemy w pomieszaniu ról. To przecież dorośli. Mają swoje życie, a my go nie będziemy mieć, jeśli zrezygnujemy z wyjazdu do narzeczonego. Jedź do niego, starsza siostro, bo to twoje życie....
I ono bywa smutne, bo mama nie zapyta: co u ciebie, córeczko? Tylko poskarży się na syna. Nawet gdy córka straci pracę, mama tylko ją zbeszta: „weź się w garść” i dalej mówi o synu…
Bo to nie matka dzwoni do córki, tylko matka dzwoni do matki. I one się mają wspólnie zastanowić, co zrobić z tym chłopakiem. Jeśli matka matce powie, że straciła pracę, to też usłyszy: „musisz się wziąć w garść”, bo rolą matki jest brać się w garść. Dlaczego rodzice wciąż i wciąż wtłaczają córkę w rolę zastępczej matki? Bo dzięki temu, że martwi się, pomaga – trzymają ją przy sobie...
Jak się bronić, gdy matka mówi o bracie i domaga się, by córka na przykład znalazła mu pracę?
Powiedzieć: „Mamo, nie chcę wciąż słuchać o nim. Nie zajmę się też szukaniem mu pracy... ”. Tylko tyle. Ale to trudne, bo podważa sens jej istnienia – pomaganie. Pewnie też usłyszy od matki: „nie na taką egoistkę cię wychowałam…”. Niech się jednak nie da tej grze na poczuciu winy. Jest takie ćwiczenie, a jednocześnie sposób na proste wyznaczanie granic: na kartce papieru narysować koło i wpisać w nie to, na co się zgadzam w relacjach z rodzicami, np.: „Będę im składać życzenia, co jakiś czas odwiedzać. Gdy będą w trudnej sytuacji finansowej, to im pomogę, zadbam o to, żeby mieli opiekę na starość”. Napisać, zapamiętać i stosować.
Moja znajoma czuje się niekochana, bo rodzice powiedzieli, że to brat ma dostać cały majątek. Ona już się urządziła, a on nie ma pracy, mieszkania... Co powinna zrobić?
Rodzice ładują pieniądze w syna, by nie zadać sobie pytania, dlaczego on sobie nie radzi? Odpowiedź może być bolesna. Dlatego swojego postępowania nie zmienią. I tylko jeśli córka wyjdzie z roli ofiarnicy, mówiąc: „ja się na taki testament nie zgadzam” – w tej rodzinie może się coś zmienić. To, czego się naprawdę najbardziej boimy, to utrata miłości rodziców. Ale to prawie niemożliwe. Oni będą mówić, że jest złą córką i tyle. Niemiło będzie tylko do czasu, aż powstanie nowy układ rodzinny, w którym córka nie będzie już matkować bratu i wreszcie zajmie się sobą. Starsze siostry często pozostają singielkami, bo czują się tak, jakby już były w związku, a nawet miały dziecko – brata. Jeśli nie wyjdą z roli opiekunki, założenie własnej rodziny będzie dla nich dowodem na to, że są złe, że porzucają brata i rodziców.
Co się stanie w rodzinie, kiedy siostra przestanie grać rolę pseudomamy?
Jeśli zdobędzie się na odwagę i nie powie „nie”, w jej rodzinie zostaną wreszcie wyznaczone granice, które już dawno powinny być. Rodzice będą musieli sami zająć się synem. To nie będzie dla nich lekki czas. Przekonają się, że ile by mu nie dali, ile by nie pomagali, to wciąż za mało. Może dopiero właśnie wtedy zadadzą sobie pytanie, czy to, co robią, jest dobre dla ich syna i dla nich? Może powiedzą mu: „miarka się przebrała”. A to jedyna szansa, żeby on mógł się uwolnić z roli kogoś, kto stwarzając problemy scala rodzinę.
Jak siostra ma się zachować wobec brata?
Czuje gniew, bo musiała się nim zajmować. I miłość, ale nie siostrzaną – tej musi się dopiero nauczyć, zbudować zdrową relację siostra–brat. Ale najpierw przeciąć pępowinę, powiedzieć: „Kocham cię, ale nie pożyczę ci pieniędzy", "Jesteś pijany? Z pijanymi nie rozmawiam, pogadamy jak będziesz trzeźwy”. Mądrzy ludzie szukają podpowiedzi w książkach czy czasopismach. Warto więc zadać sobie pytanie: „Po co mam zmieniać swoje życie, relacje?”. I jeśli uznamy, że warto – zrobić to.