„Weź zeszyt i idź na główną ulicę w twoim mieście, usiądź w kawiarni i pooglądaj pary, które będą cię mijały. Zobacz, jak wyglądają. Zapisz, ile z nich jest idealnych. Przepięknych. Superszczupłych. Ile masz? No właśnie. Ludzie są przecież normalni” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller.
Zawodowo i prywatnie masz kontakt z mnóstwem kobiet. Jak często kryzys, z którym do Ciebie przychodzą, bierze się z ich stosunku do własnego ciała?
Powiedziałabym, że każda z nas miewa większe i mniejsze kryzysy związane z relacją ja – moje ciało. Zacznijmy od tego, że nasza cywilizacja właściwie od niepamiętnych czasów wymaga od kobiet, by były piękne. Inna sprawa, że niezależnie od tego, jakie dostałyśmy ciało, bardzo ważne jest też to, czy razem z tym ciałem dostałyśmy przekaz, że jesteśmy kochane i przyjęte na tym świecie z radością. Jednym słowem – ważne. Jeśli takie jesteśmy, to dużo łatwiej jest nam akceptować swoje ciało takim, jakim jest. Każda dziewczyna czuje się wtedy lepiej ze sobą i wierzy, że jest udana. Może nawet oglądać siebie w lustrze i zauważać: „Mam łydki proste, zamiast wyciętych, a i trochę kształt głowy nie taki, żeby mi się pięknie włosy układały… ale to mało przeszkadza, bo poza tym jestem fajna. I jakoś się sobie podobam”. Choć też trzeba zaznaczyć, że w wieku nastoletnim dziewczyny w ogóle nie podobają się sobie, porównują się z innymi, katują złymi myślami na własny temat.
Bo wtedy nasze ciało po raz pierwszy przechodzi przemianę, na którą nie mamy wpływu.
Wtedy też po raz pierwszy nasze zewnętrze, czyli szeroko rozumiane, otoczenie daje nam sygnały, czy się podobamy – już nie jako dzieci. I bardzo ciekawą rzeczą jest to, że czasem te sygnały są bardzo pozytywne, a dziewczyna i tak w nie nie wierzy. Bo nie wierzy w siebie. Ale jednocześnie zdarza się, że chodzą po świecie kobitki z noskiem do góry, bardzo z siebie zadowolone, bo dużo dostają na swój temat komplementów, achów i ochów – i one nie mają żadnej wątpliwości, że są dziełem sztuki i bezwarunkowo zachwycają wszystkich.
Gdy jesteśmy już dorosłe, to wszystko się znów zmienia. Także w tym kierunku, że nie każda ładna nastolatka jest bardzo atrakcyjną kobietą – i odwrotnie. I że – to też ciekawa rzecz – nie za ładne dziecko może okazać się w dorosłości niezwykle zgrabną jednostką. Ludzie zaczynają taką osobę zupełnie inaczej traktować, zwracać na nią większą uwagę. To nie zawsze cieszy, bo zaburza dotychczasowy obraz siebie i swojego ciała.
Często słyszę: „Zostawił mnie, bo się roztyłam” albo: „Znalazł sobie młodszą”. Czy można zostawić kogoś dlatego, że jego ciało się zmieniło? Wiem, że mężczyźni czasem tak mówią, odchodząc, ale może chcą tylko wbić szpilę?
Otóż jest absolutna różnica między pierwszym spojrzeniem na nową kobietę a tym, że się kogoś zna: bo się z nim przebywało w pracy, w szkole, na wakacjach czy w trakcie jakiegoś projektu. I wtedy sytuacja się bardzo zmienia, bo zaczynają dochodzić do głosu inne walory. Na przykład to, że ktoś jest zabawny, że ślicznie się rusza albo ma przyjemny głos i śmieje się z moich dowcipów… Wtedy faceci, którzy mają coś w głowie, weryfikują swój stosunek do danej kobiety. Wystarczy, że zamienią z nią kilka słów.
Chcesz powiedzieć, że jeśli się rozstajecie, to nigdy nie jest to wina wyglądu…?
Oczywiście, że tak. Bo wygląd nie ma już wtedy takiego znaczenia. A mówienie przez kobiety „zostawił mnie dla młodszej” bardzo usprawiedliwia inne ich działania. To w sumie bardzo krzywdzący skrót myślowy: wiadomo, ci głupi faceci tylko za młodszymi latają. A przecież jest też bardzo popularny punkt widzenia, który opiera się na zasadzie: „Nie będę szukał nowej kobiety, bo mam już swoją. Znam ją, akceptuję i lubię. Wiadomo było, że nie będzie wyglądała cały czas jak wtedy, gdy ją poznałem, ale to jest moja baba”.
A jak skomentujesz takie mówienie o swoim ciele: „Ale mam pelikany! Jak ja się zapuściłam, jakie fałdy na brzuchu mi się zrobiły”? I jeszcze dziewczyny łapią te fałdy wymownie w dwa palce i nimi potrząsają. Tak jak się ciągnie niegrzeczne dziecko za ucho…
No bo one właśnie były za to ucho ciągane jako dziewczynki. Też im mówiono: „Tu jesteś nie taka, jaka nam byś się podobała”. Zobacz, są przecież takie rodziny, gdzie wszyscy są grubi. Nikt tam nikomu nie wyrzuca, że się roztył. Wszyscy lubią jeść, i już. Są też rodziny, gdzie wszyscy są chudzi. Najtrudniej mają te dzieci, które jakoś odstają od reszty. Albo mają szybką przemianę materii, albo za wolną. Zawsze coś nie tak. Zawsze coś, do czego można się przyczepić. W końcu ciało jest jedną z pierwszych rzeczy, na które zwracamy uwagę w kontakcie z drugim człowiekiem. Najpierw jest twarz, a potem reszta ciała. Oczywiście znaczenie ma też nasza postawa czy sposób poruszania się. To wszystko kształtuje tzw. pierwsze wrażenie.
Z drugiej strony poprzez ciało my też odbieramy świat i innych ludzi. Albo robi nam się ciepło i przyjemnie, albo marzniemy czy przechodzi nas dreszcz zachwytu lub podniecenia.
Czasem jednak ciało staje się obiektem naszej irytacji czy złości. Zwykle wtedy, kiedy nie jest takie, jak byśmy chciały. Albo kiedy zawodzi.
Tak często dzieje się, kiedy dojrzewamy i się starzejemy. Kiedy dojrzewamy – jeszcze nie umiemy się akceptować. Kiedy się starzejemy, już nie biegamy lub nie chodzimy tak szybko jak kiedyś. Już nie regenerujemy się w jedną noc po ciężkim dniu. Coś nam strzyka, coś nas boli. Ludzie zaczynają mieć do swojego ciała pretensje, żal, a nawet czują wściekłość. Ale sądzę jednak: coś straciliśmy, ale za to zyskujemy coś innego – też w ciele.
Pamiętam taki moment, kiedy moja mama była już bardzo chora i głównie leżała w łóżku. I ja ją wykąpałam, natarłam olejkami i kremami, otuliłam świeżą pościelą – a ona rozciągnęła się i zaczęła głęboko oddychać. Widziałam, że poczuła się naprawdę rozkosznie w swoim ciele. A wtedy takie chwile nie zdarzały się jej już często. Albo kiedy ktoś naprawdę stary i powolutku chodzący dodrepcze do ławki w parku – siada sobie z uczuciem wielkiej ulgi i grzeje się na słońcu,
Za bardzo skupiamy się na tym, jak wyglądamy, a za mało na tym, jak się czujemy?
Oczywiście! Zobacz, jest wiele pięknych i zadbanych fizycznie osób, które sprawiają wrażenie, jakby nie było w nich życia. Ktoś ma niesamowicie zgrabne nogi, ale możemy czasem nie mieć nawet ochoty, by go po tej nóżce pogłaskać.
A głaskanie jest jedną z najprostszych pieszczot, jakie możemy dać ciału.
Tymczasem całe życie jesteśmy raczej poklepywani, podszczypywani, ciągnięci za coś, ściskani. Cudownym przeżyciem może być choćby to, że ktoś czesze szczotką nasze włosy albo przemywa mokrym ręcznikiem ręce, masuje stopy. Już na samą myśl przechodzą mnie dreszcze rozkoszy… Dlatego zawsze podkreślam: dziewczyny, dbajcie o siebie, smarujcie się, ale nie jedynie po to, żeby pięknie wyglądać, tylko żeby siebie przy okazji pieścić. Dawać sobie moment na bardzo przyjemną intymność, robić taki zwrot ku samej sobie.
Ale chciałabym powiedzieć również o bólu…
O bólu?
Tak, on też jest doznaniem życia. Oczywiście ból bardzo mocny i stały to koszmar, ale różne bóle, które biorą się już z samego faktu, że człowiek żyje, powinny być przez nas uznawane i akceptowane. Ja do niektórych moich bólów mam stosunek wręcz pieszczotliwy. Na przykład bolą mnie czasem duże palce u rąk – tak, że nie mogę nawet utrzymać kubka, ale już wiem, że jeśli je sobie rozmasuję, pogłaszczę – to złagodnieją. Albo moja rwa kulszowa, która przypomina mi, że muszę się odpowiednio ułożyć na łóżku czy w fotelu. Patrzę na to jak na taki rodzaj rozmowy ciała za mną. Ono coś do mnie mówi, prosi o coś, a ja spełniam tę prośbę. I ciało się wtedy rozluźnia, dziękując mi za troskę. Nie jestem na nie zła, przyjmuję to jako coś naturalnego. Kiedy mi niewygodnie się na czymś siedzi, to się przesiadam. Jeśli bolą mnie nogi czy łapię zadyszkę, to proszę ludzi, z którymi idę, byśmy szli wolniej lub zrobili przerwę. Kiedy słyszę, że gdybym schudła, toby mnie tak nie bolało, wiem, że by to pomogło, ale to nie jest do końca prawda. Starsi chudzi też nie są okazami zdrowia, także ich coś boli, rwie lub się zadyszą. Od tego się nie ucieknie, ból jest częścią życia, ale można nie czuć się jego ofiarą.
A zgodzisz się z takim zdaniem, że zarówno nadwaga, jak i odchudzanie bywają krzywdą dla ciała?
Prawdę mówiąc, możesz się czuć cudownie w tej chwili i tego dnia, mając kilka kilogramów więcej, tylko dlatego że dzieje się coś ciekawego i fajnego. Jeśli tego nie przyjmujesz, bo katujesz się ciągle, że jesteś za gruba – tracisz radość z cudów życia. Możesz schudnąć i wyglądać pozornie lepiej, a nie doświadczać takiego stanu we wspaniałych okolicznościach. Oczywiście sama radość może się brać z tego, że postanowiłaś sobie, że schudniesz i schudłaś, ale przecież miłe rzeczy w życiu nie przychodzą do nas dlatego, że tracimy na wadze. Pewnie, że jakaś aktorka, tancerka czy modelka będzie miała większą szansę na rolę czy kontrakt, bo schudła. Ale inna też dostanie zlecenie, bo przytyła. Niektóre aktorki specjalnie się pobrzydzają do roli, jak Charlize Theron do filmu „Monster”. I to za tę rolę dostała Oscara.
Tylko co to znaczy się pobrzydzać albo upiększać? Co jest ładne, a co brzydkie?
No właśnie! Dziewczynom, które przychodzą do mnie i płaczą, że nie mogą sobie znaleźć partnera, bo są brzydkie, mówię: „Weź zeszyt i idź na główną ulicę w twoim mieście, usiądź w kawiarni i pooglądaj pary, które będą cię mijały. Zobacz, jak wyglądają. Zapisz, ile z nich jest idealnych. Przepięknych. Superszczupłych. Ile masz?”. No właśnie. Ludzie są przecież normalni. Tylko my sobie robimy krzywdę, uważając, że są jakieś wzorce, do których powinniśmy dążyć i względem których powinniśmy się zmieniać.
Dlatego tak ciekawy jest trend body neutrality, który mówi, by nie skupiać się na tym, jak nasze ciało wygląda, a na tym, do czego służy. I co dzięki niemu możemy zrobić.
Powtórzę to jeszcze raz: przestańmy skupiać się tak bardzo na tym, jak wyglądamy, a zacznijmy zwracać uwagę na to, co dzięki naszemu ciału czujemy. Co przepływa między mną a innymi ludźmi, co jest dobrego i ciekawego wokół do robienia, bo tego brakuje albo będzie z tym fajniej… Nasza obrazkowa cywilizacja nas dobija. Wielu chirurgów plastyków mówi już swoim klientkom: „Będzie miała pani takie samo życie po operacji jak przed nią”. Prawdą jest, że kiedy miałam tzw. lepsze okresy wyglądowe, to zbierałam komplementy i było mi miło. Ale w sumie teraz zbieram ich jeszcze więcej, bo lepiej się czuję. Jestem bardziej pogodna i zadowolona z siebie, robię rzeczy, na które mam ochotę. Jest mi lepiej ze sobą i z innymi.
A ja zauważyłam, że jak mam udany dzień, kiedy dużo fajnego się dzieje i nie mam za bardzo czasu, by się przeglądać, z wyjątkiem może kontrolowania tego, czy nie mam gdzieś plamy czy się nie ubrudziłam na twarzy – to pod koniec dnia, zerkając do lustra w windzie, widzę promienną, piękną twarz.
Bo czasem wyglądasz ładnie właśnie dlatego, że masz dobry dzień, bo spotkałaś się z fajnymi ludźmi, zrobiłaś pożyteczne rzeczy, bo była fajna pogoda… Wtedy ciało od razu inaczej się czuje, ma się inne oczy, inną skórę…
Ale znasz też pewnie osoby, które mówią otwarcie, że nienawidzą swojego ciała.
To jest bardzo smutny i straszny stan. Powiedziałabym, że to nawet rodzaj choroby… Ktoś, kto nienawidzi swojego ciała, tak naprawdę nienawidzi siebie. I siebie porzuca. Ma poczucie, że jest nieudanym, zmuszonym do życia osobnikiem. Cały czas cierpi. Nawet jeśli osiąga jakieś ważne cele, to jest to okupione straszliwym kosztem. Bardzo dużo osób tak czuje i wielkim krokiem do przodu jest zdać sobie z tego sprawę. Ale też ludzie boją się, że to poczują. Nie chcą się tego dowiedzieć o sobie.
Ale jeśli taka osoba słyszy hasła, by pokochała siebie, to chyba nie jest to dla niej możliwe…
Hasła typu „pokochaj siebie” czy „bądź sobą” pokazują jakiś cel czy kierunek, nie można traktować ich dosłownie. Nie można przeskoczyć ze stanu nienawiści do stanu miłości – trzeba w to włożyć bardzo dużo pracy, a w dodatku wiedzieć, z kim, co i jak. Ale też coraz częściej dowiadujemy się, w jaki sposób to zrobić. Przypominam to piękne zdanie, że zmienić się to znaczy stać się tym, kim jesteś.
Jesteśmy w tym ciele, które mamy. Oczywiście, że możemy być grubsi lub chudsi, ale nie możemy już na przykład stać się nagle wysocy czy niscy. I jeżeli zmuszamy się do tego, by wyglądać tak samo jak 30 czy 40 lat temu, to jest to jednak postawione na głowie.
Jestem ambasadorką realności i zwyczajności. Jest jak jest. Może być lepiej? To zróbmy to. Nie może być lepiej? Zaakceptujmy. Ani nie mamy siebie uwielbiać, ani siebie odrzucać. Po prostu siebie przyjmujmy.
Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).