Polak mały? A może już całkiem dorosła Polka, która widzi w swoim kraju i jego historii zarówno plusy, jak i minusy? W kolejnym odcinku nowego cyklu profesor Bogdan de Barbaro wyjaśnia, w jakim stopniu nasz patriotyzm, ale i nacjonalizm są związane z emocjami, a w jakim – z trzeźwą oceną sytuacji.
11 listopada na ulice polskich miast wyjdą ludzie ze słowem „ojczyzna” na ustach, ale mam wrażenie, jak zresztą co roku, że w wielu przypadkach będą mieli kompletnie co innego na myśli. Niczym w wierszu Antoniego Słonimskiego „Dwie ojczyzny”.
Często jest tak, że to samo pojęcie rozumiemy na kilka sposobów. Na przykład chrześcijaństwo jedni rozumieją jako religię miłości, a inni mogą używać idei chrześcijańskich do unieważnienia osób, które mają odmienną orientację seksualną czy kolor skóry. Ale zostawmy ten wątek, może jeszcze kiedyś do niego wrócimy.
Moim zdaniem 11 listopada będzie – jeśli pominąć tych, którzy udali się na emigrację wewnętrzną – zderzeniem patriotyzmu z nacjonalizmem. Ja przez patriotyzm rozumiem niebezkrytyczną miłość do ojczyzny, a przez nacjonalizm – przekonanie, że moja ojczyzna jest lepsza od innych i że dobrze by było te inne, czyli obce ojczyzny pokonać. Być może to, co mówię, brzmi zbyt ocennie, ale sądzę, że niektórzy zwolennicy nacjonalizmu wcale nie poczują się moją opinią obrażeni, a wręcz potwierdzą te słowa. Jest też prawdopodobne, że nacjonaliści tak otwarcie tych haseł nie sformułują i pozostaje to w sferze ich bardziej lub mniej świadomych marzeń.
Jednak powinienem w tym miejscu zastrzec, że ja się urodziłem w pierwszej połowie XX wieku i dlatego moje spojrzenie na ojczyznę może być nieco staroświeckie. Nie wykluczałbym, że dla tych, którzy urodzili się w XXI wieku, co najmniej równie ważny jest fakt, że są Ziemianami zagrożonymi wieloma kataklizmami. A te kataklizmy nie respektują granic państwowych.
Przypominają mi się teraz badania przeprowadzone wśród europejskich społeczeństw. Pytanie było następujące: Czy uważasz, że kultura twojego kraju jest nadrzędna (superior) wobec innych narodów? W Polsce 55 proc. mieszkańców odpowiedziało, że tak. W Rosji było to aż 69 proc., ale już w Niemczech – tylko 45 proc. Na pierwszym miejscu uplasowała się Grecja, gdzie sądzi tak aż 89 proc., ale mogę to zrozumieć. W końcu to ten kraj był ojczyzną takich filozofów, jak: Sokrates, Arystoteles czy Platon. Natomiast zdumiało mnie, że tylko 20 proc. Hiszpanów uważa, że ich kultura jest nadrzędna wobec innych kultur.
(Ilustracja: Joanna Gwis)
Budzi to w panu podziw dla społeczeństwa hiszpańskiego?
Ja widzę to tak: w wersji dojrzałej obywatel dostrzega silne i słabe strony swojej ojczyzny, jej zalety i wady. Ma więc powody zarówno do dumy, ale też – w pewnym sensie – do „antydumy”, a może nawet wstydu. Za niedojrzałą wersję patriotyzmu uznałbym z kolei taką, w której jestem jednostronny, czyli albo jestem tylko pełny dumy, albo tylko pełny poczucia winy. Czy to będzie dotyczyło rodziny, czy ojczyzny, czy jakiejś społeczności, z którą się utożsamiam – za najsensowniejsze uważam spojrzenie problematyzujące, różnicujące, zauważające zarówno blaski, jak i cienie. Czyli możemy dostrzegać w naszej historii Kopernika i Skłodowską-Curie, ale możemy też dostrzegać Jedwabne.
Pojęcie ojczyzny zawsze idzie w parze z pojęciem narodu czy niekoniecznie? Może przecież chodzić o kawałek ziemi albo o społeczność, pośród której się wychowało, w tym kontekście mówimy o lokalnym patriotyzmie.
Wyobraźmy sobie kręgi koncentryczne. Ja jestem w środku, a kolejne kręgi, coraz bardziej zewnętrzne wobec mnie, to moja rodzina, potem lokalna społeczność, potem Małopolska, Polska, Europa, aż po wspólnotę euroatlantycką. Te kręgi wyznacza albo geografia, albo język, albo zwyczaje, albo kultura. To niekoniecznie musi oznaczać bliskość emocjonalną. Bo chociaż językowo pewnie łatwiej jest mi zrozumieć Słowianina, czyli Rosjanina niż Szweda, to nie potrafię odczuwać – teraz, właśnie teraz – jakiejś jedności z Rosjanami.
A czy utożsamiając się z mniejszym kręgiem, tym samym utożsamiam się też z większym? Czy to przechodzenie z jednego poziomu na kolejny może zostać zaburzone? Niektórzy czują się Ślązakami, a niekoniecznie Polakami.
Jeżeli znajduję się w środku tych koncentrycznych okręgów, to moja tożsamość będzie zależała od tego, jak głośny jest sygnał, który dochodzi z danego okręgu. Czyli jak jest mecz piłki nożnej między Cracovią a Lechią Gdańsk, to mnie jest bliższy Kraków i Cracovia, ale jak jest mecz Polska–Węgry, to jestem wtedy za Polską. Gdyby doszło do napięcia politycznego między Europą a Australią, to bliższe mi będą interesy Europy. Niekoniecznie będę rozumiał te interesy, ale uczuciowo będę z tymi, do których mi bliżej. Zależy, jak głośny jest i skąd pochodzi sygnał. Oraz czy jest proksymalny, czy dystalny, czyli – z bliska czy z daleka. Warto sprawdzać, od czego zależy, że coś jest dla mnie ważne. Jeśli w mojej gminie budują ścieżkę rowerową, to ja się cieszę, że będziemy ją mieć. Analogiczna ścieżka na Kujawach mnie już nie interesuje, chociaż przecież, obiektywnie rzecz biorąc, ona może mieć takie samo znaczenie.
Na przykład dla mnie bardzo istotne jest to, że mój prapradziadek przyjechał kiedyś z Włoch do Polski. Choć czuję się Polakiem, to do Włoch mam jakiś szczególny sentyment. A kiedy tam jestem, zwłaszcza w Wenecji, skąd moi przodkowie pochodzą, ten sentyment się wzmaga. Możemy to różnie interpretować, ale w moim przekonaniu także w tej kwestii rządzą nami po prostu emocje.
Skoro już pan poruszył temat sportu – czy uczucia, które wzbierają w nas na stadionach, mają coś wspólnego z patriotyzmem?
Mnie to ciekawi. Nie dalej jak wczoraj zastanawiałem się, dlaczego tak mi przykro i smutno, że Cracovia przegrała ostatni mecz, w dodatku na swoim boisku. Bo z jednej strony to jest skrajny nonsens: grupa facetów biega po murawie za piłką, a miliony ludzi to z napięciem ogląda. A z drugiej – to musi być jakaś ważna sprawa, skoro emocje dookołasportowe żywe były już w starożytności. Jak mawiano w starożytnym Rzymie: chleba i igrzysk. Widocznie tych emocji człowiek potrzebuje. Stadiony są właśnie po to, by dać ludziom to podniecenie, a najlepiej podniecenie zwycięstwem nad kimś Innym. Jeszcze jedna struna jest tu potrącana: wspólnotowa. Proszę zobaczyć, że jak polska drużyna wygrywa na arenie międzynarodowej, to mówimy: my wygraliśmy, jak przegrywa – oni przegrali.
Słowo „ojczyzna” wywodzi się od słowa „ojciec” i oznaczało pierwotnie majątek odziedziczony po ojcu, ojcowiznę. W szerszym znaczeniu ojczyzna to kraj pochodzenia naszych rodziców. A czasem też miejsce ich pochówku. Pan mówi o swoim prapradziadku i to jednak wywołuje jedynie sentyment, ale jeśli w grę wchodzą rodzice – tworzy się już chyba tożsamość.
Każdy z nas ma swoją osobistą mitologię, a z nią wiąże się pewne przywiązanie do wydarzeń z przeszłości, do miejsc, które obdarzył uczuciem lub w których przeżył coś ważnego. W ten sposób możemy się czuć przywiązani do konkretnych rejonów, niezależnie od tego, czy tam obecnie mieszkamy. A skoro mówi pani o grobach, to gdy przed laty byłem we Lwowie, czułem wzruszenie, patrząc na grób swojego pradziadka na cmentarzu Łyczakowskim. Można by powiedzieć, że nic z tego nie wynika, nie przybyło mi z tego powodu konkretnego dobra ani konkretnej wiedzy, ale pojawiła się jakaś tajemnicza ścieżka do mojej przeszłości. W terapii rodzin, którą się zajmuję, praca nad drzewem rodzinnym jest jednym z najważniejszych wątków.
Dlaczego?
Dlatego że to, co jest w nas, w znacznym stopniu jest odziedziczone po poprzednich pokoleniach. Często nawet nie wiemy, jak bardzo to, co robimy, albo to, w co wierzymy, czy to, co uważamy za cenne, jest – metaforycznie rzecz ujmując – podszeptami naszych przodków. Świadomość tego nieraz pozwala wyzwolić się z jakichś cierpień, konfliktów czy napięć. W związkach każda z osób wnosi swoją rodzinną mitologię, swój system wartości, swoje wzorce kulturowe. Konflikty małżeńskie nieraz mają właśnie to źródło: każde ze współmałżonków pochodzi z innej „mikroojczyzny”. Bo ojczyzna nam się kojarzy czy też utożsamia z pewnym zestawem wzorców kulturowych – tym, co uważamy za ładne, dobre czy mądre, ale także z tym, co nam smakuje czy jakie krajobrazy są dla nas cenne.
Ojczyzna w znaczeniu ojcowizna zawiera się też w naszej mitologii przodków. Chętnie dowiadujemy się – jeśli jest to możliwe – co tam się działo z naszym prapradziadkiem. Może on był bohaterem i dziś jest powodem do dumy, a może był antybohaterem, a w nas trwa wstyd za niego, nawet jeśli o tym nie wiemy.
Hołubimy rodzinne pamiątki, na przykład srebrną łyżeczkę ocalałą z powstania…
Albo szablę szlachetnego rycerza.
Cały artykuł można przeczytać w najnowszym numerze „Zwierciadła”.