Można szukać go w muzeach, można w naturze, a można też w drugim człowieku. Od czego zależy, czy nazwiemy coś lub kogoś pięknym i po co nam w ogóle ta wartość – pytamy prof. Bogdana de Barbaro.
Tekst pochodzi z magazynu „Zwierciadło” 4/2025
Ucieszył się pan, kiedy zaproponowałam piękno jako kolejną wartość do naszego cyklu rozmów?
Raczej się przestraszyłem, bo choć piękna mogę doznawać i pięknem się zachwycać, to jednak trudno mi się na ten temat wymądrzać.
Ale piękno to także kategoria filozoficzna, a pan lubi filozofować.
Zgadza się, pięknem zajmowali się już starożytni filozofowie, którzy uważali je za wartość moralną. Potem wprawdzie oddzielili piękno od dobra, ale to – nomen omen – piękna myśl, że kiedyś mogły być one tożsame.
Ja czasem mówię: „no pięknie”, kiedy wszystko układa się nie po mojej myśli…
Na przykład kiedy dziecko wyleje coś na śnieżnobiały obrus – to coś w rodzaju paradoksu, bo w istocie chodzi o „piękną porażkę”…
Natomiast trudniej mi wskazać, kiedy ostatnio powiedziałam „no pięknie” nie ironicznie, tylko z bezbrzeżnego zachwytu. Chociaż nie, przypominam sobie… W filmie „The Brutalist” Brady’ego Corbeta (tu przeczytasz recenzję filmu, przyp.red) jest scena, w której tytułowy architekt brutalista prezentuje już gotowy projekt domowej biblioteki. Rząd drewnianych półek, które jednym ruchem można schować w ścianie bądź odsłonić, na środku fotel z lampą, światło wpadające przez okno i świetlik u góry. Widok zapierający dech w piersiach…
Jak pani sądzi, co takiego się wydarzyło w pani zmysłach, że zaparło pani dech?
Myślę, że chodziło o pewne uporządkowanie przestrzeni, harmonię wszystkich elementów. Może nawet doskonałość.
Po pani opisie domyślałbym się też, że może mieć pani upodobanie do książek i prawdopodobnie piękna szatnia piłkarska już takiego wrażenia by na pani nie zrobiła.
Piłkarska nie, ale bokserska… No właśnie, czy piękno to jest coś, co nam się podoba, czy może istnieje jednak obiektywne piękno?
Z tego, co pamiętam z lekcji filozofii, wszyscy najwięksi myśliciele ostatecznie dochodzili do wniosku, że piękno jest czymś subiektywnym, czyli że to, co dla jednych jest piękne, dla innych może być obojętne lub wręcz wstrętne. Co nie znaczy, że pewne wzorce piękna, czyli kanony, nie są uzgadniane społecznie. Co więcej, my tym wzorcom możemy podlegać, czyli możemy iść za tym, co się nam wmawia jako piękne, i zatracać własny osąd.
Pamiętam z dawnych czasów wrażenie, jakie zrobiła na mnie Wenus z Malty. Widziała pani te figurki? Polecam wyszukać je w Internecie. Dziś taka Wenus pewnie nie byłaby uznana za piękną, najwyżej za ciekawostkę z dawnych czasów.
Widzi pan, to podobnie jak z moim psem. Ja uważam, że jest najpiękniejszy na świecie, natomiast co roku jakiś przedstawiciel jego rasy – grzywaczy chińskich – jest ogłaszany najbrzydszym psem świata.
A to dobry przykład, potwierdzający, że piękno jest subiektywne, ale też uwarunkowane kulturowo. Natomiast pod spodem jest jeszcze miejsce na jakieś uczucia.
Starożytni uważali, że istnieje piękno obiektywne, wynikające z zachowania proporcji i odpowiedniego układu, co potwierdza współczesna badaczka piękna dr Renee Engeln, autorka książki „Obsesja piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety”. Zmierzono, że prawie idealnie symetryczną twarz ma aktor Denzel Washington.
Ale jednak większość twarzy jest niesymetrycznych. Jeśli prawą część twarzy skopiuje się i nałoży na lewą lub odwrotnie, to zobaczymy coś nienaturalnego, a może nawet brzydkiego. Czyli jednak jakieś pęknięcie, zaburzenie symetrii w tym ideale powinno się znaleźć.
Z drugiej strony zgodzę się, że są widoki niezmiennie zachwycające, i to niezależnie od czasów i kanonów. Na przykład bezkresne morze, ośnieżone szczyty górskie, ale też śpiące dziecko. Ostatnio przyłapałem się na tym, że patrząc na jakieś niemowlę w wózeczku, miałem poczucie, że obcuję z niezwykłym pięknem tego świata. Chociaż domyślam się, że miało to więcej wspólnego z zachwytem starego dziadka młodością i gdybyśmy nagle przenieśli się do przyszłości i ujrzałbym to samo dziecko w wieku 70 lat, to prawdopodobnie już bym się tak nie zachwycał.
Słynne powiedzenie, wywodzone od Szekspira, a nawet od Platona, mówi wszak: „piękno jest w oku patrzącego”. To my nadajemy piękno rzeczom, czynom i osobom.
A zarazem każdy ma swoje własne odczucie piękna. Umberto Eco w książce „Historia piękna” pisał, że idea piękna wciąż się zmieniała. Raz piękne było to, co szlachetne. Raz to, co harmonijne, symetryczne. A raz to, co naturalne. Dziś chyba doszliśmy do wniosku, że czas natury minął, a piękne jest to, co wykreowane, stąd choćby tak duża popularność operacji plastycznych.
Proszę zauważyć, ile wysiłku i czasu człowiek XXI wieku jest gotów przeznaczyć na to, by pięknie wyglądać. Bierze się to przeważnie z chęci bycia atrakcyjnym erotycznie, w jakimś sensie towarem na narcystycznej giełdzie, gdzie najważniejsze jest to, by dostać zachwyt, a wcześniej doznać go przed własnym lustrem. Tylko że wtedy niebezpiecznie oddalamy się od czegoś, co można by uznać za osobowość danej jednostki. Dużo łatwiej jest dziś powiedzieć, że ktoś jest piękny, mając na myśli wyłącznie jego urodę i wygląd. A mnie by się bardzo podobała taka wersja, by mieć też na myśli jego walory wewnętrzne. Piękny człowiek, czyli: skromny, a nie pyszny, mądry, a nie zarozumiały, poszukujący, a nie awanturniczy, subtelny, a nie agresywny.
Czyli znów wracamy do starożytnych, którzy pięknymi lubili nazywać czyny, a harmonię odnosić do umiarkowania i wyważenia osądów. Myślę, że dość daleko od tego odeszliśmy, czego w sumie nie chcę krytykować, jedynie stwierdzam fakt.
Mnie jest chyba o pół kroku bliżej do krytykowania, bo widzę ryzyko, że w ten sposób sami się uprzedmiotawiamy. Nie chcę powiedzieć, że podoba mi się skrajność pod tytułem niechlujstwo, zaniedbanie czy mycie zębów raz na tydzień. Ale podoba mi się idea, jak pani to nazwała, umiarkowania. Bo owo umiarkowanie stwarza warunki do – użyję teraz dużych słów –rozwoju duchowego, czyli takiej postawy, która zakłada refleksję nad własnym życiem, zasady etyczne, ale też pracę nad charakterem.
Ale dbanie o swoje ciało może być także dbaniem o swój umysł i duszę.
Dlatego chciałoby się tu znaleźć – choć nie lubię tego określenia – złoty środek. Gdyby udało się nam uniknąć z jednej strony przesadnego koncentrowania się na tym, czy jestem dość piękny lub piękna, a z drugiej całkowitej abnegacji – to między tymi dwiema skrajnościami można by budować postawę spokojnego, życzliwego otwarcia na siebie i świat.
Tym bardziej że piękno potrafi być okrutnym bożkiem – jego utrzymanie wymaga nie lada trudu, zwłaszcza że się jednak starzejemy, a nasze ciało się zmienia.
Na pocieszenie dodam, że w pewnym wieku człowiek wycofuje się z targowiska próżności i przestaje się tak tym przejmować. I nie chodzi nawet o to, że jest mu już obojętne, co inni o nim powiedzą, tylko o dotarcie do takiej postawy, by się nie sprowadzać tylko do ciała. Piękno bywa też oszustwem. Klasyczne rzeźby greckie nie były odzwierciedleniem prawdziwych osób, ale zlepkiem poszczególnych fragmentów różnych ciał, które razem tworzyły ideał. Dziś ten sam efekt osiągamy dzięki AI czy rozmaitym filtrom. Piękno idealne w naturze występuje niezwykle rzadko, tymczasem dziś – poprzez multiplikowanie sztucznych kolaży – wmówiono nam, że każdy może je osiągnąć. Oraz że gwarantuje szczęście.
Czytaj także: O potrzebie piękna w naszym życiu. Rozmowa z Katarzyną Miller
A co ma wspólnego piękno własne ze szczęściem własnym?! To chyba jedna z najbardziej niebezpiecznych pułapek.
Do tej pory mówiliśmy głównie o człowieku, ale moim pierwszym skojarzeniem z hasłem „piękno” jest przyroda, natura. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, co pamiętam jako piękne, to jednak wyświetlają mi się krajobrazy nietknięte ludzką ręką.
Gdybym z kolei ja miała powiedzieć, co jest dla mnie warunkiem piękna, zgodziłabym się z Charles’em Baudelaire’em, który powiedział kiedyś: „Piękno jest zawsze dziwaczne. Rzec nie chcę, iż jest dziwaczne w sposób dobrowolny i na zimno, bo w takim przypadku byłoby potworem, wykolejonym z torów życia. Mówię, że zawiera zawsze odrobinę dziwaczności, która sprawia, że szczególnie jest piękne”.
Zgodziłbym się, ale z pewnym zastrzeżeniem. Słowo „dziwaczność” uruchamia we mnie, psychiatrze odruch obserwowania objawu. Natomiast jeśliby zamienić to na słowo „dziwny”, to ono już przyciąga mnie osobiście, nie zawodowo.
Umberto Eco oprócz „Historii piękna” napisał też „Historię brzydoty”. Niektórych to brzydota pociąga silniej niż piękno. Dla mnie coś, co jest szczególnie piękne, powinno mieć jakąś skazę, pęknięcie. Pan zresztą już wcześniej to powiedział – harmonia, która ma w sobie element dysharmonii. Inaczej wydaje się sztuczna, nieprawdziwa, a ja jej nie wierzę.
Podobnie piękny krajobraz – nigdy nie jest doskonały. Jest tam jakaś kałuża, jakaś złamana gałąź. Albo bezkres, który uruchamia metafizyczne tropy.
Kiedy powiedziała pani o brzydocie, to miałem takie skojarzenie, że widząc osobę, która według kulturowych kryteriów byłaby uznana za brzydką, według rynkowych za biednie ubraną, a według kryteriów kultu młodości za bardzo starą – robię taki zabieg psychiczny, że pod tą powłoką wyobrażam sobie kogoś mądrego, wewnętrznie pięknego i psychicznie bogatego. To pozwala mi myśleć o ludziach nie jako o „wersjach na eksport”.
Bo my na co dzień jednak staramy się być najlepszą wersją siebie, dobrze wyglądać, podobać się innym. I być może to przywilej psychiatry czy psychoterapeuty, że jest mu dane dotrzeć do czegoś głębszego w drugiej osobie. Wierzę, że cenne jest, kiedy nie zatrzymujemy się tylko na pięknie zewnętrznym. Tak samo jak robi artysta, który coś maluje czy rzeźbi i ofiarowuje mi to do własnej refleksji i przeżycia. Czymś innym jest jednak doznanie estetyczne potrącające wrażliwość emocjonalną, a czymś innym spotkanie z człowiekiem i dostrzeżenie jego wewnętrznego piękna.
Po co właściwie jest piękno? By do niego dążyć? A może po to, by koiło nasze zmysły? Ja, doświadczając piękna, doświadczam wszystkiego – mentalnie i cieleśnie.
Nie wykluczam, że takie doznanie to efekt splecenia ze sobą kilku wątków, które docierają do pani zmysłowości i tworzą pewien rodzaj poruszenia, a rozbieranie tego na czynniki pierwsze będzie zupełnie nieefektywne. Ale na pewno jest to coś głębokiego.
Osobiście uważam za cenny fakt, że jesteśmy istotami, dla których piękno jest piękne, czyli jest czymś ważnym i potrzebnym do tego, żebyśmy mogli wziąć głębszy oddech. Gdy sobie wyobrażam kogoś, kto jest ciągle zapracowany i w biegu, to myślę, że umyka mu to, co ważne – chwila, która może być wzruszeniem, doznaniem metafizycznym czy też namysłem nad losami świata.
To ważna dla pana wartość?
Bardzo. Szkoda byłoby mi dnia, w którym coś by mnie nie zachwyciło lub ktoś by mnie nie zachwycił.
Może piękno jest po prostu po to, by je zauważać i się nim zachwycać?
Chwila, w której doznajemy piękna – nieważne: zewnętrznego czy wewnętrznego, i nieistotne, którym zmysłem: dotykiem, wzrokiem czy słuchem – jest dobrem. Umiejętność otwierania się na piękno, chłonięcia go czyni nas nawet nie tyle bardziej dojrzałymi, co po prostu bardziej ludzkimi. Dobrze, że jest piękno na świecie. A w nas – głód piękna.
Niektórzy uważają, że jak jeść, to smakując każdy kęs i na pięknym talerzu. Jak mieszkać, to nie tylko funkcjonalnie, ale też estetycznie…
Ja kiedy jem, muszę założyć okulary, ale nie dlatego, że nie widzę, gdzie jest widelec czy kalafior, tylko dlatego, że jedzenie to połączenie zmysłu smaku i zmysłu węchu, ale też zmysłu wzroku. I też jestem zwolennikiem domowej biblioteki – nie wyobrażam sobie, jak można bez niej mieszkać i lubię na nią patrzeć.
Jest takie określenie „pięknie żyć”. Jak by pan je objaśnił?
Pięknie żyć to utrzymywać harmonię pomiędzy tym, co dobre, tym, co przyjemne, i tym, co sensowne.