1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Scarlett Johansson: „Czuję się dość dobrze ze sobą, wraz z upływem czasu coraz lepiej. To chyba najlepsza rzecz w całym procesie starzenia się”

Scarlett Johansson: „Czuję się dość dobrze ze sobą, wraz z upływem czasu coraz lepiej. To chyba najlepsza rzecz w całym procesie starzenia się”

Scarlett Johansson (Fot. Mike Marsland /Contributor/Getty Images)
Scarlett Johansson (Fot. Mike Marsland /Contributor/Getty Images)
Czy można zostać najbardziej kasową aktorką w historii i nadal mieć do siebie dystans? Całe życie zmagać się z seksualizacją, a mimo to robić swoje? Zabierać głos w ważnych społecznie kwestiach, nie bojąc się rysy na wizerunku? Zarabiać więcej od męża i jednocześnie tworzyć udany, partnerski związek? Tak, jeśli jest się Scarlett Johansson.

Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.

Z aktorką spotykam się na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes. Na tutejszy czerwony dywan rokrocznie przyjeżdżają największe gwiazdy z całego świata, w końcu pokazanie się z ekipą filmu pod słynnymi schodami Pałacu Festiwalowego to dla wielu szczyt marzeń. „Tym bardziej niesamowite, że jestem tutaj dopiero drugi raz” – dziwi się Johansson, gdy wraz z dziennikarzami z innych krajów sadowimy się wokół stolika, przy którym mamy rozmawiać. Ponieważ aktorskie życie miewa zawrotne tempo i łatwo coś w tym szaleństwie zgubić, pozwalam sobie tę informację sprawdzić. I pudło! Rzeczywiście, dwa lata temu pojawiła się w Cannes wraz z ekipą filmu „Asteroid City” Wesa Andersona, ale jeśli spędzić nieco dłuższą chwilę w bazach fotograficznych, okazuje się, że dwie dekady wcześniej pozowała fotoreporterom, obejmując się z Woodym Allenem, u którego zagrała główną rolę we „Wszystko gra”. Dziś legendarny reżyser wypadł z łask, gwiazdy nie chcą być już z nim kojarzone. Nie ulega jednak wątpliwości, że trzykrotna (potem jeszcze „Scoop – Gorący temat” i „Vicky, Cristina, Barcelona”) współpraca z nim była jednym z punktów zwrotnych w karierze Amerykanki.

I cóż że ze Szwecji

Gdyby próbować opowiedzieć o niej w cyfrach, brzmiałoby to mniej więcej tak. 40 – tyle lat skończyła w listopadzie ubiegłego roku. 31 z nich spędziła jako profesjonalna aktorka. 84 – w tylu filmach zagrała w tym czasie. 14,5 miliarda dolarów – tyle zarobiły. A więc: jedynka – to jej miejsce na liście najbardziej kasowych aktorek w historii. Trzy małżeństwa, pięcioro rodzeństwa, dwoje dzieci. I znowu dwójka – tym razem chodzi o nominacje do Oscara. Jeden wyreżyserowany film pełnometrażowy i 95 – wiek aktorki, która gra w nim główną rolę (znakomita June Squibb). Scarlett widnieje też na wielu listach aktorów, którzy mają polskie korzenie. Ile w tym prawdy? Przecież jej ojciec Karsten do Stanów przyjechał z Danii, a jego przodkowie pochodzili ze Szwecji (stąd zresztą drugie imię artystki, Ingrid – po babce). To urodzona w Nowym Jorku mama – Melanie – ma polsko-rosyjskie korzenie. Zanim przyjęli nazwisko Sloan, nazywali się Schlamberg. W 2017 roku aktorka wzięła udział w popularnym programie „Finding Your Roots” kanału PBS, w którym zespół profesjonalistów pomaga bohaterom odkryć prawdę na temat ich korzeni. To wówczas odkryła, że Saul, brat jej pradziadka ze strony mamy, i cała jego rodzina, zginęli w getcie warszawskim. Idąc po kobiecej linii, Scarlett jest więc Żydówką, ale nie identyfikuje się jako osoba głęboko religijna. Gdy dorastała, równie ciekawe były dla niej duńskie zwyczaje, które znała z rodziny ojca. Dlatego rodzinne święta nierzadko mieszały element obu tradycji. Tak podobno jest też w jej własnym domu.

Od siedmiu lat buduje rodzinę ze znanym z „Saturday Night Live” komikiem Colinem Jostem. Po latach związkowych turbulencji wydaje się, że znalazła u jego boku szczęście i spokój. Para pobrała się podczas pandemii i wspólnie wychowują córkę Johansson z poprzedniego związku – Rose Dorothy, doczekali się też synka – Cosmo. W końcu co lepiej spaja związek niż wspólne poczucie humoru? Johansson i Jost zdają się autentycznie lubić swoje towarzystwo, często pojawiają się razem na ściankach, pozowali na czerwonym dywanie w Cannes, publicznie też z siebie i ze sobą żartują. Scarlett bywa częstą gościnią w „SNL” (była m.in. gospodynią niedawnego, finałowego odcinka 50. sezonu), gdzie nie brakuje żartów z jej związku, a skecze, w których reaguje na monologi męża, pisane przez „roastujący” Colina zespół, stały się już znakiem rozpoznawczym programu. Chyba najczęstszy żart odnosi się do tego, że żona zarabia kilkakrotnie razy więcej od niego, co jest – trzeba przyznać – swoistym wyrazem uznania dla aktorki.

Colin Jost i Scarlett Johansson na czerwonym dywanie podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes. (Fot. Vittorio Zunino Celotto/Getty Images) Colin Jost i Scarlett Johansson na czerwonym dywanie podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes. (Fot. Vittorio Zunino Celotto/Getty Images)

Wprawdzie dziś ScarJo (że wywołam jej ksywkę z wczesnych lat dwutysięcznych) podróżuje pierwszą klasą, a swoje dzieci wychowuje w dostatku, ale jeszcze trzydzieści parę lat temu Scarlett i Melanie stawały po bilet do teatru w kolejce „za pół ceny”, bo w rodzinnym domu gwiazdy się nie przelewało. Tata, architekt, dużo pracował, ale utrzymanie czwórki dzieci w Nowym Jorku to karkołomne zadanie zarówno kilkadziesiąt lat temu, jak i dziś. Budżet domowy nierzadko ratowały kartki żywnościowe. Aktorka nie tylko nigdy się tego nie wstydziła, ale też wiele lat później wystąpiła w kampanii Feeding America (Nakarmić Amerykę), opowiadając, jak tamto wsparcie umożliwiło jej skupienie się na miłości do teatru i rozwijaniu warsztatu. „Gdy ludzie nie chodzą głodni, karmią swoją przyszłość” – mówiła w spocie promocyjnym.

Od lat wspiera rozmaite inicjatywy obywatelskie. Przemawiała w obronie praw reprodukcyjnych na wielkim Marszu Kobiet i wspierała działalność zapewniającej do niej dostęp organizacji Planned Parenthood. Jej kolega z Drużyny Avengersów – Robert Downey Jr. twierdzi wręcz, że jest jedną z najbardziej wyrazistych i zdeklarowanych gwiazd Hollywood i że we wszystkim, co robi, stajsię liderką. Lekcję obywatelskiego zaangażowania dała jej babcia Dorothy, bibliotekarka i nauczycielka, którą Scarlett nazywa swoją najlepszą przyjaciółką.

Kadr z „Jurassic World: Odrodzenie” (Fot. materiały prasowe) Kadr z „Jurassic World: Odrodzenie” (Fot. materiały prasowe)

Epizodystka wychodzi z cienia

Mama Scarlett robiła wszystko, by mimo finansowych trudności jej dzieci mogły spełniać marzenia. Warunkiem było poważne podejście do szkoły i pracowitość. Gdy córka powiedziała jej o swoich filmowych marzeniach, usiadła z nią i spokojnie, uczciwie wyjaśniła, co trzeba będzie zrobić, aby miały one szansę realizacji. Scarlett okazała się wzorową uczennicą. „Dzięki mamie czułam, że mogę osiągnąć wszystko, jeśli tylko naprawdę się do tego przyłożę” – wspominała. Melanie była też jej pierwszą agentką (rodzice rozwiedli się, gdy miała trzynaście lat). Co ciekawe, wcześniej tą ścieżką poszło także jej starsze rodzeństwo – brat Adrian i siostra Vanessa, oboje pracujący aktorzy, którzy jednak nie zbliżyli się do statusu gwiazd. Brat bliźniak Hunter wybrał inny zawód: zajmuje się polityką, współpracował m.in. przy kampanii prezydenckiej Baracka Obamy w 2008 roku.

Wiele dzieciaków marzy o byciu gwiazdą, a wielu rodziców mówi, że jeśli będą wystarczająco mocno marzyć, wszystko jest możliwe. Co zatem sprawiło, że w życiu Scarlett te obietnice się zmaterializowały? Na samym początku często brała udział w castingach do reklam. Jednak Melanie szybko zorientowała się, że córka bardzo źle znosi tak częste w tej branży odmowy. Postanowiły więc skupić się wyłącznie na próbach do poważnych ról. Mniej więcej wtedy dziewczynka dostała angaż do wystawianej off-Broadway sztuki „Sophistry”. Miała w niej tylko jedną linijkę, ale pojawiała się u boku Ethana Hawke’a. Za chwilę przyszedł pierwszy filmowy epizod – u Roba Reinera w „Małolacie”. Jako dziesięciolatka Scarlett zaczęła uczęszczać na zajęcia do legendarnej szkoły teatralnej Lee Strasberga. Przez pierwszy rok była w grupie dla dzieci, ale potem przeniesiono ją wyżej, do siedemnastolatków. Podkreśla, że mimo to nie była jakoś specjalnie zadufana w sobie, a też rówieśnicy nie traktowali jej jak gwiazdy. „Rob Reiner? Sztuka off-Broadway? Ich to wtedy w ogóle nie obchodziło” – mówiła w wywiadzie u Howarda Sterna. Potem trochę się to zmieniło. „W słusznej sprawie” Scarlett zagrała córkę Seana Connery’ego i Kate Capshaw, zaraz potem pojawiła się w „Randce na moście” oraz w „Manny i Lo” o dwóch osieroconych siostrach, które szukają swojego miejsca na ziemi. To w tym ostatnim po raz pierwszy została dostrzeżona przez krytyków, podkreślających jej urok i charyzmę. Za ten występ dostała też pierwszą w karierze branżową nominację do Independent Spirit Award. Kolejny film pamiętamy już wszyscy: rok 1998 i rola straumatyzowanej wypadkiem nastolatki w „Zaklinaczu koni” u boku samego Roberta Redforda.

Jej kariera nabrała rozpędu. W 2003 roku otrzymała aż dwie nominacje do Złotych Globów – za dramat „Dziewczyna z perłą” i za nostalgiczną komedię romantyczną „Między słowami”. Z perspektywy czasu widać, że występ u Sofii Coppoli był zawodowym przełomem. Zagrała Charlotte, absolwentkę filozofii, która za mężem fotografem jedzie do Azji, gdzie czuje się boleśnie samotna. „Miałam wtedy siedemnaście lat. Moje doświadczenie było podobne do tego bohaterki: byłam w Tokio daleko od czegokolwiek znajomego, pracowałam dzień i noc, czułam się zdezorientowana i nierzadko mi też doskwierała samotność”.

U Coppoli nie tylko stworzyła niezapomniany ekranowy duet z Billem Murrayem, ale zaczęła też budować markę osobistą. Artystki niezwykle wrażliwej, efemerycznej, ale inteligentnej, mającej w sobie nieuchwytną zmysłowość. Z festiwalu filmowego w Wenecji wróciła wówczas z nagrodą dla najlepszej aktorki, a kolejne propozycje zaczęły spływać w zawrotnym tempie.

Kolejna kluczowa zawodowa transformacja to dołączenie do uniwersum Marvela i wspomnianych Avengersów. Dzięki roli Czarnej Wdowy – Natashy Romanoff pojawiła się w aż ośmiu filmach z komiksowej stajni. Przed występami w filmach niemal za każdym razem przechodziła przez etap specjalnie dopasowanej diety i morderczych treningów, łączących trening siłowy, jogę, elementy gimnastyki i pliometryki. Nie chodziło tylko o to, by na ekranie dobrze wyglądać, ale by być w stanie wykonać niezwykle skomplikowane sekwencje kaskaderskie. Aktorka od lat pracuje z Heidi Moneymaker, która zastępuje ją w najbardziej wymagających scenach, jednak sama także wykonuje wiele trudnych choreografii. Jej talent można ocenić choćby w scenie z „Avengers”, w której Czarna Wdowa spotyka Georgi Luchkova, granego przez samego Jerzego Skolimowskiego. Przez pół sceny Natasha walczy z rękami przywiązanymi do krzesła. Nie róbcie tego w domu.

Czytaj także: Jerzy Skolimowski – świadomość współistnienia

Porozmawiajmy o twoim ciele

Gdy mężczyźni przechodzą wymagającą fizycznie transformację do roli, robi się wywiady z ich trenerami i pisze się o siłownianych nawykach. W przypadku kobiet często pojawia się uprzedmiotawiająca narracja wokół ciała. Johansson zmagała się z tym przez lata. „Czy pod te obcisłe kostiumy byłaś w stanie założyć bieliznę?” – zagadnął ją pewien dziennikarz. „Jesteś chyba piątą osobą, która mnie dziś o to pyta. Co tu się dzieje? Od kiedy zaczęliśmy w wywiadach pytać ludzi o ich bieliznę?” – odparowała. Obcisły kostium Czarnej Wdowy najwidoczniej ujmował pytającym inteligencji. Polecam zresztą obejrzeć kilka wywiadów z tej serii – jeśli Johansson jest w nich sparowana z kolegami z obsady, to bardzo często mężczyzna dostaje egzystencjalne pytania o naturę postaci, ją natomiast zagaduje się o dietę. I robią to zarówno dziennikarze, jak i dziennikarki.

W podkaście Daxa Sheparda „Armchair Expert” aktorka wyznała, że już na początku kariery czuła się zaszufladkowana. Wyglądała dojrzałej i bardziej kobieco niż dziewczynki w jej wieku, co doprowadziło do, jak sama mówi, „hiperseksualizacji”. Przez chwilę sądziła, że role oparte na fizyczności to wszystko, co ją czeka, a, jak sama mówi, „ten koszyk jest bardzo płytki”. W niedawnym wywiadzie dla „Vanity Fair”wspominała, że po „Między słowami” przez lata zmagała się z uprzedmiotowieniem ze strony branży. Przypomnijmy: miała wtedy siedemnaście lat. „Bardzo długo proponowano mi wyłącznie role czyjejś dziewczyny, kochanki lub obiektu seksualnego. To był zaklęty krąg, z którego nie mogłam się wyrwać. […] czułam, że to jest moja aktorska tożsamość. Nie byłam w stanie wiele z tym zrobić… Branża działa w ten sposób od samego początku”.

Wraz z upływem czasu stała się pewniejsza siebie, a co za tym idzie także swojego ciała i seksualności, więc było jej łatwiej. Jednak do tej pory wspomina wywiady, w których dziennikarze bez ceregieli opisywali z detalami jej ciało, patrząc podczas rozmowy nie w oczy, ale na usta. Była to, jak sama mówi „pewna forma wykorzystywania”.

Kiedy spotykamy się w Cannes, nie mogę o to nie zapytać. Czy po latach tego typu żenujących sytuacji teraz, jako reżyserka, wreszcie czuje, że mówi własnym głosem? „Wydaje mi się, że zawsze mówię swoim głosem. Czuję się dość dobrze ze sobą, wraz z upływem czasu coraz lepiej. To chyba najlepsza rzecz w całym procesie starzenia się. Są oczywiście inne kwestie, które są w nim beznadziejne, ale ten aspekt jest fantastyczny”. Potwierdza to zresztą grająca Eleanor June Sqiubb, która podkreśla, że Scarlett jako reżyserka była bardzo otwarta i naturalna. „W niej nie ma żadnej ściemy. Zawsze jest sobą, nikogo nie udaje. Moim zdaniem ona po prostu lubi siebie, Scarlett uwielbia być Scarlett” – mówiła w „Vanity Fair”.

June Squibb i Scarlett Johansson przed pokazem filmu „Eleanor The Great” w Cannes. (Fot. Dominique Charriau/Getty Images) June Squibb i Scarlett Johansson przed pokazem filmu „Eleanor The Great” w Cannes. (Fot. Dominique Charriau/Getty Images)

Doświadczona debiutanka

„Kiedy robi się film, trzeba poprosić wielu ludzi o pieniądze, o spore kwoty, o miliony dolarów. Nie sądzę, żebym czuła się komfortowo, robiąc to jeszcze 10 lat temu. Ale teraz czułam się gotowa, by wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Myślę, że to bardzo dużo mówi o miejscu, w jakim jestem obecnie w życiu” – powiedziała mi aktorka w Cannes. A to miejsce to zróżnicowana, bogata zawodowa ścieżka, na której od kilku lat pojawiają się pozycje z różnych światów.

Pozornie całkowicie od siebie odmienne, a jednak będące częściami jednego uniwersum – aktorskiego świata Scarlett Johansson. A w nim? Rola zmysłowej kosmitki w egzystencjalnym kryzysie w eksperymentalnym „Pod skórą” Jonathana Glazera. Głos uwodzącej Joaquina Phoenixa sztucznej inteligencji w „Ona” Spike’a Jonze’a. Powtarzająca się współpraca z Wesem Andersonem, mistrzem kina stylu, konwencji i symetrii, role przesycone specyficzną czułością i poczuciem humoru, wymagające perfekcyjnego komediowego timingu i wielkiej autoironii (najnowsza to krótki, ale znaczący epizod w „Fenickim układzie”). Ten komediowy sznyt przynosi czasem nominację do Oscara – jak w przypadku drugoplanowej roli w „Jojo Rabbit” nowozelandzkiego żartownisia Taiki Waititiego o młodym chłopcu z Hitlerjugend, którego najlepszym wyimaginowanym przyjacielem jest Führer i który odkrywa, że w jego domu matka (Johansson) ukrywa młodą Żydówkę. Kolejna nominacja to wyróżnienie za uruchomienie w sobie najdelikatniejszych emocji w „Historii małżeńskiej” – kronice rozpadu małżeństwa filmowców i zapisie walki o rodzinę – w reżyserii Noah Baumbacha. A tuż obok tego „Jurassic World: Odrodzenie”, kontynuacja hitowej franczyzy o nauce, dinozaurach i ludzkiej pysze. Egzystencjalne kryzysy i niuanse ludzkiej psychiki? Konkurs głupich min pod patronatem Monty Pythona? A może green screen i kaskaderskie ewolucje? Do wyboru, do koloru, w wykonaniu aktorki wszystko smakuje równie dobrze.Jednak na swoją pozycję, także finansową, musiała zapracować. Kilka lat temu w rozmowie z magazynem „Glamour” podzieliła się obserwacjami na temat nierówności w branży. „Pamiętam swoje początki i rozmowy, które moja mama bardzo często musiała prowadzić. Dlaczego moja córka nie zarabia tyle samo, co jej koledzy? – pytała. Zawsze słyszałyśmy w odpowiedzi: wyniki box office, potencjał przyniesienia dużych zysków. Tak naprawdę był to ukryty seksizm. Ta walka trwa i ja sama wciąż ją prowadzę, podobnie jak wszystkie moje koleżanki”. Sama wielokrotnie zabierała głos na temat nierówności płacowej i genderowej w branży, jednak nigdy nie chciała robić z tego rozmowy o sobie, bardziej o problemie. Uważała, że to niezręczne, kiedy ktoś, kto zarabia tak dużo, stawia się w roli ofiary – zależało jej, by była to szersza dyskusja, wpływająca na zmiany w branży. Wprawdzie jej filmy zarabiały najwięcej, ale to wcale nie znaczyło, że ona była najwyżej opłacana.

Przełamując temat tabu, jakim są stawki, renegocjowała swoją w „Avengersach” – podobno pod groźbą, że ona i paru kolegów odejdą z obsady. Wsparł ją w tym przyjaciel Robert Downey Jr. Krokiem w stronę usamodzielnienia, także finansowego, było wejście w buty producentki przy „Czarnej Wdowie” w 2021. Było wówczas głośno o jej niezadowoleniu z dystrybucji – Disney zdecydował, że w erze postcovidowej wypuści film równocześnie w kinach i na platformie Disney +, co, jak podkreślała Johansson, wpływa negatywnie na jej zarobek, oparty proporcjonalnie na przychodach z biletów.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Teraz aktorka debiutuje jako reżyserka filmu pełnometrażowego „Eleanor the Great”, który na ekrany kin ma wejść jeszcze w tym roku. I okazuje się, że to nie nagły zwrot, ale ostatni krok w procesie, który trwa od lat. „Kiedy byłam nastolatką, sądziłam, że będę reżyserką, a nie aktorką. Dziś dla młodych ludzi jest o wiele więcej interesujących ról, ale kiedy byłam młoda, panował inny trend. Z czasem coraz trudniej było mi znaleźć projekty, w które chciałam się wystarczająco angażować. Ale potem weszłam w trzecią dekadę życia, zyskałam nowe zrozumienie dla swojej pracy i zaczęło mnie ekscytować znajdowanie sobie nowych wyzwań, testowanie swoich granic. Kiedy pięć lat temu założyłam własną firmę produkcyjną These Pictures, byłam przekonana, że nigdy nie stanę za kamerą. Ta praca polega głównie na rozwiązywaniu problemów, a dla mnie to koszmar. A potem nagle trafił do mnie scenariusz tego filmu. Nie spodziewałam się tylu zwrotów akcji, czułości, humoru i tylu emocji... Ta historia wydała mi się znajoma.

Zadzwoniłam do mojego wspólnika i powiedziałam, że widzę siebie jako reżyserkę tego projektu. Rozumiem go” – opowiada. „Eleanor the Great” to opowieść o 94-letniej Eleanor, która od lat żyje na Florydzie. Po śmierci męża zostaje sama z najbliższą przyjaciółką, która jednak też odchodzi. Wtedy Eleanor jest zmuszona wrócić do Nowego Jorku, do rodziny. Była samodzielna, teraz jest traktowana jak osoba niedołężna, nikt nie bierze jej poważnie, czuje się samotna… Trafia do lokalnego centrum kultury, ale zamiast na zajęcia wokalne dla seniorów przypadkiem wchodzi na grupę dla ocalonych z Holokaustu. Wiedziona impulsem przybiera tożsamość zmarłej przyjaciółki (która była Ocaloną) i opowiada jej historię jako swoją. Chce się wycofać, ale nie może – okazuje się, że w grupie jest młoda studentka w żałobie, która poruszona jej spowiedzią chce napisać o niej reportaż. Kobiety zaprzyjaźniają się, a Eleanor coraz mocniej grzęźnie w kłamstwie. Dlaczego to robi? Okazuje się z czasem…

Zapytana o komercyjny potencjał filmu, Scarlett Johansson podkreśla, że bardzo ważne jest dla niej, by jej filmy się oglądały. Pasja, zaangażowanie, eksperymenty – jasne, ale sztuka dla sztuki to nie jej bajka. Może spać spokojnie. Ci koledzy, którzy kiedyś nie wiedzieli, kim jest Rob Reiner i co to jest off-Broadway, dziś na pewno opowiadają podczas rodzinnych imprez, że to właśnie z nią chodzili do klasy.

Scarlett Johansson jest związana z Nowym Jorkiem – tu się urodziła i mieszka do dzisiaj. Kocha śpiewać. Wydała dwa albumy studyjne, w tym jeden inspirowany duetem Gainsbourga i Bardot, użyczyła też głosu jeżozwierzycy Ash z filmów „Sing”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE