1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Nie sądziłem, że świat sztuki da mi taką wolność” – mówi Dominik Więcek, tancerz, choreograf, twórca internetowy

„Nie sądziłem, że świat sztuki da mi taką wolność” – mówi Dominik Więcek, tancerz, choreograf, twórca internetowy

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)
Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)
Z rozbawieniem rzuca, że może wreszcie kapitalizować traumy z przeszłości, bo w dzieciństwie jego włosy wytykano palcami, a dziś marki ochoczo zatrudniają do współpracy charyzmatycznych rudzielców. Na Instagramie jest mistrzem błyskotliwego żartu, w teatrze, gdzie pracuje jako tancerz i choreograf, podejmuje tematy potężnego kalibru – od pochodzenia po stereotypową męskość.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.

Angelika Kucińska: Kim jesteś?

Dominik Więcek: Choreografem, fotografem, kostiumografem, reżyserem ruchu, stylistą, tancerzem i twórcą internetowym. Wymieniam alfabetycznie, żeby uniknąć kłótni między moimi osobowościami. Każda z tych ról ma swoje miejsce w moim życiu – żadna nie jest ważniejsza i z żadną nie utożsamiam się bardziej niż z pozostałymi, choć czasem choreograf obraża się na stylistę, a tancerz przewraca oczami, gdy widzi te wygięte pozy, w których fotografuję i przez które potem bolą mnie plecy.

Sporo tego. Dlaczego aż tyle?

Wierzę, że zanurzanie się w wiele specjalizacji, nawet w płytkim stopniu, daje dostęp do nowych narzędzi. Wykorzystanie tych kompetencji w innej przestrzeni otwiera kolejne poziomy kreatywności. Nie poświęcam całego życia jednej dziedzinie, więc nigdy nie zgłębię fotografii tak jak ludzie, którzy oddali jej siebie. Ale mogę poznać ją na tyle dobrze, by móc wykorzystać zdobyte umiejętności w innym z zawodów, które uprawiam. Na tym polega moja wirtuozeria.

Brzmi dość enigmatycznie, ale jeśli ktoś najpierw zobaczy zdjęcia, które robię, a potem przyjdzie na mój spektakl, to dostrzeże, że myślę o kompozycji kadru również na scenie. Albo jeśli ktoś przyjdzie na spektakl, a potem wejdzie na mój Instagram, odnajdzie to samo poczucie humoru. To, że sam występuję na scenie, ma ogromne znaczenie, gdy szyję kostiumy lub stylizuję innych artystów i artystki, jak wokalistka Alicja Szemplińska, z którą teraz współpracuję.

Wiem, ile mocy może dać stylizacja, którą mamy na sobie. Z tańca do pracy stylisty przenoszę też ogromny szacunek do ciała. Nie można przecież kazać modelce na planie, żeby się przebierała w obecności całej ekipy.

A to wciąż się dzieje?

Tańczyłem w reklamie i kostiumograf ciągle podchodził i bez pytania podciągał mi spodnie, poprawiał koszulkę, w którymś momencie nawet poprawił mi majtki, wszystko bez uprzedzenia i pytania o zgodę. W teatrze tańca zasada konsentu jest czymś oczywistym. Bardzo zależy mi na tym, by przenosić ją do swoich innych zawodów i też do życia prywatnego. Edukuję w tej dziedzinie nawet moich obserwatorów! Wiedzą, że zanim zrobią sobie ze mną zdjęcie, muszą zapytać, czy mogą mnie objąć.

Młoda osoba, którą ciągnie do sztuki, chce się wyróżnić?

Wręcz przeciwnie, chciałem się schować. Moje rude włosy wtedy były przekleństwem. Zakrywałem je. Pamiętam, że jadąc tramwajem, usłyszałem, jak ludzie mówią, że gdyby byli mną, nie zdejmowaliby czapki. Myśleli, że ich nie słyszę, a ja miałem ochotę zniknąć z tej planety. Do tej pory ubieram się raczej zwyczajnie, a upust kreatywności daję głównie na sesjach zdjęciowych i na scenie, gdzie mogę pobawić się wizerunkiem. Kocham projekty Victorii Beckham, Margieli, Miu Miu czy Victora & Rolfa, ale sam nie mam potrzeby, żeby posiadać rzeczy drogich marek. Prywatnie mam kapsułową szafę i dwa swetry na krzyż, które noszę na okrągło. Nie kupuję nowych ubrań, chodzę wyłącznie do second-handów.

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

Jak sobie radziłeś z komentarzami na temat włosów?

Nie radziłem sobie. W dzieciństwie nie byłem popularny, lubiany, raczej wyśmiewany i prześladowany. Bywały lekcje, gdy dzieciaki z klasy umawiały się, że będą mi dokuczać. W gimnazjum na korytarzu zostałem popchnięty i wystający pręt z kaloryfera wbił mi się w ciało, zostawiając dziurę. Bałem się przyznać. Nie skarżyłem się dorosłym, bo nie chciałem eskalować sytuacji. Dziś przypomina mi o tym blizna.

Co pomagało ci przetrwać?

Miałem wokół siebie małą, ale oddaną grupę przyjaciół, głównie dziewczyn. Dawały mi wsparcie, stawały w mojej obronie. Były ze mną, gdy płakałem, bo moja wrażliwość mnie przerastała. Potrafiły wstać na lekcji i krzyknąć, żeby inni przestali się na mnie wyżywać. Do tej pory myślę o nich ciepło. Dopiero na studiach na uczelni artystycznej, gdzie inność się celebruje, poczułem się w pełni akceptowany.

Urodziłeś się w Niemczech. Wróciliście do Chorzowa, gdy byłeś mały. Pamiętasz cokolwiek z tych pierwszych lat życia za granicą?

Mam tylko jedno wspomnienie, ale coraz częściej myślę, że po prostu przysposobiłem sobie zdjęcie.

O weryfikacji wspomnień i zaglądaniu we własną tożsamość opowiadał spektakl „Café Müller”, prawda?

Był czas, że bardzo często zadawałem sobie pytanie, co by było, gdyby moi rodzice nie podjęli decyzji o powrocie do kraju. W filozofii odczucie nostalgii za rzeczami, które się nie wydarzyły, nazywa się widmontologią. Postanowiłem więc odszukać te swoje duchy. Dostałem stypendium Tanzrecherche NRW na research od niemieckiej instytucji NRW KULTURsekretariat. Poszukując odpowiedzi, puszczałem wodze fantazji i tworzyłem hipotetyczne scenariusze, podróżując po Niemczech, po moim rodzinnym mieście, analizując tamtejszy system edukacji, warunki pracy w zawodzie tancerza i choreografa, badając język niemiecki i spotykając się z polskimi artystami, którzy tam mieszkają. Dotarło do mnie, jak stresujące jest to moje „sprawdzam”. Wcześniej tylko fantazjowałem o tym, co by było, gdybym wychował się w Niemczech – biorąc pod uwagę kulturę czy sytuację ekonomiczną tego kraju. Fantazja była bezpieczna i ekscytująca. Ale zobaczenie pięknego domu z tarasem, w którym mogłem się wychować, zamiast mieszkania w bloku – nie było już takie łatwe. To było bardzo konfrontujące doświadczenie. „Café Müller” nie jest jednak opowieścią o tym, co mogło się wydarzyć. To podzielenie się emocjami, które towarzyszyły mi, gdy po raz kolejny zadawałem sobie pytanie, co by było gdyby…

Cały ten proces dał mi wiele zrozumienia dla moich rodziców. Podczas pracy nad spektaklem po raz pierwszy rozmawiałem z mamą o tym, czym dla niej było doświadczenie emigracji. Zadedykowałem jej ten spektakl.

Czym jest teatr tańca?

To gatunek teatralny, którego językiem jest ciało. Ciało w przestrzeni i przestrzeń ciała.

Czy tancerz teatru tańca musi mieć samodyscyplinę zawodowego sportowca?

Trening tancerza jest treningiem sportowym, fizycznym. Jesteśmy atletami. Spędziłem siedem lat, zajmując się analizą relacji pomiędzy sportem a tańcem, poszukując elementów sztuki i estetyki w widowiskach sportowych oraz komponentu sportowego w tańcu. Na tym gruncie powstał spektakl „Glory Game”. Jako nastolatek trenowałem wyczynowo pływanie, choć byłem w tym absolutnie najgorszy. Nie miałem żadnych osiągnięć. Jeździłem na mistrzostwa Polski tylko i wyłącznie dlatego, że wybrałem sobie niszową dyscyplinę – pływanie w monopłetwie. Nikt tego nie uprawiał, więc nawet tak słabi zawodnicy jak ja mogli startować w mistrzostwach. Za każdym razem dopływałem jako przedostatni [śmiech]. Tańczyć zacząłem, mając 18 lat. Bardzo późno. Gdy zaczynasz w tym wieku, wielu rzeczy już nie nadrobisz. Historia sportowa mi pomogła. Miałem mocno mobilne biodra, wytrenowane od pływania żabką, mocno otwarte barki od pływania kraulem, silne centrum i nogi, a do tego byłem tak rozciągnięty, że potrafiłem zrobić szpagat. To nieudolne pływanie w monopłetwie okazało się wielkim prezentem dla mnie jako tancerza.

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

Czy w tańcu i choreografii rywalizuje się tak jak w sporcie?

Ja nie czuję, żeby to była rywalizacja. Oczywiście jako środowisko poruszamy się w kontekście grantów, konkursów, stypendiów. „Glory Game” zostało wyłonione w open call [otwarty nabór – przyp. red.] zorganizowanym przez teatr Komuna Warszawa, do którego zostało zgłoszonych ponad 200 spektakli. Nie będę więc kłamał, że nie stajemy do pewnego wyścigu, bo nieustannie walczymy o szanse, jednak nie odczuwam zazdrości, gdy widzę, że ktoś otrzymał szansę, o którą ja też się starałem. Oczywiście, że pojawia się frustracja, ale jej głównym powodem jest to, że taniec w Polsce jest bardzo niedofinansowany i że mamy zbyt mało realnych możliwości rozwoju i tworzenia.

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

Pomaga ci to, że masz inne prace, więc od tego, czy dostaniesz grant na spektakl, nie zależy twoje być albo nie być?

Dywersyfikacja źródeł dochodu daje mi dużo komfortu. Od jakiegoś czasu doszła do tego wszystkiego, co robię, jeszcze działalność w internecie, która stała się również nowym źródłem dochodu i dała mi przywilej wyboru. Przyszedł moment, w którym w końcu mogłem zrezygnować z występowania w dwóch spektaklach w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Kiedyś nie miałbym na to odwagi. Odchodząc, zrobiłem tam małą rewolucję, z czego jestem bardzo dumny. Zainicjowałem i stworzyłem list do dyrekcji z prośbą o podwyższenie wynagrodzenia za próby i spektakle oraz zmiany w sposobie traktowania tancerzy. Nasze stawki były tak niskie, że jak teraz o tym myślę, to przechodzą mnie ciary żenady, którą powinna czuć ta instytucja, jednak, o dziwo, czuję je ja. Skoordynowałem mnóstwo osób i ten list został wysłany w imieniu tancerzy występujących w różnych spektaklach wraz z podpisami całych obsad.

Ten proces nie był łatwy, trwał dość długo, otrzymaliśmy spore wsparcie Związku Zawodowego Aktorów Polskich, Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca, a o całej sprawie informowane było MKiDN. Udało się. Wraz z wrześniem 2024 roku zostały zmienione stawki.

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

Czytaj także: Twoja dusza jest tancerką, ruch jest lekiem. Rozmowa z certyfikowanym trenerem metody Pięciu Rytmów

Twoje spektakle też są przestrzenią walki o zmianę. Na przykład „Bromance”, który wchodzi w polemikę ze stereotypem prawdziwego mężczyzny. Widzisz, że męskość się zmienia?

Oczywiście. Spotykam wielu młodych ludzi: w pracy, prowadząc zajęcia albo po prostu mijam ich na ulicy. Często nie ma między nami wielkiej różnicy wieku, zaledwie dekada. Ale jest już różnica w tym, jak ci ludzie podchodzą do siebie nawzajem i jak zachowują się mężczyźni. Czuję, że ta wielopokoleniowa trauma mężczyzn w Polsce powoli się ulecza. Młodzi już nie są obciążeni dylematami, co to znaczy być prawdziwym facetem. Dziś nastolatki mogą oglądać seriale „Heartstopper” czy „Sex Education”, a starsi mają „Fellow Travelers” czy wspaniałe „Modern Family”. Tytuły prezentujące inne wizje męskości i o pięknych queerowych wątkach. Ja z dzieciństwa z telewizji pamiętam jedynie „Tajemnicę Brokeback Mountain”, która puszczana była po 22.00, jak gdyby była czymś nielegalnym.

Mężczyźnie, który jest artystą, wolno więcej?

Historia artystów to historia nadwornych błaznów, objazdowych kuglarzy, cyrkowców, klaunów. Łatka dziwaków, ekscentryków, postaci z gabinetu osobliwości nadal nam towarzyszy. „Oj, on się inaczej ubiera, bo jest artystą”. Ale to nie jest tak, że artyści noszą się czy zachowują się inaczej, bo korzystają z jakiegoś społecznego przywileju czy nawiasu, jaki nakłada na nich społeczeństwo. Kiedy miałem 15 lat, nie sądziłem, że świat sztuki da mi taką wolność! Chciałem rozwijać swoją kreatywność, dlatego robiłem zdjęcia i chodziłem na zajęcia teatralne. Poznałem ludzi, którzy nie przejmowali się tym, jak ich widzą inni. Nie zasłaniali ust z obawy, że zwrócą na siebie uwagę zbyt głośnym śmiechem – ja tak robiłem. Obcowanie z nimi zmieniało mnie. Ci ludzie z czasem stawali się rodziną z wyboru, przyjaciółmi albo po prostu kolegami, którzy rozumieli i akceptowali to, że ktoś jest inny. Nie było wytykania palcami. Tam moje rude włosy po raz pierwszy zostały odebrane jako walor.

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

A media społecznościowe przyjęły twoje rude włosy z miłością?

Internety są podzielone. Niektórzy komplementują moje włosy, ale kiedy pojawia się hejt, to zazwyczaj uderza w wygląd. Pojawiają się komentarze: „Jak on wygląda?”, „Czy to chłop czy baba?”, „Jaki on ma głos?”. Nie przejmuję się tym, nie dotyka mnie to. Większość moich obserwujących stanowią kobiety, które są jak te koleżanki ze szkoły, stające w mojej obronie. Ten stygmat rudzielców w Polsce jest dla mnie absurdalny. Ostatnio podczas spotkania Rafała Trzaskowskiego ze Sławomirem Mentzenem padło pytanie, czy w Polsce osoby rude są dyskryminowane, z ironiczną sugestią, że może potrzebują rządowej pomocy… Instagram i TikTok przyciągają młodsze osoby, dla których rudość nie jest niczym szczególnym. Czasem bawi mnie, że te rude włosy, które kiedyś były powodem wykluczenia i prześladowania, stały się jednym z powodów, dla którego marki proponowały mi współpracę, więc aktualnie kapitalizuję te swoje traumy z przeszłości.

Czytaj także: „Szczerość stanowi w mojej pracy wyzwanie”. Rozmowa z Wojciechem Grudzińskim, pierwszym w historii tancerzem wyróżnionym Paszportem „Polityki”

Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska) Dominik Więcek (Fot. Aga Bilska)

W internecie jesteś śmieszkiem.

Poczucie humoru to koń trojański. Żart skraca dystans. I ma potencjał milionów wyświetleń. Jedna z moich rolek, współtworzona i nagrana wraz ze wspaniałą Pauliną Mikułą, dotyczyła wulgaryzmów, które nie brzmią wulgarnie. Pomiędzy żartami o słowie „zadupie”, „pierdolnik” czy „gównoburza” dobitnie deklarujemy potrzebę zalegalizowania związków partnerskich w Polsce. Zależało mi na tym, by to padło. Dwa i pół miliona wyświetleń na Instagramie, tyle samo na TikToku, milion na Facebooku. Dotarliśmy z naszym stanowiskiem do sześciu milionów osób. Taki potencjał ma humor.

Czy sztuka ma potencjał, żeby kształtować lepszy świat? Nie wiem. Czy to, co robię, zmienia czyjeś poglądy? Też nie wiem. Ale wierzę, że rozszerza rzeczywistość.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE