Dłonie mi się pocą na myśl o konieczności tłumaczenia się z rozwodu. Dlaczego? Kto wyszedł z inicjatywą? Czyja to była decyzja? Jak to znosisz? Jak sobie radzisz? Ludzie ciągle żądają ode mnie reakcji na pytania, na które sam nie znam odpowiedzi. Albo nie chcę jej poznać. Odczepcie się wszyscy. Rozwód jak rozwód, każdemu może się przydarzyć. Także komuś na wózku.
Fragment książki „Życie na kółkach”, Wojciech Sawicki, wyd. WAB
– Tomek, weź zawróć!
Od piętnastu minut szukamy z asystentem miejsca pod Kancelarią Premiera. Nasz citroën niedawno wrócił z warsztatu. Wciąż jednak boję się, że akumulator znowu się wyładuje. A dzisiaj nie może do tego dojść, bo zaraz zaczyna się protest. Pierwsza manifestacja, na której nie będzie ze mną Agaty.
Dłonie mi się pocą na myśl o konieczności tłumaczenia się z rozwodu. Dlaczego? Kto wyszedł z inicjatywą? Czyja to była decyzja? Jak to znosisz? Jak sobie radzisz? Ludzie ciągle żądają ode mnie reakcji na pytania, na które sam nie znam odpowiedzi. Albo nie chcę jej poznać. Odczepcie się wszyscy. Rozwód jak rozwód, każdemu może się przydarzyć. Także komuś na wózku.
– O, właśnie ktoś wyjeżdża.
– Nareszcie – wzdycham z ulgą.
Parkujemy na miejscu dla niepełnosprawnych. Asystent kładzie plakietkę z upoważnieniem na desce rozdzielczej. Podobną widzę w luksusowym mercedesie obok. Nie mam siły, żeby się złościć. Tomek odpina mocowania i wyjeżdża moim wózkiem z auta. Słońce pali mnie w twarz. Agata nałożyłaby mi krem...
Proszę Tomka o ciemne okulary.
– Naprawdę, musimy odłączać klemy? – dopytuję.
– Mechanik mówił, że tak będzie bezpieczniej.
Asystent podnosi klapę w citroënie i odpina kable od akumulatora. Dochodzi jedenasta. Zamykamy samochód. Tomek wkłada mi telefon pod pas żebrowy. Dziwnie tak bez Agaty. W oddali widzę znajomą twarz. Też zmierza w stronę kancelarii. Otacza ją grupka ludzi. Nie chcę z nią rozmawiać, ale wymownie patrzy w moją stronę.
– Wojtek, super, że jesteś! – słyszę.
Więc jednak krótka konwersacja będzie nieunikniona.
– Ty widzę, że z obstawą.
– Zawsze raźniej.
– Macie kamienie i butelki z benzyną? – mówię żartobliwie.
– Ej, a to nie miał być pokojowy protest?
– Trzeba być gotowym na każdy scenariusz.
– Będzie dzisiaj Agata?
– Nie, pracuje.
– Szkoda.
– No nic, miłego protestowania!
Rozjeżdżamy się. Proszę asystenta o odessanie wydzieliny z rurki w tchawicy. Idzie mu to bardzo sprawnie. Wyszkolił się. Szklą mi się oczy. To normalne, odsysaniu zwykle towarzyszy uczucie krztuszenia się. Ustawiam wyższy bieg w wózku. Chcę tylko jechać przed siebie. Zdusić w sobie trudne emocje. Nie myśleć o niczym. Czy naprawdę musiało się to tak skończyć? Czy ktoś mnie jeszcze kiedyś pokocha?
Mknę po chodniku, na tyle szybko, żeby już nikt więcej do mnie nie podchodził. Tłum gęstnieje, mijam ludzi jak tyczki w slalomie. Nie widzę w pobliżu Tomka. Zwalniam.
– Nie jadę za szybko?
–Trochę.
Przechodzi mi złość. Cieszy mnie widok kilkuset osób pod KPRM. Post o pustych ławach w Sejmie najwyraźniej zadziałał. Zostawiam za sobą życie osobiste, przesiąkam atmosferą protestu. Uśmiecham się, czując ekscytację, a potem przepycham się na czoło manifestacji. Staram się objąć wszystkich wzrokiem. Kątem oka dostrzegam w tłumie młodą blondynkę. Wygląda, jakby mnie kojarzyła. Chcę być w centrum wydarzeń, w oku cyklonu. Witam się z organizatorami. Słychać okrzyki. Przypatruję się transparentom – w ich treści widać dużo złości i zniecierpliwienia.
Kończy się pierwsza przemowa. Patrzę w oczy panelistce i powoli podjeżdżam w jej kierunku. Kobieta trafnie odczytuje moje intencje i podstawia mi mikrofon do ust.
– A teraz Wojtek Sawicki!
– Cześć wszystkim. Szczerze mówiąc, jeśli miałbym do końca życia mieszkać w DPS-ie, to wolałbym umrzeć...
Serce podchodzi mi do gardła. Czuję na sobie wzrok całego środowiska osób z niepełnosprawnościami. Zastanawiam się, czy nie mogłem zacząć trochę łagodniej. Przecież dużo ludzi wciąż mieszka w domach opieki. Co oni mają ze sobą zrobić?
Ale to są moje prawdziwe myśli. Z samej głębi. Boję się samotnej śmierci w DPS-ie. Utraty niezależności, życia w ośrodku. Tak po prostu jest. Nie mogę się wstydzić własnych uczuć. Wszak od lat wałkuję na terapii, jak ważne jest bycie sobą. Że cenzurowanie samego siebie to droga donikąd.
– My tutaj nic nie słyszymy! Z tyłu nic nie słychać!
Napastliwe krzyki z oddali odbierają mi pewność siebie. Nie potrafię mówić głośniej. Gubię na chwilę wątek. Podchodzi do mnie jakaś kobieta w średnim wieku – widzi, jak się denerwuję, jak staram się krzyczeć.
– Mam pomysł, może będę po prostu powtarzać twoje słowa. Zgadzasz się? – pyta.
– Tak, dziękuję.
Mówię, a nieznajoma przekazuje dalej:
– Jeśli miałbym do końca życia mieszkać w DPS-ie, to wolałbym umrzeć. Jeśli państwo nie jest w stanie zapewnić nam asystencji osobistej, tylko woli kierować nas do DPS-ów, to ja nie chcę żyć w takim państwie.
Odzyskuję wigor. Łapię rytm. Osoba, która po mnie powtarza, robi to niedokładnie, ale zachowuje sens mojego przemówienia. W naszej przygodnej współpracy wyraża się cały sens asystencji osobistej. Bez strachu podążam za swoimi myślami. Ludzie, mikrofony i kamery telewizyjne są dla mnie jak kokaina. Absorbuję emocje tłumu. Czuję się niezwyciężony.
W tym samym momencie alarmuje respirator. Tylko ja go słyszę. Intensywność, z jaką wypowiadam słowa, przekracza ustawione limity. Gdy dużo mówię, zmienia się ciśnienie i głębokość mojego oddechu.
Kończę wystąpienie. Ogłuszające brawa łechcą moje ego. – To był Wojtek Sawicki z Life on Wheelz!
Odjeżdżam na bok, żeby wysłuchać kolejnych przemówień. Nie mogę się jednak na nich skupić. Znowu myślę o Agacie. Targają mną jednocześnie złość, rozgoryczenie i kiełkująca nadzieja na lepszą przyszłość. Paraliżujący strach miesza się z pragnieniem nowego życia, z powiewem wolności. Bez Agaty nie byłoby mnie tutaj, to ona mnie wszystkiego nauczyła, to z nią wypracowałem wszystkie procedury. Teraz mogę podązyć własną drogą. Wymyślić się na nowo.
Dostrzegam, że ktoś do mnie macha. To ta blondynka z tłumu.